Drzwi do skarbca świątynnego zamknęły się z hukiem za bratem Edwardem. Po chwili otworzyły się i zakonnik zaczął rozdawać złote monety. Każdemu po równo...
Jedna... Dwie... Trzy... Cztery...
Z każdą kolejną monetą twarz Varla coraz bardziej promieniała.
Dwadzieścia trzy... Dwadzieścia cztery... Dwadzieścia pięć...
Ostatnia moneta z brzękiem wylądowała w jego nastawionych dłoniach. Dwadzieścia pięć złotych koron, toż to ogrom bogactwa. Sigmarze niech Ci będą dzięki. Varl zwrócił oczy ku niebu w dziękczynnym geście. Jeszcze raz z niedowierzaniem spojrzał na pieniądze i zaczął upychać je w sakiewce.
Gdy wychodzili ze świątyni nie omieszkał złożyć datku. W końcu teraz było go na to stać. W ofiarnej puszce wylądowało z brzękiem kilka miedzianych monet.
-Nie żałuję, długouchy. Ale jest jeszcze jedna sprawa, którą należy zakończyć – wysłuchał słów elfa i spojrzał na niego spode łba. Teraz to do lasów się wybierasz, a nas tutaj ostawisz bez zapłaty, którą żeś obiecał. Takoś to sobie wykombinował, parchu.
- Kwestia tych trzech koron, któreś obiecał za wejście do świętego przybytku. Czyżbyś zapomniał?
Na wspomnienie karczmy Varlowi błysnęły oczy. Tak dawno porządnie nie popił. Tak dawno nie koił swoich smutków w alkoholu. Potrzebował tego, jak powietrza do oddychania. Potrzebował się upić. Upić do nieprzytomności i choć na chwilę zapomnieć. Obrazy z dzieciństwa znów mignęły mu przed oczami. Aż się wzdrygnął...
Nieobecnym wzrokiem spojrzał na towarzyszy stojących na świątynnych schodach. - Tak... Karczma... Chodźmy się napić... - powiedział cicho. |