Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2009, 14:55   #68
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Jadła powoli. Bo gorące. Bo łyżkę sobie znalazła za dużą. Bo jeśli się nie skupi na jedzeniu to może się nieprzyjemnie zrobić. Zadrżała. "Ovviamente Percio' e' freddo." To na pewno przez zimno.
Odłożyła miskę na ziemię i poszła znaleźć przy zgromadzonych przez pannę Nadię i panaCooka w pobliżu resztek bagaży. Oczywiście kiedy potrzebowała jakiegoś kubraka, na wierzchu leżały koszule. Wepchnęła jedną do swojej torby - "un po' luogo sempre si esce a cercare" Trochę miejsca zawsze się znajdzie. W końcu znalazła coś ciepłego i wróciła do ogniska. Niestety resztki zupy już nie zastała. Usta utworzyły dziubek, po czym zagryzła wargę. Piąstki zacisnęły się.
- Volta! - krzyknęła - VOLTA A GAMBA! BESTIA! IMBECILE! DEBOLE GATTONE! Volta do nogi! Bestio! Głupolu! Słaby Kocie==' (nieprzetłumaczalne)! [/i]- Trochę jej się lepiej zrobiło. - A gamba dico! Do mogi mówię.
Oczywistym było, kto dokonał "spustoszenia". Dokoła miski wyraźnie odcisnęły się ślady zwierzaka. Zza najbliższego drzewa najpierw nos, czerwone oko, a potem reszta Volty wychynęła zaskoczona i niepewna.

Chiara miała jej ochotę przyłożyć szmatą. Niestety nie miała żadnej pod ręką. Bestia dostała tylko po uchu i już grzecznie położyła się w pobliżu. Bandaż niedawno założony, już miał kolor brunatny.
- Volta lavi si per favore. Volta, umyj się. - rzuciła półgębkiem z niesmakiem oglądając brązowe zabarwienie zwierzaka w okolicach dekoltu i paszczy. To przypominało questa lucertole jaszczurką. A lucertole wiązało się z flakami rozrzuconymi pod Dedalusem. A flaki łączyły się z ich zaginionymi tow... BASTA! DOŚĆ!

Dobrze, że się ciemno zrobiło, bo jeszcze by ktoś zauważył jak kolory na jej twarzy przechodzą znaczne przeobrażenia. Z bladego na czerwony a potem na zielony i znów na blady.

Jakby nigdy nic zakręciła się przy kociołku i brudnych naczyniach.
- Ktoś chce dokładki minestrone z antylopy? - odrzuciła do tyłu włosy.
Z powodu braku chętnych przelały z Nadią resztkę bulionu do wazonu. "A dubito che sia utile." A wątpiłam, że się przyda.

- Bene. - mówiła wrzucając naczynia do kociołka. - To teraz pójdę umyć naczynia. Poradzę sobie, przecież to niedaleko. Volta. Volta? Gdzie się znów podziała bestia?

W tym momencie pojawił się sir Ellis z komplementem na ustach. Uśmiechnęła się łapiąc obiema dłońmi za rączkę kociołka.
- Grazie mille, ma panie Ellis, gdyby nie pomoc pana Pattera i pani Nadii, z pewnością by się nie udało. A teraz wybaczy pan - koło jej nogi przewinęła się Volta, a Chiara z gracją wyjęła dwie miski z dłoni Williama - mamy z Bestią umyć naczynia.

Ellis tylko lekko się uśmiechnął. Bez względu na wszystko, splendor przypadał zawsze temu, kto stał przy kotle.
- Panno Chiaro - powiedział - proszę mi to dać - wskazał na kociołek i miski. Pomogę pani. A pani niech weźmie jakąś gałąź z naszego pięknego ogniska. Po ciemku zmywa się dużo gorzej...

Nie chodziło o to, że na talerzach zostaną resztki jedzenia... Ogień, mimo wszystko, stanowił jakąś ochronę.

Zamrugała zaskoczona.
- Nie trzeba, dam sobie radę po ciemku. - uśmiechnęła się. - Taka dziś piękna noc. - wyczuła zamiar Ellis'a - Volta ze mną idzie, proszę się nie fatygować.

Chiara nie oddała kociołka i ruszyła w ciemność.

- Nie będę się z panią spierać.
- William przymrużył odrobinę oczy. Chiara natychmiast przypomniała sobie scenę sprzed paru godzin. Gdy żartowała z okazji do zaręczyn. - Proszę tylko pamiętać, że nie proponuję romantycznego spaceru w świetle księżyca.

Stanęła. Dobrze, że nie widział jej miny, bo wyrażała pełen bunt i sprzeciw, a jakikolwiek kontakt wzrokowy mógł prowadzić do kłótni. "Testa dura" Twardogłowy. Westchnęła.
- Niech będzie, sir. Skoro pan nalega. - odwróciła się na pięcie i wepchnęła mu w ręce kociołek. Podeszła do ogniska. Okrążyła je kilka razy i wyszarpnęła konar, który zdawał się sugerować nadłuższy okres palenia.
- Możemy iść. - poprawiła bandaż na głowie i ruszyła w stronę szumu strumienia.
Czuła się jak ruchomy cel, choć światło dawało też złudzenie bezpieczeństwa.

Zdawać by się mogło, że Chiarze niezbyt się podoba jego stanowisko. Aż dziw, że nie poszczuła go Voltą. Może faktycznie powinien był pozwolić, by sama szła nad tę wodę. Może nic by jej nie zaatakowało... Kto lub co by się ośmieliło...
- Przepraszam - powiedział, gdy zrobili kilka kroków. - Ale proszę mnie zrozumieć.

- Ależ pan jest taki...
-spojrzała na i zrezygnowała z możliwości zakończenia zdania. - Dlaczego się pan tłumaczy? - jej gniew zniknął, machnęła ręką - I to jeszcze mnie. Dajmy temu spokój.

Dotarli do strumienia, Chiara rozglądała się , aby znaleźć stabilne kamienie dla oparcia nóg. W tym momencie Volta przegalopowała zaraz koło dziewczyny, ta straciła równowagę, a fiaccola pochodnia wybita przez bestię, poleciała prosto do wody. Wydała ostatnie tchnienie, lekko się zadymiła i porwał ją nurt strumyka.
- Szlag. - przeklęła Chiara. Miała na końcu języka całą kolekcję słów niecenzuralnych, ale postanowiła się powstrzymać. Dobrze, że Volta odbiegła bo z pewnością dostała by po uchu.

William z pewnością określiłby to dosadniejszym słowem. Gdyby nie to, że obok była dama. Która miała to, co chce - romantyczne światło księżyca, nie zakłócane czymś tak prymitywnym jak blask pochodni.
- Nic się pani nie stało, panno Chiaro? - spytał, stawiając na brzegu kociołek. Powinien w tej chwili zabrać ją do obozu po drugą pochodnię, ale nie sądził, by Chiara dała się tam zaciągnąć inaczej, niż na siłę.

- Proszę nawet nie proponować, żebyśmy wrócili po pochodnię, bo nie ręczę za siebie. - Powiedziała grobowym tonem. - Czasami mam wrażenie, że ona testuje moją neapolitańską cierpliwość. Zrezygnuje jednak teraz z pościgu, abyśmy się nie pokłócili. - poprawiła zjeżdżający bandaż na głowie - Zrobię szybko, co mam zrobić i już nas nie ma. Nie przeciągajmy tego na całą noc.

Zakasała rękawy, choć nie było to takie proste, podwinęła ponownie spódnicę i namacała w miarę bezpieczne kamienie, aby się oprzeć. Najpierw małym palcem u ręki sprawdziła temperaturę wody.
- Mah. - westchnęła - Ottimo per gelare il grasso da brodo. E la mia sangue. Gratis. Idealna, żeby zamrozić tłuszcz z rosołu. I moją krew. Tak dodatkiem.

Wzięła pierwsze naczynie i troszkę piasku, aby resztki popłynęły dalej. Coś zaszurało w pobliżu. Zamarła wbijając w tamto miejsce wzrok.

Nagłe poruszenie w zaroślach... To mogła być Volta. Ale nie musiała.
William uniósł sztucer. Nie zamierzał strzelać na ślepo. Gdyby czasem ustrzelił ukochaną psinkę Chiary, ta nigdy by mu tego nie darowała.
Poza tym... żaden prawdziwy myśliwy nie strzelał na ślepo. Nic jednak nie wyskoczyło, nie wypełzło z krzaków.

Zaraz obok pojawiła się Volta.
- Sei peggio di me. A gamba monstro. Jesteś gorsza ode mnie. Do nogi potworze. - rzuciła zimno Chiara.
Wzięła kolejny talerz i troszkę piasku.
[/color]

Przy jej boku położyła się Volta.
- Come ti appari Volta? - szepnęła do jej ucha, czując od niej krew. - Imbecile. - porzuciła na chwilę talerze i zabrała się za umycie futra poczwary. - Come ti appari...? - widziała ciemniejszą strużkę spływającą w strumyku podczas jej zabiegów. Volta zaczęła lizać ją po twarzy, potulnie pozwalając się szorować. - Come ti appari... - Chiarze załamał się głos.

Zmarzniętych dłoni już nie czuła. Palce zdawały się nie należeć do niej. Ale ta krew. To z tego potwora. Na pewno, bo przecież nie dostałaby się do trzewi gdzie...
Musiała włożyć całą siłę woli, żeby utrzymać łzy pod powiekami. Zagryzła wargę i zaczęła szorować talerze z całej siły. Pochyliła głowę, dzięki czemu włosy zasłoniły jej buzię. W końcu nerwy puściły, a łzy popłynęły. Nie łkała i modliła się w duszy, żeby Ellis nie zauważył. Nikt nie mógł wiedzieć o jej chwili słabości, tym bardziej sir William, który od początku uważa ją za ciężar całej ekspedycji.
Do tego jeszcze Volta postanowiła pocieszyć ją, wylizując dziurę w jej szyi. Co więcej już nie widziała talerzy, bo łzy wszystko zamazały. Niepewny ruch odepchnięcia poczwary i jeden talerz rozbił się na kawałki. "Muszę wziąć się w garść".

Najgłupszą rzeczą, jaką mógłby w tej chwili zrobić, to cokolwiek zauważyć. A ponieważ była noc, a światło księżyca zwodnicze, z pewnością nic nie dostrzegł. I nie zwrócił uwagi na to, że stłukł się talerz z "pokładowej" zastawy.
Był pewien, że Chiarze w tej chwili bardziej jest potrzebna chwila sam na sam z Voltą, niż czyjeś ramię. Albo chusteczka.
Nawet nie drgnął, nie chcąc przypominać Chiarze o swojej obecności. Lepiej było udawać, że go nie ma. I że nic się nie stało.
Bo cóż oznacza jeden talerz. Po prostu mniej zmywania...

Chiara przytuliła się do Volty i starła z niej w końcu rdzawe plamy. Przynajmniej taką miała nadzieję, bez światła trudno to ustalić. Wzięła urywany, głębszy oddech i otarła ukradkiem łzy nadgarstkiem. W ustach miała pełno piachu.
- Beh! Volta! - pacnęła ją po uchu. - Gdzie ty się szlajasz? Si lavi Volta, lavi! - obryzgała zimną wodą bestię - Si Lavi!
Volta prychnęła, kichnęła i wydała jakiś odgłos, który oznaczać zapewne miał westchnięcie. Po czym poczwara pacnęła Chiarę w plecy i prawie wlazła jej na plecy.
Dziewczyna zaśmiała się wesoło, mimo że pod ciężarem zwierzaka jej lewy but wylądował po kostkę w wodzie.

- Już się bałem - William zrobił parę kroków do przodu - że Volta urządzi pani nadprogramową kąpiel. Nic się pani nie stało?

