Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2009, 20:51   #137
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
***
Stadnicki ciągle mieszając swoją kawę spojrzał na Staszka, później jego wzrok przeniósł się na Pawła, Marka i Dagmarę. Dokładnie w takiej kolejności, w jakiej zabierali głos. Przyglądał im się uważnie, niemalże przewiercając ich swoim wzrokiem. Upił łyk napoju, zamykając przy tym na chwilę powieki i z pewnością rozkoszując się smakiem. Adepci z pewnością nie oszczędzali na gościach.
- Młodość ma to do siebie, że stara się przekreślić historię. Zanegować ją. Odsunąć w dal. – Ruchem ręki uciszył Magdę, która chciał coś powiedzieć. – Ale widzisz, młody człowieku. – Zwrócił się do Staszka. – W tym mieście historia jest wszędzie. Jest obecna w nas wszystkich. W pamięci zbiorowej wszystkich Tradycji. Nie da się nic budować bez pamięci o historii, pomimo iż, jak to malowniczo ująłeś „pozostanie hermetycznie zamknięta w wielkim słoju.” – Wywód TW Diabła był długi i trochę przynudnawy, jednakże wszyscy słuchali go. Gdy skończył głos zabrał Stefan Oderfeld.
- Zrozumiałe jest, że wszyscy chcieliby poznać położenie nowego węzła. Jednakże…
- Rozumiem Stefan, że nam nie ufasz?? – Bohatyrowicz spoglądał to na Oderfelda, to na Sośnicką i uśmiechał się krzywo i zjadliwie.
I znowu się zaczęło. Tym razem mówiono o zaufaniu. Jakie to potrzebne, żeby wszystkim dobrze się współpracowało. I że jakie to obraźliwe, że nie darzy się nim współpracowników. Bądź co bądź, wszystkie Tradycje mają współpracować. A tu już na początku jedna z nich okazuje brak zaufania innym. Każdy ze starszych przedstawicieli Przebudzonych udowadniał, że to właśnie jego podopiecznemu należy się miejsce w owym projekcie.
Pochłonięci dyskusją magowie nawet nie zauważyli gdy Magdalena Sośnicka wstała od stołu i obchodząc go dookoła, pociągnęła za sobą młodych.
Zabrała ich do innego pomieszczenia, trochę mniejszej sali konferencyjnej.
- Niech sobie tam dyskutują. – powiedziała z ironicznym uśmiechem. – Jeśli chodzi o lokalizację węzła, to nie możemy na razie zdradzić jego miejsca, gdyż nadal trwają rozmowy z... ekhm... właścicielami gruntu. Ponadto myślę, że to nie jest dobre miejsce ani czas na rozmowy o fundacji i takich tam. Musimy się lepiej poznać. Dlatego proponuję, abyśmy wybrali się na wspólny wyjazd do Lubiąża. Tam w spokoju i z dala od nich. – Ruchem głowy wskazała na sąsiednią salę, w której dyskutowali zaciekle starsi przedstawiciele społeczeństwa Przebudzonych. - Proponuję wyjechać jutro rano. Zdążymy wtedy na niezwykle ciekawą wystawę i będziemy mieli więcej czasu na pogawędki. Jestem pewna, że wasi mentorzy uprzedzili was o tym. – Spojrzała po zebranych. – A teraz... – rzuciła okiem na swój zegarek. – Jak ten czas leci. – Owczym pędem wszyscy spojrzeli na swoje czasomierze. Rzeczywiście, było już dość późne popołudnie. Czyżby jakaś tajemnicza siła przyspieszyła bieg czasu? Nikt nie zauważył, że te wszystkie kłótnie i słowne przepychanki zajęły tyle czasu. – Teraz proponuję, żebyśmy udali się do Od Zmierzchu Do Świtu na jakieś piwko. To bardzo przyjemna knajpka, tuż za rogiem. – Z braku lepszych perspektyw wszyscy młodzi magowie ruszyli po swoje rzeczy.
W dużej Sali nadal trwała zażarta dyskusja. Tylko Niegrzeczny Karolek siedział znużony tym wszystkim. Wejście młodych przerwało rozmowę.
- Stefan. – Magda zwróciła się do swojego mentora. – Idziemy do Od Zmierzchu Do Świtu.
- To ja idę z wami. – Karolek poderwał się miejsca i dołączył do stojących.
- Do widzenia Państwu – rzuciła Magda i wyszła.
***


Rogata czaszka łypnęła na Grzesia czerwonym okiem. Rozwarła paszczę pełną spróchniałych pniaków po zębach.
- Śmierć, śmierć. Tik tak tik tak. - zaklekotała złowieszczo. - ...starta w proch, za wcześnie, za wcześnie. Pilnuj czasu, patrz na zegarek. To nie czas, to jeszcze nie czas - zawyła jękliwie i znieruchomiała w trupim grymasie.
- Grzegorz, idziesz? - zapytała Magda.
- Tak, już już.
Stali przy fosie miejskiej, na pustej alejce, niedaleko schodów prowadzących do pubu Od Zmierzchu do Świtu. Idealna nazwa dla krwiopijców. Ponoć czasami się tu pojawiali... ich teren zaczynał się tuż za rogiem.
- Dobrze, słuchajcie, knajpa jest pod naszą opieką, znaczy, VA. Usiądziemy sobie w rogu pod samochodem i poprosimy o talizman. Będziemy mogli rozmawiać swobodnie, a ewentualni świadkowie - usłyszą zwykłe knajpiane pogwarki, dopóki nie odejdziecie na trzy kroki od stołu, to działa tak, że...
Marek i Paweł słuchali z wypiekami na twarzy. Stasiu zaczął się nudzić. Wynalazki, elektronika, wirtualne kreatory mowy, ble ble. Wykład Magdy zmienił się w monotonny szum.


Na akacji z furkotem wylądował dzięcioł. Podrapał się pazurkiem po szarej główce, wgapił się w Stasia nachalnie, przekręcił łepek i skrzeknął.
Skąd dzięcioł w mieście?
Zanim Staś zabrał się do rozwiązywania zagadki przyrodniczej, Magda dała sygnał do ataku na bar. Przed schodami Staś odwrócił się jeszcze. Dzięcioł właśnie schodził po pniu głową w dół i... coś w jego wyglądzie mówiło, że jest nieziemsko wkurzony. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki się poruszał. Jakby z filmu powycinano klatki, ptak znikał na chwilę i pojawiał się niżej na drzewie.

Od Zmierzchu Do Świtu znajdował się w podziemiach posesji Fundacji Wirtualnych Adeptów. Pomimo wczesnej pory, jak na kawiarniane życie, przed wejście ustawiła się spora kolejka. Panna Sośnicka wzruszyła lekko ramionami nie wiedząc co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Wkrótce wszyscy dowiedzieli się o co chodzi. Stojący na bramce ochroniarze, a właściwie trzech mięśniaków bez karku skrupulatnie sprawdzało dowodziki wchodzących. Mieszkańcy Wrocławia byli nieco zadziwieni ową procedurą. Pierwszy raz spotkali się z czymś takim w tym miejscu. Cóż najwyraźniej ów przybytek musiała niedawno odwiedzić jakaś kontrola i właściciel lokalu nie chciał zaliczyć wpadki.

