Śniadanie, choć zwyczajne, jest bardzo smaczne i nadzwyczaj sycące. Biały ser, twaróg, miód, jaśniutki niczym mąka chleb i jabłka dają wam namiastkę domowego jedzenia, które tak rzadko macie okazję spożywać na szlaku. W końcu, kiedy jużkażdy zaspokoił swój apetyt, postanawiacie nie mitrężyć dłużej i udać się w drogę do koszar. Karczmarz, zapytany o drogę, odpowiedział wam, że to gdzieś w zachodniej części miasta. Duży, biały budynek, moiściewy. Kryty czerwoną dachówką, a nie strzechą, jak inne. Ze średnio wysokim murkiem. Pewnikiem znajdziecie.
Ani się obejrzeliście, jak wyszliście na jedną z głównych ulic miasta. Tłum ludzi - co normalne o tej porze - a każdy chciał gdzieś dojść. Przepychaliście się w tym żywym morzu, gdy w pewnym momencie ktoś popchnął Garricka, tak, że bard o mały włos, a byłby upadł. Hej, uważaj jak cho... - bajarz urwał w pół słowa, widząc, że nachyla się nad nim ork - lub też półork, diabli wiedzą, jak ich odróżnić. Nie wyglądał na takiego, który lubi, jak się do niego krzyczy... |