Bardzo się cieszyła, że w świetle księżyca nie widać jej czerwonych oczu. Uśmiech jednak można było usłyszeć nawet w głosie.
- Jest paskudą, ale wiem na co ją stać. Pewnie już się pan nie może doczekać powrotu do ogniska. - zabrała się za pozostałe talerze - jak podrapie ją pan za uchem, to będzie szybciej. Przestanie mi przeszkadzać.

Nad strumieniem, mimo obecności Volty i ciemności, było całkiem przyjemnie. Ale William nie zamierzał wyprowadzać Chiary z błędu.
Przykucnął i wyciągnął dłoń.
Podrapał Voltę, jak radziła panienka, za uchem. Zwierzak nie odgryzł mu ręki. Wprost przeciwnie - wydawało mu się, że psinie to się podoba. Na szczęście okazała swoją radość machaniem ogonem, a nie lizaniem po twarzy czy przyjacielskim ocieraniem się.

- W gruncie rzeczy, ona nie jest taka zła.
- Chiara kończyła myć szybko, bo jej dłonie przestawały słuchać jej poleceń z zimna. - Tylko gorzej wychowana ode mnie. Albo bardziej rozpuszczona. Bo pan mnie tak właśnie widzi, prawda? Jako rozpuszczonego bachora o wysokim statusie społecznym. - uśmiechnęła się, co o dziwo dało się dostrzec w księżycowej poświacie.

- Czy jest pani pewna, że chce pani to wiedzieć, panno Chiaro? - spytał.

Poprawiła kubrak, włosy i na wszelki wypadek roztarła oczy. Miała nadzieję, że nie zrobiły się czerwone. "Si manca soltanto una donna isterica in nostra situazione." Brakuje już tylko histeryczki w całej tej sytuacji.
- Uważa pan, że nie zniosę prawdy? Albo że zrobię panu scenę? - zaczęła pakować te talerze, które umyła przed kociołkiem.
- Widzę, że ma pan o mnie gorsze zdanie, niż myślałam.

Mówienie nieprzyjemnych rzeczy nie leżało w naturze Williama. I normalnie starałby się uniknąć udzielania odpowiedzi. W takiej jednak sytuacji nie bardzo miał taką możliwość.
- Jeśli chce pani usłyszeć prawdę, nawet gdyby miała się okazać niemiła, to jak mógłbym nie spełnić pani życzenia.
- Wyczuwam nutkę ironii. -
wytarła dłonie w sukienkę.
William udał, że nie usłyszał.
- Gdyby mi pani zadała to pytanie parę dni temu, z pewnością usłyszałby pani parę przykrych słów. Zachowywała się pani właśnie tak - jak nieodpowiedzialne, rozpuszczone dziecko, nie liczące się z nikim i niczym bez skrupułów wykorzystujące swoją pozycję.

Zamarła na chwilę, ale przecież tego się spodziewała prawda? Tak. Właśnie tak się zachowywała. Nic dodać, nic ująć.
- W takim wypadku, uważam że będzie pan wspaniałym ojcem. - podniosła kociołek - Więcej ma pan cierpliwości niż połowa znajomych gubernatora razem wzięta.

Miała tylko nadzieję, że Ellis nie odbierze tego jako przytyku. Mówiła poważnie.

- Nie dokończyłem
- powiedział William spokojnie, wyjmując kociołek z rąk Chiary. - W tej chwili z pewnością bym tego nie powtórzył.

Przez chwilę trzymała puste powietrze, ale musiała czymś zająć dłonie, więc złapała smycz Volty, żeby nie podcięła towarzysza.
- Tak? - zapytała zaskoczona.

- Nie wiem - Ellis uśmiechnął się leciutko - czy byłaby pani idealną żoną, ale z pewnością będzie pani, panno Chiaro, wspaniałą towarzyszką w czasie tej wyprawy. I z wcale nie chodzi mi o to, że potrafi pani gotować. Czy zmywać.

Zaśmiała się i puściła obrożę Bestii, gdyż jedynie w ten sposób mogła uniknąć wyrwania ręki.
- O tym przekonamy się po powrocie, gdyż do tego czasu moja matka z pewnością znajdzie odpowiedniego kandydata. - Wzruszyła ramionami. - Z pewnością będzie miał ze mną krzyż pański, bo od zawsze cierpię na nadaktywność. Ale dziękuję za szczerość. A co przyniesie przyszłość to zobaczymy.


- Jeżeli ma mieć z panią krzyż pański, to z pewnością nie będzie odpowiednim kandydatem. -
William uśmiechnął się lekko, potem nawiązał do dalszej części wypowiedzi swej rozmówczyni.
- Narzekać? Na panią, panno Chiaro? Nie sądzę.

- Odpowiednim?
- powoli zbliżali się do ogniska, więcej światła padało na jej twarz i dało się dojrzeć uniesione w zdziwieniu brwi. - Ma być odpowiedni stanem, majątkiem, koneksjami. A ja mam mu urodzić dzieci. Najlepiej chłopców. Dużo chłopców. Charaktery nie mają tutaj nic do rzeczy.

- Faktycznie.
- William skinął głową. Zastanawiał się przez moment, jak wysoko sięgają aspiracje pani gubernatorowej. Kogo chce ona znaleźć w tym fragmencie wspaniałego świata. I jak ten 'ktoś' zareaguje na eskapadę panny Chiary. - Słowo "odpowiedni" ma wiele znaczeń.
- Mam nadzieję
- dodał - że ten akurat będzie odpowiedni we wszystkich tego słowa znaczeniach.

- Dziękuję. -
uśmiechnęła się kwaśno. - Ale najchętniej to bym została tutaj, w jakiejś wiosce i udawała, że zaginęłam. Ale jak moja matka zdecyduje, tak ja postąpię. - pod nosem pojawił się złośliwy uśmieszek - Nawet sobie pan nie wyobraża, jak wyglądała nasza rozmowa przed wyjazdem. Ona to już by mnie dawno zaręczyła, ale tutaj w Afryce nie było możliwości. Dlatego wróciła do Neapolu.

- Neapol?
- William spojrzał na Chiarę nieco zaskoczony. - Czemu nie Londyn. Albo Paryż? Powiadają, że we Włoszech, proszę mi wybaczyć określenie, jest hrabiów i książąt na pęczki, ale... Z majątkiem bywa podobno nieco gorzej...
Spojrzał na Chiarę z namysłem.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chce być pani posłuszną córką i nie myśli pani o ucieczce z domu... Gdyby...
Nie dokończył.

- Moja Matka jest z Neapolu. - tym razem uśmiechnęła się blado - Dlatego akurat to miasto z tysięcy innych. A kto mówi, że tam tylko włosi przebywają? - poprawiła bandaż opadający na oczy - Każdy ma jakieś ciotki, stryjów, kuzynów. w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. - Przewróciła oczami. - A uciekać nie mam zamiaru. Niektórych praw się nie podważa. Niektórych serc się nie łamie. Na niektóre głowy hańby się nie ściąga. - Roztarła zmarznięte dłonie. - Zresztą, wyobraża pan sobie mnie, takie wychuchane, rozpieszczone dziecko pozostawione same sobie?

Nie potrafiła przyznać się nawet przed sobą, że te pomysł przeszedł jej przez myśl. Ale wyrzuciła go natychmiast i zatrzasnęła za nim szczelnie drzwi. Argumentacja głównie miała przemówić do niej samej.

- A pan ma już narzeczoną? - wyobraziła sobie flegmatyczną blondynkę o pergaminowej skórze.

Wyobrażał sobie. Pewnie, że potrafił sobie wyobrazić taką sytuację. Chiara, w tym momencie przynajmniej, nie wyglądała na rozpieszczone dziecko.
- Nie mam nawet najmniejszych wątpliwości, że dałaby sobie pani wyśmienicie radę.

Uśmiechnął się.
- A narzeczonej nie mam, chociaż, jeśli mam być do końca szczery, miałem... Nie znalazłem jeszcze nikogo, żadnej kobiety, która zgodziłaby się na prowadzenie ze mną takiego życia - powiódł ręką dokoła.
- Chyba nie wyobraża sobie pani, że wziąłbym sobie żonę po to, by ją trzymać z dala od siebie. "Ubi tu Caia, ibi ego, caius", jak zdaje się mawiali pani przodkowie.
- W drugą stronę to też podobno miało działać
- dodał.

- A ja jednak wątpię. Zawsze się ktoś mną opiekował. Czy to brat, czy to Anand...
- na chwilę słowa zatrzymały się, jakby wspomnie je zablokowały. - A teraz pan i pozostali członkowie ekspedycji. - przytknęła palce do ust. - Ponownie mnie pan ocenia po pozorach.

- A co do narzeczonej, może szuka pan nie tam, gdzie trzeba?
- przekrzywiła głowę. - Widziałam wiele kobiet lubiących podróżować w Indiach lub tu, w Afryce. - zmarszczyła nosek w zdziwieniu. - Miejsce żony jest przy mężu, ale... - machnęła ręką. - Panu to by się przydała energiczna włoszka. - Roześmiała się serdecznie. - Wtedy mógłby pan spokojnie podróżować.

- Biedactwo
- w głosie Williama zabrzmiała odrobina ironii. - Stale się ktoś panią opiekuje. Odrobiny samodzielności... Stale pod kuratelą...
- Zapewniam panią, panno Chiaro
- spoważniał - że nikt się panią specjalnie nie opiekuje. Jest pani traktowana tak samo, jak inni członkowie ekspedycji.
- Jeśli ma pani inne wrażenie, to proszę być pewną, że to wkrótce minie.

Spojrzał Chiarze w oczy.
- Podróżować miałbym, jak rozumiem, z ową energiczną Włoszką w charakterze żony? Jest pani pewna, że zna pani swoje rodaczki? Zawsze mi się zdawało, że raczej lubią życie w domu, wśród licznych krewnych...
- Może jednak powinienem zwracać większą uwagę na osoby, u których owa żyłka podróżnicza już się uwidoczniła?

"La notte come salvezza! Grazie oh Dio!"
Noc jako zbawienie! Dziękuję Panie! Dzięki ciemności ukryła rumieniec.
- Szczerze mówiąc, o Włoszkach to mówię na podstawie Matki. Sama nigdy w Neapolu nie byłam. - "I co? I co? Nic, udać, że zdania o podróżniczkach nie było" Anglicy byli dziwni.

- Ale wróćmy do pani osoby... Co ma pani na myśli mówiąc, że oceniam panią po pozorach? Mam rozumieć, że w rzeczywistości jest pani, panno Chiaro, osobą wymagającą ciągłej pomocy i opieki - w głosie Williama brzmiało delikatne zaciekawienie - a to, co niedawno pani zdziałała, to tylko mamienie naszych oczu?

Przyłożyła palec do ust, jakby sugerowała milczenie. Sobie? Williamowi? Odpowiedź do łatwych nie należała. Chiara wiele potrafiła, ale w stopniu średnim lub słabym. Wszystko musiała odkrywać sama, zza pleców ananda czy brata. Często potrafiła utrzymać się na głębokiej wodzie, ale o pływaniu można było zapomnieć. Córka gubernatora bierze udział w wyprawach? "Zwiedza" junglę? Bądźmy racjonalni. Ma umieć wydawać przyjęcia, przyjmować gości i wydawać polecenia służbie. Podróże i marzenia czy malowanie można wyrzucić przez okno.
- I tak i nie. - odparła enigmatycznie. - Porównuje mnie pan do kobiet, które do tej pory poznał. Moje umiejętności zalicza do przydatnych/nieprzydatnych. Ja widzę to inaczej. Dla mnie to wyzwanie. Znam jakieś podstawy, mówię sobie "A nóż się uda!" i próbuję. Czasem wyjdzie, czasem nie.

