Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2009, 15:52   #60
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Kobieta prychnęła i chwyciła magiczny miecz.
- Miecz nie wygra wojny! – krzyknęła z furią w głosie. – Nic nam po nim, jeśli wszyscy zginą! Trzeba nam człowieka, który będzie dzierżył ten miecz!
Mag skinął głową w zamyśleniu.
- Musicie odnaleźć osobę, która będzie w stanie władać mieczem - odpowiedział. – To wasze nowe zadanie. Odejdźcie stąd jak najszybciej.
Ręką przywołał jednego z wojowników i cicho zamienił z nim kilka słów. Po chwili odwrócił się do krasnoluda i kobiety.
- Z kanionu jest tylko jedno wyjście, ale dla was jest niedostępne. Postaram się przenieść was jak najdalej od pola walki, ale nie wiem w jakim kierunku. Nie mam czasu by sprecyzować zaklęcie.
Aririela skinęła głową, ale Klindor miał wątpliwości. Jak mają odnaleźć człowieka, krasnoluda czy elfa, który mógłby chwycić za miecz? Nie było jednak czasu na pytania. Mag chwycił ich za ramiona, zamknął oczy, po czym wyszeptał kilka niezrozumiałych słów. Ostatnie co usłyszeli to odległy głos rogu i zwiastujące walkę wojenne okrzyki orków.

Wylądowali na leśnej ścieżce. Gdzieś z oddali dobiegały ich odgłosy walki. Aririela otarła rękawem koszuli czoło i policzki. Po czym skinęła na niego głową.
- Musimy iść.
Miała rację. Ruszyli leśną ścieżką oddalając się coraz bardziej od bitewnego zgiełku. Pokonywali zakręt za zakrętem, a w końcu otoczyła ich nieprzenikniona cisza.
I dopiero wtedy spostrzegli, że ktoś za nimi podąża.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i jednocześnie ukryli się za dorodnymi drzewami po obu stronach ścieżki.
Zza zakrętu wyszedł lord Thyar. Klindor nie mógł uwierzyć własnym oczom. „Jak on tu się znalazł, do jasnej cholery?” – pomyślał, ściskając dłońmi stylisko topora. Widział jak z drugiej strony kobieta ściska rękojeść swojego miecza. Spojrzała mu prosto w oczy i skinęła nieznacznie głową. Skoczyli oboje, jak dwa wilki atakujące swoją ofiarę.
W tym samym momencie Thyar odwrócił się. Z nieludzką wręcz szybkością odtrącił broń Aririeli i wyminął ostrze topora krasnoluda. Uniósł rękę posyłając kobietę na drzewo, o które wyrżnęła z taką siłą, że z gałęzi posypały się liście. Człowiek odwrócił się do krasnoluda z niemal sadystycznym uśmiechem.
- Co mam ci zrobić byś przestał wierzgać…? – spytał cicho swoim głosem przywodzącym na myśl syk węża. – Może odrąbię ci dłoń, co?
Krasnolud warknął tylko w odpowiedzi i ruszył na przeciwnika. Jego topór syknął w powietrzu, ale natrafił na pustkę. Thyar ponownie uniknął ciosu. Krasnolud zaklął paskudnie w swoim języku i rzucił się ponownie na swojego adwersarza. Tym razem w ciszy lasu rozległ się metaliczny brzęk metalu ścierającego się z metalem. Walczyli na śmierć i życie, nie ustępując pola ani na krok. Krasnoludowi trzykrotnie udało się zranić czarownika, a ten dwukrotnie przebił jego osłonę. Jednak miał nad krasnoludem przewagę – był wypoczęty i nieludzko szybki. Zbyt szybki.
Thyar wniósł miecz by zadać krasnoludowi potężny cios. Klindor zablokował go toporem, ale niewyobrażalnie ostre ostrze zjechało po trzonku. Jego dłoń rozpalił niewyobrażalny ból. Upuścił topór, opadł na kolana przyciskając do siebie dłoń. Z jego gardła wydobył się opętańczy krzyk, który spłoszył najbardziej wytrwałych obserwatorów walki – ptaki.
- Oh, jaka szkoda – głos lorda ociekał wręcz od samozadowolenia. – Miałem odrąbać ci dłoń, a udało mi się tylko pozbawić cię dwóch palców. Szkoda, wielka szkoda.
Klindor poczuł chłodny metal na policzku. Ostrze miecza kazało spojrzeć mu prosto w zimne oczy.
- Zabij mnie – stwierdził chłodno. Co innego mu zostało? Tylko śmierć. Był nikim. Nie mógł być już wojownikiem.
Thyar uśmiechnął się łaskawie. Krasnolud wiedział, że zrobi to z przyjemnością. Kątem oka zauważył, że Aririela ostrożnie podniosła się z ziemi. Obrzuciła ich czujnym spojrzeniem. Rzuciła się na pomoc towarzyszowi.
Metal znów starł się z metalem. Klingi w ich rękach były niczym srebrne smugi. Żadne nie potrafiło przebić obrony drugiego. W tym momencie jawili się Klindorowi jako dwie połówki jednej rzeczy. Identyczni, ale tak różni od siebie. Tacy sami, ulepieni z tej samej gliny.
Porażająca prawda przebiła się przez zasłonę bólu. Równocześnie miecz Thyara przebił się przez osłonę Aririeli. Wytrącił jej broń z ręki, a ta chwyciła rękojeść drugiego miecza, który miała przy sobie. Magiczne ostrze zamigotało własnym blaskiem. I zgasło, a kobieta wypuściła oręż z ręki wydając z siebie przerażony krzyk, przyciskając sparzoną rękę do piersi.
Thyar zaśmiał się pogardliwie i wzniósł rękę do ostatecznego ciosu. Jednak z oddali dobiegł ich gromki ryk bojowego rogu. To jazda Olegerianu przybyła z pomocą.
- Wybaczcie mi, ale muszę was opuścićThyar skłonił się przed nimi teatralnie, chowając broń w pochwie. Po czym odszedł.
Kobieta spojrzała na krasnoluda zaskoczona.
- Klindorze, miecz sam wybiera swojego właściciela - jej głos drżał z bólu. Uniosła do góry poparzoną dłoń, po czym podpełzła do niego by obejrzeć jego ranę.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline