Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2009, 16:38   #21
 
Scoiatael's Avatar
 
Reputacja: 1 Scoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetny
Na dźwięk wilczego wycia Yuriemu przeszły ciarki po plecach. Zbyt przypominało mu to nieciekawe starcie, jakiego doświadczyła jego kampania w czasie potyczek z orkami. Jego dowódca nie docenił wtedy zwierzęcego sprytu orków i dał się oskrzydlić goblińskim jeźdźcom na wilkach. Samo w sobie nie było to straszne - straszne było dopiero wspomnienie ich liczby i wyczucia z jakim zaatakowali - akurat w czasie, gdy streltsi przeładowywali muszkiety.
Yuri otrząsnął się ze wspomnień akurat na czas by usłyszeć jak Grob wysyła Hugo i Franza na zwiad w kierunku brodu. Tyle dobrego, że tym razem nie on musi pilnować denerwującego niziołka. Miał nadzieję, że Franz spełni swoje zadanie i ostrzeże ich przed ewentualną zasadzką. Co nie zmienia faktu, że lepiej się podwójnie zabezpieczyć.
- Poczekam na was przy brodzie, jeżeli mnie tam nie zobaczycie to oczekujcie zasadzki. stwierdził do Groba Yuri.
Jak powiedział, tak zrobił - korzystając z faktu, że mógł poruszać się szybciej od karawany odłączył się od niej i idąc po półkolu zbliżył się do brodu od zachodu. Tam naładował muszkiet i uważnie przyjrzał się skarpom by upewnić się że żaden zielonoskóry zwiadowca nie wypatruje. Na razie mógł tylko czekać...
 
__________________
The only way of discovering the limits of the possible is to venture a little way past them into the impossible.
Scoiatael jest offline  
Stary 16-03-2009, 09:07   #22
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt już po kilku minutach mógł żałować swej pochopnej decyzji. Ten halfling to chodzące kłopoty. Ale żeby o gotowaniu miał takie pojęcie… Eh szkoda słów. Z miłą chęcią by przekąsił sarni comber albo gulasz z dzika, ale lisa! O nie, lis stanowczo przez gardło mu nie przejdzie. Zdarzało mu się w życiu jadać takie specjały jak wrony czy psy i dziękował Sigmarowi, że mu taką ucztę zgotował. Natomiast nie widział teraz potrzeby rzucania się na jakiegoś ledwo, co ubitego rudzielca. Nie na darmo go ten myśliwy oskórował od razu. A mięso pewnie dla jakiś psów trzymał albo do jakiejś pułapki chciał użyć . Nawet jakby powisiało to truchło z dwa tygodnie to i tak by nie skruszało. Nawet jakby przeleżało w marynacie kolejny tydzień to i tak by nie stracił podłego zapachu. O nie, ten Mały jest równie niebezpieczny przy garach jak przy kartach. Ale nie tylko to go zaskoczyło tego ranka.

Jakże się zdziwił patrząc na przedstawienie, jakie im raczył odstawić ten szalony krasnolud. Kurtowi przed oczyma pojawiła się wizja braku pieniędzy i konieczności udziału w przedsięwzięciu pod dowództwem tego Thordwalson… i nie była to miła jego sercu perspektywa.

Wojak dokończył śniadanie, dopił piwo – a w rzyci cię mam, pomyślał o propozycji krasnoluda i już miał wstawać, gdy ni stąd ni zowąd przypałętał się Dankan.

- Tego krasnoluda też zaproszę, nie obrazisz się Panie?

- właściwie Mały, to niestety musimy zmienić nieco nasze plany. Nie czekaj na mnie z tymi frykasami. Innym razem poucztujemy. Ale jak będziesz spędzał czas w gospodzie to się tam podowiaduj czy nie warto wejść w wyprawę po ten skarb.

Puścił konfidencjonalnie „oko” halflingowi. Już miał wstać i opuścić główną salę, ale i tym razem go coś powstrzymało… Był to widok, którego na takim odludziu nie chciał sobie odpuścić. Z dużą gracją i niemałą kokieteryjnością przemaszerowała niebieskooka niewiasta. Flucher ocenił wprawnym okiem proporcje, gibkość i uśmiechnął się do swoich myśli.

Jak każdego przedpołudnia przygotował się, aby rozruszać wierzchowca i wyjechał z faktorii w kierunku przełęczy skąd spodziewał się nadejścia sierżanta Horgsona i jego kuszników. Nie wypuszczał się zbyt daleko sam, tym bardziej, że strzaskane niedawno żebra skutecznie o sobie mu przypominały. W pokoju trochę się namocował z założeniem zbroi kolczej. A i wysiłek, jaki wkładał w poruszanie się w jego typowym, wojskowym moderunku kazały mu pamiętać, że rany już się nie goją na nim jak kiedyś.

Trafił im się nawet pogodny dzień. Pewnie jeden z ostatnich. Za niedługo przyjdą deszcze, a po nich śnieg i na dobre ugrzęźnie w tej dziurze. Ale póki co słońce przyjemnie grzało. Lekki wiatr od strony zaśnieżonych szczytów przyniósł świeży zapach gór. Kurt siedział w siodle i wpatrywał się w przełęcz. Bardzo chciał zobaczyć jakiś ruch, jakieś sylwetki, lecz tak jak wczoraj czy przedwczoraj nie było mu to dane.

- Poczekam na karawanę tego całego Groba. Jeżeli z nimi nie przyjedzie Horgson to pewnie przed zimą nie ma, co go wypatrywać. A w takim układzie trzeba będzie znaleźć inny sposób na dołączenie się do reszty oddziału. Powiedział sam do siebie.

Postał tak chwil parę i zawrócił konia. Chciał jeszcze trochę przegonić Kobyłę - jego kasztankę by wrócić do faktorii i zażyć jedynej rozrywki, jakie oferowało to miejsce…

Nim podkute kopyta zaczęły na dobre stukać o kamienistą drogę w miarowym tempie. Do uszu Kurta dobiegł odległy huk. Wstrzymał wierzchowca i zwrócił się w stronę przełęczy. Uważnie się w nią wpatrywał nasłuchując. Niestety nic nie zdradzało co to mogło być, czy grzmot nadchodzącej burzy, czy może jakaś skalna lawina, a może i jeszcze co innego…

Obrócił konia wsparł się na łęku i kierowany jakiś dziwnym przeczuciem uporczywie wpatrywał się w dal. Od przełęczy dzieliło go kilka kilometrów, jednak skaliste podłoże nie sprzyjało gęstej roślinności. Dlatego przed jego oczyma rozpościerał się wspaniały widok. Jednak nic tam nie mógł dostrzec. Może kto inny westchnąłby z zachwytu nad potęgą gór. Może kto inny zwróciłby uwagę na parę orłów kołujących wysoko nad szczytami ale w tej chwili dla Kurta to było jedno wielkie nic. Kobyła zaczęła nerwowo strzyc uszami, po chwili stało się dla niego jasne co napawa ją takim niepokojem. Z oddali dało się słyszeć wycie wilka… po chwili dołączyły się do niego kolejne.

Uspokajał ją poklepywaniem po karku, jednak sam też stawał się coraz bardziej nerwowy. Tak jak brutalnie przerwały swoim wyciem ciszę tak bez zapowiedzi zamilkły. Flucher nie liczył czasu jaki spędził wpatrywanie się w tę cholerną przerwę między dwoma górami. Ale gdy zimny dreszcz przebiegł mu po plecach wiedział, że nie zmarnował tego czasu. Dałby sobie odciąć lewą rękę iż widział kogoś przemykającego po grani. Jakiegoś jeźdźca… chyba na wilku.

- Kurt do reszty ci się we łbie popierdoliło na stare lata, powiedział sam do siebie i ukuł konia ostrogami. Miał zamiar podjechać kilkaset metrów, może i pół kilometra nie więcej…
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 16-03-2009 o 21:52.
baltazar jest offline  
Stary 16-03-2009, 21:38   #23
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Dość swobodną atmosferę w karczmie nagle zburzył swym wtargnięciem bliżej nieznany Joachimowi krasnolud. Skacząc od jednego człowieka do drugiego i wykrzykując jakieś bzdury stał się atrakcją dnia. Niektórzy podśmiewali się z niego, cichcem rzecz jasna, bo rozzłoszczony krasnolud to szybka droga do mogiły, nawet jeśli nie para się wojaczką, ale zdecydowana większość nie wiedziała jednak jak zareagować. Z wahaniem spoglądali po sobie nie wiedząc czy brać jego słowa poważnie, czy też uznać je za wymysły wariata.
W końcu nim ktokolwiek zdążył się zorientować o co chodzi krasnolud wypadł z karczmy równie nagle jak się w niej pojawił.
Joachim w zamyśleniu podrapał się po brodzie, powodem jego konsternacji były słowa o potrzebnych ludziach. Chciał już zawołać karczmarza, by dowiedzieć się czegoś więcej o samym pracodawcy, kiedy ubiegł go siedzący przy pobliskim stole mężczyzna. Samych pytań nie dosłyszał, lecz odpowiedzi na nie, udzielone głosem niezbyt ściszonym dotarły do niego dając niejakie pojęcie o Wdowim Urwisku, oraz co go bardziej interesowało o samym krasnalu. Wyglądało na to, że prawdopodobny cel wyprawy znajduje się w miejscu dość nieprzystępnym. Jednak co bardziej go zainteresowało to określenie krasnoluda jako „statecznego i rzeczowego kupca”. Joachim uśmiechnął się pod nosem.
Stateczny i rzeczowy. Innymi słowy musi mieć zapatrywania na duże pieniądze skoro przed ludźmi odstawił taką szopkę. Hmm… wygląda na to, że to jest moja szansa. Jakoś muszę zarobić pieniądze na nowego wierzchowca a siedząc w karczmie, popijając piwo zbyt szybko się stąd nie wydostanę. Chociaż…. Cholera gdyby to jeszcze nie był krasnolud. A szlag z tym jeśli dobrze zapłaci mogę dla niego pracować. Trzeba schować honor w kieszeń i jak najszybciej wynieść się z tego zapomnianego przez bogów skrawka ziemi."
Nie spiesząc się opróżnił kufel, po czym wstał i leniwie przeciągnął się.
-Dzięki za ten miły poczęstunek, jednak chcę dowiedzieć się kilku rzeczy. Czas nagli i niestety muszę opuścić to miłe towarzystwo. Mam nadzieje, ze jeszcze się spotkamy.- skinął lekko głową, po czym skierował się do swego pokoju.
Niewielka klitka mieściła niewielką pryczę oraz dwa stołki, których wygląd przyprawił by o zawał każdego szanującego się stolarza. Jednak dla niego niewielką różnice stanowiło wyposażenie wnętrza, o wiele większa uwagę zwrócił na to czy nic nie zginęło spośród jego rzeczy, które odebrano mu po bójce. Ku jego zdziwieniu rzeczywiście niczego nie brakowało.
"Cholera, ludzie tutaj naprawdę są tacy uczciwi, czy po prostu głupi?"
Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym założył pas z bronią. chwilę później maszerował już w kierunku budynku, który wedle jego wiedzy był sklep krasnoluda.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 17-03-2009, 00:11   #24
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Josef Huldbringen & Lizzie

Snogar wpadł niczym kula armatnia. Josef spojrzał na krasnoluda z dużą dozą dystansu. Lizzie zrobiła zdziwioną minę i duże oczy. Widać raczej zaskoczyło ją zachowanie Snogara. Długa jednak nie zwracali na to uwagi. W zasadzie w ogóle. Josef złapał lekko rudowłosą pod rękę, czego nawet nie spostrzegła. Dopiero jak się odezwał zareagowała.

- Nie mam pojęcia o czym plecie ten nawiedzony krasnolud, ale po drodze mi do mego celu, o którym wcześniej już mówiłem. Jeśli chcesz możesz się wybrać ze mną.


Spojrzała na niego swoimi dużymi oczami i teraz zauważył, że ma je dwojakiego koloru. Jedno zielone, a drugie fioletowe, które dość znacznie kontrastowały z jej rudymi lokami. Uśmiechnęła się jedynie, próbując lekko oswobodzić swoją rękę.

- Po tym co widziałam, nie jestem pewna, czy nawet największa oaza spokoju nie wykipiałaby w jego towarzystwie. Mówicie panie, że cel wam po drodze? Jak bardzo po drodze?
- Mówiła to swoim przemiłym głosem, ale odrobinę ciszej, tak, aby Josef musiał się bardziej zbliżyć. Otarł rękawem brodę i nachylił się w kierunku rudowłosej. Uśmiechnął się serdecznie.

-Bardzo... - Nachylił się ustami do ucha. - Bardzo po drodze kochaniutka. Jeśli chcesz możesz dosiąść mego ogiera. To rosłe bydle. - Zaśmiał się gromko. Dziewczyna o dziwo nie zmieszała się, ani nie trzasnęła go w policzek, co zrobiły by pewno inne dziewki słysząc taką propozycję. Josef jednak przywykł do tego. Baba bez charakterku do garów się jeno nadaje i koryto dać, a nie w łożu sakwę przetrzepać. Pewnie już miała do czynienia z takimi napalonymi ogierami, gotów podążyć choćby na śmierć, byleby sobie ulżyć. Osunęła się trochę, kryjąc uśmieszek w rękawie. Chwilę potrwało, zanim odjęła rękę od ust, a wtedy rzekła.

- Same słowa słyszę i to jakie śmiałe, a jak na razie żadnych czynów. – Josef w moment zrozumiał, że dziewuszka źle pojęła. Po raz kolejny gromko się zaśmiał.

- To ci panienka sprośna! Lubuję takie. Do czynów daleko moja miła, bo o ogiera w stajni mnie chodziło. Co by panience raźniej było, swe siodło proponuję! Ha Ha Ha! - Dopił na raz piwo i huknął o stół kuflem.

Lizzie także najwyraźniej udzielił się humor jej towarzysza, gdyż twarz miała nieźle oblecianą rumieńcem, którego mimo wszystko nie można było ukryć. Chwila dobra minęła, nim i ona wymęczyła swój kufel, czymś trzeba było zwilżyć suche gardło.

- Przeszła bym się na spacer, duszno tutaj. Zechcesz mi dotrzymać towarzystwa?


Josef momentalnie wstał nim Lizz się podniosła, przez co od razu dostrzegła dobre maniery, których mimo wszystko wojak nie był pozbawiony. Przetarł lewym rękawem upaprana brodę i ściągnął rękawicę z prawej.

- Służę dłonią panience. Zaszczytem będzie dla mnie towarzystwo tak pięknej osoby. Zbyt wiele czasu nie mamy, ale nim się wszyscy zbiorą możemy śmiało ruszyć za nimi. Byle ich z oczu nie stracić. Kurt! Zapisz nas na tę wycieczkę w okoliczne tereny! - Podał dłoń Lizzie i lekko się skłonił.

Dziewczyna była troszkę zaskoczona dobrymi manierami, ale Josef zanosił się właśnie na takiego szlachetnie urodzonego Pana. Gdyby nie jej fach i odrobina wyczucia, stała by jak taki słup, ale że zdarzyło jej się podglądać to i owo, wiedziała co trzeba zrobić. Wyszli z przybytku, żegnając resztę wzrokiem. Gdy znaleźli się na świeżym powietrzu, zrobiło się jej wyraźnie lżej.

- Od razu lepiej... Chodźmy może w stronę tej kapliczki Sigmara, tuż za faktorią, całkiem osobliwe miejsce... – Zaproponowała. Na to Josef nieco się skrzywił i splunął w ziemię.

- Zacna to propozycja. Jednak taki tam sztywny klimat jakiś. Proponuję, do mej chaty się udać, którą tu na jakiś czas wynająłem. Tam nieco przybliżę powody, które mnie tu sprowadzają. Nie ufam ostatnio obcym, więc weź pod uwagę i ten fakt kwiatuszku.
- Oparł się na mieczu i spoglądał głęboko w oczy młodej rudowłosej.

- Twoja propozycja jest również kusząca. Jednakże i ja nikomu nie zwykłam zawierzać od pierwszego spotkania. Sam powinieneś to zrozumieć.

- W pełni. W takim razie jeśli się zdecydujesz to zapraszam. Mieszkam na przeciw sklepu Paula. Ja tymczasem odpocznę po podróży nieco.

- Jak sobie chcesz, nie obaczę was odwiedzić. W takim razie i ja mam kilka spraw do załatwienia, pozwólcie, że tedy się rozejdziemy. Miło było cię poznać, Josefie.


- Mi również Lizzie. - Ucałował jej dłoń. - Uważaj na siebie. To niebezpieczna okolica. W razie czego możesz na mnie liczyć.

- Potrafię sobie poradzić, już sam fakt, że tutaj dotarłam powinien o czymś znaczyć. - Odparła na odchodne, uśmiechając się przy tym. - Nie tylko mężczyźni potrafią sobie radzić.

- Wiem o tym lepiej niż ci się wydaje. W Kislevie nie jedna baba potrafi jeb... chlasnąć w ryj niczym rosły ogr.
- Josef pomasował się po policzku. - Bywaj Lizzie. Do zobaczenia później. Zapamiętaj jednak, że liczyć na mnie możesz. - Zarzucił miecz na plecy i ruszył w kierunku chaty.

- Mam nadzieje, że wtedy okoliczności będą bardziej sprzyjające do rozmowy. Do zobaczenia. - Pożegnała go na koniec i ruszyła w swoją stronę.
 
DrHyde jest offline  
Stary 17-03-2009, 14:44   #25
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Dwie godziny po południu

Pogoda w górach lubi się zmieniać szybko, szczególnie o tej porze roku. Jeszcze dwie godziny temu słonko doprawdy rozkosznie przyświecało, a teraz zasłoniły je stalowoszare chmury z których zaczęły sypać się pierwsze płatki śniegu. Wyraźnie też się ochłodziło.


- Musimy się pospieszyć - mruknął Ekhard do Franceski.
Faktycznie powinni, bowiem choć mieli do faktorii jedynie kwadrans, wiatr który zerwał się przed chwilą dokuczliwie kąsał, a płatki śniegu osiadały im na rzęsach i włosach.

Ale to były Góry Krańca Świata, tu przeżyć mogli jedynie ci najtwardsi i ulepieni z najlepszej gliny.
Przez chwile milczeli poświęcając większość uwagi by nie potknąć się śliskich kamieniach.
Trzeba przyznać, że nie wiadomo co planują bogowie, ale oboje mogli dojść do wniosku, że sytuacja i ludzie jacy znaleźli się w faktorii to dziwny zbieg okoliczności.






Joachim powoli uchylił drzwi kantoru i przestąpił próg.
Miejsce w którym się znalazł nie odstawał standardami od innych w faktorii.
Ot po prostu zbudowana z grubych bali izba, z wąskimi otworami okiennymi zaciągniętymi błonami, solidnym kontuarem na środku i zawalona rożnymi rodzaju produktami ustawionymi na pólkach i po kątach.
Choć jak się zdawało większość słojów i beczułek była jedynie w nieznacznej części zapełniona.

Drzwi równie toporne jak reszta kantoru, prowadziły na zaplecze i to właśnie z nich, słysząc skrzyp otwieranych drzwi wynurzył się krasnolud.
Był znacznie młodszy od Snogara i chyba drzemał jeszcze przed chwila, bo tarł kułakiem oczy.
- Jestem Snorii. Czym mogę służyć ? Potrzeba zapasów, bełtów, strzał ? A może oleju do lamp, czy skór ? Możemy tez wynająć chatę, na zimę, została nam jeszcze jedna, ale o cenie musisz człowieku porozmawiać ze stryjem... Zaraz go zawołam...



Lizzie rozbawiona nieco propozycja Kislevczyka weszła do swego pokoju. Choć słowo pokój było tu użyte nieco na wyrost.
Izdebka była bowiem mała, nie większa niż dwa na dwa metry, a sporą część przestrzeni zajmowało niewygodne (o czym mogła się przekonać w nocy łóżko)

Małe okno, przepuszczało niewiele światła nawet w słoneczny dzień, a teraz, gdy się zachmurzyło panował tu po prostu półmrok.
Zapaliła kaganek i usiadła na krawędzi posłania.
Musiała sobie przemyśleć wydarzenia dzisiejszego przedpołudnia. Czy ten Snogar faktycznie odkrył drogę do skarbu ?
Jeśli tak przez całą zimę zapewne będzie próbował się do niego dostać, nie zważając na pogodę i niebezpieczeństwa.
Ale nawet jeśli go zdobędzie i tak nie opuści doliny przed wiosną, a przełęcz przez którą można się z niej wydostać lada dzień zawalą śniegi.
Oparła podbródek na dłoni i zaczęła się zastanawiać.



Josef obrzucił wzrokiem swą chatę.
Musiał przyznać, że krasnolud policzył mu dość tanio. 2 złote korony za tydzień, nie było to jeszcze suma ogromną, szczególnie teraz gdy pojawiła się szansa odpracowania jej w karkołomnym przedsięwzięciu jakim na pewno było poszukiwanie skarbów o tej porze roku.
Podszedł do stołu i nalał sobie do kubka wina. Bylo cierpkie i kosztowało koszmarnie drogo biorąc pod uwagę jego smak, ale Kislevczyk miał nadzieje, że zmieni się to gdy dotrze tu karawana tego Groba.
Postanowił podjąć decyzję co zrobi dalej, gdy dowie się kiedy krasnolud ma zamiar wracać do cywilizacji.
Gołębie jajo - mruknął. W istocie nawet zakładając, że miejscowi przesadzali opisując jego wielkość, Fregar mógł natknąć się na coś naprawdę wielkiego.

Zamyślony podniósł kubek do ust.




Tak mniej wiecej wygladaja chaty do wynajęcia (te w faktorii mają płaskie dachy)



Dankan uboższy o prawie całą koronę wracał do gospody jednak w dobrym nastroju. Jeśli uda mu się zostać kucharzem wyprawy, nie będzie musiał narażać się dla pensów przy kościach, a przecież wiadomo, ze nigdzie i nigdy kucharze nie chodzą głodni.
No i skarb przecież. To by było coś ! Zostałby najsłynniejszym członkiem gildii w swoim mieście !
To przypomniało mu o paczuszce, postanowił więc, że zanim zabierze się pichcenie obiadu sprawdzi co w niej jest.

Niestety w karczmie pan Flucher grzecznie lecz stanowczo wymówił się od dzisiejszego poczęstunku.
Nic to - pomyślał niezrażony halfling. Nie wie co traci i pognał do swej izdebki na pięterku.

Tu starannie zamknął drzwi i drżącymi rekami wyciągnął paczuszkę. Była opakowana w szary papier i mocno opleciona sznurkiem. Nie było to pudełeczko, bo naciskana miękko się uginała pod palcami.
Dopiero teraz zobaczył koślawo napisane litery układające się w zdanie, którego Dankan i tak nie potrafił odczytać :

Dla panny Amelii .

Gorączkowo rozerwał opakowanie i wyciągnął... no właśnie co ?
Wyglądało to jak spodnie, ale kto nosiłby spodnie z takiego cienkiego materiału ?
W dodatku jakieś krótkie jak dla człowieka i z falbankami na końcu ?
Przymierzył je żałując, ze nie może się przejrzeć w lustrze, czy strumyku.
Sięgały mu prawie do kostek, lecz były zdecydowania za szerokie. Już miał je zdjąć, gdy znieruchomiał słysząc skrzyp drzwi i błyskawicznie się odwrócił.
W drzwiach stał Gruby Kurt i z rozdziawionymi ustami przypatrywał się Dankanowi.
Bo i nie co dzień można zobaczyć halflinga ubranego w ciepłe, zimowe, damskie reformy sięgające mu od pach po owłosione stopy.
- Ja ten... - zająknął się karczmarz - znaczy ...kuchnia gotowa, jak chcesz z niej skorzystać...
Po czym zamknął drzwi i pospiesznie odszedł mrucząc coś pod nosem. Co ? Może lepiej że Dankan tego nie słyszał ?






Kurta wyrwało z zadumy odległe wycie wilka.
Podniósł głowę i rozejrzał się czujnie. Po chwili usłyszał jeszcze inne wilcze odzewy i zmarszczył brwi.
To było zdecydowanie za wcześnie by drapieżniki zapuszczały się w pobliże ludzkich sadyb.
Jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Po skalnej grani, gdzie wiodła wąska ścieżka, przemknął niewyraźny kształt. Zbyt niski jak na człowieka, poruszał się też o wiele za szybko.

Przywiązał klacz do rachitycznego krzaczka i z bronią w ręku wspiął się na wyniesienie. Tu pochylił i zaczął bacznie badać ziemie. Na cieniutkiej warstwie śniegu, powoli roztapiającego się na zeschłych trawach ujrzał jedno... drugie odbicie wilczej łapy.
Teraz wiedział, ze nie zdawało mu się. Pojedynczy trop wilka jaki znalazł mocno odcisnął się w podłożu.
Po chwili jednak wzruszył ramionami. W końcu to Góry Krańca Świata i wałęsające się wilki mogą być tu czymś normalnym.



Yuri zostawił pożyczonego od jednego ze strażników konia i wspiął się na zarośnięta skarpę. Miał z niej dobry widok na przeciwległy brzeg Strugi i porastający go zagajnik.
Na pierwszy rzut wydawać się mogło, że wszystko wygląda normalnie. Po drugiej stronie drogi ujrzał Franza i Hugo, którzy też widocznie wysforowali się przed karawanę i teraz kręcili pośród kamiennego kręgu.
Malec pokazywał z duma upolowanego zająca strażnikowi i Yuri już uśmiechał się w duchu wyobrażając sobie jak halfling będzie przechwalał się podczas wieczerzy.

Już miał zejść na dół, gdy rzucił ostatnie spojrzenie w stronę kamiennego kręgu. Franz właśnie jakoś dziwnie potknął się, zatoczył, po czym machając rekami w daremnej próbie uchwycenia się czegoś, zwalił na wznak. Nawet z tej odległości rajtar mógł zobaczyć czarnopiórą strzałę stercząca mu z piersi (skąd strzelają - pomyślał, przecież nie z drugiego brzegu ?) i dwóch orków wyłażących na urwisko od strony rzeki.



Hugo pociągnął nosem, bo ucho paliło go piekielni i miał zamiar pokazać paskudnemu strażnikowi język w całej okazałości, gdy ten otworzył usta, i zwalił się ziemie rzucając się na niej na niej jak wyrzucona na brzeg ryba.
Z ust buchała mu krew i nawet nie znający się na tym halfling zrozumiał że jest już po Franzu.
Obejrzał się i ujrzał odcinająca się na tle nieba sylwetkę orczego łucznika, wysoko na grani.
To był co prawda cud, że z tej odległości trafił człowieka, ale widząc, ze strzelec ponownie naciąga cięciwę Hugo nie miał zamiaru czekać.
Błyskawicznie schował się za jednym z kamieni wystawiając tylko głowę.
Na chwile zamarł, bo oto na urwisty brzeg, może 30 metrów od niego wdrapywały się właśnie dwa orki.

Od strony drogi było słychać turkot zbliżających się w pędzie wozów i coraz bliższe wilcze wycie...



 

Ostatnio edytowane przez Arango : 17-03-2009 o 20:54.
Arango jest offline  
Stary 18-03-2009, 17:21   #26
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Francesca i Ekhard

Niedaleko już do faktorii mieli, gdy nagle pogoda odmieniła się nieco. Co w górach często się zdarzało, ale zjawiskiem mile widzianym było rzadko. Deszcz na szczęście nie lunął, ale chłód zrobił się dość znaczny, kojarzący się z nadciągającą z wolna zimą.

Gówniana pogoda - pomyślał Ekhard, gdy nagły powiew wiatru sypnął mu płatkami śniegu prosto w oczy. Nie podzielił się jednak z Francescą tą odkrywczą myślą.

- Musimy się pospieszyć. Coś jakby zima nadciągała - powiedział pół żartem. - W taki czas człowiek o dachu nad głową myśli, ogniu na kominku i ciepłym łóżku.

Oraz o kimś, kto grzałby to łoże w nocy - dodał w myślach, mając w pamięci całkiem ciekawe fragmenty sylwetki Francesci. Teraz co prawda płaszczem kształty te były przykryte, ale z gospody zapamiętane.

- Albo o ciepłej kąpieli kobieta uśmiechnęła się lekko. – Do faktorii już niedaleko, na szczęście.

Francesca otuliła się szczelniej płaszczem, czując jak wiatr zmienia kierunek i wieje teraz od strony górskich szczytów. Było coraz zimniej, a na dodatek zaczął sypać śnieg. Na razie drobny, kujący w odsłonięte części ciała małymi lodowymi igłami. Odgarnęła z czoła kosmyki włosów i ruszyła dalej, pochylając lekko głowę.

- Jeśli będziesz potrzebować kogoś, by ci umył plecy, to się polecam - uśmiechnął się Ekhard.

Francesca stanęła jak wryta i spojrzała na niego spojrzeniem, w którym zdziwienie mieszało się z rozbawieniem i złością.

- Nie sądzisz, że znamy się zbyt krótko byś mógł mi składać takie propozycje? – spytała cicho, ostrożnie dobierając słowa.

Zatrzymał się gwałtownie, by nie wpaść na Francescę.

- Nie traktuj tego ze zbytnią powagą. Znamy się krótko, nie znamy się prawie wcale i, jeśli nasze plany powrotu do cywilizacji się powiodą, nasza znajomość nie potrwa długo. W związku z tym nie sądzę, by rozwinęła się ona do tego stopnia, bym jakiekolwiek oferty składał serio. Oprócz propozycji wspólnej podróży, bo ta oferta jest poważna i aktualna.

Skinęła głową, widocznie uspokojona.

- Wybacz, że tak zareagowałam – ze skrucha pochyliła głowę – ale spotkałam wielu mężczyzn i wielu z nich uważało, że Tileanki są chętne zawsze i wszędzie. Jestem po prostu ostrożna.

Zawiesiła na chwilę głos, po czym uśmiechnęła się lekko.

- Może zdążymy się poznać lepiej, może nie. Kto wie co nas czeka? Ze swojej strony nie chciałabym kończyć naszej znajomości nim się na dobre zacznie.

Uśmiechnął się.

- To są tak zwane stereotypy. Gorące brunetki i tak dalej... Nie przejmuj się. Ja w to nie wierzę.

- Ale chodźmy już. Jeśli będziemy stać tutaj - zmienił temat - i rozmawiać, to nawet miłe towarzystwo nie uchroni nas przed katarem.

Francesca uśmiechnęła się szerzej i ruszyła dalej ścieżką.

- Mam nadzieję, że nic ciekawego nas nie ominęło – rzuciła przez ramię.

- W tym malutkim świecie wszystkie wydarzenia docierają do wszystkich. Najwyżej z małym opóźnieniem. Nic nie stracimy, chyba, że akurat pojawił się Snogar i zaczął rozdawać wszystkim szmaragdy wielkości gołębich jaj - roześmiał się.

Kobieta zaśmiała się również.

- Nawet gdybym to zobaczyła to nie uwierzyłabym. Snogar i rozdawanie czegokolwiek? Nie, to nie pasuje do siebie.

Szła przez chwilę w ciszy, by po kilku minutach ponownie zerknąć przez ramię.

- Skoro zerwał z tobą umowę to może powinniśmy oboje zatroszczyć się o jakieś wyjście awaryjne? Skoro zaczął padać śnieg to przełęcz może w krótkim czasie stać się nieprzejezdna… Co powiesz na wpisanie się na listę Snogara? To nie umowa, nie musimy jej dotrzymywać, ale jednak zostaje nam jakaś alternatywa. Mój wuj zawsze mówił mi, że w życiu trzeba rozpatrywać każdą ewentualność.

- Jeśli Grob przyjedzie teraz, to może zechce wracać i nas zabierze. Jeśli nie... Przy cenach, jakie serwuje Kurt nie pomieszkam sobie długo w gospodzie. Gdyby śnieg zasypał drogę, to ugrzęźniemy. Bez pieniędzy, bo te znikną raz dwa, nawet gdyby wynająć chatę. Może trzeba by zrobić aż dwie rzeczy - zapisać się na listę Snogara i znaleźć jakieś tańsze lokum?

- Wątpię czy znajdziesz w faktorii tańsze lokum – stwierdziła zamyślona. – Chyba że sam je zbudujesz. A praca dla Snogara to jednak jakiś pewny zarobek.

- Gdy szedłem do faktorii ze Snogarem, to między jednym a drugim zdaniem o skarbie wspomniał coś, że wynajmuje też chaty. Gdyby tak w parę osób wynająć jedną... W końcu nie ma siły - musi wyjść taniej, niż w gospodzie. Do tego pieniądze za pracę u Snogara. Wtedy udałoby się przetrwać zimę, jak to mówią - bez strat własnych.

- Jeśli będziemy musieli tu zostać - odrzekła Francesca - to trzeba będzie zorientować się kto jeszcze potrzebuje mieszkania. Na pewno ktoś się znajdzie. To mogłoby się udać.

- Własna kwatera, własna kuchnia... Nie, nie... - wyjaśnił, widząc minę Francesci. - Nie uważam, że jak kobieta, to od razu do garów. Od biedy też potrafię coś upichcić i nie otruć nikogo.

Francesca parsknęła śmiechem.

- Obawiam się, że nie byłoby ze mnie pożytku w kuchni – stwierdziła, powstrzymując kolejną falę śmiechu. – Nigdy nie gotowałam niczego więcej niż jajecznicy.

- To już coś. - Odpowiedział uśmiechem. - Dobra jajecznica nie jest zła. Pod warunkiem, że nie je się jej codziennie.
- Jeśli będzie co włożyć do garnka
- kontynuował - to nawet mogę się szarpnąć na zupę. O nazwę nie pytaj, ale jeść się da...

- Zawsze coś.Kobieta spojrzała na niego z ciekawością w oczach - Gdzie nauczyłeś się gotować?

Ekhard skrzywił się lekko.

- Od ładnych paru lat włóczę się po szlaku, a i wcześniej różnie bywało. Gdy człowiek jest sam i z sakiewką niezbyt zasobną, to różnych rzeczy może się nauczyć. Szkoła życia, jak powiadają - uśmiechnął się ciut krzywo.

- Jedyne czego ja się nauczyłam to, to że nie można w pełni zaufać nawet najbliższym osobom – stwierdziła zamyślona. – To raczej na szlaku się nie przydaje.

- Mój krewniak, daleki, przygarnął mnie, bym nie musiał się po ulicach włóczyć. Pod tym względem się nie zawiodłem na rodzinie. Ale jego żona... Lepszy wróg, niż taka krewna-wiedźma. - Ekhard spochmurniał nieco.
- Na szlaku zaś... Różnie bywało, ale raczej miałem szczęście.
- Kompania moja, myśląc że nie żyję, noc całą piła, na smutno. To o czymś świadczy...

- Cóż… Mój młodszy brat zawiódł mnie na całej liniiFrancesca uśmiechnęła się lekko, ale bez radości w oczach. – Uciekł z domu, gdy nasz ojciec ciężko zachorował i zabrał wszystkie kosztowności. Dlatego tu jestem.

Kobieta skrzywiła się lekko, jakby myśl o bracie poruszała w niej jakieś czułe struny.

Pewnie rozwydrzony, zepsuty przez rodziców bachor - pomyślał Ekhard. Kolejna myśl, którą nie zamierzał dzielić się z Francescą.

- Miałaś o nim jakieś wieści? - spytał. - Bo ja, wstyd się przyznać, ani razu znaku życia nie dałem. Chociaż, jak teraz się zastanawiam, powinienem był.

- Nie, w każdym razie nie od niego. Ślad po nim urywał się na początku szlaku do doliny. Myślałam, że tu usłyszę jakieś wieści na jego temat. Ale nikt nic nie wie.

- Chcesz mu rozkwasić nos, czy uściskać, ciesząc się z odnalezienia go? - spytał z zaciekawieniem.

- Chcę by wrócił do domu i godnie pożegnał się z naszym ojcem – stwierdziła poważnie. – Chcę by oddał mi to, co mi się prawnie należy. I chcę by przejął interes ojca, bo nasz stryj zagarnie wszystko, nad czym pracował mój ojciec.

Przed nimi pojawiła się palisada otaczająca faktorię. Do gospody mieli już tylko parę minut.

- Z pewnością masz rację. Dorobek rodziny powinien zostać w rodzinie. Jeśli będę mógł ci jakoś pomóc - powiedział poważnie - to się nie wahaj.

- Dziękuję Francesca uśmiechnęła się ciepło. – Zapamiętam to sobie.

- To co - zmienił temat. - Wpisujemy się na sławną listę Snogara?

Kobieta skinęła głową odgarniając włosy na plecy.

- Zobaczymy w czym nam to pomoże.

- Zrobimy pierwszy krok do osiągnięcia sukcesu - zażartował.
- Chodź, wspólniczko. Panie - uprzejmym ruchem otworzył drzwi do gospody - przodem.

Francesca zawahała się na moment, po czym zbliżyła się do Ekharda i musnęła wargami jego policzek. Szybko jednak odsunęła się i spoglądając gdzieś w bok wymamrotała:

- Wartościowy z ciebie człowiek, Ekhardzie Weberze. Cieszę się, że cię spotkałam.

Ekhard potknął się z wrażenia.
Nieco zaskoczony spojrzał na Francescę.

- Dziękuję, Francesco - powiedział. - Postaram się, żebyś się na mnie nie zawiodła.

Weszli do gospody.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2009, 06:35   #27
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Z zaciekawieniem spojrzał na młodego krasnoluda. Choć jego stryja widział zaledwie przez chwilę już na pierwszy rzut oka widać było ich podobieństwo.
„Ciekawe skąd ci dwaj się tutaj znaleźli. Mówią, ze krasnoludy potrafią wyczuć złoto, zupełnie jak dobry ogar potrafi wytropić zwierzynę. Jeśli to prawda to może być ciekawie…”
Skinął potakująco głową, dając znak że chce porozmawiać bezpośrednio ze Snogarem.
Kiedy na chwilę został sam z ciekawością przyjrzał się rzeczom zgromadzonym w pomieszczeniu. Nie odróżniało się ono zbytnio od innych temu podobnych sklepów-magazynów. Na niewielkim metrażu upchnięto tyle towarów ile można było, nie utrudniając przy tym zbytnio dostępu do nich. Błysk zrozumienia pojawił się na jego twarzy kiedy przypadkiem trącona beczułka niemal się nie wywaliła.

- O co chodzi? – głos za jego plecami jak słusznie podejrzewał należał do właściciela miejsca.

- Wygląda na to, że od dawna nie przyjeżdżał tu transport z towarami, nieprawdaż, więc z zapasami krucho. Prawda? – ironia przebijała się przez słowa.

-A co to ma do rzeczy?

Joachim znacząco spojrzał najpierw w stronę Snorriegoi znowu na jego stryja. Krótkie machnięcie ręki starszego z krasnoludów sprawiło, że drugi czym prędzej zniknął na zapleczu.

-Mów. -

- Nie przyszedłem tu po toby gadać o tym, co kończy ci się na składzie, ani tym bardziej o tym co chcę kupić. Bardzo za to…-

-Do rzeczy, nie mam czasu na bzdury. – głos Snogara zaczął wyrażać irytację

- Przyszedłem bo chcę nająć się u ciebie do ochrony wyprawy która ma ruszyć do Wdowiego Urwiska… -

-Co?! I tylko po to…? I skąd do jasnej cholery wiesz o Wdowim Urwisku? Gadaj bo… - silne ręce krasnoluda chwyciły za ubranie mężczyzny przyciągając go, tak że jego twarz znalazła się na tym samym poziomie co rozzłoszczonego kupca. Joachim uśmiechnął się lekko, zadowolony z reakcji.

- Wystarczyło uważnie słuchać, tego co mamrotałeś pod nosem wychodząc z karczmy. Zresztą wszyscy, którzy mieli uszy o tym słyszeli. A przyszedłem bo mój udział w tym wszystkim wymaga innej zapłaty. Nie chcę pieniędzy, w zamian za pomoc dasz mi miejsce na nocleg dopóki nie wyruszymy oraz uzyskasz dla mnie wierzchowca… Słyszałeś chyba o tym jak się o niego targowałem i czym się to skończyło. Teraz ten skurwiel nie sprzeda mi nawet najgorszej chabety z czystej złośliwości. Co innego tobie… Ty potrzebujesz ludzi, ja konia. Zresztą jak wnioskuję z twojego pośpiechu w grę wchodzą spore pieniądze. Prawda? – spokojne spojrzenie taksowało rozmówcę – Potrzebujesz kogoś, kto w razie czego nie wbije ci sztyletu w plecy i nie zagranie wszystkiego dla siebie.

-A niby co do ciężkiej cholery ma mnie przekonać, że ty tego nie zrobisz o ile w ogóle cię zatrudnię?!-

Oczy mężczyzny zabłysły na chwilę czystą wściekłością, po czym niemal natychmiast wróciły do normy. Powoli chwycił za dłonie Snogara i oderwał je od ubrania, po czym wyprostował się.

- Bo ja nie jestem tu z własnej woli. Szlag mnie trafia, że tracę czas na takim zadupiu, podczas kiedy cel mej podróży coraz bardziej się ode mnie oddala. Nie stać mnie na siedzenie tu, kiedy… długo by trzeba mówić. Zresztą, gdybym chciał zabiłbym cię już teraz, razem z twoim siostrzeńcem. Potem wystarczyłoby dostarczyć informację o wzgórzu do Paula i chyba to starczyłoby, żeby uzyskać jego wdzięczność.– krasnolud zatrząsł się na samą wzmiankę o rywalu – Ale nie zamierzam tego robić z paru powodów. Raz, że niczym mi nie zawiniłeś. Dwa, że ostatnie czego mi trzeba to pogoń na karku. Trzy, bo wolę układać się z krasnoludem niż niziołkiem. I wreszcie cztery, bo chwilowo gdzieś mam pieniądze, ważniejszy jest dla mnie czas. Więc nie przeciągając. Jak będzie?-
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 22-03-2009, 11:56   #28
 
Scoiatael's Avatar
 
Reputacja: 1 Scoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetnyScoiatael jest po prostu świetny
I znowu na mnie spada ratowanie tyłka niziołka... Następnym razem niech zostanie w obozie, a nie będzie na króliki polował i orki wabił... Szkoda Franza, dobry był z niego człowiek... Co teraz? Ostrzec karawanę, a niziołek niech sobie radzi czy może mu pomóc? Mam szansę stąd trafić orka... ale muszkiet do najcichszych broni nie należy... Powinien go usłyszeć Grob i domyśli się, że są tu orki... ale orki też go usłyszą i dotrą tu bardzo szybko... a trudno oczekiwać by tych orków było mniej niż typowa banda... No dobra, mam tylko nadzieję, że Grob będzie tu szybciej niż reszta orków. - myślał gorączkowo Yuri. Ukróciwszy rozważania nad tym wielce trudnym dylematem moralnym zabrał się w końcu do roboty, którą wykonywał najlepiej: zabijania orków.
Po raz kolejny zaczął działać jak automat, robił to w akademii w Erengardzie i potem na polach bitew tak często, że teraz mógł strzelać niemal nawet przez sen: wbił mocno berdysz w ziemię, oparł na nim naładowany już wcześniej muszkiet, wycelował dokładnie w najbliższego niziołkowi orka, po czym wystrzelił. Nie patrzył nawet na efekty: wiedział, że trafi orka niemal na pewno i strzał wyłączy orka z walki: nie spotkał się dotąd z istotą rozmiaru człowieka (nie wliczając do tego wszelakich pomiotów Chaosu), która była w stanie po prostu otrząsnąć się po trafieniu z jego broni. Zamiast tego zawiesił muszkiet na plecach, zabrał berdysz i pobiegł do kręgu, by odstrzelić kilka orczych łbów z bliższej odległości; w biegu wziął do ręki przypięty dotąd do pasa pistolet. Miał nadzieję tylko, że nie zabiją Hugo zanim on tam dobiegnie...
 
__________________
The only way of discovering the limits of the possible is to venture a little way past them into the impossible.
Scoiatael jest offline  
Stary 22-03-2009, 15:16   #29
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Przebrzydłe, zielonoskóre monstra były na tyle blisko, że nos Hugo zaczynał wyczuwać fetor, jaki im towarzyszył. Ukryty za wielkim głazem przed wzrokiem łucznika chwilowo był bezpieczny.

Franz! - spojrzał na człowieka, którego tunika barwiła się na brunatny kolor, czego przyczyną było sterczące z barku drzewce strzały zaopatrzonej w białobrązowe topornie wykonane lotki.
Dziwne. Powinny chyba być czarne - zastanowił się niziołek. - Bardziej by pasowały do tych morderców - dodał w myślach, zaciskając usta w wąską kreskę.

Zdeterminowany, wyjrzał zza pionowo sterczącego, poszarpanego przez erozję głazu.
Orki były ledwie trzydzieści, może czterdzieści kroków od niego. Ten z lewej przysłonięty był przez kamień, jednak tego drugiego widział dokładnie.

Goblinoid widział go również. Ryknął głośno, wskazując go swoim zgniłozielonym paluchem. Odpowiedział mu przypominający tarcie kamienia o kamień rechot tego drugiego, niewidocznego za kamieniem. Przyśpieszyły kroku.

Hugo również nie czekał. Służąca mu zwykle za podpórkę, zamocowana na około metrowej długości kiju proca zatoczyła łuk wyrzucając ze świstem kamień. W ślad za nim, chwilę później poleciał następny.

Pierwszy pocisk uderzył w orka w goleń. Zaskoczona paskuda sapnęła i przystanęła na chwilę. Ork właśnie podnosił łeb, gdy następny otoczak łupnął go dokładnie pomiędzy przekrwione, kaprawe oczka.
W tym samym czasie rozległ się głośny huk gdzieś z lewej strony.
Yuri znowu hałasuje? - zastanowił się halfling, opuszczając procę.

Koło ucha świsnęła mu pierzasta strzała, roztrzaskując się o głaz i sypiąc wokół drzazgami.
Niziołek pisnął i rzucił się do ucieczki. Kolejny raz tego dnia. Trzeba przy tym wiedzieć, że mimo swoich krótkich nóżek potrafił nimi przebierać wyjątkowo szybko.

Gnał więc co sił w stronę zbliżającej się do brodu karawany. Ten stary pierdziel, Grob, musiał się dowiedzieć, że zielone paskudy z przełęczy nie były jedynymi w okolicy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 24-03-2009 o 16:19.
Gob1in jest offline  
Stary 24-03-2009, 15:54   #30
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Flutcher stał przez chwilę nad śladem drapieżnika wpatrując się w odległą przełęcz. Może gdyby znał się lepiej na tropach właściwie oceniłby ciężar czy wielkość zwierzęcia lub czy był to rzeczywiście wierzchowiec. Jednak nie zaprzątał sobie tym głowy – i tak nic nie mógł wywnioskować. Uważnie zlustrował okolicę. Nic nie dostrzegł.

Pierwszy śnieg tej jesieni lądował na jego twarzy by po chwili się stopić. Był dziwnie spokojny, prawie jak przed bitwą. Tego spokoju nie zmąciły ani wilki ani jego zielone przypuszczenia – wręcz przeciwnie, to chyba one wprowadziły go w ten stan. Stał tak i czuł lekkie odrętwienie, takie przyjemne. Czuł pod skórą miłe mrowienie tak jakby mięśnie szykowały się do wysiłku, do przyjemnego wysiłku.

Wskoczył na konia i pognał w kierunku faktorii. Śnieg padał coraz intensywniej. Niebo pociemniało. Ani to dobry czas na przejażdżkę ani dobre miejsce.

Nie była to pierwsza zima, którą będzie spędzał bez oddziału. Ale też nie każdą zimę Kruki z Talabheim spędzały na czyimś żołdzie. Z reguły był to czas na odpoczynek, leczenie ran, wydawanie zarobionych pieniędzy i wspominanie kompanów, którzy odeszli… Cóż też temu pieprzonemu Dietrichowi strzeliło do łba, aby się pchać jesienią na Kislevską granicę – pomyślał Kurt. Stary pazerny skurwysyn będzie się bawił z chłopakami, a ja będę gnił w tej dziurze!

Pieniędzy i tak mu nie wystarczy do wiosny żeby spokojnie przeczekać w faktorii. Drogi lada dzień mogą być nieprzejezdne. Dla samotnego wędrowca czy nawet niewielkiej grupy próba wydostania się stąd może okazać się zabójcza. Takie myśli kłębiły mu się po głowie w powrotnej drodze. Przy bramie przyjrzał się wartującemu mężczyźnie – chyba nazywał się Andreas. Przez chwilę spoglądali na siebie. Kurt skłonił się i zagadał.

- Jeszcze pierwszy śnieg dobrze nie pokrył ziemi, a już wilki się kręcą po okolicy. Chyba ciężka zima się szykuje.

- Co ma być to będzie, nie pierwsza to i nie ostatnia. Odparł filozoficznie i splunął flegmą na zakończenie ich uroczej pogawędki.

Kurt uśmiechnął się do niego przyjaźnie i rzucił coś w stylu „spokojnej warty”. Odprowadził Kobyłę do stajni. Polecił chłopakowi należycie się zająć wierzchowcem racząc go jednocześnie jakimś miedziakiem.

Chwilę postał we wrotach stajni nie mogąc się zdecydować gdzie skierować teraz kroki. Obiegł wzrokiem najbliższe budynki. Na dłużej zatrzymał spojrzenie na piętrowym budynku topornie wykonanym jak wszystko w tym miejscu. Jedynie kołyszący się na wietrze szyld z wymalowanym czerwonym kwiatkiem dawał do zrozumienia, iż w środku można otrzymać coś zgoła odmiennego niż proponuje męska część faktorii. Po chwili namysłu skierował w tamtą stronę swoje kroki. Dobrze mi zrobi gorąca kąpiel i ten rudzielec – jakby sam sobie musiał uzasadniać ten wydatek.
 
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172