John Carten -Jasna Cholera-wyrwało się sklepikarzowi, który wcale nie tego spodziewał się po lekarce.
~Zamknij się i jedz idioto~
-To znaczy, faktycznie niezwykły komplement, ale może pozwólmy skończyć Innym posiłek.
Oczy dewotek skierowały się z niezdrowym zainteresowaniem w stronę człowieka, którego uważały za nawet miłego sąsiada. Cóż, cztery pieprzone miesiące to za długo dla człowieka, który chciał znaleść spokojne miasto. Spokojne a nie tak popapranę jak te. W labiryncie było ciężko, w końcu Wielebny z Lost Angels był niezłym kawałkiem skurwiela który powinien iść do piekła. I to niezależnie czy to co czynił było cudem czy nie.
Zaś Pastor działa John'emu na nerwy, specialnie a może tylko tak przypadkiem. Rozumiem odprawianie szopek z obiadami, ale tu nic nie działo się bez jego udziału. Nigdy nie zapomnę momentu kiedy zawitał mojego sklepu.
Cytat:
-Oczywiście, mam nadzieje że będzie ci przyjemnie w naszym mieście. I na zakończenie, chce żebyś wiedział, mój synu, że w tym mieście nie wolno sprzedawać alkoholu. Chyba że mszalne wino, ale je sam sprowadzam. Osobiście.
|
Osobiście mój zadek!
Carten wstał, przyżegnał się i powiedział na głos.
-O Panie, dziękuje ci za ten hojne dary które dzisiaj spożyłem.
Zwrócił się do wszystkich zebranych ze słowami
-Jakby ktoś mnie szukał to jestem w moim sklepie.