I znowu na mnie spada ratowanie tyłka niziołka... Następnym razem niech zostanie w obozie, a nie będzie na króliki polował i orki wabił... Szkoda Franza, dobry był z niego człowiek... Co teraz? Ostrzec karawanę, a niziołek niech sobie radzi czy może mu pomóc? Mam szansę stąd trafić orka... ale muszkiet do najcichszych broni nie należy... Powinien go usłyszeć Grob i domyśli się, że są tu orki... ale orki też go usłyszą i dotrą tu bardzo szybko... a trudno oczekiwać by tych orków było mniej niż typowa banda... No dobra, mam tylko nadzieję, że Grob będzie tu szybciej niż reszta orków. - myślał gorączkowo Yuri. Ukróciwszy rozważania nad tym wielce trudnym dylematem moralnym zabrał się w końcu do roboty, którą wykonywał najlepiej: zabijania orków.
Po raz kolejny zaczął działać jak automat, robił to w akademii w Erengardzie i potem na polach bitew tak często, że teraz mógł strzelać niemal nawet przez sen: wbił mocno berdysz w ziemię, oparł na nim naładowany już wcześniej muszkiet, wycelował dokładnie w najbliższego niziołkowi orka, po czym wystrzelił. Nie patrzył nawet na efekty: wiedział, że trafi orka niemal na pewno i strzał wyłączy orka z walki: nie spotkał się dotąd z istotą rozmiaru człowieka (nie wliczając do tego wszelakich pomiotów Chaosu), która była w stanie po prostu otrząsnąć się po trafieniu z jego broni. Zamiast tego zawiesił muszkiet na plecach, zabrał berdysz i pobiegł do kręgu, by odstrzelić kilka orczych łbów z bliższej odległości; w biegu wziął do ręki przypięty dotąd do pasa pistolet. Miał nadzieję tylko, że nie zabiją Hugo zanim on tam dobiegnie...
__________________ The only way of discovering the limits of the possible is to venture a little way past them into the impossible. |