Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2009, 20:17   #22
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Asmorinne&Kelly

Postawa jej ojca zmieniła się radykalnie po zamknięciu drzwi. Madeleine jak dotąd uśmiechnięta i zadowolona z bliżej nieokreślonych powodów, gdy spojrzała na twarz wielebnego, stanęła nieruchomo,
- Co się stało ojcze? – spytała zaniepokojona
- Powiedz natychmiast prawdę. Przecież widzę, ze kłamiesz. Tyle lat znosiłem twoje kaprysy, czy nie zasługuje na jedno słowo prawdy?! Musisz mnie ciągle okłamywać!?
- Ale, tato... wszystko co mówił pan Edric jest prawdą... jak mam ci to udowodnić...
- Opowiedz wszystko dokładnie, patrząc mi w oczy...
- Dobrze... już opowiadam...
Madeleine zaczęła od momentu, w którym wysiadła z powozu pana O'Callaghana, nie omijała żadnych szczegółów. Właśnie kończyła omawiać wszystkie detale sukni panny Orgin i przechodziła teraz do stroju jej męża. Kiedy to spostrzegła jak oczy jej ojca powoli zamykają się. Jego oparta o stół sylwetka nieco przechyliła się, oddech się wyraźnie zwolnił.
Pastor zasnął w najlepsze! Madeleine omal nie walnęła pięścią w stół ze złości.
„Jak on mógł!”
Wstała raptownie i ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Wybacz moje dziecko... dokończmy tą rozmowę jutro... – usłyszała zaspany głos za plecami. Nie odezwała się nawet, również była tym wszystkim zmęczona.

Kobieta położyła się na łóżku, jakże swobodnie się czuła ściągając wszystkie detale ciężkiej sukni. Kilka kilogramów mniej przysporzyła ją o wręcz nieskazitelne uczucie lekkości. Jakby zrzuciła ogromny bagaż. Spojrzała na poniewierające się niezliczone fałdy sukni po podłodze. Tym razem, nie powiesi jej na wieszak, nie odłoży do szafy.
„Tym razem niech sobie leży ten krępujący balast...” pomyślała i nakryła się kołdrą.

Nie mogła tak po prostu zasnąć. Ciągle przed sobą miała obraz dwóch wysokich wież, które ujrzała za oknem po dotknięciu naszyjnika. Czy to był skutek tego okropnego bólu głowy, chwilowe zamroczenie? Nigdy wcześniej nie spotkało ją nic podobnego, więc natychmiast skreśliła tę opcję. Co właściwie się stało? Czy to wina naszyjnika?
Nie dawało jej to spokoju, nawet sprawa pana O'Callaghana nie wydawała się w tym momencie taka ważna. Zieleń kryształu... utkwiła jej obrazem w pamięci. A jeśli to wszystko prawda? Podszeptywało coś w jej wnętrzu... Jutro było jeszcze tak daleko... nie mogłam się wręcz doczekać obiadu u earla Persona. Zdarzenie z naszyjnikiem jeszcze bardziej wzbudziło w niej pragnienie porozmawianie na osobności z dziewczynką.
Myśli krążyły coraz leniwiej... powieki ciężko opadły, a Madeleine pogrążyła się we śnie.

***

Skrzypiące drzwi wyrwały ją ze snu.
- O nie śpi panienka... ja powieszę suknię, ojciec czeka na dole, herbata stygnie- powiedziała pokojówka poprawiając uprzątając ubiór i jego dodatki. Madeleine niechętnie się przeciągnęła, a następnie zeszła na dół.
- Byłem u pana O'Callaghana... – zaczął od razu. Kobieta obudziła się w tempie natychmiastowym. Siadła i chwyciła filiżankę w napięciu.
- I gdyby nie jego ból głowy... może by ze mną porozmawiał... – dodał uśmiechając się
- Doprawdy ciężko mi uwierzyć, w tę całą akcję, opowiedz mi proszę jeszcze raz... ale bez szczegółów jeśli możesz... – Wielebny był w wyjątkowo dobrym nastroju tego dnia, Madeleine opowiedziała mu wszystko, on jedynie pokręcił głową i zamknął się w swoim gabinecie. Lepiej było teraz nie przesadzać mu do końca dnia.
Kobieta zaczęła spokojnie przygotowywać się do obiadu. Najpierw wyrzuciła wszystkie suknie z szafy, niebieska wydawała się najbardziej odpowiednia.


Następnie z pomocą pokojówki zajęła się upinaniem włosów, nie trwało to na szczęście zbyt długo i gdzieś po godzinie była już gotowa. Około godziny 14 zjawił się pan Sharpe, Madeleine zauważyła przez okno jego nowy nieco zwyczajny strój, ale równie elegancki co poprzednio. Na dole otworzyła mu pokojówka i zaprosiła do środka. Ten podał jej cylinder, a następnie ruszył we wskazane miejsce, czyli do salonu. Madeleine nie była do końca gotowa i zeszła dopiero po kwadransie. Edric wstał i ukłonił się lekko.