- Dlaczego miałbym panią porównywać do innych kobiet? Po co? Jeśli mam o pani myśleć tak, czy inaczej, to chyba nie jest ważne to, jakie są inne kobiety, a jaka jest pani, panno Chiaro. A oprócz tego, co pani umie lub prawie umie
- uśmiechnął się leciutko - ważne jest to, że pani próbuje, zamiast usiąść i czekać na cud.
O pomocnej dłoni przewidująco nie wspomniał.

Przystanęła i tym razem to ona spojrzała mu w oczy.
- Proszę mi nie mówić, że nie porównuje pan nigdy osób do siebie? Nie uwierzę. Matka czy ojciec nie wymagali od pana, żeby narzeczona była majętna, dobrze wychowana, zabawna i potrafiła prowadzić dom, aby ją zaakceptować? - była doprawdy zszokowana. - Kobieta po ślubie jest własnością męża. Słucha go. - wymieniała jak nauczoną w dzieciństwie wyliczankę. - Nigdy nie podważa jego zdania. Jeśli małżonek umrze, opłakuje go do własnej śmierci i nigdy nie zdejmuje żałoby. Tak uczyła mnie matka, tego ode mnie oczekuje.

- Mój ojciec miał już starszego syna, dziedzica majątku i tytułu. Losy młodszego były mu nieco obojętne. Poza tym - cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy - z pewnością nie wyobrażał sobie, bym miał popełnić takie straszliwe faux pas, jak znalezienie nieodpowiedniej narzeczonej. I nie zawiódłby się. Panna Elizabeth z pewnością spełniała wszystkie wymienione przez panią wymagania. Oprócz majątku.

Chiara potknęła się. Zdziwienie i przerażenie odmalowało się na jej twarzy.
- Panna Elisabeth? Przepraszam, że zapytam, ale czy pańską narzeczoną była panna Doullitel?

- Nie, skąd
- zaprzeczył William. - W żadnym wypadku... To dość popularne imię... Przepraszam, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że może pani coś takiego pomyśleć...

- Ja...
- pomachała dłonią przed twarzą - rzeczywiście, niedorzeczne skojarzenie z mojej strony, przecież wtedy inaczej by się pan i ona zachowywali. - usilnie wpatrywała się w ziemię. To skojarzenie świadczyło tylko o tym, jak mocno jednak odbiła się na niej śmierć towarzyszy." Proszę panie Ellis, pytał pan o mydlenie oczu, ecco lo (oto jest) udaję że nic się nie dzieje mimo że śmierć..."

- Ale mimo wszystko nie ma pańskiej narzeczonej tu z nami.


- Bez wątpienia jej nie ma. Wolała kogoś bogatszego i bardziej utytułowanego.

Gdyby to nie był sir William, to Chiara mogłaby się założyć, że na twarzy jej rozmówcy pojawił się złośliwy uśmiech. Ale z pewnością się myliła...

Westchnęła. Od razu przypomniała sobie te nieliczne kłótnie między własnymi rodzicami. Ojciec nie rozumiał wszystkiego, kiedy matka zaczynała bardzo szybko mówić i krzyczeć. Chiara rozumiała. "Kocham cię, kocham cię do nieprzytomności a ty mnie ciagasz po jakichś zakazanych krajach. Ja już nie mogę, nie mogę tego znieść! Nie daję rady! I jeszcze nasza córka! Jeśli będzie taka jak ty to moje serce pęknie!" Nie pękło.

- Uważa pan, że rozumie Afrykę? - zdawała się zmienić temat zupełnie.

- Afrykę? - bez mrugnięcia okiem przyjął zmianę tematu. - Troszkę. Za mało ją znam. Byłem i na północy, i na południu. Lubię dosyć ten kontynent, ale o prawdziwym zrozumieniu być nie może. A pani pewnie nie mogłaby bez niej żyć... Czy też może marzą się pani dalekie podróże, obce kraje?

Uśmiechnęła się.
- Kiedy ją pan zrozumie, zrozumie pan serce kobiety.

Nachuchała na dłonie.
- Ja jej nie rozumiem, ale przyjmuję ją taką, jaka jest. Spędziłam tu pół życia. Pierwsze pół w Indiach. - Obudzone wspomnienia były jak balsam na rany. - Brakuje mi tamtych zapachów, ludzi, ciepła. Tutaj, gdzie inni się nie zapuszczają, znalazłam to w formie czarnej, złotej i zielonej. Afrykańskiej. Kocham ją, ale ona bywa kapryśna. - spojrzała w końcu na Ellisa - Nieważne gdzie pojadę, zawszę ją mam ze sobą. - wskazała na serce - Bardziej boję się więzienia.

- Nie mury tworzą więzienie i nie pręty klatkę - zacytował stare powiedzenie. - Mężczyźnie jednak jest łatwiej. Wobec kobiet świat jest bardziej okrutny, rzuca im więcej kłód pod nogi.

Spojrzała na niego sprawdzając, czy sobie z niej nie żartuje. Niby do tej pory tego nie robił, ale okazja czyni złodzieja.
- Czy ja wiem? Są pewne przyjęte zwyczaje, których nie powinnyśmy przekraczać. Ja balansuję na granicy, a przebaczają mi tylko dlatego, że mój ojciec jej gubernatorem. - wzruszyła ramionami.
- Tutaj wszyscy są bardzo przesiąknięci tradycją i skostniali w zwyczajach, jednocześnie spotkanie z tubylcami powoduje lekki zawrót głowy. - uśmiechnęła się, choć uśmiech szybko zbladł. Wyobraziła sobie swojego przyszłego małżonka. Zapewne zasiadający na wysokim stołku z towarzystwa Matki. Z wieloma posiadłościami ziemskimi. Z tytułem. koło czterdziestki o obłych kształtach, bo wg jej rodzicielki to oznacza, że ma dobrą służbę. Schludny.

Zastanawiał sie przez moment, czy jego rozmówczyni zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele różnych tradycji, zakazów i konwenansów łamie nie tylko faktem tej rozmowy, ale i poruszaną tematyką. Chociaż nie miał zamiaru jej tego uświadamiać. Konwenanse mogli jak na razie wyrzucić i przestać o nich myśleć. Tu powinien mieć zastosowanie zdrowy rozsądek.

Spojrzał na zachmurzoną nagle twarz Chiary. Pomachał ręką przed oczyma dziewczyny.
- Niech pani wyrzuci z głowy te ponure myśli, panno Chiaro. Nie warto się przejmować. Na razie jest pani tu i teraz. I czeka panią wspaniała przygoda.

Spacer w nocy pozwalał na przełamanie pewnych granic. Zwykle nie mówiła tyle na własny temat. Oczywiście mówiła dużo. Potrafiła świergotać bez przerwy, jeśli zaszła taka potrzeba. W kilku językach. Może nie naraz, ale...
Mrok dawał anonimowość. Wszystko, co zostało powiedziane, zostanie tutaj. Zostanie w sercu Afryki. a kiedy powrócą do społeczeństwa z wujkiem, zostanie zapomniane. Poklepała się po policzkach w geście otrzepania się ze złych emocji.
- Co prawda zaczyna się ciężko, ale później może być już tylko lepiej. - uśmiech znów rozjaśnił jej twarz. Tak jakby tworzył z nią całość i nie lubił jej opuszczać na dłużej.
- Dobrze, to gdzie śpimy?


Chiara zdecydowanie lepiej wyglądała z uśmiechem na twarzy. Bardziej do niej pasował, niż smutna mina.

- Radzę jak najbliżej ogniska - uśmiechnął się. - Natniemy nieco gałęzi, mamy koce. A sir Robert rozdzieli warty. W końcu jest szefem wyprawy, o non c'e?

Wtedy zdała sobie sprawę ze straszliwej prawdy. Sir William znał włoski. Spłoniła się e grazie a Dio, już mogła twierdzić, że to przez nagły żar ogniska.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 25-03-2009 o 13:38. Powód: dodatki ze współpracy z Kermem (5.ta edycja xD)
Latilen jest offline