Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2009, 11:04   #19
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Francesca spojrzała na Ekharda lekko zamyślona.
- To nie jest zły pomysł - stwierdziła, zawijając kosmyk włosów na palcu.
- Groba nie będzie jeszcze jakiś czas – wyjaśniła. – Z chęcią zobaczę świątynię i cmentarz. Tylko wezmę płaszcz.
Odstawiła do połowy opróżniony kufel i wstała. Okazała się o wiele wyższa niż Ekhard mógł się spodziewać. Ciemne, dobrze dopasowane spodnie spięte były pasem o fantazyjnie kutej sprzączce. Nim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, Francesca odwróciła się na pięcie i lekkim krokiem opuściła salę. Jednak nie musiał długo czekać – już po kilku minutach kobieta wróciła, zakrywając połą ciemnozielonego płaszcza pochwę miecza przy pasie. Rzuciła Erhardowi przelotny uśmiech i skierowała się w stronę drzwi.
Ekhard podniósł się z miejsca, gdy zrobiła to Francesca, ale zaraz usiadł z powrotem. Nie sądził, by jakakolwiek kobieta wyszła do miasta tak, jak stoi. Dlatego też cierpliwie czekał na powrót swej rozmówczyni.
Na szczęście ta nie traciła czasu na niepotrzebne głupoty i wróciła bardzo szybko.
Mądra kobieta - pomyślał, uśmiechnąc się z uznaniem, widząc, że Francesca nie zamierza wybierać się na spacer bez broni.
Wypił jeszcze kilka łyków piwa, po czym odsunął kufel i ruszył w stronę wyjścia.

Jesienne słońce nie przygrzewało zbyt mocno, ale nie było też za zimno. Jednakże kobieta szczelniej okryła się płaszczem, odchodząc kilka kroków od zajazdu, po czym przystanęła czekając na swojego towarzysza. Obok niej przeszedł, mrucząc pod nosem klątwy na Snogara, wartownik, którego rozpoznała od razu. Kiedy przyjechała tu z kupcami był już późny wieczór, a bramy faktorii były zamknięte – to on im je otworzył.
Wartownik utkwił jej głęboko w pamięci, nie tylko dlatego, że nie było ich wielu, bo zaledwie czterech, ale także dlatego, że miał silny ostlandzki akcent i mówił tak szybko, że nie potrafiła go zrozumieć. Zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie jego imię.
- Czyżby Snogar odwiedził także i was? – zawołała za odchodzącym. Mężczyzna uniósł głowę, odwrócił się i przystanął. Kobieta przypomniała sobie jego imię: Andreas.
- Ano – przyznał wyraźnie niezadowolony. – Wpadł do nas jak burza i pobudził wszystkich. Kazał nam iść na strażnicę i wypatrywać karawany Groba. A potem wypadł jakby mu się ziemia pod nogami paliła. Georg, z nocnej warty, chciał mu przy… – tutaj mężczyzna urwał speszony, po czym ciągnął dalej - przygrzmocić, ale Dietrich i Bruno go powstrzymali.
Francesca pokiwała głową ze zrozumieniem. Usłyszała za sobą trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a potem kroki na drodze. To pewnie Ekhard.
- Wiesz może, co go napadło? – spytała, próbując ukryć jak wielka jest jej ciekawość. – Rozmawiał z kimś ostatnio?
Mężczyzna potargał swoją ciemną czuprynę i pokręcił głową, wzruszając ramionami. Tileanka kompletnie nie zrozumiała tego gestu. To chyba było coś pośledniego między „zastanawiam się”, „nie wiem” i „nie”.
- Widzę każdego nowego, który się kręci po „Mili”, ale nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, by ktoś z nim rozmawiał dłużej niż to konieczne.
- Ostatnie pytanie: daleko stąd do cmentarza?
Andreas obrzucił i Ekharda uważnym spojrzeniem, zatrzymując je na ich broni.
- Jakąś godzinę, ale nie wiem czy warto tam iść – odparł po chwili milczenia. – A grób Fregara, jeśli o niego wam chodzi, jest za świątynią. Z drugiej strony lepiej wykorzystać słoneczne popołudnie na spacer niż siedzieć tutaj i zbijać bąki. Ścieżka jest wąska i zdradliwa, więc uważajcie. I wróćcie przed zmrokiem.
- Blisko to nie jest – wtrącił się Ekhard. - Dobrze, że kuszę zabrałem. W razie czego powstrzyma nawet tura.
Andreas wytrzeszczył oczy.
- Tura? Nikt tu nigdy nie widział tura...
Na widok miny żołnierza oboje omal nie parsknęli śmiechem.
- Snogar nie kazał wypatrywać turów? – spytała, udając zaskoczenie, Francesca.
- Ach, Snogar...
Andreas pokręcił głową z niesmakiem, odwrócił się na pięcie i dziarskim krokiem ruszył w kierunku strażnicy. Francesca poczekała, aż się oddali po czym zwróciła się do Ekharda:
- Jak myślisz, co zrobili z tym rubinem? – spytała, patrząc na siedzącego nieopodal kota. – Pochowali go z Fegarem czy może sprzedali?
Ekhard uśmiechnął się.
- Bez wątpienia doszli do wniosku, że w królestwie Morra nie będzie mu potrzebny. Gdyby zaś go pochowali z tym rubinem, co zdawałoby się rzeczą sprawiedliwą, to pewnie biedak niezbyt długo by się nim cieszył.
Ruszyli w stronę głównej bramy, usiłując uniknąć znajdujących się tu czy tam pokrytych błotem fragmentów ulicy.
- Szkoda, ze to nie zima – powiedział Ekhard, obchodząc szerokim łukiem kolejną kałużę. - Nie byłoby takich problemów.
- Tylko któreś z nas złamałoby nogę – uśmiechnęła się pod nosem. – Nie lubię zim w Imperium… A zima w górach to na pewno nie jest coś, co chciałabym przeżyć… Choć jednak ten skarb przyciąga…
Ekhard pokręcił głową.
- Uwierz mi... Poszukiwanie skarbu w środku zimy to coś dla szaleńców. Chyba - uśmiechnął się - że skarb to rubiny wielkości gołębich jaj. Wtedy szaleństwo jest usprawiedliwione.
- Szaleństwem jest mieszkanie na takim odludziu – stwierdziła, kręcąc głową. – Wszyscy jesteśmy trochę szaleni. Powody, dla których tu jesteśmy w większości są zapewne szalone.
- Bez wątpienia. Normalny człowiek siedziałby sobie gdzieś, gdzie o śniegu tylko się słyszy. Z drugiej strony... Niektórzy na tym szaleństwie robią niezłe interesy. Popatrzmy choćby na Paula czy Snogara.
Francesca zachichotała cicho na te słowa.
- Oni raczej ciągle się zwalczają – stwierdziła. – Zbyt wiele nie zarobią. Prawdziwy interes robi tu Kurt, czy Madame Herta i jej… przybytek – to ostatnie dodała z drobnym niesmakiem.
Ekhard rozłożył bezradnie ręce.
- Coś takiego - skinął głową w stronę, skąd przyszli, bo tam stał budynek, nazywany, nie tylko przez Francescę, „przybytkiem” - to niestety ponura rzeczywistość. Niektórzy uważają - dodał z odrobiną kpiącym uśmiechem - że w życiu codziennym nie wystarczy się najeść, napić i wyspać. Inne hm... rozrywki... są, według nich, niezbędne.
- Ale tego nie zmienisz ani ty, ani ja – dodał po chwili.
- Bo nie da się oszukać natury, mój drogi – stwierdziła łagodnie, patrząc na niego uważnie. – Cokolwiek byś nie robił i tak w końcu natura dojdzie do głosu. Tak jest zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. Żal mi jedynie tych dziewcząt.
Ekhard obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem.
- W końcu z pewnością tak. Ale to nie znaczy, że trzeba korzystać z każdej okazji. Z byle kim, byle gdzie, byle jak... A dziewczyny... - z trudem powstrzymał wzruszenie ramion. - Każda marzy o wydostaniu się z dołów i założeniu własnym... zakładzie... Tak przynajmniej sądzę.
- Dlaczego się tak patrzysz? – spytała lekko zaczepnym tonem. – Czyżbyś się nie spodziewał takich słów po kobiecie? Krępuje cię ten temat?
Ekhard stłumił uśmiech.
- Nie jesteś szarą myszką, co siedzi cichutko u boku męża i pisnąć się nie odważy. Czemu nie miałabyś mieć własnego zdania na sprawy, jakie między kobietami i mężczyznami zachodzą.
- A krępacja tematem... W żadnym wypadku. Wszak to sprawa tak naturalna, jak oddychanie - stwierdził po chwili.
Tylko często więcej zachodu wymagająca - dodał w myślach.
Spojrzała na niego z szelmowskim błyskiem w niebieskich oczach.
- Masz rację, nie jestem – stwierdziła po chwili, parskając śmiechem. - Dlatego nie mam jeszcze męża. Niewielu potrafi przełknąć swą dumę i przyjąć do wiadomości, że jego żona jest niezależną i silną kobietą, która ma swoje zdanie na każdy temat… i czasem jest mniej pruderyjna od niego.
- Gdybym szukał żony - uśmiechnął się - nie przeszkadzałoby mi to, że jest silna ciałem i duchem. I że ma własne zdanie. A że nie szukam, chwilowo, żony - tym bardziej mi to nie przeszkadza. Wprost przeciwnie.
Brak pruderii też mu nie przeszkadzał. Ale o tym nie musiał informować Francesci.

