Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2009, 18:57   #8
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Światło. Pełno światła. W słoneczny dzień, stojąc w pomieszczeniu z ogromnymi okiennicami przed największym lustrem na Tortudze intensywność promieni słonecznych nie była niczym dziwnym. Dziwne było natomiast lustro. Nawet nie fakt jego wielkości. Chodziło przede wszystkim o jego stan. Z pewnością było to jedyne tak duże lustro na tej wyspie, które było polerowane – i to niemal codziennie. Chociaż na statkach higiena i porządek były raczej sprawami drugorzędnymi, to chociaż w swojej rezydencji Johnatan chciał przestrzegać ich zasad. Lubił porządek.

Nieskazitelnie białą koszula należała zapewne do któregoś z kapitanów angielskich statków, które padły łupem piratów. To nie było tak naprawdę istotne. Nawet teraz, gdy mniej statków padało pod pirackimi ostrzami i armatami, Nibblins nie mógł narzekać na brak odpowiednio luksusowych towarów. Po każdym napadzie na swej werandzie bądź, w przypadku gości ważniejszych, w urokliwym saloniku, gościł naprawdę wielu piratów. Zwykłych majtków, kanonierów i kapitanów. Obie strony czerpały korzyści z tych transakcji – w końcu był jedynym, który płacił za białe koszule, eleganckie stroje, szykowne buty i meble, których zdobienia często nawet utrudniały ich użytek. Dla większości mieszkańców Tortugi te akcesoria były po prostu niepraktyczne, zbyt duże, niewygodne, ciężkie w utrzymaniu. A tak mogli dostać za to naprawdę niezłe pieniądze.

Pomagając sobie przedmiotem podobnym do szydełka, założył złote zapinki do mankietów z małymi szmaragdami. Prezent od jednego z kapitanów, wyraz wdzięczności za udostępnienie paru urządzeń nawigacyjnych. Ponoć się przydały. Jeżeli ktoś tylko umiał je obsługiwać, zawsze się przydawały.

Starannie przewiązana szkarłatna szarfa dopełniła jego wizerunku. Przeczesał jeszcze włosy, poprawił czarne, lśniące buty i naciągnął mocniej czarną rękawicę, której chyba nigdy nie zdejmował z prawej dłoni. Był gotowy do wyjścia. Spojrzał na szczerozłoty kieszonkowy zegarek, który podarował mu jeszcze jego ojciec. Cóż, miał jeszcze trochę czasu.

Powolnym krokiem zszedł do oranżerii, a przynajmniej do miejsca, które nią się stanie, gdy uda mu się znaleźć kogoś, kto sprowadzi tu dla niego odpowiednią ilość szkła. Był to już jeden z ostatnich elementów dworku nawigatora, który zdawał się być dla niego azylem, ostoją, pamiątką po Anglii, z której pochodził i której przez lata służył, także na morzu. Z dezaprobatą spojrzał na stolik, na którego poprzedniej nocy zostawił szkice kolejnego mechanizmu nawigacyjnego. Był bardzo zmęczony, fakt, ale to nie tłumaczy nieporządku…

- Kawy? – spytała Inga, stara służąca, którą przywieźli tu kiedyś piraci.

-Nie, dziękuję. Na takie przyjemności nie mam czasu. – odparł Anglik, napełniając kieliszek winem pozostawionym na stoliku na noc. A potem, zgłębiając bukiet aromatów trunku i wpatrując się w ogrody własnej rezydencji, jedyne tak wielkie plantacje roślin niesłużących do otrzymywania z nich alkoholu na całej wyspie, Johnatan postanowił poczekać na właściwą godzinę.

***
Z trikornem na głowie, angielską szablą przy pasie (by podkreślić szlachectwo) i z pistoletem po drugiej stronie (dla bezpieczeństwa) podróżował lektyką przez ulice wyspy. Nie było to tak luksusowe, jak chciałby tego Nibblins, lecz powóz bądź kareta na Tortudze wciąż były czymś niespotykanym, a podróż na dwukółce pełnej siana z pewnością nie należała do jego marzeń. Poza tym, czarnoskórzy biedacy z radością potrafili nieś jego szlacheckie ciało przez wiele godzin w zamian za wynagrodzenie tak niskie, że aż nieprzyzwoite.

Zza zasłonki tej stylizowanej na arabską, więc zapewne zdobytej ze statku hiszpańskiego, lektyki spoglądał na ludzkie twarze. Zmęczone, pijane, pełne okrucieństwa, pożądania, czasem głupoty. Straszne, dla niego obrzydliwe, prostackie twarze. Wśród nich wyławiał też te szlachetniejsze, te godne jego spojrzenia, lecz było ich tak zadziwiająco mało… Patrzono na niego z gniewem, zawiścią, ale nikt nie podszedł do niego, nikt nie chciał pozbawić go życia. Tolerowali go. Musieli. Był im w końcu potrzebny.

- Panie, jesteśmy… - odezwał się jeden z murzynów. Nibblins bez pośpiechu opuścił „pojazd” i powolnym krokiem udał się do wnętrza tawerny, po drodze rzucając niewolnikom monetę. „Niech mają”, pomyślał, a w jego nozdrza uderzył mocny, wyraźny zapach „Bukanerskiej doli”. Tak, ta tawerna bez wątpienia miała swój własny, niepowtarzalny smród. Cóż jednak począć, gdy swego „przyjaciela” mógł spotkać jedynie w tym miejscu?

Wszedł do środka. Zdziwione wyrazy twarzy, liczne szepty Nibblins!? Co on tu robi…?”, pełne drwiny komentarze („No proszę, szlachetka nas odwiedził!”). Ciszę, którą spowodowało jego wejście, po chwili przerwał okrzyk jednej z dziewek karczemnych:

- Whiskey podać!?

- A macie? – spytał zdziwiony Johnatan. Mało gdzie można tu było dostać ten brytyjski trunek.

- A mamy! Pełny kufel?

- Szklankę. Tylko czystą, proszę. – z delikatnym uśmiechem zwrócił uwagę nawigator. A potem jego wzrok trafił na starego znajomego. Tego, który zmusił go do przybycia do tej speluny, od którego wczorajszego wieczora otrzymał wiadomość, określoną jako „PILNE JAK JASNY CHUJ”. Znajomy, któremu wprawdzie mógł odmówić, ale po co…?

- Jack, miło cię zobaczyć! – powitał kapitana Nibblins, podając mu swą dłoń w rękawicy – Miałeś mi dziś o czymś opowiedzieć. Zresztą, jeśli wzrok mnie nie myli, nie tylko mnie. – z uśmiechem zakończył niemłody już Anglik, spoglądając przy tym na pozostałych zgromadzonych przy stole.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline