Podczas przydługiej przemowy
Zeusa Artemida pozwoliła swoim myślom odpłynąć gdzieś poza salę do rozległych lasów bogatych w zwierzynę łowną. Wolałaby być tam, na zewnątrz niż tutaj. I na dodatek mieli pojawić się wieczorem na przyjęciu. Bez alkoholu! Co to za przyjęcie? Na takie chodziła (choć zawsze niechętnie) jak była nastolatką. A przecież byli dorośli!
No właśnie. Nie znosiła tłumów i w gruncie rzeczy z chęcią ulotniłaby się z tego przyjęcia gdyby nie fakt, że względy grzecznościowe wymagały obecności pełnego składu. Pozostawało jej tylko zacisnąć zęby i przygotować się psychicznie na towarzyskie zmagania… Jednak gdy do jej uszu dobiegło sformułowanie „stroje wieczorowe” zacisnęła wbijając paznokcie we wnętrze dłoni.
Obawiała się, że nie wzięła z Nibiru żadnych „strojów wieczorowych”. Wątpiła też, że takowe kiedykolwiek zaistniały w jej szafie. Jednakże niezbadane są przestrzenie kobiecej garderoby…
Zaraz po tym jak odbębniła pracę zleconą jej przez
Dionizosa zaszyła się w swojej kwaterze. Obawiała się, że już u samego początku owo „przyjęcie” ociera się o kicz. Szczególnie jeśli chodzi o dekoracje.
Owszem, znała teorie o rzekomym działaniu kolorów na różne ośrodki mózgowe, ale to, co zobaczyła na sali przyprawiłoby o zawał serca najbardziej statecznego psychoterapeutę.
Jednakże udało jej się szybko umknąć z tego miejsca i zaszyć się w swoich czterech ścianach. Po odświeżającym zimnym prysznicu, wciąż ociekając wodą stanęła przed swoją szafą metodycznie przesuwając wieszaki. W końcu, z niejakim zdumieniem, wyciągnęła z szafy suknię, którą ktoś życzliwy dodał do jej skromnego bagażu.
Szczerze powiedziawszy, zapomniała o niej. Nienawykła do noszenia sukienek czy spódnic, gdyż krępowały jej ruchy. Wolała spodnie albo, w ostateczności, krótką tunikę jaką zwykła ubierać, gdy wyruszała do swojego plemienia.
Podobnie jak
Apollo była wysoka i wysportowana. Szczególnie widać było to po ramionach – efekt jej zamiłowania do łucznictwa. Brązowe włosy wyjątkowo rozpuściła przekonując się, że szaleńczo wzywają o skrócenie ich choćby o połowę – sięgały jej już niemal do łokci.
Sukienka była, jak na jej gust, za długa. Będzie musiała uważać, żeby się nie potknąć o skraj delikatnej materii… właśnie, materiał. Czuła się tak, jakby nie miała na sobie kompletnie nic. Parsknęła śmiechem na tą myśl i uśmiechnęła się lekko do swojego odbicia w lustrze. Musiała mieć odrobinę przyjemności w czasie tej tortury zwanej szumnie przyjęciem.
Do sali wślizgnęła się zaraz za
Hefajstosem i jak zwykle rozszczebiotaną
Afrodytą. Musiała przyznać, że to był jedyny członek załogi, który działał jej na nerwy z siłą młota pneumatycznego. Ale co zrobić… i tak ich kontakty były ograniczone do minimum. Na szczęście.
Cicho niczym duch wyminęła „szczęśliwą parę” i zaczęła lawirować między gośćmi rejestrując uważnie niektóre miny, a czasem odpowiadając na – te mniej lub bardziej szczere – powitania. Zauważyła też manewry ich gościa,
Heliosa. Przybysz wzbudzał w niej niezdrową ciekawość. Wydawało jej się, że nie przybył na Ziemię tylko i wyłącznie z powodu ich kłopotów z Ziemianami. Tylko o co jeszcze mogło tu chodzić? Czyżby góra chciała zmienić ich dowódcę? Możliwe, nawet bardzo.
Kątem oka zauważyła jak
Helios przypuszcza szturm na jej brata - tego nie mogła przegapić. Ruszyła w tamtą stronę porywając z tacy pomarańczowy koktajl z pstrokatą parasolką, której szybko się pozbyła, wtykając ją w olbrzymi kwiat stojący pośrodku kolumnady.
Apollo ze swoją znudzoną miną przysłuchiwał się
Heliosowi, który zwrócił na nią uwagę, gdy tylko się zbliżyła.
-
Jeśli chodzi o rozrywki – stwierdziła, trochę niegrzecznie wcinając się w rozmowę, co zamaskowała najbardziej uroczym uśmiechem na jaki ją było stać –
to muszę stwierdzić, że mój brat jest tutaj prawdziwym ekspertem.
-
Jednakże teraz jedyną rozrywką mogą być jedynie sztucznie uprzejme rozmowy nad... koktajlami - dodała z niejakim niesmakiem. Wiedziała, że nie tylko jej przeszkadza to dziwne widzimisię
Zeusa. -
Chyba, że miałbyś ochotę na partyjkę bilarda.