- Dowodziki prosimy - zagaił jeden z grubokarkich ochroniarzy przy wejściu. Jego twarz świadczyła o tym, że jej właściciel nie skalał się w swoim życiu oryginalną myślą - a nie wiadomo, czy jakąkolwiek w ogóle - za to wiele czasu poświęcał rzeźbieniu swojej muskulatury. Naprężające czarny podkoszulek bicepsy w naturalny sposób komponowały się z łysą czachą, grubymi wargami, a całość podkreślał "srebrny" łańcuch, kupowany na metry w markecie budowlanym.
Podane dowody ochroniarz studiował wnikliwie i długo. I nieuchronnie nadeszła chwila, w której:
- Nie mam dowodu, zapomniałem - zełgał Marek i uśmiechnął się promiennie. Ochroniarz trawił to zdanie, szukając natchnienia do odpowiedzi w dekolcie Joli. Szukał uparcie, głęboko i z zapałem.
Znalazł.
- To nie wejdziesz, młody. A na osiemnaście to ty mi nie patrzysz.
- Proszę pana, chłopak jest pod moją opieką i nic nie będzie pił, ja tego dopilnuję. Do knajpy wejść nie może wody mineralnej się napić? Niech pan nie będzie bardziej papieski niż papież - Magda strzeliła do ochroniarza uśmiechem numer pięć.
- Eeh - skomplikowany proces myślowy przerósł ochroniarza. - To ja zawołam szefa - zrzucił z siebie nieznośny ciężar.
Szef różnił się od podwładnego tylko tym, że jego bicepsy były większe, a łańcuch na szyi grubszy.
- No co jest? Jakieś... problemy? - burknął.
- Oni są ze mną! - za magami rozbrzmiał tubalny głos Niegrzecznego Karolka.
- Tak - struchleli ochroniarze.
- I wchodzą ze mną - uzupełnił Karolek, pogładził się po łysej czaszce dłonią wielką jak bochen chleba i uśmiechnął się do Magdy znacząco "spoko, lala, Karol tu jest, Karol wszystko załatwi".
- Idziemy! - zakomenderował dumny z siebie Eutanathos i wszedł do knajpy. Trzech kiboli odsunęło się jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki. A uśmiechnięty i dumny z siebie Karolek pchnął Marka, żeby ten szybciej wszedł do środka, zwracając się przy tym do Magdy. – W takich miejsca potrzebny jest inny rodzaj Magyi.

Na schodach Karolek przerwał swój zwycięski pochód, tarasując kawalkadzie przejście, a z jego gardła dobył się odgłos pośredni pomiędzy rzężeniem a gulgotem.
- O-ja-pierdolę... - wydusił w końcu. Jego myśl i jego zwerbalizowane pragnienie musiała dzielić znaczna część męskiej części bywalców pubu. Znieruchomiali, ze szklankami zamarłymi w połowie drogi do ust, patrzyli z zachwytem na tańczące na barze dziewczyny.

Wysoka, ścięta na chłopczycę blondynka obejmowała ciemnowłosą piękność o urodzie elfa. Jej dłonie wślizgnęły się za dekolt zwiewnej bluzki, usta błądziły po smukłej szyi. Publika zawyła.
Ciemnowłosa obkręciła się na wysokim obcasie, spod bluzki na chwilę wyjrzał różowy, dziewczęcy sutek, ciężkie pukle jej włosów zdawały się płynąć w wodzie, nie w powietrzu. Pomału, delikatnie, wabiąco.
Tańczyły ciasno objęte, z tą doskonałą harmonią i zrozumieniem, która rodzi się z uczucia, nie z długich godzin na parkiecie. Zajęte sobą, odcięte od świata, bez pamięci zauroczone każdym swoim ruchem, zakochane chłonęły się nawzajem.

- O ja pierdolę! - Jola zawtórowała Karolkowi, ale zupełnie z innych przyczyn. - Weronika! - kultystka wydarła się na całą knajpę i pomachała radośnie do dawnej znajomej.
Jola bardzo żałowała, że Weronika Hartmann rok temu wypięła się na Wrocław, i powiedziawszy kilka szczerych słów pewnym osobom, z dnia na dzień wyjechała do Szwecji robić karierę. Eterytka zawsze promieniała tym szczególnym rodzajem energii, światłem bijącym od silnej, zdecydowanej kobiety zadowolonej z siebie i szczęśliwej i dumnej ze swojego życia. Do tego sobie tylko znanymi drogami załatwiała wejście na basen miejski, pusty w środku nocy, gdzie swego czasu cierpliwie, ze szczegółami i na przykładach objaśniła Joli, że do seksu mężczyzna nie jest nieodzowny.

Weronika spojrzała ponad ramieniem swojej towarzyszki, cmoknęła ją w kark i szepnęła coś do ucha. Obydwie zeszły z baru - Weronika zeskoczyła z niego z rumorem, ciemnowłosa z wdziękiem podała dłoń barmanowi, który czerwieniąc się jak uczniak, pomógł jej zejść.

- Jolka, dupo! - wrzasnęła Weronika i rozpędziła się przez całą knajpę. Musieli już ją tu znać, po schodzili jej z drogi. Złapała Jolę w pół i obcałowała wylewnie.
- To prawdziwe? - wskazała podejrzliwie palcem na biust JJ, i wybuchnęła tubalnym, zaraźliwym śmiechem. Z kieszeni spodni wydobyła paczkę papierosów, jednego wbiła w usta.


- A to jest Karin - w głosie Eterytki zawibrowała czułość i delikatność, jakiej Jola nigdy by się nie spodziewała po koleżance. Weronika na ogół zachowywała się jak prący do celu czołg.
Karin była piękna. Ponoć Szwedki pod względem urody dzielą się na elfy i trolle, bez stadiów pośrednich. Nowa dziewczyna Weroniki niewątpliwie należała do elfów.


Stasiu drgnął. Zielone oczy młodej Szwedki obadały dokładnie jego twarz, kiedy podawała mu rękę na przywitanie.
- Ja rohu.. roszu.. rozumiam polska, tylko źle rozemawiam - zapewniła Karin i przytrzymała delikatnie jego dłoń. Od jej gładkiej skóry biło ciepło i solenna obietnica wsparcia. I coś jeszcze. Zrozumienie. Wspólnota. Karin mogła nie zrozumieć słów Staszka, ale rozumiała jego myśli.
- Napijmy się! - zaproponowała radośnie Weronika i zapędziła całą grupę w róg, do stolika nad którym zawieszono karoserię samochodu.


Magda zniknęła na chwilę, wróciła z urządzeniem, wyglądającym na produkt zdiełany w ZSRR, co to nie gniotsa, nie łamiotsa. Na topornej obudowie migała pojedyncza dioda. Magda przez moment manipulowała przyciskami, by po chwili oznajmić:
- Już. Działa. Możemy rozmawiać.

Ustalenia co do wyjazdu musiały poczekać, bo prym w dyskusji przejęła wstawiona już Weronika. Opowiedziała rozwlekle o fundacji eterytów w Uppsali, nie omieszkała porównać tamtejszych - świetnych - warunków z wrocławskim "burdelem". Ochrzaniła bez złości Stasia za gapienie się na jej dziewczynę.
- Co, śliczna, prawda? Ehehehe. Zawsze uwielbiałam Werbeny. Każdej płci - i zanim Staś zdążył zareagować, sięgnęła błyskawicznie przez stół, zapuściła rękę w wycięcie koszuli i złapała go za włosy na piersi. - Takie kudełki to też zawsze lubiłam. Jaka szkoda, że jestem zajęta - wybuchnęła śmiechem, ale wydawało się, że wcale nie żałuje.
Magda przybliżała zaaferowanym Eterytom zasadę działania tajemniczego urządzenia. Karolek gapił się po zebranych wyraźnie sfrustrowany i wyraźnie nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wreszcie postanowił zagrać dobrego wujka i przyniósł Markowi piwo.
- Masz, młody, tylko nie mów nikomu.

Karin piła pinacoladę, obserwując uważnie Dagmarę. Badawcze spojrzenie zielonych oczu zdawało się dotykać duszy kobiety. Kiedy Dagmara zapaliła kolejnego papierosa, te zielone oczy zdawały się jedynym, co istniało w zadymionym pomieszczeniu.

- A ja w dupie mam wrocławskie gierki - perorowała radośnie Weronika.

Na blacie stołu przed Staszkiem pojawiła się litera S. Werbena zerwał się i rozejrzał bacznie. Przez salę, pod samym sufitem, przeleciał szary dzięcioł i wykręciwszy piękne salto pod sklepieniem, zniknął w męskiej toalecie.


Staszek przecisnął się przez zgromadzonych. Nagle poczuł na pośladku poufałe i siarczyste klepnięcie
- Wracaj szybko, przystojniaczku! - papieros przewędrował z jednego kącika ust Weroniki w drugi. - Mamy do pogadania.

Marek był zachwycony. Magda poświęcała mu niemalże 100 procent swojej uwagi, tłumaczyła cierpliwie, jakie projekty w tej chwili prowadzi wrocławska fundacja eterytów na spółkę z VA. Paweł też się rozkręcił, chociaż na postawione przed nim piwo patrzył cokolwiek podejrzliwie.

Stasiu rozejrzał się po toalecie. Z jedynej kabiny dobiegały mlaszczące odgłosy pocałunków i odłosy szamotania z opornymi zamkami. Woda ciurkała długą, szeroką rynną, która pełniła tu zaszczytną funkcję pisuaru. Z sali ryczała muzyka. Na brudnym lustrze pojawił się napis.

Na oknie, krecie


Na wewnętrznym parapecie przycupnął wkurzony dzięcioł. Nagle wydął się z obrzydliwym trzaskiem, wił się w koszmarnej walce z samym sobą, skrzeczał. Po chwili na parapecie siedział mistrz drukarski Stenzel. Również wkurzony.
- Ile miałem tam czekać, do diabła? - warknął i spłynął na podłogę, razem z towarzyszącymi mu czcionkami.
- Skąd miałem wiedzieć, że ten dzięcioł to ty?
- A jak się mówi na zecerów, geniuszu? Dzięcioły.
Staszek westchnął.
- Nie ma już zecerów, panie Stenzel. Skład robi się na komputerach.
- Barbarzyństwo - warknął upiór.
Do toalety wpadł Karolek. Zaczął się miotać pomiędzy kabiną a rynną. To powalił pięścią drzwi, to zaczął się zbierać do sikania w rynnę, ale coś mu wyraźnie przeszkadzało.
- No co się gapisz? - burknął do Stasia.
- Dostrzegam pionową frustrację, przechodzącą w horyzontalne pożądanie - Stenzel postawił diagnozę z obleśnym uśmiechem. Karolek zdawał się nie postrzegać upiora. Właśnie dobijał się do kabiny, wrzeszcząc, żeby poszli się rżnąć nad fosę.
Staszek zajął miejsce strategiczne przy rynnie.
- Znalazłeś czarownika? - zagaił szeptem do upiora.
- A jakże. Jurgen ci nie mówił, że jestem najlepszy? Ale nie spodoba ci się to, Werbeno. Ani trochę.
- Do kurwy nędzy! Ile można! Spuść się wreszcie, frajerze! - darł się Karolek.
- Znalazłem go. Jest w Leubus. Tropiłem go aż do budynków klasztoru. Jest tam, widziałem go. Ale tam jest Orcus, Stanisławie. Umawialiśmy się, że znajdę twojego gagatka. Nie że będę walczył z obcymi duchami. Dużo ich tam, za dużo. I są wredne. Zrobiły sobie dom w klasztorze, ścieżki są powykrzywiane, szlag jeden wie, co tam może siedzieć. To złe miejsce, Werbeno.
- Widział cię?
- Tak. Chyba nie wiedział, jak ma się zachować, więc profilaktycznie tylko odpędził. Ale ja tam nie wrócę. To miejsce może wciągnąć takich jak ja. Uwięzić na zawsze... a ja cenię sobie swoją wolność.
Karolek zawył jak obdzierany ze skóry i pomknął do damskiej toalety.
- Coś jeszcze, Werbeno. Ja kojarzę ten ryj.
Staś zdrętwiał.
- To upiór?
- Niee. Chyba nie. Ja go kojarzę z czasów, kiedy byłem człowiekiem. Myślałem nad tym. Pamiętam rysunek, w gazecie, którą drukowaliśmy. To był jakiś proces sądowy. Chyba szło o morderstwo... ale nie pamiętam więcej. Życie mi się zaciera. Niedługo będę pamiętał pewnie tylko żonę. Właśnie, co z twoją częścią umowy?

Karin odstawiła szklankę z drinkiem i delikatnie położyła dłoń na ręce Dagmary. Zielone oczy pulsowały wewnętrznym blaskiem. Szwedka nachyliła się, tak blisko, że Dagmarę objęła ciepła, kwiatowa woń jej perfum.
- Do czego? Do czego to robisz? - wyszeptała. - Ciało to miesce, ciało to świątynia duszy. Do czego to robisz? Tobie? Temu, z kim... pode.. poż... hm.. poszełaś? Dziecku?

*** - *** Efcia dla Was napisała
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 18-03-2009 o 21:12.
Asenat jest offline