"Tak, tak, chodźmy stąd, jak najprędzej" - Ravna na klęczkach wybierała ze śniegu upuszczone kryształy. Wiele nie były warte, ale było jej szkoda. Niektóre przywiozła z domu. Na słowa Inny pokiwała energicznie głową, prawie gubiąc przyciskaną ramieniem do ucha komórkę.
Wilkołaki na brzegu obserwowały ich z rosnącym zainteresowaniem. Z tej odległości trudno było cokolwiek wywnioskować, ale gdyby nie ich zmarli towarzysze... Ravna podejrzewała, że poczynania grupki magów rozbawiłyby ich do łez. Narastało w niej uczucie, że na tym zamarzniętym jeziorze wydarzenia zostały ustalone, ani jeden płatek śniegu nie spadł w niewłaściwym miejscu, a magowie nie wykorzystali swojej szansy. "Jacy jesteśmy śmieszni, jacy rozbici, jak zabawki porzucone w nieładzie przez niegrzeczne dziecko".
Nie. Wilkołaki nie wyglądały na rozbawionych. Na śniegu zamarzała krew ich braci. - Odchodzimy. Ale wrócimy. Ja wrócę. Spłacić dług za przelaną za nasze życie krew - szepnęła i pchnęła swój głos w stronę brzegu. Cirn może się nadymać własną ważnością i tupać nóżką. Są ważniejsze rzeczy niż jego urażona duma.
Ravna poderwała się z klęczek i podreptała za Inną jak posłuszne dziecko, w jednej ręce dzierżąc telefon, drugą upychając kryształy po kieszeniach. Miała ochotę złapać się spódnicy Inny, żeby się nie zgubić. Wyprostowana i zdecydowana kobieta świeciła jak latarnia.
Kierunek nieważny. Schodzimy z jeziora, wszyscy. Teraz. "Wreszcie". |