Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2009, 19:42   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czy w księdze, niczym w grobowcach faraonów, kryło się jakieś przekleństwo, które sprawiło, że... miał... zwidy?
Bo czym innym można by wyjaśnić fakt, że zobaczył... twarz?


Twarz, której nie było?
Kwiaty, motyle... Co to miało wspólnego z jakąkolwiek twarzą? Wszak tam nic nie było...

Przyjemny chłód panujący w lesie przyniósł ulgę, ale nie na długo. Omamy, które zaczęły dręczyć go nad strumieniem nie raczyły ustąpić? Najwyraźniej nie potrzebowały do istnienia otwartych przestrzeni. W lesie czuły się jeszcze lepiej, mając do dyspozycji znacznie więcej elementów do wykorzystania.


Chociaż musiał przyznać, że to, co mu się ukazywało, było całkiem przyjemne ddla oka, to jednak wolałby się nie czuć jak po znacznej dawce używek zaliczanych do nielegalnych. A może coś się kryło w kawie?
Uszczypnął się, by się przekonać, że nie śni.
Standardowa metoda wykazała, że to nie sen. To, mimo wszystko, nie znaczyło, że nie śni. Zdarzały mu się już sny, w których upadki bywały nader bolesne.

Nagły niepokój zjawił się nie wiadomo skąd. Jakby był obserwowany. Czegoś takiego nie czuł nawet wtedy, gdy czatowali z Simonem na handlarzy narkotyków. Ani w dżungli amazońskiej, gdzie bawił się 'w chowanego' z tubylcami, którym podpadł jeden z nierozgarniętych turystów. I skąd nagle wymyślił... krwiopijce? Do tej pory nawet nie przeszło mu przez głowę, by obawiać się wampirów. Jak można bać się czegoś, w co się nie wierzy?
Potrząsnął głową, a potem się roześmiał.

Jeszcze trochę i przyda mi się leczenie... - pomyślał. - Odpoczynek, też mi coś...

Nie da się kryć, że po tym całym, pożal się Boże, pikniku czuł się znacznie bardziej zmęczony, niż rankiem, zanim dał się namówić na spędzenie dnia na wolnym powietrzu.
Nagle poczuł dziwną chęć na przepłukanie gardła paroma łykami zimnego, złocistego, pieniącego się napoju napoju.
Aż wstrząsnął się na tę myśl. Nigdy nie lubił piwa. Wolał już chichę czy nawet mesato, chociaż i to pijał tylko w ostateczności. Gdy nie należało obrażać gospodarzy.
Poprawił kapelusz, przy okazji sprawdzając, czy czasem nie ma gorączki. Ale czoło było chłodne...

Rozejrzał się dokoła. Czy to drzewo z pewnością tu rosło?


Nie był pewien.
Jakby nie było, wracał tą samą drogą. Czyżby jadąc w tamtą stronę nie zwrócił uwagi na tak ciekawy kształt? Musiałby być nadzwyczaj zamyślony...

Nagły ruch wśród zarośli sprawił, że ręka sama powędrowała do boku w poszukiwaniu miecza.
Miecza?
Mieczami bawił się w dzieciństwie... Kiedyś zapraszano go na zajęcia kendo, ale machanie bambusowym mieczem zbytnio go nie bawiło.

Dotknięcie gładkiej, chłodnej kolby winchestera uspokoiło go nieco. Na tyle, że kolejny omam nie zrobił na nim zbyt wielkiego wrażenia.


Ponownie potrząsnął głową.
Jeśli przestanie się przejmować, to takie obrazki zaczną być zabawne.
Chociaż czasami wyglądały dwuznaczne...






Wyjechał z lasu.
Ranczo było niedaleko.


Paru ludzi kręciło się po podwórku.
Nawet jeśli zwrócili uwagę na to, że nowy chlebodawca wrócił nieco nie w humorze, to żaden z nich nie powiedział ani słowa komentarza.

Pedro miał chyba jakiś dodatkowy zmysł, bo pojawił się w drzwiach stajni gdy tylko kopyta Sadzy zastukały na wysypanym piaskiem podjeździe.

- Jak przejażdżka? - spytał.

- Świetnie. - Lata praktyki sprawiły, że kłamstwo spłynęło z ust Davida bez najmniejszych problemów. - Piękna okolica i ciekawa - dodał. To już była prawda. Podobnie jak następne zdanie. - A Sadza to wspaniały wierzchowiec.

Zeskoczył z siodła i pieszczotliwym ruchem poklepał ogiera po szyi.

- Jabłka? Marchewka? Cukier? - spytał Pedra.

- Jabłka - uśmiechnął się stajenny. Zniknął za drzwiami stajni i pojawił się za moment z powrotem. Podał Davidowi średniej wielkości owoc.

- Masz - powiedział Daivid, podsuwając Sadzy jabłko. Można by powiedzieć, że oczy Sadzy rozbłysły na widok przysmaku. - Dobry konik. Zasłużyłeś.

Jabłko zniknęło w mgnieniu oka. Wierzchowiec spojrzał na Davida z pewnym wyrzutem. 'Czemu tak mało' zdawały się mówić jego oczy.
David stłumił uśmiech. Rozsiodłał Sadzę i ponownie poklepał wierzchowca po szyi.

- Zajmiesz się nim do końca? - zwrócił się do Pedra.

- Jasne, panie Taggart - odparł Pedro, zabierając Sadzę do stajni.

David ruszył w stronę domu.


Przytulne, pachnące drewnem wnętrze, wywoływało dziwne uczucie bezpieczeństwa. Co dziwniejsze, uczucie to wcale się Davidowi nie spodobało.
Jakby do szczęścia potrzebne mu było poczucie bezpieczeństwa... Czyżby się czuł zagrożony? Od kiedy?
Nie wiadomo skąd znów pojawiło się przemożne pragnienie zagłuszenia niechcianych uczuć za pomocą trunku mającego więcej, dużo więcej niż zero procent... Bursztynowy płyn kusił. Karafka w gabinecie, przeznaczona była co prawda dla gości, ale czy gospodarz był gorszy?


Szklanka wędrowała już do ust, gdy nagle ręka zatrzymała się.
Miał pić byle bimber? Bo czym innym była whisky? Nawet jeśli leżakowała pięć lat i nosiła dumną nazwę Jasia Wędrowniczka.


Stał, przez moment wpatrując się w szklankę. Już miał ją odstawić, gdy za jego plecami rozległ się nieznany mu głos. Omal nie wypuścił szklanki. Co prawda nie było tu dywanu, tylko gołe deski, ale nawet one nie zasługiwały na taką kąpiel.
Odstawił szklankę, a potem obrócił się.
Spojrzał na nieproszonego gościa wzrokiem niezbyt zachwyconym.

- David Taggart - potwierdził swoją tożsamość. - Zgadza się. Reszta również.

- Jeśli jesteś koszmarem z mego dzisiejszego snu - mówił dalej - to muszę otwarcie powiedzieć, że gust mego koszmarodawcy zdecydowanie się polepszył.

- Ale mimo tego chętnie obejrzałbym tę legitymację...



Legitymacja wyglądała na prawdziwą. Co prawda w dzisiejszych czasach nic to nie znaczyło, ale... Na razie postanowił okazać umiarkowane zainteresowanie. I zaufanie mniej więcej na tym samym poziomie.

- Przepraszam bardzo - uśmiechnął się przepraszająco. - Zapomniałem o obowiązkach gospodarza... Zechce pani spocząć? - spytał, uprzejmym gestem wskazując pokryte skórą krzesło. - Może się pani czegoś napije.

Nie skorzystała z zaproszenia. Najwyraźniej uznała, że obowiązki są ważniejsze.


Plamy na kartce, którą wyciągnęła w jego stronę, wyglądały na krew. Ale równie dobrze mógł to być keczup. Albo farba. Nazwiska nic mu nie mówiły.

- Nie znam tych ludzi - powiedział. - To jakieś porachunki gangów? Tego typu sprawy są już dawno za mną, w dalekiej przeszłości.

Lekkie skrzywienie ust mogło oznaczać wszystko - od złości, po tłumiony uśmiech.

- Czy znaleziono to coś - wskazał kartkę - przy kimś, posiadającym moją wizytówkę? Denacie, nie daj Boże? Może należałoby to traktować z większym szacunkiem? Folia, czy coś... Poza tym nie chciałbym brać tej kartki do ręki, by się potem nie okazało, że są tam moje odciski palców... - Uśmiechnął się lekko. - A może powinienem już skontaktować się z adwokatem? - spytał z zaciekawieniem.
 
Kerm jest offline