Gdy tylko popchnął drzwi rozległ się srebrzysty dźwięk dzwonków zawieszonych nad framugą. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to nieduża powierzchnia sklepu, która niemal w całości zajęta była przez oświetlone światłem mnóstwa malutkich lamp gabloty. Na aksamitnych poduszkach skrzyły się różnorakie ozdoby – złote, srebrne; z kamieniami szlachetnymi, półszlachetnymi i sprowadzanymi z wybrzeża bursztynami.
Różnorodność prezentowanego towaru chwilowo zepchnęła na drugi plan cel jego misji. Fachowym okiem począł oceniać złotniczy kunszt właściciela zakładu. Zdziwił go pietyzm z jakim oddane były najmniejsze nawet szczegóły. Szmaragdowa brosza w kształcie rozwiniętej róży zachwycała swoimi kształtnymi płatkami, a spoczywający obok pierścień wydawał się być zamkniętym w diamencie światłem gwiazd, słowem: wszystko to wydawało się być dziełem zręcznego krasnoludzkiego rzemieślnika niż zwykłego ludzkiego złotnika.
Za jego plecami rozległ się cichy szelest materiału, a potem niegłośne acz zwracające uwagę chrząknięcie. Klindor odwrócił się gwałtownie kładąc rękę na trzonku topora, ale po chwili zreflektował się i zaczął przeczesywać palcami swoją długą brodę.
Patrzył w oczy niemiłosiernie roztrzepanego chłopca o delikatnych rysach twarzy i parze wielkich, zielonych oczu.
- W czym mogę służyć? – spytał wyraźnie dziewczęcym głosikiem. Klindor zmarszczył brwi, ale po krótkim momencie zastanowienia się zrozumiał swój błąd – pomimo krótkich włosów i męskiego ubrania miał przed sobą ludzką kobietę. „Dziwni ci ludzie” – pomyślał zaskoczony. – „Dlaczego pozwalają swoim kobietom ścinać włosy na krótko i nosić męskie przebrania? Wyglądają jak chłopcy.”
- Chciałbym widzieć się z właścicielem – powiedział poważnie zatykając kciuk za swój pas. – Imię me Klindor, do usług.
Dziewczyna obrzuciła go uważnym spojrzeniem, po czym zniknęła za zwiewną kotarką oddzielającą sklep od warsztatu. Wcześniej nie zauważył tego przepierzenia i pewnie miałby się na baczności, gdyby wiedział o jej istnieniu.
Krasnolud słyszał szmer cichej rozmowy, a po kilku chwilach kotarka ponownie zafalowała i znów ujrzał znajomą mu twarz. Nieznajoma bez słowa podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. Pogasiła też wszystkie lampy, zostawiając sobie tylko jedną, największą, którą zresztą wzięła ze sobą. Bez słowa skinęła na niego ręką i ruszyła w stronę warsztatu.
Korytarzyk był cichy, ciemny i wąski. Słyszał tylko swój własny oddech i szelest materiału tuniki swojego przewodnika.
Po kilku uderzeniach serca dziewczyna wprowadziła go do jasno oświetlonego saloniku, którego jedyną ozdobą był wielki kamienny kominek z wesoło trzaskającym ogniem. Przed nim stał stolik oraz trzy głębokie fotele. Tuż przy drzwiach znajdowała się duża ciemna komoda, gdzie dziewczyna odstawiła lampę. Jej światło zaigrało na brzegach czterech pucharów i kryształowym korku karafki.
- Tata zaraz przyjdzie – powiedziała cicho, uśmiechając się życzliwie. – Proszę się rozgościć.
Nie musiał długo czekać. Niemal natychmiast po jej wyjściu zjawił się pan domu. Z wyglądu zupełnie nie przypominał złotnika, a co dopiero ojca tak wyrośniętej panny!
__________________ Nie rozmieniam się na drobne ;) |