Francesca odwróciła głowę od małej panoramy faktorii i przekroczyła bramę, po czym skierowała się na wąską ścieżkę odbijającą lekko na południowy wschód.
- To chyba tędy, nie uważasz? Nie pamiętam, żebyśmy mijali jakąś świątynię w czasie jazdy głównym traktem.
Skręcili we wskazanym przez Francescę kierunku. Ścieżka zrobiła się tak wąska i zdradliwa, że mogli iść już tylko jedno za drugim, patrząc ciągle pod nogi, by nie potknąć się o wystający korzeń. Jednak najgorszą rzeczą były krzaki wciąż czepiające się ubrań. Kilkakrotnie Francesca musiała przystawać by wyplątać skraj płaszcza ze zwartego muru groteskowo powykręcanych gałązek. Co jakiś czas słyszeli perlisty śmiech małych potoczków i strumieni spływających w stronę Strugi.
Jeden z nich nawet przeciął im drogę.
Nawet jeśli kiedyś był tam jakiś mostek, to dawno zamienił się w luźne kamienie, między którymi szemrała woda.
- Nie musisz mnie przenosić - powiedziała z uśmiechem Francesca, jakby odczytując jego zamiary. Postawiła stopę na pierwszym kamieniu, a ten zachwiał się nieco, ale kobieta, nie wahając się, ruszyła naprzód. Nie wątpiła w dobre maniery towarzysza, ale jednak nie była kaleką. Jeśli się wywróci i wyląduje w strumieniu to będzie tylko i wyłączne jej wina.
- Z pewnością byłoby to przyjemne - stwierdził Ekhard - ale skoro sobie nie życzysz...
Ruszył za swoją towarzyszką.

W końcu wkroczyli na otwartą przestrzeń. Ich oczom ukazał się niezbyt pocieszający widok. Świątynia była w jeszcze gorszym stanie niż Francesca myślała. A cmentarz… Na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że od dawna nikt tu nie zaglądał. Skierowała swoje kroki w stronę resztek muru i bramy.


Minęli właśnie pozostałości bramy cmentarnej. Po lewej mieli ruiny świątyni Sigmara, wśród których niepodzielnie panowały ostatnie jesienne kwiaty oraz bujna, zielona trawa. Wokół panowała niezmącona cisza. Nie słyszeli nawet szumu wody, choć nie byli daleko od brzegów rzeki. Gdyby wytężyli wzrok zobaczyliby refleksy popołudniowego słońca na wodnej tafli
- Pewnie nikt nie pomyślał o tym - powiedział, wchodząc za Francescą na teren cmentarza - żeby zatrudnić grabarza. Kapłana pewnie też ten zakątek świata dawno nie widział.
Stwierdzenie, że budynek świątyni jest w kiepskim stanie, było najzwyklejszą w świecie przesadą. Trafniej by było nazwać to ruiną. Żaden kapłan nie pozwoliłby, by świątynię doprowadzono do takiego stanu...
- Podejrzana sprawa – zażartowała, ale chwilę później spoważniała. – Prawdopodobnie od czasu do czasu jakiś kapłan tu przyjeżdża. Mieszkanie tu bez duchowego wsparcia mogłoby być dla niektórych nie do zniesienia.
I kto to mówi, ty bezbożnico – pomyślała z przekąsem. Powiodła wzrokiem dookoła. Nie było nawet jak przejść między grobami.
- Chodźmy tam - Ekhard wskazał dłonią ledwo widoczną ścieżkę wiodącą tuż obok świątyni. - Ten żołnierz...
- Andreas - wtrąciła się Francesca.
- Andreas - poprawił się Ekhard - mówił, że grób znajduje się za świątynią. Być tu i nie zobaczyć...


- Szczerze mówiąc to nie wiem, czego się spodziewałam – przyznała cicho Francesca, wpatrując się w zarośnięty grób. – Snogar musi mieć jakieś zapiski, sam z siebie niczego nie odkrył.
Zamilkła na chwilę, po czym spojrzała na Ekharda ze skruchą.
- Wybacz, że przyciągnęłam cię aż tutaj. Miałam nadzieję, że uda nam się czegoś dowiedzieć, ale jak widać – nic z tego. Jednak nie powiem, twoje towarzystwo jest bardzo miłe – mówiąc to, dygnęła przed nim parodiując dworski ukłon. W jej oczach zaigrały dwa wesołe ogniki. – Chyba powinniśmy wracać.
Ekhard zamiótł wyimaginowanym kapeluszem ziemię u stóp Francesci.
- Spacer z tobą to prawdziwa przyjemność. - Słowa Ekharda brzmiały naprawdę szczerze. - I z pewnością nie była to strata czasu. Ale jeśli chodzi o powrót... Tu, niestety, masz rację.
Kobieta skinęła głową, wyraźnie pocieszona jego słowami, po czym odwróciła się by ruszyć w drogę powrotną do faktorii.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 14-03-2009 o 11:19.
Penny jest offline