Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2009, 22:05   #18
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Sześcioosobowa grupa naradzała się na środku zaśnieżonej ulicy. Część zadecydowała, by pójść w swoją stronę i zadbać o własny interes, lecz pozostała trójka chyba nie całkiem miała co ze sobą zrobić. Wreszcie Bruggbuhr odezwał się do jednego z pozostałych.

- Mesto, czy masz teraz jakiś plan, jakiś dom do którego idziesz? Nie mam w tym mieście już żadnych spraw do załatwienia, nie mam też tutaj już żadnego domu, do którego mógłbym wracać. Pozwolisz, że w tym czasie będę Ci towarzyszył? - Vorox mówiąc to obracał w dłoni bursztyn z zatopionym w środku kwiatem. Robił to z troską, uważając aby go nie upuścić.
- Tak, to dobry pomysł - skinął głową i ruszył wraz z Voroxem - Przypomnij mi twoje imię, przez to całe zamieszanie wyleciało mi z głowy.
- Bruggbuhr, ale wystarczy Bru. Na pewno łatwiej to wypowiedzieć ludziom. Czy ktoś jeszcze idzie z nami? - spojrzał na rozchodzącą się grupę - Najchętniej zająłbym się czymś, ale odwykłem od walki. Pewien mędrzec nauczył mnie kiedyś żyć bardziej jak człowiek, cywilizowanie jak to mówił. Teraz znów wszystko zaczyna wyglądać, jakby miało się skończyć rozlewem krwi i wybuchami. Niepokoi mnie to.
- Czy ktoś idzie z nami? Dobre pytanie -
Mesto odwrócił się do młodego szlachcica - Nie wiem czy pan ma inne plany ale jeśli nie to zapraszam na swoje kwatery, wiele nie zaoferuję, ale coś ciepłego do picia się znajdzie.

- Ja i tak nie mam się gdzie udać -
Sunne wzruszył ramionami. - I chętnie napiłbym się czegoś, co ożywiłoby moje przemarznięte kości. Z przyjemnością się z Tobą wybiorę Mesto.
- Chodźmy więc. -
odparł vorox - Nawet jeśli jeszcze nie za bardzo wiemy co nas czeka, to i tak pewnie wszyscy mamy dużo do omówienia. Ja na pewno chciałbym wiedzieć w czyje ręce składam swój los. Już raz poszedłem na wojnę i zostałem porzucony.
- Porzucony? -
zdziwił się Mesto - Tak to jest jak do walki przy swym boku wybiera się tchórzy, Prawdziwy mężczyzna nie zostawia towarzysza samego. Wyjątkiem jest dalsza walka o wyższy cel, reszta to tchórzostwo.
- Tak, porzucony na tym lodowym pustkowiu. -
Vorox zdawał się powracać myślami do dawnych lat - Podczas wojny Li Halanowie rekrutowali nas prosto z Ungavorox i sprowadzali tutaj, byśmy mogli walczyć i ginąć w chwale. Kiedy już przekonali się, że chwały nie będzie, odeszli, a my zostaliśmy bez zapasów, rozkazów i celu.

Było też kilka wspomnień, które przemilczał. Miał nadzieję, że nikt go nie zapyta o losy oddziałów pozostawionych na planecie. Ta historia była zdecydowanie zbyt długa, a już z całą pewnością zbyt bolesna. W głowie przez chwilę kołatały się chaotyczne myśli. Zastanawiał się kolejny raz, czy jego panowie musieli go zostawić, czy też nie mieli wyjścia. Był rozdarty między chęcią zemsty, a lojalnością i nigdy nie doszedł z tym do ładu.

Cała trójka ruszyła razem w kierunku kwater Mesta. Jeszcze niedawno byli to całkiem obcy sobie osobnicy, a teraz udawali się wspólnie na herbatę. Nie dość, że było to niespotykane samo w sobie, to jeszcze ich losy złączone były metalowymi bransoletami, które całkiem przymusowo utrwalały ich kontakty, czy tego chcieli, czy nie. Szli przez podupadające miasto powoli, bez pośpiechu, jakby udawali się na wykonanie wyroku nałożonego na nich przez starca.

