Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2009, 23:03   #64
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dantlan dobrze wiedział co uczynić w przypadku złamania otwartego. Ponadto Keith dostarczył mu dwóch, odpowiedniej długości, kawałków drewna. Co prawda bez bólu obejść się nie można było, lecz taki ból był niczym w porównaniu z tym, jaki doświadczał na co dzień.

Był jedyną osobą, która doświadczała czegoś takiego. Jedyna osoba, która musi dźwigać ten ciężar. Był całkiem sam, nawet wtedy, kiedy był w tłumie innych ras. Zawsze był zupełnie sam.

Jednakże pod innym względem nigdy nie był sam. Zawsze przy nim była jego magia. Ona nigdy go nie opuściła, niczym troskliwa matka, siostra, córka, kochanka. Ona go broniła, ona podtrzymywała przy życiu, ona była mu posłuszna, a on spełniał każdy jej rozkaz. Pod tym względem nigdy nie był sam.

Dlatego też ból opatrywanej rany był jedynie nieprzyjemnym tchnieniem, przesączonym delikatnym, niezauważalnym swądem. Był tak mały, iż ledwo go zauważył w morzu cierpienia, jakie doznawał.

W czasie wiązania, część jego umysłu wyskoczyła na inne tory. Analizował działanie Valroda. Elf musiał być silny i zwinny, a także musiał być niezłym Magiem Umysłu, gdyż o tym świadczył charakter użytej przez niego magii.

Nagle podleciała do niego istota, która uleczyła ich wcześniej i chwyciła go za przedramię. Kiedy lecznicza moc przepłynęła przez jego ciało, wzbudziło to falę bólu o wiele większego niż poprzedni, ale po chwili ustał.

Obraz przed oczami Lisa pojaśniał, a kiedy obejrzał rękę dokładniej, stwierdził, że uleczona przypominała bardziej rękę, którą dysponował przed degradacją ciała! Była silniejsza, jednocześnie nie tracąc na zręczności, jaką dysponował. Ponadto była wytrzymalsza.

Dantlan skinął istocie głową w wyrazie wdzięczności

-Jestem Lenard. Valrodzie czy pamiętasz co się wydarzyło nim straciłeś przytomność?

-Szczerze mówiąc to nie wiele, przyjechałem do miasta przez północną bramę, wtem moją uwagę przykuła jakaś dziwna postać w zaułku, kiedy poszedłem to sprawdzić ktoś huknął mi w głowę i tyle, koniec historii-odparł Elf.

-Widzę, iż intryguje Cię nasz tajemniczy przedmiot towarzyszu-stwierdził fakt Lenard.

-Bardzo ciekawa kula, emanuje naprawdę potężną mocą-rzekł Valrod, zaś Lis ruszył na górę, pozostawiając Elfa i istotę razem z nieprzytomnym Feliksem.

Nagle usłyszał jak ktoś wbiega do Wieży i tym kimś byli Krasnoludowie!

-Żywi! Ha, to dopiero. Zahreg, wisisz mi dwadzieścia szylingów. To tera mówcie ludziska… ZJAWA! Żywo grupa, na niego!-rzekł jeden z Krasnoludów i już Lis miał zaprotestować lub ochronić go magią, gdy odezwał się Valrod.

-STOP! Nikt nie będzie krzywdził tej istoty póki tu jestem. Nie wiem co się tu dzieje, ale ten… ta istota nie jest naszym wrogiem.

-Że przyjaciel, hę? Dobra, panie elf, wasza wola że chcecie trzymać taką pokrakę przy sobie. Ekipa, żywo na górę! Widzielim całą kupę stworów wpadających tu i nie wmówicie mi, że wszystkie waszymi kompanami są! Nie? To i bardzo dobrze! Idziemy! Halg, do kurwy nędzy, zostawisz wreszcie to cholerstwo?

-Te, Kotraf, to cholerstwo może ci rzyć uratować, więc zawrzyj gębę i nie wymądrzaj się tak!-odparował inny Krasnolud z powiększoną wersją broni palnej Feliksa.

Po kilku dodatkowych wymianach słów, Krasnoludowie popędzili na górę, na co Dantlan uśmiechnął się. Bardzo dobrze. Niech pozabijają wszystkie istoty, kiedy to on, nie będzie musiał nawet kiwnąć palcem w tym względzie. Jemu się to podobało.

