Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2009, 21:53   #18
Epoche
 
Reputacja: 1 Epoche nie jest za bardzo znanyEpoche nie jest za bardzo znany
Robert stanął we wnętrzu pałacu. Ogromnego, rozwalistego, kojarzącego się ze szkieletem jakiegoś dinozaura. Co gorsza, żebra ścian wspinały się ku mrocznej pustce, która, gdy patrzyło się na nią wystarczająco długo, zdawała się oplatać rozległe kolumny i wzniesienia, jak jakiś efemeryczny wąż złożony ze złudzeń i wyobrażeń. Orkiestruum wszystkich dziwacznych dźwięków operowało tak dziwnymi właściwościami, że w pewnym momencie Robert musiał przytkać palec w lewe ucho, by na chwilę ukorzyć piszczenie. Największe wrażenie jednak na Robercie wywarła dziwaczna konstrukcja rozległa na całą ścianę tak, że górne jego krawędzie zjadały cienie sufity, który równie dobrze mógł być 15 jak i 1500 metrów nad ich głowami. Tyle dobrodziejstw tego miasta rozciągało się poza pałacem, a być może ten teatr cieni, zbudowany pod sufitem był miejscem, gdzie chowają się wszelkie bezeceństwa. Ponadto Płomień stwierdziła, że pewne rzeczy, po wyciągnięciu poza pałac, znikają. Od tak! Puf! Jakie kurwa dziwne! Robert przyglądał się jakby od niechcenia wspomnianej wcześniej konstrukcji, która była czymś pomiędzy rozłożonym na metry dywanem, a obskurwiałym futrem niedźwiedzia. Na powierzchni namalowane były świetlistą farbą postacie, które, wraz z ruchem wiatru, ustawiały sie to w jedną stronę, to w drugą, imitując ruch. Cykl ten powtarzał się kilkukrotnie, wprowadzając niemalże w trans. Robertowi zdawało się, że czas na moment zatrzymał się, połknął haczyk wieczności i siłował się z nim, nie tracąc ni krzty energii.
-Ja pierdacz... Ale jazda... - Robert spojrzał w mrok oplatający swoimi mrocznymi kończynami sufit. Wreszcie coś przeskoczyło pomiędzy kolumnami. Robert w podnieceniu klepnął idącą przed sobą Alice i wykrzyczał:
-Na rany Chrystutsa! Widziałaś to?! Widziałaś to ogromne cielsko?! I te skrzydła!! Ja jebe, to musiał być wampir, krwijopijca straszny, który przychodzi w nocy i... - gdy już wiedziałeś, że coś porusza się w mroku, łatwiej zauważyć się dało te fluktuacje ogromnego cielska, które na dobrą sprawę składało się z kilkuset drobnych istot, stworzonych na kształt nietoperzy. O drobnych, lekko przezroczystych błonach pomiędzy haczykowatymi palcami i mordach tak obrzydliwych, że z samego patrzenia kłuło Cię w dupie.

Ale to jeszcze nic. Wchodząc po czerwonym dywanie, prowadzącym do ogromnych drzwi, oćwiekowanych i lekkok uchylonych, do Roberta przestał dochodzić dyskurs pomieszczenia wcześniejszego, składającego się z sapań istot mieszkających powyżej i tych istot w akwariach, których koloidalny kształt przypominał znane mu meduzy czy jamochłony, jednak emitujące tak dziwne energię, że całe akwaria drżały i bulgotały. Gdyby te istoty mogły mówić, bulgotały by swoimi wypełnionymi śluzem krtaniami, zaś struny głosowe, napięte i żelazne, odbijałyby metaliczne 'chlup, chlup'. Niektóre swoimi gębami przyklejały się do szyb i patrzyły malutkimi oczkami, wyprężone i senne. W każdym razie, po chwili cała piątka przeszła przez ogromne drzwi i... znalazła się w środku szczerego lasu. Sufit zniknął, zaś zastąpił go nieboskłon, okalany jedynie okazjonalnymi chmurami.
-Taa. Ale ten gozdek na krześle też jest dobry... - uśmiechnęła się Alice z przekąsem, ruchem głowy wskazując ogromnego tytana. Widząc zaś spoczywające na sobie spojrzenie olbrzyma, dygnęła lekko i odparła - Witaj. - uśmiech z jej warg znikł.
-Na rany... znaczy się... Rany, o mój boże jedyny, w którego ówcześniem nie wierzył. Świat mój załamał się, a istotne jego elementy skamlą i wyją, prosząc o jakieś racjonalne wyjaśnienia. Moja droga, nie wiem z jakiej dzielnicy pochodzisz, ale gwoli ścisłości, widziałem szalone gówna w moim życiu, zaś ten obraz jest nie mniej, nie więcej tylko czymś pokroju snu. A jeżeli drapię się, szczypie i gryzę, a obraz nie znika, to jest to tylko znak ku temu, że oszalałem. Boże... widziałem drobne oniryzmy, ale ta manifestacja jest szczególna... I gada. - dodał Robert, bo kiedy spojrzał przed siebie, cały jego dotychczasowy światopogląd upadł, złożył się w pół i zdechł, wyginając ryj w męczarniach, jak jęczący mim. Ogromny człowiek, gigant, tytan z opowieści dziecięcych siedział na tronie z litego kamienia. Robert poprawił włosy i z całej siły próbował nie ślinić się z konfuzji i wyglądać na debila. Przez moment przez myśl przeszła mu idea, deklasująca ówczesny pogląd, że cały świat składa się z elementów mniejszych niż kwanty, kształtem zaś wyglądających identycznie jak męski członek. Dobitnie kompleks mniejszości dał się we znaki po raz kolejny i Robert poczuł się tak bardzo nikim, że jedyne, co mógł zrobić, to spuścić nos na kwintę i analizować, z debilnym wyrazem twarzy, śliniąc się jak bezzębny starzec, zieloność podłoża.
-Taaa wyjąłeś mi to z ust. Pinky i Mózg widać wreszcie wymyślili coś, by zdobyć władzę nad światem. Nie wiem tylko po kiego grzyba my w tym planie...
-Liczę na to, liczę... Bo odkąd się tutaj znalazłem życie moje wywróciło się podszewką na wierzch i... szlag, jeżeli nie czeka mnie coś jeszcze bardziej nienormalnego i nieprzyzwoitego. Wiesz... nigdy nie czułem się tak odległy od tego kim tak na prawdę jestem, jak teraz. Wiesz... może to nie jest dobry moment na zwierzanie się, ale... może teraz mogę zacząć życie od nowa... - Robert nie chciał wspominać o tym, jak bardzo wątpi w to, że cały świat przedstawiony jest realny, rzeczywisty. Aktualnie Robert chłonął każdą sekundę, każdy element tej dziwacznej sytuacji ze swoistą... ulgą? Z jednej strony, czuje się w niesamowitej konfuzji, kiedy wszystko, w co dotychczas wierzył i uważał za stabilne, choć niesamowicie bluźniercze i tak chujowe, jak tylko chujowe może to być, trzeba przearanżować. I kto wie, co teraz może przynieść kolejny moment.
-Dobry... naczy się... szacunek. - Dygnął Robert i spojrzał na giganta.
-Może... może każdy z nas dostał swoją szansę. Tylko... - spojrzała na Roberta z błyskiem w oku - Nie wydaje ci się, że to lekkie przegięcie robić z nas superbohaterów - wybrańców? Może jeszcze mamy podążać za białym króliczkiem? Choć w tym przypadku to raczej wielkie, wypasione króliczysko... - dyskretnie wskazała na olbrzyma.
-Wiesz... szczerze... jeżeli ktoś chciałby ze mnie zrobić superbohatera to albo się bezczelnie nabija albo jest kompletnym głupkiem. Hej! Spójrz na mnie! - Robert syknął, ukradkiem spoglądając na olbrzyma.- wyglądam jak tępy skurwysyn, który wykorzysta każdą okazję, żeby coś podpierdolić. A wielu na prawdę uważa, że byłym w stanie zabić. Hej! Oczywiście nigdy bym tego nie zrobił, niemniej sam fakt... Uf... Zauważ, nie jestem gościem pierwszego powabu. - to mówiąc, Robert zrobił przedziwny grymas. - Zresztą, ah... może nie powinienem... W każdym razie... Ty może wyglądasz na kogoś, kto jest w stanie podźwignąć podobne szale. Wyglądasz na silną. Ale ja nie znam się na ludziach... - Robert podciągnął spodnie do góry, a łuski na kamizelce zaszeleściły.
-Silna... ale nie dość. Inaczej nie chciałabym się zabić, prawda? Cóż, jakby na nas nie spojrzeć raczej jesteśmy Drużyną B, jeśli nie C nawet. W każdym razie... możesz mi mówić Buźka. A ty kim chcesz być? - uśmiechnęła się szczerze, co naprawdę uczyniło jej twarz ładną.
-Nigdy nie wspominałaś, jak się tutaj znalazłaś... - Robert mruknął i poczuł się troszeczkę nieswojo.
-Ej, wielkoludzie! - krzyknęła Alice do tytana pod wpływem nagłej odwagi - Może nam powiesz, co mamy tu robić?
Robert krzyknął w myślach i porównał małą Alice z wielkim tytanem. Na domiar złego, Alice nie miała czym pokonać złego tytana.
-Ekhm... "Proszę pana", znaczy się, to chyba nasza śliczna Alice miała na myśli... Tak. - Robert uśmiechnął się do Alice i modlił się, żeby nie zrozumiała go źle. Zwłaszcza, kiedy zaczęli łapać ze sobą jakiś kontakt. I tym bardziej nie chciał, żeby doszło do pewnych, skromnie mówiąc, nieprzyjemności ze strony ogromnego cielska, które składać się mogło równie dobrze z mięśni, jak i kamienia...
 
Epoche jest offline