Mesto poprowadził ich do dzielnicy znajdującej się niedaleko portu kosmicznego. Tam w jednym z budynków oferujących kwatery, weszli na drugie piętro. Przed wejściem do pokoju Mesto zatrzymał resztę gestem ręki i przykucnął obok drzwi, a następnie przejechał palcem po łączeniu drzwi i futryny, po czym wyjął włos, upuścił go na podłogę i powiedział.
- Taki prosty sposób na sprawdzenie właściciela budynku i innych nieproszonych gości. - otworzył drzwi i wpuścił towarzyszy do środka.

Pokój jak to w takich miejscach bywa nie był ani luksusowy, ani specjalnie ubogi, był zwyczajny. Proste duże łóżko, przed nim komoda, a obok niej szafka z lampką i nieduży modlitewnik, z symbolem Kościoła Wszechstwórcy. Po lewej od drzwi znajdował się stół na którym stał elektryczny czajnik i kilka kubków, a przy nim krzesło. Nad stołem ktoś, Mesto, albo właściciel, przywiesił symbol gwiezdnych wrót, stylizowany na symbol Ortodoksji. Na wprost drzwi znajdowało się okno, a pod nim biurko z krzesłem. Na biurku, leżał w czarnej pochwie glankesh ze złotą rękojeścią i dwoma krótkimi wstążkami, również złotymi. Obok biurka stał oparty o ścianę cesarski karabin szturmowy.
Mesto podszedł od razu do stołu, przesunął stolik do komody, a potem dostawił oba krzesła. - Niestety ktoś będzie musiał usiąść na komodzie, na wyposażeniu pokoju mamy tylko dwa krzesła. -

- Nie, dziękuję. Nie potrzebne mi krzesło. Nigdy nie potrzebowałem takich luksusów i nie jestem nawet przyzwyczajony do siadania na czymś więcej, niż podłoga. - odparł vorox.

Mesto zabrał czajnik i wyszedł. Wrócił po chwili, z czajnikiem pełnym wody, następnie wyjął z biurka dwa małe pojemniki i kilka łyżeczek. - Woda zaraz będzie, tu mamy herbatę i cukier - wskazał na pojemniki.

- Całkiem przyjemne lokum. Dużo Cię ono kosztuje? - odparł młody Hawkwood, siadając na krześle. Rozejrzał się po pokoju. Dość zwyczajny, chociaż modlitewnik i obrazek na ścianie przyciągały nieco uwagę.

- Pokój przeciętny, przywykłem do gorszych, ale gospodarz ceni inne rzeczy poza pieniędzmi, takie które mogę mu zaoferować. - odpowiedział młodemu szlachcicowi.
- Powiedziałeś Bruggbuhr - Mesto spróbował wymówić imię voroxa - że chciałbyś poznać tych w których ręce składasz swój los. Pytaj, mamy dużo czasu. Ja zadam jedno pytanie na początek, powiedz mi co uważasz za najważniejsze? boga? rodzinę? honor? czy życie?

Jakby się zastanowić, to pytanie nie należało do najprostszych i Sunne był naprawdę szczęśliwy, że nie musiał odpowiadać. W dodatku pytanie pewnie było podchwytliwe. Można się było tego spodziewać, zwłaszcza po jego nowych towarzyszach.

Zainteresowanie Mesta było dla voroxa miłą odmianą od obojętności innych ludzi. Nie często zdarzało się, żeby ktoś w ogóle pytał o jego przeszłość. Pogrążył się w przemyśleniach. Znów obracał w palcach bursztyn, jednak tym razem przyglądał mu się z tęsknotą. Był dla niego ważny, tak ważny, że gotów był wrócić w środek każdej strzelaniny byle go ze sobą zabrać. Minęła kolejna chwila, zanim odpowiedział.

- Znałem raz kogoś, kto wiele nauczył mnie o Wszechstwórcy. Spędziliśmy razem wiele tygodni na tej bryle lodu i nigdy nie przestałem się od niego uczyć. Nazywał się Elemus, może słyszałeś o nim kiedyś? To zresztą nieważne. Ważne jest, że nauczył mnie inaczej patrzeć na ludzi, na wszystkich, generalnie. Już nie rzucę się w ogień, bo taki mam rozkaz. Na Ungavorox wpajano nam zasady wojny i stada, ale teraz ...

Urwał na chwilę i głęboko odetchnął. Zamykając oczy zacisnął w dłoni bursztyn i ponownie ukrył go w malutkiej kieszonce upewniając się, że nie zginie. Jego głos nagle spoważniał i nabrał morderczo poważnego tonu.