Dopiero po chwili ruszył na górę i wcale się z tym nie spieszył. Mniej więcej w połowie schodów usłyszał potężny huk połączony z trzaskiem drewna, na który Mag postanowił pospieszyć się, natomiast to, co zobaczył na górze, było bardziej bolesne niż śmierć całego miasta razem wzięta.

Gabinet Giheda był całkowitą ruiną. Słoje potłukły się, po podłodze walały się truchła potworów, gruz, dymiąca, czarna kula wielkości połowy głowy, zapewne będąca przyczyną huku, który prawdopodobnie towarzyszył wystrzałowi lub eksplozji, martwy Krasnolud i co najgorsze, powyrywane karty ksiąg, pobrudzone i rozmazane miejsca w skarbnicach wiedzy, jakimi były księgi. Niektóre spoczywały przywalone pod gruzem.

-A mówiłem mu, jak kretynowi, że buzdygan to zły wybór…-mówił jeden z Krasnoludów, pochylając się nad towarzyszem z raną szyi, z której sączyła się krew.

-A mówiłem, że się przyda?-zapytał Krasnolud z bronią palną, potwierdzając domysły młodego Maga. Podszedł on do niej i załadował do swojej broni.

-Zawrzyj pysk. Poległemu należy się minuta ciszy nawet w tych zafajdanych warunkach-odparł inny z nich. Po tych słowach nastała cisza, w której Lis rozważał, czy da się pomóc Krasnoludowi, lecz stwierdził, że Krasnolud utopił się we własnej krwi.

-No ludziska, pewnie nieźleśmy was nastraszyli, co? Nie nasza to wina, jeno tych tutaj, pokrak chędorzonych. Dziwna historia, istotnie. Przybyliśmy do miasta w poszukiwaniu jakiejś roboty, a tu przechodząc przez bramę widzim że jakieś fioletowe gówno w powietrzu stoi. Zawrócić nie moglim, bo bramę nagle zasypało. Toćmy się zabrali do tego, co nam najlepiej wychodzi – sprzątania. No… tego… ile tu już siedzimy? Ktoś wie?

-Będzie tego z pół dnia już jakeśmy przez bramę przeszli.

-Taa... no, ale gdzie wasze maniery chamy?! Toć to porządna kompania jest, nie żadne pokraki i mutanty. A i dostojna panna z dzieckiem jest! Już mi tu prędko, sukinsyny, baaaaczność! I przedstawiać się!

-Halg Tantreg, Zahreg Kimmit, Tatro, po prostu Tatro, Patro, brat Tatra, Kotraf Zannersteg. A ten, co tu leży to był Hozreg Martig-przedstawiali się po kolei.

-Dantlan-powiedział, oglądając uważnie otoczenie i Krasnoludów oraz ich rozmaite, głównie ciężkie i oburęczne, bronie.

-Taa… chyba będzie tego. A nie, wróć! Ten gnom miał to przy sobie, jakeśmy tu wpadli. Pomyślałem sobie, pewno ważne, skoro bronił aż do ostatek sił. Teraz biedak leży pod tą stertą gówna, taka jego mać… To chyba mapa jakaś, My się na tym nie znamy, jednak może wam się przyda-rzekł Kotraf, zaś Dantlanowi oczy się zaświeciły.

Nagle do środka wleciał Feliks, który zaczął wydzierać się na Krasnoludów.

-Zamknij się-rzekł do niego Keith. Swoją drogą Wieża wywierała na niego jakiś dziwny, niewytłumaczalny wpływ. W jej środku mądrzał.

-Być może znajdziesz tu jakieś wskazówki, ja w tym czasie sprawdzę komnatę Giheda-podał Magowi mapę, Lenard natomiast młody Mag przyjrzał się jej.

Była to mapa Sarrinu, na której zaznaczona była droga do ratusza. Tam musieli iść i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Słowo "pochodnia" mogło znaczyć, że trzeba było wykonać jakąś akcję, której centrum było pochodnią. Być może pociągnąć, podpalić, przekręcić... Nie mniej jednak mogło o to chodzić.

Na odwrocie naszkicowany był plan korytarzy. Zapewne tunele pod ratuszem, do których można było się dostać za pomocą "pochodni". Co się tyczyło słów "Uwaga! Nie na...", nie wiedział o co może chodzić. Być może w trakcie dowie się czegoś, co pomoże mu odkryć znaczenie tych słów.

-Priorytetem jest pytanie, czy poza granicami miasta wszystko wygląda, tak, jak wyglądać powinno? Czy wszystko jest normalnie?-zapytał Krasnoludów.

-Eee... a bo ja wiem magiku? Jakieśmy tu wchodzili to słonko świeciło, ptaszki chędożone śpiewały... aż tu nagle wszystko sfioletowiało i patrzym a za nami brama zawalona! Tedy nie moglim sprawdzić.

-Przez którą bramę przeszliście?

-Przez którą bramę pyta. Eee... mielim góry po naszej lewej... tfu! Prawej stronie... to z południaśmy przyszli. Tak będzie, z południa.

-To znaczy, że południowa brama jest nieprzejezdna... Powiedzcie, jak widzieliście miasto, kiedy byliście poza nim i w której chwili się zmieniło?
Chodzi mi o to, gdzie byliście, kiedy zauważyliście zmianę?


-Byliśmy tuż za bramą, synku. Jak tylko zobaczylim to fioletowe gówno, chcieliśmy się stąd wynieść. To żeśmy się odwrócili na piętach i biegiem przez bramę. Przebiegliśmy kilka jardów i jak nie jebneliśmy w te kamienie, belki i resztę gówna która tam leży!-twarz Dantlanawykrzywił grymas irytacji. Uwielbiał jak mu się odpowiadało na pytania.

-Cofnij się we wspomnieniach do chwili, w której zmierzaliście do miasta. Kiedy zobaczyliście je wyraźniej, jak wyglądało?

-Jak najnormalniejsza w świecie zapluta kupa gówna, albo miasteczko jak kto woli-odpowiedział konstruktywnie Kotraf.

-Rozumiem, że zmieniło się kawałek drogi po przekroczeniu granic miasta?

-Ano dobrze rozumiesz. Jakeśmy przekraczali bramę to tylko dziw nas brał że żywej duszy nie ma w okolicy. Potem nam gęby opadły jak nagle domy się rozsypały w ruiny i wszystko pokryło fioletowe gówno.

-O komitecie powitalnym już nie wspomnę. Patro, ilu ich było, pamiętasz?

-Z sześciu chyba-powiedział zapytany Krasnolud.

-Czyli zmieniało się w miarę stopniowo... Patrol? Masz na myśli zorganizowane działanie zbrojne, mające na celu kontrolowanie danego obszaru?

-Nie, kretynie! Aaau!-dostał po łbie Krasnolud.

-Mam na myśli sześć pełzających łajn jak te, które tutaj żeśmy powalili-powiedział Kotraf, zaś Dantlan uśmiechnął się do siebie. Znaczyło to, że nie pozostało im wiele z inteligencji, ponieważ potrafili uformować jedynie chaotycznie zbite grupy.

-Lenardzie, mógłbyś odrzucić trochę gruzu, bym mógł dostać się do ksiąg?-zapytał Lis, natomiast towarzysz zdecydował się uczynić to, o co poprosił go Mag i już kilka chwil później, w dłoniach Dantlana, spoczywało pięć ksiąg.

Mag odszedł szybko kawałek dalej i usiadł w jednym z czystszych miejsc, zaczynając wertować pierwszą księgę. Miała tytuł: "Biografia Kalgerego Handersona."

Kaldery Handerson był jednym z największych czarodziei tego świata. Jako jeden z nielicznych potrafił mieszać ze sobą żywioły tworząc na przykład kulę lodu ogarniętą przez płomienie. Zaś jego największym osiągnięciem było sprowadzenie tak zwanej suchej ulewy, czyli deszczu który wysuszał ziemię i roślinność, zamiast je nawadniać.
Był swojego czasu głównym doradcą jedynego wówczas władcy, jednak po pewnym czasie postanowił dalej zgłębiać tajniki magii - mówi się, że chciał odkryć to jedno, jedyne zaklęcie które mogłoby zniszczyć cały świat. Od tamtego czasu nikt go nie widział - nikt nie wie jak ani gdzie zginął. Nawet jego śmierć nie jest potwierdzona.


