Strażnicy poprowadzili drużynę wąską, ciasną uliczką. Zalegała ją sięgająca po kostki warstwa mułu i wody. Kuce chlapały, hobbici się potykali, a tobołki grzechotały. Strażnicy znali drogę. Przeskakiwali z kamienia na kamień, bez większych problemów trafiając w suche miejsca.
- Avaron, nie myślisz, że czas zmienić kryjówkę? - Kethan przycupnął właśnie na suchej płycie i obejrzał się przez ramię na kompana.
- Kapitan już pewnie jest w okolicy. - Avaron podrapał się po gęstej bródce i zmarszczył brwi. Następnie uniósł kąciki ust w krzywym uśmieszku. - Ale sam nie wiem, czy nie lepiej przywitać go osobiście.
- Ależ, kuzynie, spójrz na to tak. Im bardziej się oddalimy, tym więcej będzie musiał za nami przejechać.
- Ha... Trochę ruchu mu nie zaszkodzi. Może się trochę rozejrzysz?
Kethan pokiwał głową, doskoczył do osłaniającego uliczkę murku, podciągnął się na nim, zeskoczył na dół i zniknął gdzieś w cieniu ruin.
- A oto jesteśmy! - Zawołał starszy ze strażników, nim ktokolwiek zdążył poprosić o wyjaśnienia. Jak spod ziemi wyrosła mała, kwadratowa wieżyczka.
Wyglądała na opuszczoną. Masywne drzwiczki trzeba było pchnąć barkiem, żeby je chociaż lekko uchylić. Skrzypiały przy tym przeraźliwie. W środku było całkiem przytulnie. Na środku leżał okrągły, czerwony dywan, który zupełnie nie pasował do Tharbadzkiego wystroju. Dookoła niego stały najrozmaitsze krzesła, fotele i stołki. Pod ścianą kilka mat, jakby przygotowanych dla ciut liczniejszej niż dwuosobowa kompanii. Naprzeciw kominek, w którym wesoło trzaskało kilka płonących polan, nad nim zaś wisiała trójkątna niebieska tarcza z wymalowanym srebrną farbą sokołem. W sali było też kilka skrzyń, na ścianie wisiał kołczan ze strzałami i łuk. Do wyższych kondygnacji prowadziły urwane w połowie schody i oparta o nie drabinka. Avaron wybrał sobie najskromniejsze siedzenie. Mały, drewniany zydelek, na którym rozsiadł się niczym pan przed ucztą.
- Zatem czym moja skromna osoba może wam służyć?