Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2009, 19:17   #14
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Pobojowisko trwało w ciszy, znamionującej koniec bitwy. Ogłupiony, wystrychnięty na niemałego dudka, Dodo wstawał z ziemi, podpierając się swą drewnianą lagą. Zakonnicy nadal wili się w warzywno-błotnej breji. Jeden z nich, Alessandro, klął jak szewc. Gdyby św. Franciszek usłyszałby w zaświatach jego litanię, zbladłby, stracił przytomność i runął w pielone właśnie chwasty.
- Czy wyście wszyscy powariowali?! – krzyczał na Dodo, pierwszą ofiarę, którą miał pod nosem – Krztyny wyobraźni w głowach nie macie! Do sądów pierwsi, do tłuczenia pierwsi! Czemu tylko do kąpieli ostatni?! Wszyscyście siebie warci! A niech was wszystkie wszetecznice świata kiłą zarażą! Niech wam na dupach zęby wyrosną, żeby się kolczastymi zaroślami żywiły! Bodajby Żydzi was na kołnierzach nosili, Katarowie na was szczali! Niechże pioruny dachy domostw wam podziurawią, tak żeby deszczówka do obiadu leciała! Tfu! Z jakiej kapusty was wygrzebali, chędożone nieuki?! Chyba z kwaszonej, jak mi Bóg miły, tfu, tfu i jeszcze raz TFU! – ostatni ryk braciszka tak wstrząsnął okolicą, że ludzie aż chwycili się za rozdziawione usta. Franciszkanin był purpurowy jak burak, na skroni pulsowała mu żyła grubości małego palca. Wydawało się, że z uszu zaraz puści parę, a siwa tonsura uniesie się na moment w powietrze. Alessandro chciał dodać coś jeszcze, ale chyba zabrakło mu powietrza. Odwrócił się tylko na pięcie i ze złością wparował w tłum gapiów. Kiedy wszyscy myśleli, że na tym sprawa się skończy, duchownemu coś się przypomniało i wrócił na pobojowisko. Otaksował wszystkich krogulczym paluchem.
- I jeszcze, żeby wam dodatkowa para rąk wyrosła i pod pachami łaskotała, aż do Dnia Sądu. Modlić się będę, żeby nadszedł dopiero za kilka stuleci. – obwieścił patetycznym tonem. Po raz drugi odwrócił się na pięcie, furkocząc habitem i zniknął na dobre wśród wozów. Za nim ruszyli jego poplecznicy, głównie duchowni umazani różnokolorową pulpą. Tylko brat Jakub i ojciec Krzysztof stali jak skamieniali, chyba zszokowani tym co właśnie usłyszeli. Polak czym prędzej wykonał znak krzyża, brodaty franciszkanin dla pewności splunął jeszcze przez ramię. Dodo, również wściekły jak osa, gwizdnął przy pomocy brudnych paluchów.
- Chłopaki, do mnie! Ja temu pokurczowi nie odpuszczę. – warknął, zbierając błoto z ogorzałego policzka – I ani ty braciszku… – wskazał pałą brata Jakuba – …ani ty frater… – oraz ojca Krzysztofa -… tym razem mi w tym nie przeszkodzicie. A jeśli do karła, sługi szatana, wolicie przystawać, toście są, z przeproszeniem, dupy wołowe, a nie duchowni. I jak tu klechom wierzyć, na ofiarę dawać… - burknął i przymocował lagę z powrotem do pasa. Okolica zaroiła się od najemników w burych kubrakach. Postronni szybko zreflektowali się, że z tak niecną zgrają lepiej nie zadzierać i rozeszli się bez zbędnych protestów.
- No już, czego się gapicie?! Wracać do swoich zajęć! – popędził ostatnich wytrwałych Dodo, po czym zwrócił się do swej zbrojnej bandy – Szukamy wszędzie, w każdym śmierdzącym wozie, we wszystkich koszach z brudnymi gaciami, w wiadrach ze szczynami…
- Czy to naprawdę konieczne? – odważył się zaprotestować jeden z najemników. Dodo przemyślał sprawę i kiwnął głową.
- Niech wam będzie, wiadra ze szczynami sobie odpuścimy. Ale wszędzie indziej szukać i to dokładnie, bo to we wszystkich interesie! Im szybciej znajdziemy tego kuglarza tym lepiej, może w końcu przestanie siarką zalatywać, bo pewien jestem, że karzeł ma z tym coś wspólnego. Jazda! – na tą komendę, najemnicy rozpierzchli się po obozie i rozpoczęli inwigilację.

Benet Exquis, który właśnie przybył w okolicę obwoźnej hostii, nie zastał już niczego godnego uwagi. Jedynie dwóch duchownych, Jakuba i Krzysztofa, którzy widać byli już w dobrym kumoterstwie i żywo komentowali zdarzenia sprzed kilku chwil. Benet zmierzył ich chłodnym wzrokiem. Bynajmniej nie zamierzał się do nich odzywać. Babunia Galina wyczerpała już jego skromny limit rozmów przeprowadzonych z członkami karawany. Benet wprowadził go zapobiegawczo, aby zbytnio nie schamieć przed przybyciem do Polski. Szlachcic westchnął ciężko i odwrócił się by wrócić do przerwanych zajęć. Omal nie wrzasnął ze strachu kiedy ni z tego ni z owego wpadł na porzuconą przed paroma momentami, babkę Galinę. Musiała tu za mną przydreptać, pomyślał ze złością, ostentacyjnie wycierając swój podróżny płaszcz dłonią. Staruszka rozdziawiła usta w bezzębnym uśmiechu.
- Nie widziałeś przypadkiem mojego kota, synku? Tego, który cię tak zaintrygował? – spytała, przestępując z nogi na nogę. Benet pokręcił tylko głową i zadarł brodę. Tak protekcjonalny wyraz twarzy odstraszał większość naprzykrzających się osób. Okazało się, że nie babkę Galinę.
- Naprawdę lubię tego futrzaka. – nie rezygnowała z rozpoczętego śledztwa – Jak już mówiłam to darmozjad i łachudra, ale zawsze jest do kogo otworzyć gębę. Na pewno go nie widziałeś, chłopcze?
- Na pewno. – odparł zimno Benet, mając już dość nazywania go chłopcem i nagabywania co dwa kroki – Skoro jesteś wieszczką to wyczytaj sobie z tej mnisiej pulpy. Pełno jej leży w błocie. Nie gniewaj się, babuniu, ale muszę wracać do swoich spraw. Niebawem ruszamy dalej. Chyba, że gawiedź wymyśli jeszcze co nowego… - prychnął, po czym zręcznie ominął babkę i ruszył przed siebie. Tym razem nie uszedł nawet złamanego kroku. Gdzieś w okolicach przedniego czoła karawany eksplodowały wrzaski. Ludzie darli się jakby darto z nich pasy. Benet pożałował, że w ogóle się odezwał, a zaciekawiona babka podniosła brew. W międzyczasie, zapomniany przez wszystkich kocur, przydreptał do jej nogi i polizał się po nosie. Również wyglądał na zaintrygowanego. Benet westchnął jeszcze ciężej niż przed chwilą.
- Co tym razem? – rzucił w eter, po czym ruszył marszem w kierunku rozdzierających krzyków. Babka wraz z kotem, co jasne, również ruszyła się z miejsca. Zaraz za nią potruchtało dwóch duchownych, franciszkanin i ksiądz. Na samym końcu zaś skradał się zwabiony ciekawością, karzeł Sebastian.

Wesołym dance macabre dotarli koniec końców do wozów z arbuzami, skąd dobiegały dzikie wrzaski. Ktokolwiek się wydzierał, robił to w sposób tak przerażający, że aż włos się jeżył na głowie. Wokół niewielkiego placyku, na którym jeszcze niedawno trwała walka między dwoma młodzianami, zgromadziła się już chyba cała karawana. Benet i brat Jakub dojrzeli co dzieje się w środku i mimowolnie otworzyli usta. Ojciec Krzysztof usiłował stanąć na palcach, babka nawet nie próbowała, tylko nachalnie pociągała Beneta za rękaw. Szelma wśliznął się w labirynt butów i po chwili obserwował już dantejską scenę z najlepszego stanowiska, w pierwszym rzędzie. Karzeł Sebastian kierowany wewnętrznym kodeksem bezpieczeństwa, postanowił czekać.
- Co się tam dzieje? Mówże, synku! Co tam jest? Czego się tak drą? – lamentowała Galina, ściągając szlachcica ku ziemi. Tego, co działo się na placyku nie można było jednak opisać słowami. Otóż, na ziemi wił się Alfredo, niedawny zwycięzca pojedynku. Nie przypominał on zdrowego, choć trochę obitego na gębie chłopaka sprzed kilku chwil. Był potworem o dwóch parach rąk i uzębionej rzyci. W teorii brzmiało to niedorzecznie, a wręcz zabawnie, w praktyce wyglądało zatrważająco. Pośladki młodzieńca kłapały zębami niby krokodyl, dodatkowa para rąk bezradnie waliła w błoto. Obok poczwary siedziała przerażona i zapłakana, piegowata dziewczyna od kapusty. Kwestią czasu było zanim ktoś przypomniał sobie o niedawnym ataku wściekłości brata Alessandra.
- Sąd Boży! – wzniósł okrzyk któryś z gapiów – Jezus i Maryja, franciszkanin to czarownik! Rzucił zaklęcie! Wszyscy tak skończymy! Będziemy mieć uzębione dupy, a wkoło las i kolczaste zarośla! Ludzie, ratujcie się! – po tych słowach wybuchła niekontrolowana panika. Benet rozejrzał się przytomnie. Po bracie Alessandro nie było śladu. Ludzie krzyczeli.
- Trzeba znaleźć tego diabła! Tylko on może to odczynić!
- Znaleźć i powiesić!
- Nie! Lepiej spalić i nasrać na popioły! Dopiero wtedy będziem wolni!
- Cóżże gadacie?! Utopić trzeba gada!
- Chwila! PAX! Cisza! – ryknął ktoś donośnym głosem. Część posłuchała, część wydzierała się dalej. Właściciel gromkiego basu, przedarł się do środka kręgu, odciągnął od Alfredo dziewczynę i wskazał na coś, leżącego na ziemi. Była to czerwona kula, wielkości pięści, na którą w ogólnym rozgardiaszu nikt nie zwrócił uwagi. Pulsowała bladym światłem. Benet Exquis poczuł, że przechodzi go dreszcz. Artefakt…


- Cóż to jest, na piekielne czeluście?! – wrzasnął odciągający dziewkę mężczyzna. Nagle zrobiło się cicho jak w kościele. Ktoś smarknął, inny udał kaszel.
- To nagroda! – rzucił ktoś z tłumu – Za wygraną walkę. Daliśmy mu, żeby się chłopak ucieszył. Leżała pod drzewem. Ale to nie przez nią! To przez diabelskiego mnicha! A niech go schrupią mole! Mus go ukrzyżować! – na ten okrzyk tłum ponownie zareagował wszechobecnym chaosem. Niektórzy rzucili się do ucieczki, inni zaczęli szukać brata Alessandro, większość krzyczała dalej, aż do zdartego gardła.

Kula leżała w błocie i krwi. Wokół niej hasała gryząca dupa. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało…
 
__________________
Wiejski filozof.

Ostatnio edytowane przez M.M : 15-03-2009 o 19:24.
M.M jest offline