Skończył czytać fragment zaledwie po kilkunastu sekundach, biorąc się za kolejny tom o tytule "Iluzje, a rzeczywistość".

Księga traktuje o tym, czym jest iluzja. Autor przekonuje, że jest nią wszystko to, co próbuje oszukać nasze zmysły - węch, słuch, wzrok, smak i dotyk. Przekonuje także, że iluzja przestaje być iluzją, a zaczyna być rzeczywistością, kiedy obejmuje wszystkie pięć zmysłów - wtedy bowiem nie widzimy już żadnej różnicy między tym co prawdziwe, a tym so jedynie prawdziwe udaje.
Z książki dowiedzieć się także można które iluzje tworzy się najłatwiej, a które najtrudniej. Od najłatwiejszych do najtrudniejszych: obraz, słuch, węch, dotyk, smak. Każdą osobno iluzję dość łatwo wyczarować, lecz kilka naraz - lub wszystkie - już nie. Najlepszą zanotowaną iluzją jest czterozmysłowa - wszystkie, prócz smaku.


Ten fragment również po kilkunastu sekundach został przeczytany. Następny z nich nazywał się "Dzika magia - mity i fakty."

Autor książki przekonuje, że dzika magia jest jak wilk znaleziony w lesie. Widząc takiego nie masz pojęcia czy rzuci się na ciebie, zignoruje, podejdzie i da się pogłaskać, lub bóg wie co. Autor stwierdza również, że prawdą jest, iż dzika magia pojawia się bardzo rzadko i najczęściej w wyniku jakiegoś nieudanego eksperymentu magicznego. Nie zanotowano jeszcze przypadku żeby ktoś wywołał taką magiczną energię celowo.
Między mity natomiast należy włożyć przekonanie, jakoby dzika magia mogła być wynikiem ludowych i pogańskich obrzędów, lub oznaką niełaski bogów, bowiem ci się nią nie bawią, mają własne metody działania. Prawdą również się okazuje, niestety, że dzika magia może wpłynąć na każdego - w równej mierze na chłopa pańszyźnianego, który z magią ma tyle wspólnego co żaba z kotletem schabowym, co na wielkiego czarodzieja, w okół którego od magii aż buzuje.


W sumie w mniej niż minutę skończył czytać trzy fragmenty trzech książek. Wszystkie pięć schował do kieszeni. Były one małe i stosunkowo cienkie, więc nie były zbyt ciężkie ani nieporęczne.

Po tym chciał przeszukać komnatę w poszukiwaniu cenniejszych przedmiotów i owymi rzeczami nie musiały wcale być kamienie szlachetne. Miał nadzieję znaleźć również butelki z eliksirami, a także ciało Giheda. Być może Mag miał coś, co mogło im pomóc. To, co nie mogło pomóc w żaden sposób, zamierzał zostawić.

-Wygląda na to, że wszyscy będziemy musieli trzymać się razem-powiedział do Krasnoludów, po czym zszedł na dół, gdzie był Valrod.

-Co robiłeś w mieście?-zapytał Elfa.

-Byłem w drodze do stolicy, a Sarrin było mi po drodze-odparł Valrod.

-Nie zastanawiasz się czemu pytam? Z jakiegoś powodu, tylko my z całego miasta zostaliśmy oszczędzeni. Inni mówili zbyt mało, bym mógł dostrzec jakiekolwiek powiązania. Narazie widzę tylko przypadek, w który nie wierzę-wyjaśnił Dantlan.

-Zarzucasz mi, że to ja sprowadziłem to wszystko na to bogu ducha winne miasto?-zapytał Elf.

-Nie mam podstaw, by tak myśleć. Chciałem wiedzieć czy twoje ocalenie ma jakiś element wspólny z naszym-wzruszył ramionami Dantlan.

-Mam jeszcze jedno pytanie. Wiesz może co mogą znaczyć te słowa?-zapytał Lis.

-Nie mam pojęcia-odparł tamten, zaś młody Mag westchnął.

-Zatem nie mamy innego wyjścia, jak udać się tam-jeżeli wszyscy się z nim zgodzą, udadzą się do ratusza.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline