Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2009, 18:36   #20
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Sytuacja przedstawiała się naprawdę zabawnie. Pięć malutkich mróweczek próbowało przerosnąć olbrzymiego tytana, który z lekkim rozbawieniem wodził wzrokiem po ich twarzach.

- Mi też miło jest was poznać – zagłuszył potok słów wylewający się z ust Alice i Roberta. – Cieszę się, że chociaż jeden Emil traktuje mnie poważnie – dodał spoglądając na spotniałego mężczyznę. Może usiądziecie?

Za każdą z osób nie wiadomo skąd jak i kiedy pojawiły się miniaturowe kopie wielkiego królewskiego tronu. Dla gości były jednak w sam raz.

- Możecie uważać mnie za osobę straszną, niekompetentną, bądź głupią, ale wiedzcie, że mam w stosunku do was zamiary czysto przyjacielskie.


Zaczął poważnie, szybko przesuwając wzrokiem po kolejnych twarzach.

- Poznaliście już pewnie urokliwe miasto jakim jest Moltiria. Niektórzy z was być może nawiązali kontakt z mieszkańcami, dowiedzieli się czegoś o naszej kultury, sytuacji politycznej. Pora na resztę...


Otoczenie zawirowało, skurczyło się w sobie i dookoła siedzących pojawił się wirujący z wolna krąg kolorowych zdjęć i filmów. W asyście zduszonych westchnień i rozwartych szeroko oczu zawisł w powietrzu. Buchało od niego świeżością i oszałamiającą, bliżej niezidentyfikowaną wonią. Ekran zapłonął jasnym światłem. Na jego środek z wolna wykwitł pomarszczony zwój pergaminu. Trzeszcząc cicho rozwinął się. Patrzyli teraz na pożółkłą płaszczyznę olbrzymiej mapy. Zdobił ją piękny, wykaligrafowany tytuł: „Falvia”.



- Falvia, bo tak nazywa się wyspa, na której obecnie przebywamy, jest rozległym terenem otoczonym przez Wielkie Morze. My jesteśmy tu – jeden z punkcików na mapie zamigotał – na zachodnim jej krańcu. Niestety jest to ostatni skrawek ziemi, jaki nie został jeszcze skażony wojną.

Ostatnie słowo przebrzmiało głębokim echem i ucichło wraz z Królem.

- Cała reszta, którą widzicie, Wieczne Pustkowia, Góry Larw, Las Wielu Dróg, a nawet przylądek Gross Dnir opanowana została przez Jacuba Differatii – Maga. Nazwisko wydaje się być wam znajome? Bo tu właśnie zaczyna się cały problem...


Tytan znudzony podtrzymywaniem berła w pionie zamachnął się i z zatrważającą siłą wbił jego trzonek w niewielki pagórek tuż przy swoim tronie.

- Wszystko zaczęło się 200 lat temu. Falvia była zjednoczonym królestwem, szczęśliwym i żyjącym w dobrobycie, Moltiria jej stolicą. Nastało lato. Czas plonów. I wtedy pojawił się on. Niewiadomo skąd i jak. Dziesiątego dnia po Janie Oraczu Pola. Od początku był pewien swoich dążeń i zamierzeń. Zaćmił nam oczy...

Chwila ciszy, podczas której na świetlistym kręgu pojawiały się kolejno opisywane miejsca i sytuacje. Potem szept przeradzający się w końcu w pełen złości bas.

- To mnie zaćmił oczy. Wkradł się na dwór, zdobył zaufanie i... Po roku zniknął nagle. Razem z nim zaginął ślad po jedynym dziedzicu tronu. Doocie, moim synu.

Zobaczyli drobną sylwetkę jasnowłosego chłopca o małych, niebieskich oczkach i wyjątkowo ruchliwych dłoniach.

- Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mag sprowadził z Kontynentu najemników, za którymi jak sępy podążyli piraci. Masowe mordy, terror i kłamstwa. Zaczęto od zniszczenia... – Król z troską na twarzy zatrzymał się i ciężko westchnął. - Nie uciekajcie, proszę. Zniszczyli Moltirię. Tak, właśnie to piękne miasto.

Niby ekran zapłonął żywym ogniem, zaskwierczał wrzącą krwią, szczęknęły miecze. Królewscy goście z niemą zgrozą wpatrywali się w te obrazy. Nie mogli jednak nic zrobić. Nie wypadało.

- Jesteśmy cieniem przeszłości. Nie mogliśmy upaść do końca, bo ciąży na nas błogosławieństwo Pradawnych, ale w sensie materialnym nie istniejemy. To tylko iluzja. Ja, Lasair, radosny pan Reweret, piękna pani Silvia Rossell. Nie możemy nic zrobić. Dlaczego się nie broniliśmy? Byliśmy ludem spokojnym i bezkonfliktowym, nigdy nie chwytaliśmy za broń. Oto nagroda jaka nas za to spotkała.

Jego oczy wyraźnie zalśniły w geście rozpaczy, warga zadrgała. On, o dziwo, też miał uczucia. Nie cały był z kamienia.

- Potem poszło mu łatwo – konturował po chwili w asyście obrazów rodem z piekła. – Na pokaz wymordował czwartą część Falvian. Stało się. Z pomocą co bardziej zasłużonych najemników przejął władanie nad niemal całą wyspą. Podpierając się prawem opieki nad Dootem zorganizował rząd terroru. Coś, na co nie byliśmy przygotowani. Na nasze szczęście, chłopak, jak mówią, uciekł. Ukrywa się gdzieś w puszczach czy górach. Mimo wszystko Falvia praktycznie stała się własnością Jacoba. Obawiam się, że chłopak będzie tylko symbolem.

Powiało spalenizną i odorem rozkładających się ciał.

- Mag jest jednym z was. Kiedyś mieszkał w waszym świecie. Teraz jest tu i sieje zniszczenie. Przywłaszcz sobie coś, co nigdy być jego nie powinno
– zakończył ostro.

Gdy tylko ucichł królewski głos na kręgu pojawił się wizerunek olbrzymiej postury człowieka. Był łysy, ubrany w czarną, sztywną szatę, zakapturzony. Powoli wodził zimnymi oczyma po zielonym otoczeniu lasu. Potem zniknął w wirze ognia i krwi.

Wydawałoby się, że to już koniec, że to całe wyjaśnienie absurdalnej sytuacji. Po kilku minutach jednak Król mówił dalej. Tym razem w zupełności nad sobą panując.

- Pytacie czy coś jeszcze łączy was z Falvią i okrutnym Magiem? – bardziej stwierdził niż zapytał. - Tak, jest jeszcze coś... Wasz świat też upada. W jakiś sposób Jacub Differatii znajduje się w obu światach jednocześnie. Podwójne zniszczenie... Musze zwrócić się do was z prośbą. Muszę poprosić was o zatrzymanie jego działań. Rozumiecie chyba, że jesteście jedyną nadzieją. Do wyboru macie dwie drogi. Albo powstrzymacie Maga w Falvii, albo w waszym świecie. Oba wyjścia są równie niebezpieczne i ryzykowne.

Spojrzał na reakcję jaką wywarł na piątce swoich gości.

- Tak, myślę, że istnieje możliwość powrotu. Jedyną osobą, która może odesłać was z powrotem jest stara Abigail mieszkająca w Raindrop. Spójrzcie na mapę. Jeżeli postanowicie działać tu, w Falvii powinniście się udać do Raven. Jest nadzieja, że jeszcze nie wszyscy poddali swą wolę działaniom Maga. Dam wam godzinę na namyślenia. Może świeże powietrze parku pomoże wam w podjęciu słusznej decyzji.

***

Pasy zieleni, co chwila przeplatając się z szafirem małego strumyka, ciągnęły się daleko naprzód. Słońce powoli zaczynało wyłaniać się ponad wysokimi, rozłożystymi koronami drzew, z których dobiegały wesołe, skoczne trele piskląt. Falującą masę liści, gałązek i pni w wielu miejscach przecinała piaszczysto żółta ścieżka wyłożona po bokach szarymi kamieniami. Te zaś, naznaczone delikatnymi czerwonymi ryskami, pulsowały nieznacznie się wzdymając.

Tak Park Królewski zwykł objawiać się Vivien. Radością i wieczną wiosną. Tym razem było podobnie. Gdy tylko przekroczyła pałacowy próg odurzył ją intensywny kwiatowy zapach. Uśmiechnęła się do siebie i wysoko unosząc srebrną tacę ruszyła w kierunku pięcioosobowej grupce niemrawo stojącej przy skrzyżowaniu dwóch alejek.

Stali tu od kilku minut. Mieli przed sobą poważną rozmowę, za sobą uroki szalonego dnia. Spode łba spoglądali na przechadzających się dokoła wesołych ludzi, a niekiedy nawet puszyste, białe kotki. Od razu dało się zauważyć, że większa część spacerowiczów, przynajmniej ta kobieca, z zaciekawieniem przyglądała się Emilowi, młodemu, przystojnemu mężczyźnie.

- Al alair, nieznajomy – drobna dziewczyna w niebieskawej sukni oderwała się od poszeptującej grupy. – Czy zechciałbyś towarzyszyć mi podczas dzisiejszego wieczornego bankietu? – spuszczając głowę i czerwieniąc się delikatnie zapytała.

Odpowiedź jednak paść nie zdążyła. Dziewczyna poczuwszy na sobie łakome spojrzenia pana w świetlistym garniturze błyskawicznie zniknęła za linią przyciętego żywopłotu. Grupka kobiet nieopodal niemal natychmiast poszła w jej ślady.

- Lasair poleciła przysłać wam odrobinę chłodnego napoju – gdzieś z tyłu rozległ się śpiewny głos Vivien. - To nektar. Jest smaczny i gasi pragnienie – dodała wręczając każdemu kryształowy kielich. – Nie chcę przeszkadzać, do zobaczenia.

W geście nagłej solidarności i nie wiadomo czego jeszcze skłoniła się przed każdym z nich i odeszła.

- Bardzo ładne ubranie, Robercie – rzuciła w biegu, znacząco patrząc się na okolice krocza mężczyzny; zdawało się, że wie o czymś, czego nawet nie śmie domyślać się jego właściciel.

Otoczenie w miarę ucichło. Już mieli otworzyć usta by pogrążyć się w dyskusji, gdy z okolic ich kostek rozległo się zajadłe, ale radosne szczekanie. Spojrzeli w dół. Oniemieli. W szczególności Alice. Ten śmieszny, biało-czarny, przyjaźnie merdający ogonem pies coś jej przypomniał. Poczuła jak włochate łapy uderzają o jej uda. Nad Theo i Gabrielą kołowały dwa śnieżnobiałe gołębie trzymające w dzióbkach jakieś zwinięte ruloniki obwiązane czerwonymi tasiemkami. Ale...

Trzeba było podjąć decyzję. Bez względu na wszystko.
 
Sulfur jest offline