Wątek: Bogowie Olimpu
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2009, 19:55   #2
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Na Nibiru o 20 dopiero zaczynało się życie. Nocne kluby, bary stymulacyjne, gdzie po podłączeniu do odpowiedniej aparatury można było ujrzeć wizje jak po najcięższych rodzajach narkotyków, komory wirtualne, gdzie każdy mógł przenieść się do wirtualnej rzeczywistości i uczestniczyć w najdzikszych orgiach, najpotężniejszych walkach bądź też przeżywać najdonioślejsze chwile z historii narodu. Było też wiele mniej legalnych rozrywek. Imprezy organizowane w starych magazynach, gdzie nie zapuszczały się nawet kamery policyjne… Istny raj dla każdego zboczeńca. Narkotyki, mocne i ciężkie środki, które – dzięki zaawansowanej chemii – niemal już nie groziły zdrowiu, zwalczane były po prostu, dla zasady. Wódka, ta najpodlejsza, którą pito w każdym zaułku, w każdej bramie. Walki – te zwykłe bójki i te toczone na legalnych arenach i zabronionych klatkach, nierzadko pod napięciem. Ares znał to doskonale.

Godzina 20 tu, na Ziemi, była końcem absolutnym. Większość plemion nawet w wypadku ataku na ich siedziby miałaby problemy ze zlokalizowaniem napastnika, po ciemku nie potrafiliby nawet poruszać rękoma. Uzależnieni od słońca. Nawet Krwawe Orły nie dawały sobie rady bez światła. Z pochodnią byli naprawdę efektywni, te ich prymitywne techniki walki sprawdzały się całkiem nieźle. Ale wystarczyło, że delikatny powiew wiatru ugaił płomień i… Panika. Potrzeba jeszcze sporo pracy, by stworzyć rasę wojowników…

Stojąc przed wrotami statku, Ares delektował się dymem papierosowym. Zeus zabraniał, ale… Co go to obchodzi? Przeszedł przez szereg komisji, za każdym razem mówił, że pali, dużo pali, bo jest nerwowy, a to go uspokaja, bez tego będzie dużo bardziej nerwowy. Lekarze po szeregu testów i badań wiedzieli, że nie kłamie, więc zgodzili się, dostał tyle fajek, ile chciał, sporo tego było. A jakby brakło – mógł sam sobie wytwarzać, były na statku do tego odpowiednie urządzenia. Jeszcze nie brakło.

- Kurwa… - westchnął cicho. Boczne reflektory, bardzo delikatne, oświetlały jego sylwetkę. Nie był specjalnie wysoki, może 175 centymetrów, niewiele więcej. Z tym, że jego ramiona dzieliła od siebie podobna odległość. Jego nogi, ręce, twarz, całe ciało przypominało bardziej rzeźbę, ociosany kamień, niż prawdziwe ciało. Ni to siwe, ni to szare oczy i jasnoniebieskie, podobne wodzie w górskim strumieniu, niezwykle małe oczy, spory, wielokrotnie łamany nos, popękane usta… Nie był urodziwy. Był wręcz zaprzeczeniem kanonu urody Nibiru, tych naoliwionych, atletycznych ciał, delikatnych, chłopięcych zarostów, długich blond włosów… A jednak trafiały się takie, na które jego urok, urok prawdziwej bestii działał.

Spojrzał na palący się już filtr papierosa, po czym rzucił go przed siebie, gdzieś w głębokie trawy, mokre od wieczornej mżawki. Taki deszcz najbardziej go wkurwiał. Zawsze było się mokrym, chociaż w sumie nic nie spadło na głowę. Ares nie lubił takich sytuacji. Dla niego wszystko powinno być oczywiste, nawet deszcz. Szczególnie deszcz.

Przyłożył wielką łapę do czytnika przy wejściu, długie i grube paluchy ledwo mieściły się na polu mającym zeskanować z niej linie. Nie minęły dwie sekundy, a drzwi stanęły otworem. Szybkim, mocnym ruchem otworzył szafkę przy drzwiach, tę opisaną jego imieniem, jak zwykle prawie wyrywając jej drzwiczki. Zdjął szary prochowiec i spojrzał do umieszczonego wewnątrz mebla lustra. No, nie jest źle. Biały podkoszulek i czarna skórzana kurtka. Lepszych ciuchów nie miał. Na cholerę mu fraki czy smokingi?

Po raz ostatni westchnął cicho stając przed drzwiami prowadzącymi do sali, w której miał mieć miejsce dzisiejszy bal. Bezalkoholowy bal. Jakkolwiek te dwa pojęcia kłóciłyby się ze sobą. Znów ręka na czytnik, znów cichy dźwięk, znów wrota rozsunęły się. Chyba był trochę za wcześnie. Tak, zdecydowanie. Ale trudno.

Nie zdążył nawet zrobić trzech kroków, gdy przypadł do niego Dionizos. W prawdzie większość zachować kucharza niesamowicie wkurzała Aresa, to połączyła ich miłość do rubasznych, prostackich kawałów i alkoholu. Tego ostatniego zdecydowanie.

- Fajnie, że wpadłeś! – zawołał, podbiegając do wojownika.

- Taa… Dziś nic nie pijemy? – rzucił chłodno „Bóg Wojny”, rozglądając się wokoło.

- No, niestety, zakaz… - zaczął Dionizos, ale po chwili ściszył głos – Chyba, że po pogadance starego, za jakieś dwie godzinki, mam trochę wina i gorzały schowanej w okolicy…

- Zajebiście. – warknął kolonizator, ale jego uwagę przykuwała już inna osoba. Nosem wciągnął powietrze. Głęboko. Już tu czuł zapach jej perfum. Słodki, z nutą cytryny. Wiedziała, że takie go drażnią, że wyczuje te cytrynę, że od razu zwróci swoją uwagę na nią, że spojrzy na nią tym wzrokiem, wzrokiem bestii, że jego ręce – wyjątkowo niebezpieczne narzędzia – będą chciały dotknąć jej ciała. Stała po drugiej stronie pomieszczenia, patrzyła na niego. Kusiła. Chciała bestii. Tego Ares nigdy jej nie odmówi.

Delikatny uśmiech Afrodyty działała na niego jak płachta na byka, krew na rekina. Przyciągała.

- Lubię cię w tej sukience. Biel. Niewinność. Kusisz. – zagadał, stojąc naprzeciwko kobiety. Tej kobiety, która jako jedyna na tej planecie potrafiła rozpalić w nim dziki ogień.

- Ojej… - teatralnie zdziwiła się kolonizatorkaI co teraz mi zrobisz? – spytała, przejeżdżając paznokciem po twardym jak głaz torsie Aresa. Odwrócił się. Spojrzał w oczy Hefajstosa. Który to już raz stary kowal patrzył na niego z nienawiścią?

- Przeprosimy twojego męża i wyjdziemy.- stwierdził cichym, zachrypniętym głosem, chwytając afrodytę za nadgarstek. Mocno. Dreszcz podniecenia przeszedł po jej ciele.

Chciała iść w kierunku kwater, Ares jednak zdecydowanym ruchem pociągnął ją w kierunku drzwi do magazynu. Przygryzła wargi. Stawiali szybkie kroki, ale nie takie, jak przy ucieczce. Zdecydowane, pełne dumy. Tak przynajmniej widział to on. Ona po prostu usiłowała za nim nadążyć.

Wyszli, drzwi do magazynu zamknęły się za nimi, wojownik dodatkowo przesunął jedną z cięższych szaf, tę w której trzymano chyba zapasowe akumulatory do jego pancerza, zastawiając nią drzwi.

- Naprawdę mnie wkurwia myśl, że z nim też to robisz. – stwierdził, stając przed siedząca na stole kobietą.

- Ale nie tak jak z tobą… - wyszeptała do ucha Afrodyta, oplatając Aresa nogami.

A potem zaczęli rozmawiać.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 24-03-2009 o 20:04.
Kutak jest offline