Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2009, 22:57   #56
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
-Też znałem, nieubłaganego pogromcy tutejszych kupców, co wędrowali od Planety Mango do Klasztoru Łotrzyc na wschodzie Zakarum. - Rzekł Klex
-znałeś Latającego Holendra? - Zdziwił się Filonek, marszcząc skorupę.
-I nie tylko jego! To było dawno, eony temu, kiedy zwiedzałem skaliste szczyty gór Mango...

Opowieść Naukowca;

Akademia im. Pana Klexa, pusta aula wykładowcza, zwana z niewiadomych przyczyn krwawą.

Przy biurku ubrany w taktowny waniliowy golf, przyozdobionym w fioletową muchę siedział w jednej osobie Rektor, pielęgniarz, nadworny szaman i kucharz - Profesor Ambroży Klex, a mało kto wie, że Klex jest absolwentem technikum gastronomicznego, a jego ulubioną potrawą ryż z pulpetami.

-Psorze, proszę, błagam, niech Psor mi zaliczy ten przedmiot... - Łkał Studenciak filologi germanistycznej.
-A takiego! - Klex w odpowiedzi pokazał jak to płynnie zgina się dziób pingwina.
-Psorze... - Załamał się drugi nieszczęśnik - Nawet mogę do Pakistanu jechać w ferie po mudżahedińskie dzieci - Zaoferował się, usiłując zgrywać się na cwaniaka.
-Mudżahedinów nam pod dostatkiem - Oznajmił - Spisywaliście łobuzy z sąsiedniego rzędu - Klex rozpiął Golf i wyjął spod wełnianej pazuchy, całkiem sforną klameczkę, 9mm Achtunga.
-A teraz gadać mi jak na spowiedzi, kto od kogo spisywał - Zapytał niemal z kamiennym wyrazem twarzy Pan Klex
- To on ode mnie! - Nie wytrzymał długo, cwaniaczek który chciał wyłudzić od uniwersytetu wakacje do Pakistanu.
Nagle po korytarzach uczelni rozległ się wystrzał z wcześniej wyciągniętego Achtunga. Pan Klex miał żółte papiery, raz na pół roku, mógł bez żadnej represji zabić na wolności jednego studenta, lekarze orzekli, że tak wybitny umysł, nie można narażać na stres, a tylko w ten sposób Ambroży odnajdywał spokój ducha. A samio lekarze zaś, mogą poszczycić się na mieście najnowszymi modelami maybacha.
- No dobrze Adamczyk, nie lubię cwaniaków, a i w dodatku konfidentów, zaliczyliście, a idźcie powiedzieć kolegom, że uczciwość nie popłaca. Odmaszerować! - Osądził Klex, czując się, jak młode kamikadze wlatujące w amerykański krążownik.
Student, ciągle oszołomiony siedzi przed Klexem, przytłoczony skromnym faktem, ze na jego kolanach leży mózg kolegi z sąsiedniego rzędu.
-A teraz synu - Wstał Klex od biurka, schował armatę do kieszeni i zapiął niezdarnie guziki od golfa, po czym chwycił zszokowanego studenta za skraj potylicy
- Uczynię Cię uczniem rozpłodnikiem, idź i zaludniaj ziemię! - Oznajmił Klex, składając niewinnego całusa na czole rozmówcy. Student nie miał już najmniejszych wątpliwości, czy nie złożyć rezygnacji na ostatnim roku. W milczeniu wstał od stołu, mózg sturlał się pod biurko, a on sam szybszym krokiem opuścił krwawą Aulę. chociaż już wiedział, czemu taką nazwę nosiła.
- Małgorzato! Bąbla mi przyprowadź! Muszę z nim omówić pewną niecierpiącą zwłoki sprawę! - Oznajmił Klex, do staroświeckiego faxu. Siedząc w oczekiwaniu na swojego podwładnego, Klex niecierpliwie przebierał nóżkami w krześle, prężąc się jak młody kocur przy marcowaniu.
Po krótkiej chwili oczekiwania, wpaqdł z impetem do środka, Alojzy Bąbel, Król Majonezu, jak to zwykli rzec złośliwi, a to z powodu, swojego doktoratu na temat "Geneza imperatywnej, normatywności Keczupu i jej socjologicznej następstw w społeczeństwie postindustrialnym", do dziś nie wiadomo od kogo kupił tak debilny temat.
-Alojzy, jadę w interesach - Rzekł Klex, miętoląc w łapach, oferty last minute nad morza karaibskie.
-Ale Panie Profesorze, właśnie sesja się kończy i będzie trzeba terminy ustalać na poprawki - Rzekł z rozpędu Alojzy , nie racząc nawet zasiąść przed swoim rozmówcą.
-Alojzy... to nie była prośba, to był rozkaz. Ja muszę udać się do mojego mentora i mistrza. - Klex wymownym spojrzeniem, wyraźnie dał do zrozumienia kto tutaj ma więcej do powiedzenia. - Jeśli będą jakieś problemy terminowe, to wkręć wymiennie że korzystamy raz z kalendarza żydowskiego, raz z Chińskiego, stąd drobne niedogodności.
-Tak jest Panie Profesorze! - W trymiga Alojzy zczaił bazę, przyjmując żołnierską, wyprostowaną postawę.

***
-Ale zaraz Klex, co ma to k[ubica] do Mango? -Niecierpliwił się Bartłomiej, nie mogąc dostrzec oczyma fantazji powiązania między akademią, a planetą na której obecnie się znajdują.
Klex w tym momencie zatrzymał się i próbował złapać oddech. Wyjął z kieszonki wewnątrz surduta skromną piersióweczkę i pociągnął grzdyla, aż miło mu się piegi na polikach zaczerwieniły.
-Wiec zamilcz i uracz się moją historią! A wszystko niebawem zrozumiesz...
***

Ambroży jeszcze tego samego dnia, w którym żegnał Bąbla był w drodze PKS'em do Lotniska Okęcie w Warszawie.
Pędem wyciągnął bagaże, przepchnął się przez grube babsko, siedzące obok niego i wydostał się z tłocznego autokaru.
Przed jego oczyma ukazało się wejście, na wcześniej wspomniane lotnisko, a on sam bez zbędnego zwlekania, postanowił wbić się do środka, by usłyszeć;
-Przepraszam, ale pański lot na planetę mango został odwołany...- Oznajmiła czarująco uśmiechnięta recepcjonistka
-Że jak?! Jeszcze kilka godzin, potwierdzono moją rezerwację!
-Przykro mi, właśnie wahadłowiec na mango został przejęty przez nieznanych terrorystów.
Klex nie wytrzymał i rzucił biletami w zaciesz młodziutkiej recepcjonistki
-Niech to szlag! - Oznajmił, po czym z skwaszoną miną udał się do głównego holu by spocząć i rozmyślać co począć dalej, wrócić nie wypadało do akademii, bo szkoda tracić płatnego urlopu, a na mango interesy czekają do załatwienia.
Siedział oparty pod ścianą, patrząc przez szklany dach jak samoloty przylatują i odlatują z płyty lotniska.
Klex przytłoczony potęgą czasu i bezradności czekał, jak potoczą się jego kolei losu.
Sekundy zamieniały się w minuty, a minuty w godziny, przestał nawet liczyć odlatujące samoloty, z letargu od czasu do czasu wyrywał go skrzek wpadających ptaków w silniki maszyn. I właśnie w najbardziej trudnych chwilach, zjawił się on:

-Panie, masz pan fajeczkę?



-Zjeżdżaj Lumpie bo Ci... - Odparł rezolutnie uczony, szykując swoją aktóweczkę na wypadek potrzeby uderzenia przez zarośnięty czerep.
-Spokojnie - Rozpłaszczył przed piegowatym uczonym ręce nieznajomy - Podsłuchiwałem jak rozmawiałeś z recepcjonistką, lecisz na Mango prawda?
-A nawet jeśli, to co z tego?
-Za szluga powiem Ci jak możesz wydostać się z tej dziury - Odparł po czym podniósł brudny t-shirt i zaczął grzebać sobie w pępku.
-Dobra bierz nawet dwie, ale schowaj ten bebzun, bo mi się nie dobrze robi - Oznajmił i wyjął z kieszeni paczkę Marlboro.
-Ich bin Latający Holender - Wyciągnął prawą dłoń w przywitanym geście
-Ambroży Klex - Odwzajemnił uścisk - No to jaki masz sposób na dostanie się na Mango?
-Za mną! - Latający Holender, pomógł podnieść się uczonemu, nawet zaoferował się, że pomoże dźwigać bagaże, ale Klex z racji swojej przynależności religijnej był nieufny wobec obcym i nie obciążył nowo poznanego towarzysza.

Po wyjściu z lotniska Klex ujrzał klekoczącą się ruinę, przy której właśnie banda murzynów załadowywała klatki z kurami i innym drobiem na pokład owej maszyny.
-Co to jest? Wspominałeś coś o pierwszej klasie! - Zapytał zdziwiony Profesor
-To V3 pamiętająca Hitlera, a lecimy pierwszą klasą w przedziale z kurami
-Bombowo...- Rzekł Cynicznie Ambroży
-No chyba, że chcesz lecieć z świniami, po kostkach w ich...
-Nie kończ... - Przerwał Klex - Wydaje mi się, że bezpieczniej byłoby na miotle lecieć.
-A co Ty Hary Poter jesteś?
-Tak właściwie to nie, ale uczył się w mojej akademii
-Podobno na Guantanamo go trzymają, za ostatnie wyczyny z Sarinem w Nowo Jorskim metrze
-Wyświęciłem już dziesięcioro mudżahedinów by go odbiły, pewnie w tej chwili są już na Kubie - Upewnił się zerkając na zegarek.
-Kapitan RaketSzipa jest gorzej stuknięty, niż Twój Gary, bo wierzyć mi się nie chce że z handlu świeżymi jajami stać ją, czy jego na rakietę
-Chyba Hary?
-Też ładnie - Odpowiedział Grubasek i wpuścił przodem profesora do środka
-To Ty nie wiesz czy kapitanem tej dziury jest on czy ona?
-Znamy się kupę lat, a do dziś nie wiem. Z resztą sam zobaczysz

Klex pomachał murzynom na odchodne, zamykając luk bagażowy na cztery spusty. W tym czasie jego towarzysz znalazł możliwie najmniej zabrudzone ptasimi odchodami i piórami siedzenia i ulokowali się na nich.
Naprzeciw nich siedziały dwie skarpety z przyklejonymi oczyma i wyciętymi otworami gębowymi
-A kim Wy do c[roma] pana jesteście? - Zlękły się w pierwszej chwili kontaktu Klex
-Proszę nie krzycz! - Wydarła się niebieska skarpeta - Jesteśmy pacynkami!
-Nielegalnymi emigrantami - zmartwiła się druga skarpeta barwy bordowej
-Jak byśmy lecieli normalnym wahadłowcem, to by nas zgarnęli na lotnisku i deportowali, zielonej karty nie dostaliśmy

Nim wywiązała się dalsza dyskusja rakieta zaczęła się trząść... I wystartowała w nieznane.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=lZLdgb3kZpM[/Media]

Klex, nie mógł wyjść z podziwu co alkohol robi z człowiekiem, jeśli tylko po kilku głębszych łykach tequili przemycanej przez Józefa - czerwoną pacynkę może podobać mu się kapitan, jakiejkolwiek by nie był płci. Po wylądowaniu na Mango wszyscy się rozstali w przeuroczej atmosferze, a Klex wyruszył zgodnie z naukami swojego pierwszego senseia, w stronę zachodzącej Dakoty, trzeciego księzyca Mango.

***
-Ty Klex, co ściemniasz? - wyrwał go z opowieści Jezus Chrystus - Przecież mi opowiadałeś kiedyś, że zerżnąłeś tego transwestyte Kapitana
-Aj to była fatamorgana, a po za tym to było już dawno - Nagiął fakty wedle woli Klex - Te pacynki mnie upiły i podpuszczały do tego! Ten robak co pływał w ich butelce był zatruty jakiś... No ale wracajmy do mojej opowieści...

***
Czas naglił, a mistrz zapewne się niecierpliwił. Podróżował na wielbłądach, pokonywał wyżyny i dzikich wikingów, którzy buchnęli mu walizkę i aktówkę. W końcu stanąwszy nad piaszczystym brzegiem morza podziwiał piękno natury, a on sam czuł się niczym Odys zobaczywszy upragnioną Itakę.
Stał wedle współrzędnych zapisanych przez kulę szpiegulę, ale nigdzie na morzu nie widziiał przybytku do którego zmierzał.

-Jeśli chcesz dostać się do mojej tajemnej wieży zagadek, musisz dobrze odpowiedzieć na moje pytanie - Wydobył się głos z dnia morza - Nie je a pije, a chodzi i żyje...
-Cholera jasna, jak to szło? - Próbował przypomnieć sobie słowo klucz, do otworzenia wrót do Mistrza. Po chwili poklepał się po roześmianym łbie - Twoja Stara!

W jednej chwili morze zaczęło bulgotać, jakby w jakimś wielkim kotle, postronny człowiek na ten widok pomyślałby że to właśnie Godzilla we własnej osobie wychodzi z morza, by ponownie zaatakować Tokio, ale nie Klex.
Klex wiedział, że oto przed nim wyrasta z głębi morza równie legendarny co Atlantyda:

FORT BOYARD


Profesor zakasał rękawy, zostawił na plaży drogie lakierki z skarpetami, i skoczył do zimnej wody. Jako mistrz basenu w stylu dowolnym na 100 metrów pokonał króciutki odcinek bez większych problemów, chwycił się rampy i podciągnął się po niej, stając już w samym przedsionku Fortu.
Bohater wyciskał właśnie wodę z brody, gdy nagle...
-ŁEHEHE! - Usłyszał niezidentyfikowani dźwięk niosący się po ruinach podwodnego fortu
-Skrzaty... - Odparł zaniepokojony, gdy nagle wytężając wzrok, coś mu przebiegło kątem oka
-Nie wyjdziesz stąd żywy starcze!! -Usłyszał ponownie
Klex odbezpieczył już swojego Achtunga i oddalał się dalej wgłąb zamku
Uspokoił się trochę gdy wszedł na mury i kierował się w stronę wieży, w której niegdyś był uczony technik potajemnych.
Wspinając się po spiralnych schodach nagle znów usłyszał wcześniejszy głos
-Teraz nam nie umkniesz!!
Na schody wybiegła metrowa, nikczemnie zgarbiona istota z nożem myśliwskim ręku i opaską na oku.
Achtung skryty w dłoni został wycelowany wprost w plugawe serce garbusa
-Przestańcie! - Rozległ się ten sam głos który bohater słyszał stojąc nad brzegiem plaży - Genginazon, Passe-Partout wpuście mojego gościa!
-Masz szczęście - splunął jednooki brzydal - Możesz iść. Ale pamiętaj! Obserwuję Cię - Tu wskazał na swoje zdrowe oko
-To ty masz szczęście, Na safari 2004 byłem królem strzelców do pigmejów - splunął mu przed nogami i poszedł bez dalszych zbędnych ceregieli w stronę komnaty mistrza.



-AHAHA! Jestem Starym Dziadem z Wieży! Teraz zadam Ci zagadkę! - Wyjawił skrycie mistrz, zataczając okręgi palcem w powietrzu - A teraz słuchaj mnie uważnie!
-Mistrzu to ja...
-Co za Niemiec, zawsze chowa przede mną moje okulary?
-Alzheimer... - Odpowiedział niewzruszony, spodziewając się trudniejszej zagadki
-Musiałem się upewnić mój synu czy to aby na pewno Ty, zło może przybrać każdą postać!
-Tak mnie uczyłeś mistrzu, wyjaw mi proszę, dlaczego mnie wzywałeś?
Dziad sędziwy wyraźnie posmutniał, oparł się o lasce i spojrzał w błękitne, klexowskie oczy
-Mam raka... Chciałem żebyś zaopiekował się moją córeczką, kiedy mnie zabraknie - wyjął spod kapelusza zdjęcie i wręczył je Klexowi - Chcę żebyś ją poślubił.
-Ale przecież to księżna..
-Almenino, tak zgadza się. Ja byłem królem, a to moja malutka księżniczka.
Tylko pamiętaj, pod żadnym pozorem, nie tykaj jej przed nocą poślubną. Albowiem zgnijesz na starość w straszliwych męczarniach!
-Boże broń - Przeżegnał się Klex - Będę grzeczny, obiecuję.
-To dobrze, Genginazon! Passe-Partout! Zaprowadźcie gościa do lochów gościnnych. Niech się wyśpi. Jutro czeka nas wszystkich wielki dzień. to dzień w którym spontanicznie się oświadczysz mojej córeczce! - Oznajmił nie kryjąc przy tym radości

Noc szybko zapadła. Klex wiercił się z prawego na lewy bok, nie mogąc zasnąć. Wejście do rodziny arystokratycznej był co prawda nielichym wydarzeniem, ale ożenek z kobietą... której jeszcze musiał być wierny tak długo jak nie kipnął stary? To działo się zdecydowanie za szybko dla Klexa, on najchętniej poeksperymentował by jeszcze najróżniejszego rodzaju fetysze, bo jak sam mawiał i nauczał "Człowiek uczy się całe życie a i tak głupi umiera".
Podczas swoich nocnych rozmyślań, zasnął snem sprawiedliwego, w nocy przyśniła mu sie jego młodziutka przyszła żonka, Księżna Almenino.
Śniło mu się, że zajechała do niego na srebrnym, włochatym plemniku, że zdjęła skórę z trola i wskoczyła do jego barłogu. Śniło mu się że dziko się kochali. Brał ją na elfa i na Slayersa.
Nie zdążył nawet dobrze usnąć, bo gdy zza krat gościnnych lochów zapiał kogut, to zobaczył jak promienie światła oświetlają jego brudną celę.
-Ale miałem cudowny sen, nie mogę się doczekać kiedy ją osobiście poznam...
-No to była cudowna noc - usłyszał damski szept koło ucha.
W przerażeniu powoli się odwracał na drugą stronę i w niedowierzaniu zobaczył nikogo innego jak właśnie Księżną.
- O ja pie[czę]!! Miałaś jutro przyjechać!?
-A chciałam Ci niespodziankę zrobić mój mężulku - obsypała go namiętnymi ślimakami
Gdy postanowili jeszcze się sobą nacieszyć, do ich barłogu wpadł gospodarz
-AHA! Wiedziałem, że tak to się skończy! - Odparł Stary Dziad z Wieży
-Tato to nie tak jak myślisz... On mnie uwiódł i zgwałcił! - I naga wpadła w ojcowskie ramiona
-Wiem córeczko, że to wina tego zwyrodnialca... Teraz tak jak ostrzegałem rzucę klątwę na Ciebie!
Nim Klex zdołał cokolwiek wyperswadować niedoszłemu teściowi i swojemu mistrzowi w jednej osobie poczuł jak ziemia pod nim drze w posadach, a fale zaczęły powoli przedostawać się przez kraty lochów. Klex całkowicie golutki wybiegł z zamczyska, nawet nie zauważył kiedy jeden z krasnali wgryzł mu się w tyłek i uporczywie zawisł niczym bulterier na kawałku baleronu. A w uszach Klexa dźwięczały ciągle przekleństwa i klątwy rzucane przez Dziada....

***
- No ziomek, ale zajawkę miałeś, pewnie Filonek teraz po nocach spać nie będzie mógł jak to przerobiłeś naszą księżniczkę na kawał... - Bartłomiej ugryzł się w język, nie chcąc do reszty dołować swojego przyjaciela.
-Nie dokańczaj.... - Odparł Filonek, wyraźnie wstrząśnięty usłyszanymi rewelacjami.
-Heh, Lekarze mówili że siła uścisku tego karła była jak u szczenięcia hieny. Dobrych dawców skór miałem w Łodzi na szczęście.
-A co się stało z Fortem Boyard? - Zapytał zaintrygowany Kotecek
-Fort Boyard zatonął - odparł zapytany - Odmęty dzikich wód Mango go pochłonęły na dobre.
-Cóż za romantyczna historia - Rozmarzył się Kotecek
-A co Ty taki esteta jesteś? - Wydarł się Filonek na Kota widząc jego maślane oczy, które po chwili stały się szkliste, a po owłosionych polikach ciurkiem poleciały łzy
-Wszystko się właśnie zaczęło na Mango...

***
Opowieść Pedała

Kotecek był młodym kociakiem, kiedy pierwszy raz w swych gadzich oczach odbiła mu się planeta na której właśnie stąpał.
-Mango - Pustynna planeta.... - Odparł nie kryjąc przy tym entuzjazmu. W jego dziewiczej główce marzyły się wszelakie przygody jakie mogą go spotkać na tej planecie.
-Solembub! - Wydarł się na niego Ojciec -Tak nie może zachowywać się syn ambasadora!
-Ale jak ojcze? - Zapytał zdumiony.
-Nie możesz paradować w ambasadzie z tą kokardą! - Rozzłoszczony ojciec zaciągnął kokardę, jaką miał Kotecek na szyi i wyrzucił ją przez okno. Kot próbował pochwycić uciekającą na wietrze ozdóbkę, ale na marne, z każdą kolejną chwilą kokardka coraz bardziej znikała mu z oczu, ginąc gdzieś w oddali.
-Musisz być twardy jak ja! A tez pewnego dnia zostaniesz ambasadorem, a kto wie może i premierem!
-Ale ja nie chcę być politykiem! - Twardo postawił sprawę Solembub - Chcę zostać malarzem! Piosenkarzem, filozofem i artystą!
Protoplasta Solembuba udał że nie słyszy, jakie to przyszłościowe plany ma jego potomek.
-Jeśli tak chcesz się zachowywać, to dostajesz szlaban!! - Wydarł się jego ojciec i trzasnął z impetem drzwi od pokoju Kotecka.
-Nienawidzę Cię!! - Krzyknął ile sił w płucach, po czym rzucił się na łóżko i wtulił się w podusie.
Nie jadł, nie pił, ani nie spał. Przez całe dwie godziny. PO czym postanowił wyjrzeć przez okno i powzdychać do pokazanych na nieboskłonie trzech księżycy.
-Ehh, żebym wiedział czego to ja chcę od życia. Pewnie zostanę... poszukiwaczem przygód! Tak będę gromił potwory i zdobywał sławę w całym królestwie! - Oddał się wodzom fantazji bez reszty, gdy nagle zobaczył jak na jego biurku stoi podarowana od ciotki czarodziejska lampa.
Kotecek mało myśląc chwycił lampę i zaczął nią pocierać o swoje łapy.
-Przyzywam Cię duchu z lampy! Spełnij moje życzenie! - Wymawiał inkantacje, nawet próbował je wypowiedzieć wspak. Ale i to nie dało efektu.
-Do D[ziury] ta lampa - stwierdził po dłuższej chwili bezowocnego tarcia i rzucił przedmiot w kąt.
Kotecek był tak zaaferowany fochem na ojca, że nawet nie dostrzegł jak ten przedmiot zaczął się dymić. Gdy swąd niemytych gaci dotarł do nozdrzy Kotecka, odwrócił się i ku jego zdziwieniu zobaczył ducha z lampy.



-Bożesz Ty mój! Co za smród! - Oznajmił Kotecek na ten niecodzienny widok
-Jestem Jodą z lampy! - Wyjawiła postać.
-Diodą? Myślałem, że w lampach to Dżiny żyją!
-Eee tam, za dużo Alladyna się naoglądałeś! W nagrodę, że mnie uwolniłeś będę Ci służyć przez jeden dzień!
-Super... Ale najpierw otworzę szerzej okno - Kotecek oszołomiony aromatem jaki wydobywał Joda
-Każdy znany człowiek miał u swego boku jedną Jodę!
-Każdy sławny? Niby kto?
-No na przykład mój brat był Jodą Skywalkera. A wcześniej wspomniany Dźin był Jodą Alladyna!
-P[ogięło] Cię z wdeczka widzę od siedzenia w tej lampie.
-To widzę, ze nie chcesz mojej pomocy i chcesz resztę życia spędzić, tak jak dotychczas? Jako niespełniony synalek tatulka? A myślałem, ze chcesz zostać artystą - Dodał pewnie siebie zielony stwór wyszczerbiając brudy zza paznokci za pomocą świetlnego miecza.
-Bo chcę! Pokaż mi co umiesz!
-Co na przykład?
-Chcę być teraz na jakimś luksusowym okręcie i cieszyć się urokami morskiego rejsu!
-Zrobione - pstryknął palcami, Kotecka zassało i po chwili obydwaj znikneli z pilnie strzeżonej ambasady, a znaleźli się na liniowcu



Dokoła biegały piękne panie i jeszcze piękniejsi panowie. Którzy usługiwali Koteckowi i jego Jodzie. Bawili się jak małe dzieci, spychali się z trampolin do basenu, puszczali mydlane bąbelki i żarli zupki chińskie.

-Dobra Joda, znudził mi się już ten rejs - Odparł znudzenie Kotecek, odbywający właśnie profesjonalny masaż przez blond piękność
-Żartujesz? Tu jest raj na ziemi! - Odparł relaksacyjnym głosem Joda, który zażywał kąpieli słonecznej
-Ale te słońce, Ci wszyscy piękni ludzie... Tu jest zbyt doskonale! - Oznajmił nie wzruszony argumentami swojego nowego przyjaciela - Chcę zaznać trochę innego życia! Bardziej brutalnego i mrocznego...
-Jak chcesz, dzień się jeszcze nie skończył - Powiedział i ponownie pstryknął palcami

Tym razem nie poszło tak gładko jak ostatnio:

-Dawaj żołnierzu!!
-Pani Majeż z tego żołnierza!
-Blańć!! Szwaby nadchodzą!
-Co jest?... - Zagaił niczego nieświadomy Kotecek.
-Nie pie[cz] tylko szybciej nóżkami przebieraj! - Odkrzyknął Joda w sowieckim hełmie
kotecek dopiero po chwili się zorientował, gdzie się znajduje...

Kursk: 250km na północny wschód - Moskwa!

-Ale jak? - Odebrało mowę Pulchnemu kocurowi - Jak się tu do diabła znaleźliśmy?!
Joda w tym momencie upadł, potykając się o poległego soldata, ryjąc twarzą w błoto.
-No taką zachciankę egzotyczną chciałeś to masz!
-Nie chciałem uciekać przed szwabami Einsteinie!
-Taaa , tyle tu miłości i piękna, aż za idealnie tu - Przedrzeźniał Kotecka wstając z brązowej mazi i pobiegli dalej.
Kotecek nie słyszał własnych myśli, z resztą których nawet nie miał w tej chwili, jedyne na co mógł pozwolić sobie jego organ nerwowy ukryty pod Kocią czaszką sprowadzało się do odbierania huku ostrzały artyleryjskiego i świst kul nad głową, niekiedy tylko przerywaną agonią któregoś z Towarzyszy.
-Tędy! - Ryknął wąsaty Rosjanin wskazując na jakiś opuszczoną stodołę.
Zielony ludzik i Śnieżny Irbis pobiegli w stronę stodoły, dzieliło ich może z 40 metrów, gdy nagle grzmot i fala wybuchowa odepchnęła ich do tyłu.
Kotecek zamknął oczy, a jego zmysły percepcji odbierały tylko ciosy glanó na swoim ciele i niemieckie gęganie...


***
-No ziom, faza konkret! - Oznajmił swą nieukrywaną aprobatę Bartłomiej, z widocznym błyskiem podniecenia w oczach
Klex odpiął górne guziki surduciku, z którego dumnie wystawały kłęby włosów, przez Filonka złośliwie nazywany dywanik. Chwycił pojarkę od Jezusa i zaciągnął się smacznie.
-Nie wiedziałem gdzie poznaje ten wyryty znak, ale teraz już wiem, Szwaby do Aushwitz Cię zabrali?
Kotecek pomacał się po karku, gdzie wyrytą miał żydowską gwiazdę Dawida
-A skąd wiesz? - Sierść na ogonie stanęła mu dęba.
Klex zakasał rękaw i na nadgarstku miał podobny wypalony żelazem symbol.
-Blok C, a Ty?
-Blok A.
-UUU... To i tak dziw że przeżyłeś
-Nie było łatwo, uciekłem jako pasażer mobilu
-Co Ty gadasz? Ja byłem kołem zapasowym! - Podniecił się Klex - Jak to się stało, że wtedy się nie poznaliśmy?
-Dziwisz się? Z 200 osób było samochodem - Kotecekowi z powrotem obraz się zamazał i siła wyobraźni przeniósł się do ulotnych wspomnień

***

-Sheise! Deine Koten nie chce być zagazowanen! - Odkaszlnął jeden ze szwabów w masce gazowej, patrząc na Kotecka
-Panowie Niemcy, mogę już wyjść z tej kabiny? Oczy mnie szczypią i czuję się nagi... - Oznajmił, a z poczerwienionych oczy przez jego kocich polikach spływały cierpko łzy.
-Do celen z nim! - Oznajmił drugi esesman i zaciągnął nagiego biedaka do celi
Krzepki Hans przerzucił Kota przez ramię i zaniósł go do jego celi, wrzucił do środka, aż głuchy dźwięk obicia się wątroby o płuco, wewnątrz wyleniałego kota było słychać.
-Taki nagi,... - Wypłakał się skulony w kłębek Kotecek.
-Masz... coś mam dla Ciebie - Usłyszał, znajomy głos.
-Joda?
-Tak
Kotecek, podniósł głowę z zimnej, mokrej od potu posadzki, przeszył wzrokiem swojego zielonego towarzysza
-Gdzie byłeś?...
-Ziemniaki obierałem w kuchni, zobacz co mam dla Ciebie! - W rękach trzymał, przepiękną, niebieską kokardę. Podszedł do leżącego przyjaciela i przywiesił mu do szyi.
-Dziękuję Ci... Już nie jestem nagi. Musimy stąd uciekać...
-Mam pomysł.
-Pstryknij palcami i uciekajmy stąd do diabła! Już 3 godziny tu jesteśmy.
-To nie moralne, tak nie zachowuje się Joda.
-Jak niemoralnie? Człowieku chcieli mnie z dymem w kominie puścić, a Ty mówisz, że to niemoralne?!
-Tak, chcę paragona mieć, a nie renegada, jak będę pity rozliczać pod koniec roku. Dzisiaj rano z kapo rozmawiałem, gryps dostałem, że jak zbudujemy samochód, to uciekniemy stąd...

Godzina 0 operacji "MERCEDES" na placu apelowym, zgraja więźniów skręcała się i wykręcała, jeden był kołem a jeszcze inny drzwiami. Za silnik robiło 3 ludzi a za silnik, a jeszcze jeden za antenę robił. Żelazna brama z napisem "Arbeit Mach Frei" powoli się otwierała, most wodzony, opadł, umożliwiając przejście przez fosę, wypełnioną wygłodniałymi krokodylami.
Błotnik - Zygmunt odpadł akurat tuż przy krawędzi ku uciesze wiwatujących Kapo, a jeszcze większej dla krokodyli. Ale udało się przejechali, i wszyscy dziarsko poszli opijać zasłużoną wolność.
Joda z Koteckiem stali na żyznym gruncie i Kotecek nieśmiało spoglądał w stronę Jody.
-Chcesz chodzić ze mną?
Joda wzdrygały zapachem humoseksualizmu nawet nie zauważył, jak jego prawą dłoń ściskała pulchna łapa.
-Nie wiem czy to dobry pomysł... Jeszcze jestem prawiczkiem - Odpowiedział zarumieniony, widocznie zauroczony nowymi emocjami.
-Ja też! - Oznajmił Kotecek i rzucił się w ramiona swego dzina.
Wirowali wśród długiej trawy, namiętnie się całując i chichocząc się przy tym, niczym 13 letnia para kochanków. Kotecek zamknął z rozkoszy oczy, a tuż przed nimi spadł granat.
Joda zasłonił sobą Kotecka.
Buuum... rozbrzmiewało w małżowinie usznej Kota, nie mogąc się podnieść, zrzucił z siebie swoją miłość, który bezwładnie przeturlał się metr dalej. Przestraszony zobaczył jak ponad wysoką trawą Niemcy na rowerach zarzucają lassa i łapią w nie żydów, którzy mobil udawali razem z nimi. Tym którym udawało się uciec, byli zdejmowani przez snajperów.
-Święto żyda... - Powiązał fakty Kotecek, przypominając sobie, że raz na sto lat, w pełni Jowisza urządzane są łowy na nich. - Ale przecież ja nie jestem żydem! Cholera, już wiem, czemu tak łatwo się zgodzili nas wypuścić.
Przycupnął na cztery łapy i powoli zbliżał się do Jody.
obrócił go na drugą stronę, jego oczom ukazał się straszny widok, twarz cała spalona, oko wypłynęło z gałki ocznej, pół ręki urwanej i drugą zdrową trzymającą jelita, by nie wyszły już całkiem z brzucha
-Boże... kochałem go, a Ty mi go zabrałeś... Przeklinam Cię!!
-Ucisz swoją kocią gębę, bo szwaby nas znajdą... - Usłyszał, delikatny, elficki głos za plecami.
-Kim Ty jesteś? - Zapytał nie odwracając oczu od zmasakrowanego Jody - Twój głos, jest niczym pieśni aniołów...
-Jestem Szefem wszystkich szefów. Jeśli chcesz, żeby żył odsuń się - Oznajmił głos i przepchnął Kotecka na bok.
-O mój boże! Ty jesteś... Kobietą. A myślałem już, że uroczym pedziem!
Tajemnicza Kobieta położyła dłoń na sercu Jody i zaczęła swe mroczne inkantacje.
-Złap mnie za plecy, teleportuję nas do mojej bazy!
Kotecek jak usłyszał, tak zrobił.

Znowu leżał na zimnych kafelkach, otworzył swe zielonkawe oczęta. Stał w jakimś laboratorium, blask niebieskich ścian aż raził po zmęczonych jeszcze gazem oczach. Gdy kontrast się wyrównał, zobaczył dziewczynę która uratowała mu życie i Jodę, zamkniętego w szczelnym słoju.
Podszedł na czworaka pod zbiornik i wtulił się w szybę, usiłując łapą pomiziać go po policzku.
-Czy on...
-Będzie żył - Oznajmiła. - Ale miną miesiące, jak nie lata, zanim wyjdzie z tego słoja, cybernetyczne oko, z możliwością podłączenia się pod WII. Rękę już znalazłam - Wyjęła tu jakąś zepsutą ramę rowerową - Będzie mógł tak zgnieść orzełka na złotówce, że aż się posra z wrażenia!
-Kim Ty jesteś? - Odparł zdumiony jej potęgą
-Dla Ciebie jestem księżną Almenino. Teraz jesteśmy na Mango, a Ty teraz należysz do mnie...

***
-Powiedziała mi, że tak długo jak będę jej służyć, tak dług będzie żył...
Jezus w podziwie słuchał nieprawdopodobnej historii.
-Ale z Ciebie romantyk... I dalej go kochasz?
-Gdzieś we mnie, w głębi serca, dalej pozostaje jego cząstka.
-Ale Ty głupi jesteś. Pewnie innego ma na boku, a Ty dajesz się wykorzystywać.-Filonek podszedł racjonalnie do rzeczy.
-Powiedział, że będzie czekać...
-No panowie przednie historie, teraz czas na moją!.


***
Opowieść Leszczyka

To był grudniowy wieczór, Leszczyk wracał ze stacji BP do domu, do swojej żony i matki siedmiorga dzieci, właśnie wyjeżdżał do Szwecji, to były ostatnie święta w Polsce. Trzeba było podzielić się opłatkiem i rozdać dzieciom prezenty, skromne, bo skromne, ale zawsze to jakieś podarki. W Szwecji dostał 3miesieczny kontrakt na zbieranie szparagów u państwa Averssonów...

***
-Dobra! Ty lamusie zamknij paszczę i cmyk na kojo i ani mru mru, bo kosę w plecy Ci sprzedam! W ogóle jak się on znalazł tutaj?! - Przerwał Bartłomiej
-Pojęcia nie mam... - Dodał Filonek od siebie - Ale przed nami, Forteca Elektronika... To będzie najcięższa bitwa w naszym życiu, nie wiadomo co za okropieństwa i jakie zło tam na nas czyhają. Nie możemy zawieźć naszej księżnej! Musimy ocalić wszechświat!

Wszyscy przytaknęli swojemu wodzowi, Konan wybudzony pośpiesznie, oznajmił, że czuje IBIZĘ i stanęli na piaszczystym brzegu. Każdy z nich ma powód by tu teraz być w tej chwili i stawić czoło przeznaczeniu. Wiedzą, że Wielki Elektronik nie będzie dłużej czekać.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 28-03-2009 o 11:50.
Extremal jest offline