- Teraz chcę mieć jakieś własne życie. Nigdy przedtem nie pomyślałbym, że da się żyć samemu, bez grupy, bez jedynego wspólnego zdania. Teraz chcę mieć jedynie własne życie, jakkolwiek krótkie od tej chwili by nie było. To chyba Twoja odpowiedź.

- Odpowiedz dobra jak każda inna, Bruggbuhr, to twoja decyzja i mi nic do tego, choć podziwiam odwagę, w końcu nie wiesz komu udzielasz opowiedzi. A co ty byś odpowiedział panie Hawkwood? -
zapytał szlachcica. - aby ci ułatwić, bo wiem że większość szlachty, nie obnaża uczuć przed obcymi, sam odpowiem przed tobą. Ja wybrałbym braci. Tych, z którymi stawałem do walki ramię w ramię, za nich jestem w stanie oddać życie, stracić honor, porzucić rodzinę, czy wyrzekłbym się boga? Myślę, że Wszechstwórca nie wymagałby abym porzucił mych braci. - zalał sobie herbatę wrzątkiem, zamieszał i popijał powoli czekając na odpowiedź młodego Hawkwooda.

Bruggbuhr nie słuchał rozmowy. Jego uwagę przykuła bogato zdobiona broń. Zdecydowanie uważał iż był to kompletny przerost formy nad treścią. "Przecież to się nadaje tylko na jakąś paradę!" - pomyślało sobie w duchu, jednak nie powiedział tego na głos. Najwyraźniej niektórzy wolą zabijać mając przed oczami coś ładnego. Może żeby odwrócić własną uwagę od tego, co robią? W końcu postanowił spytać - Mesto, gdzie nauczyłeś się walczyć glankeshem? To nie jest typowa broń ludzi, z reguły wolicie broń, która pluje czymś w przeciwnika, żeby nie musieć do niego podchodzić.

Było to co prawda znaczne uogólnienie, ale jednak właśnie tak wyglądała walka ludzi. Ostrzelać się z daleka i umrzeć. Bardzo nie lubił takiego podejścia. Cenił sobie możliwość spotkania z wrogiem, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. Walka zyskiwała na wartości i walczący zaczynali darzyć się większym szacunkiem.

Nie odwracając twarzy od rozmówcy, Mesto sięgnął i przyciągnął do siebie glankesh, położył go przed sobą, wyjął z pochwy i trzymając za ostrze, podał rękojeścią voroxowi.
- Wszystkiego co umiem, nauczyłem się od braci. A broń twego ludu nosze właśnie dlatego, że nie jest typowa dla ludzi, to zaskakuje większość z nich, nie wiedzą, co robić.

Vorox przeciągnął się, rozmasowując zamykające się już ślepia - Przydało by się też znaleźć kawałek wolnej podłogi. Kilka godzin snu zrobi mi lepiej, niż herbata. Nie wiemy, co może nas czekać tam w górze. Polecam dwie-trzy godziny snu, kiedy już chwilę porozmawiamy. Macie coś przeciwko?

Zgadzam się, że wypocząć także powinniśmy - odparł Mesto - Panie Hawkwood, nie zauważyłem, żebyś miał jakąś broń? Czy to znaczy, że nie umiesz walczyć, czy że miałeś od tego ludzi? A może tak sprytnie chowasz broń? - uśmiechnął się do szlachcica. No ładnie dodał do siebie w myślach, kolejny fircyk z Hawkwoodów, oby tylko przeżył.

Wydawało się, że Sunne na chwilę zatopił się w myślach. Odpowiedział dopiero po jakimś czasie.

- Co do pierwszego pytania... Bracia... Wybacz, ale źle mi się to jakoś kojarzy. Oczywiście, za nic nie zostawiłbym na polu walki towarzyszy, nie dałbym im zginąć. Prędzej zmarłbym sam. Chociaż honor stawiam na bardzo wysokim miejscu. Pewnie tak jak większość ludzi... mojego pokroju.

Przez chwilę myślał nad swoją przeszłością. Honor. Niestety nie dla wszystkich się liczył. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że padło jeszcze jedno pytanie, na które należałoby odpowiedzieć.

- Umiem walczyć. I podobnie jak Brum cenię sobie kontakt z przeciwnikiem. Szkoliłem się w szermierce i wydaje mi się, że mam do tego dryg. Nigdy nikt za mnie nie walczył i póki mogę trzymać broń - nikt nie będzie. Gdzie podziałby się mój honor, gdybym krył się za grubymi murami lub za ścianą, innych wysyłając na śmierć? Niestety, broni nie mam. Sprzedałem moją szablę, aby móc wyrwać się z tej zmarzniętej skały i rozpocząć nowe życie na innej, bardziej gościnnej, planecie. Niestety, o ile na wydostanie się z tej oziębłej planety powinno wystarczyć, to wątpię, żeby było mnie stać na osiedlenie się na stałe w jakichś godnych warunkach. Myślę jednak, że niedługo będę musiał wybrać się do tego handlarza i odkupić broń. Lub znaleźć nowego...
- Ha, szermierz -
Mesto wyraźnie się z tego ucieszył - Myślę, że broń białą da się załatwić bez problemu, co powiesz na mój Glankesh? Dasz radę się nim posłużyć? Jeśli tak, to na razie jest twój, z chęcią udzielę ci kilku lekcji jak tym machać. Miło by było gdyby Bruggbuhr także pokazał nam co nieco. - Przyjrzał się ich twarzom i dodał - mną się nie przejmujcie, wystarczy mi karabin i moje ręce, nie raz i nie dwa musiałem walczyć używając rąk, w zupełności mi one wystarczają. Voroxowie chyba też mają swoją technikę walki wręcz o ile dobrze pamiętam.

Vorox przez dłuższą chwilę bawił się bronią towarzysza. Oglądał ją i ważył w rękach. Była lekka, bardzo lekka jak na materiały z których jest zrobiona. Na pierwszy rzut oka zdawała się o wiele bardziej ozdobna, niżeli bojowa, jednak bliższe oględziny przyniosły miłą niespodziankę. W końcu podał ją Hawkwoodowi i odpowiedział lekko przyciszonym głosem:

- Całkiem przyzwoite ostrze. Co prawda nie tak lekkie, jak kościane, ale i tak bardzo przyjemne. Nie uważam jednak, żeby te wszystkie błyskotki i wstążki były konieczne. Łatwiej to wszystko w coś zaplątać, niż zastosować w jakikolwiek przydatny sposób. Chyba, że będziesz chciał tam przywiązać jeszcze jakieś koraliki. - Zaśmiał się gardłowo ze swojego żartu. - No i jeszcze cały ten pojemnik... Ale mimo to nadaje się do przyzwoitej walki.

Młody szlachcic z radością przyjął z rąk voroxa Glankesh podarowany mu przez Mesta. Co prawda nigdy wcześniej nie miał tej broni w rękach, ale wiele o niej słyszał i zawsze chciał spróbować.

- Dziękuję Mesto. Chętnie przyjmę parę lekcji posługiwania się tą bronią. I obiecuję, że zwrócę Ci ją, jak tylko zdobędę coś własnego.

Mesto spojrzał na Voroxa, zastanowił się przez chwilę, jakby dobierając słowa, po czym rzekł z lekkim uśmiechem na twarzy:

- Zaiste, same Twoje ręce wyglądają na śmiertelnie niebezpieczną broń, Bru...

Vroks słysząc komentarz na swój temat uśmiechnął się lekko i opdarł - Tak, zdecydowanie wolę walczyć gołymi rękami. Szkolili mnie w walce glankeshem, jednak powiedziałbym, że jestem niepraktykujący, jeśli rozumiecie co mam na myśli. Glnkesha używam do zadawania ostatecznego ciosu, jeśli już muszę zabić. Nie lubię sprawiać cierpienia, kiedy zabijam. W ogóle wolę nie zabijać, jeśli jest inna możliwość.

Mesto ciągnął dalej.
- Zauważyłem, że ja ciągle o coś pytam, a wy prawie wcale, czy już wszystko o mnie wiecie? Mam jeszcze dwa pytania panie Hawkwood, a potem zamilknę i odpowiem na wasze. Ile warta była twoja szabla, że pozwoliła by ci wylecieć z planety? I czemu nie skorzystałeś z pomocy swego rodu?
Sunne zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią, ale ostatecznie postanowił podać mu całkowity stan swojego portfela.
- Sprzedałem broń za 200 feniksów i parę kamieni szlachetnych. Łącznie około 500 feniksów.
Następne pytanie było trochę bardziej skomplikowane.
-Niestety, ale nie jestem zbyt mile widziany ani w moim domu, ani na dworze. Cóż... W drugim przypadku to trochę moja wina, ale to długa i mało ciekawa historia. Dość rzec, że na pomoc rodziny liczyć nie mogę, a szlachcicowi nie przystoi prosić o pieniądze innych.
Raz jeszcze myśli młodego szlachcica powędrowały na jego rodzinną planetę, do jego domu, matki i swojego brata, którego samo wspomnienie przeszywało chłopaka bólem i rodziło gniew.

Mesto uniósł wzrok, jakby sobie coś przypomniał i zwrócił się do sześciorękiego towarzysza.
- Ty jako wojownik wiesz, że te wstążki są niepraktyczne, ale za bardzo nie przeszkadzają. Większość ludzi uzna taką broń za broń mistrza, a tym samym zacznie się bać. Wiesz jak to jest. Ludzie uznają was Voroxów za dzikie bestie, myślące o zabijaniu wszystkiego co się rusza i gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku. Sam jednak udowodniłeś przed chwilą, że jest inaczej. Często ludzie mają chore wyobrażenia na temat tego co mogą zastać, bo ich własne umysły wmawiają im to, czego w rzeczywistości nie ma. - Zrobił przerwę i kontynuował - Pamiętaj jak kiedyś z dwoma braćmi, przejęliśmy cały magazyn z bronią, a następnie broniliśmy go przez pół godziny przed ponad pięćdziesiątką wrogów, aż do przybycia wsparcia. Jeden z nas obrzucał ich granatami, a ja z Cerianem ostrzeliwaliśmy dwa wejścia z ciężkich karabinów. Ci z napastników, którzy przeżyli, a było ich zaledwie kilku, przyznali, że gdyby wiedzieli iż jest nas tam tylko trzech, to weszliby wszyscy i pewnie by nas dopadli. Jednak byli pewni, że jest nas tam co najmniej z dwudziestu i strach nie pozwolił im na atak.
- Zbyt wiele wojen wygrano i przegrano tylko i wyłącznie dlatego, że nikt nie wiedział przeciwko czemu staje. Cóż, to właśnie jest chyba jedna z najważniejszych sztuk walki.


A teraz pora odpocząć. - odparł vorox - Obudźcie mnie, kiedy będzie już pora iść. - To powiedziawszy położył się na podłodze i zasnął niemal natychmiast zostawiając pozostałą dwójkę samym sobie. Kiedy Bruggbuhr zasypiał Mesto powiedział jeszcze do szlachcica.
- Możesz zająć łóżko, tu nikt nas nie powinien niepokoić, osobiście mam zamiar przez chwilę poczytać. - podszedł do szafki i sięgnął po modlitewnik, a następnie zaczął czytać.

Chłopak przez chwilę patrzył, na śpiącego Voroxa i Mesta, zagłębiającego się w lekturze. Nie miał zbytnio sił na dalszą konwersację. Poza tym pewnie będą mieli ku temu jeszcze mnóstwo okazji, więc tylko podziękował za udostępnienie łóżka, położył się i niemal natychmiast zasnął.

Gdy nadszedł czas, Mesto obudził towarzyszy. Spakował do torby karabin, zapasowy magazynek, modlitewnik i symbol Wszechstwórcy. Przy wychodzeniu zauważył, że młody szlachcic przypasowuje otrzymany miecz i powiedział wskazując na broń.
- Radziłbym go zakryć peleryną, chodzenie z bronią na wierzchu jest tu niezbyt mile widziane, - po chwili dodał - nawet jeśli twoje nazwisko broni Cię przed trafieniem do aresztu, to lepiej chyba na siebie nie zwracać uwagi.

Sunne pokiwał głową. Nie miał zamiaru sciągać na siebie uwagi. Tym bardziej, że był z Hawkwoodów, a planeta należała do Decadosów.
- Masz rację. Tak będzie dobrze - powiedział zakrywając miecz długim, futrzanym płaszczem.

Tuż przed opuszczeniem budynku, Mesto podszedł jeszcze do portiera i powiedział.
- Dziękuję za gościnę, Niech Wszechstwórca, Pan Wszystkiego ma cię w opiece - mówiąc to nakreślił w powietrzu znak gwiezdnych wrót - żegnaj.
- Żegnaj bracie Mesto - odpowiedział portier z pochyloną głową - Zawsze będę rad gościć ciebie ponownie.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-03-2009 o 00:24.
Tadeus jest offline