- Dzień dobry panie Edricku, przepraszam, ze musiał pan czekać... może napije się pan herbaty?
- Chętnie - skinął głową zaraz po powitaniu podczas którego delikatnie ucałował jej dłoń. Pokojówka zaraz posła po misterne filiżanki, przeznaczone tylko dla gości.
- Mamy jeszcze co najmniej kwadrans, a z pani domu do rezydencji earla jest góra dwadzieścia minut drogi kolasą. Chętnie napije się, pod warunkiem, że w pani towarzystwie? - dodał pytająco.
- Oczywiście... mam do pana pytanie. - chwilę zamyśliła się - Otóż nie daje mi spokoju sprawa tamtego naszyjnika...
- Rozumiem, mi także - przyznał nagle zamyślony. - Mam nadzieję, że dowiemy się dzisiaj nieco więcej od earla i będziemy mieli więcej czasu na przyjrzenie się temu niezwykłemu dziełu sztuki. Ale co miała pani na myśli wspominając naszyjnik? Coś szczególnego?
- Ten naszyjnik, był naprawdę niezwykły... - nie powiedziała nic więcej, gdyż nie chciała wyjść na wariatkę
- Tak, niezwykła robota i niezwykle odczucie, kiedy trzymałem go w rękach. Ten naszyjnik, szczególnie zaś kryształ, miał w sobie cos dziwnego, coś takiego, jakby, nie wiem jak to powiedzieć, ech , może po powtórnym jego obejrzeniu wyrobie sobie precyzyjniejsza opinię - mówił dopijając herbatę. - Madam, -dyskretnie spojrzał na zegarek, ale dostrzegła ten ruch– może powinniśmy już wyruszyć? Będziemy mniej więcej właśnie na 3.00, no może nieco wcześniej.
- Ruszajmy więc, nie wypada się spóźnić... - powiedziała i skończyła herbatkę
Sharpe podał jej ramię, a potem pomógł wejść do kolasy.
- Do rezydencji earla Persona - zakomenderował stangretowi. - Hm - wrócił do rozmowy o naszyjniku - ciekawe, skąd się znalazł w ręku zemdlonej dziewczyny? Bowiem słowa earla wskazywały, ze jego córka nie miała takiej biżuterii.
- Tak... może dostała od owego pana Alberta, wątpię, aby takie dzieła można by tak po prostu znaleźć...
- Alberta nie znam, ale Rhianon doskonale. Lucy cos mówiła na temat dworu Rhianon.
- Mam nadzieje, ze uda mam się porozmawiać z nią na osobności... może czuć się skrępowana widząc tyle obcych twarzy
- Może, może najlepiej tak delikatna i subtelna osoba jak pani, która jednocześnie ma w sobie wiele uroku z nią porozmawia? Rzeczywiście, lekarze to wyłącznie mężczyźni i może to powodowało, iż hrabianka Person nie była w stanie otworzyć się. A co do Rhianon. Nie wiem, jak dobrze orientuje się pani w walijskich legendach? - Zapytał.
- Niekoniecznie, wydaje mi się, ze pan Person używał najróżniejszych metod. Trzeba iść inną drogą, trzeba założyć, ze to wszystko jest prawdą. Walijskie legendy... może pan mi opowiedzieć, w tym momencie jakoś wyleciało mi z głowy
- Prawdą? - Zdziwił się. - Zdaje sobie sprawę, że Johann von Schiller miał rację w swoim "Don Carlosie" mówiąc "któż wie, co może drzemać w otchłani czasu." ale ciężko mi w to uwierzyć, jednak zgodnie z pani sugestią, panno Madeleine - także zwrócił się po imieniu, podobnie jak wcześniej ona - nie odrzucam tej tezy. Ale wracając do Rhianon, nic dziwnego, że pani nie kojarzy. Walijskie legendy są znacznie mniej znane niżeli szkockie. Jeszcze nie wydano ich tłumaczenia, nad którym dopiero pracuje moja korespondencyjna znajoma lady Guest. Rhianon jest boginią. Uosobieniem niesprawiedliwej krzywdy, cierpienia oraz zwycięstwa wreszcie uczciwości oraz godnego znoszenia bólu. Oskarżona niesłusznie o zabicie syna była poniżana i bita. Wyszła za Pwylla za władcę krainy Dyfed, ale nie przyniosło jej to wielkiego szczęścia. Później po śmierci męża poślubiła kolejnego księcia Manawydan. Ogólnie ujmująca postać, której wyrządzano zło, rzucano na nią klątwy, zmieniano w myszy, niesłusznie oskarżano. Można sądzić, ze stanowi ona aspekt bogini znanej ogólnie wśród narodów celtyckich, mianowicie kobiety powiązanej z kultem koni. Tak bowiem, jak opisują legendy, po raz pierwszy zobaczył ją Pwyll. wobec tego być może stanowi ona odpowiednik kontynentalnej Epony - opowiadał w miarę jak zbliżali się do domostwa Persona. Madeleine miała już zapytać, co wspólnego może mieć ta legenda, z biedną Lucy, kiedy to dotarli do zapierającej dech w piersi rezydencji Persona. Była tutaj pierwszy raz, chwilę podziwiała zadbane i regularne ogrody, a przede wszystkim piękne zabudowania. Pan Sharpe pomógł jej wyjść z powozu, a kobieta szybko zapomniała, ze miała zadać pytanie.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 16-03-2009 o 21:11.
Asmorinne jest offline