Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2009, 22:01   #82
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak na razie ich usiłowania nic nie dały. Pod zerwanym przez Vagolda podestem był kamień, we wskazanym przez Keitha miejscu również nie było korytarza. Przynajmniej na tyle, ile mógł to sprawdzić Red.
Oczywiście dużo głębiej mogły się kryc całe kilometry korytarzy, ale sprawdzić tego nie było jak. Podobnie jak sie tam dostać, bo przebicie się przez kamienną podłogę było dość trudne.
Gdyby Red coś znalazł, to wiedzieliby, że korytarze są i wiadomo by było, w jakim kierunku prowadzą. Niestety los się do nich nie uśmiechnął i wiedzieli mniej więcej tyle, co przedtem.

Występy artystyczne w wykonaniu Feliksa niewiele dały, podobnie jak rozprucie obrazu przez Kirosanę, który po wykonaniu tej pracy i obiegnięciu ratusza dokoła postanowił oddać się pracy umysłowej, zasiadając na miejscu burmistrza w pozie jako żywo przypominającej znaną rzeźbę.
Trzymając kciuki za to, by ta forma rozwiązywania zadania przyniosła jakiś efekt Keith zabrał się za rozpalanie ognia w stojakach. Wraz z Lenardem w mig zgromadzili dość dużo materiału. kawałki desek i nikomu już nie potrzebne urzędowe papiery stanowiły idealną pożywkę dla ognia. Na szczęście Keith miał przy sobie krzesiwo i hubkę, dzięki temu już po chwili zapłonął pierwszy ogień, a potem kolejne siedem.
Dawało to więcej dymu niż światła, ale zawsze było to lepsze, niż używanie magicznych świateł, które mogły przywabić potwory.

Jeśli ktoś miał nadzieję, że zapalenie ognia w stojakach coś zmieni, to musiał się boleśnie rozczarować. Nic się nie poruszyło, nie zaskrzypiało, nie otworzyły się żadne ukryte dotychczas drzwi. Dym uniósł się w górę by zniknąć we mgle, miast popełznąć w stronę wejścia do korytarza.
Nagle Dantlan, dumający o czymś pod ścianą, padł na podłogę wstrząsany drgawkami.

*Dym?* - zdziwił się Keith, ale zaraz wyrzucił z głowy to przypuszczenie. Słyszał kiedyś o takich objawach. Podobno trzeba było dopilnować, by chory nie odgryzł sobie języka...
Dantlan był mało sympatycznym kompanem, ale to nie znaczyło, że należało go zostawić bez pomocy.

Zanim jednak Keith zdołał dojść do maga, ten wstał i kaszląc oparł się na swoim kiju.
Keith uskoczył czym prędzej, widząc magiczne wyładowania. Oberwać w chwili, gdy chciał nieść pomoc? To by była przesada...

*Odbiło mu, czy co* - pomyślał.

Nim jednak zdążył poprosić o wyjaśnienie przyczyn i celów tego eksperymentu na zewnątrz rozległo się wołanie. Tak charakterystyczny głos miała tylko jedna osoba.

- Co jest? - zdziwił się Keith. - Mówi, że są tuż przy ratuszu, a słychać go było tak, jakby stał w połowie drogi do wieży. Mgła aż tak tłumi głos?

Nie sądził, by któryś z towarzyszy mógł z całą pewnością mógł udzielić odpowiedzi.

- Zawołam ich - wyjaśnił na wypadek, gdyby któryś z kompanów doszedł do wniosku, że Keith po prostu daje nogę, nie oglądając się na resztę.

Mimo leżących na podłodze kamieni droga do wyjścia zabrała mu tylko kilka chwil.
Rozejrzał się.
Krasnoludów nigdzie nie było widać. A wszak powinni być w pobliżu. Jest tu gdzieś drugi ratusz?

- Kotraf?! Halg?! Gdzie jesteście? - zawołał na całe gardło, nie zwracając uwagi na to, że potwory tez mogą go usłyszeć.

Kierowanie się głosem we mgle było zwodnicze, ale bieganie po mieście w poszukiwaniu krasnoludów było głupotą. Na szczęście odpowiedź dotarła do Keitha prawie natychmiast.

- Hę? Keith? Haha! Chłopaki, za mną!

Po niecałej minucie Keith zobaczył krasnoludy wyłaniające się z mgły od strony pobliskich "domków".

- No, jesteście! Jużeśmy myśleli że was jaka poczwara dopadła czy co. Tak samopas wychodzić na harataninę bez nas, ładnie to tak?!

Kotraf bez wątpienia miał rację, ale Keith nie zamierzał tego mówić.

- Byłem pewien, że się rozmyśliliście. Droga do ratusza była koszmarnie nudna.

- Mowa! Gdzieś wybyły te stwory, taka ich mać. Przed spotkaniem z wami było ich na ulicy jak grzybków po deszczu.

- Za to może nam pomożecie teraz... Ponoć pod ratuszem są korytarze, tylko wejścia do nich nie widać. Może trzeba by rozebrać połowę tej ruiny - Keith wskazał ratusz - żeby tam wejść. Ale słyszałem, że krasnoludy znają się na tajnych wejściach i schowkach.

- Eee... po prawdzie to bujda. Tylko część się zna, i to nie nasza część. Ale obaczym co da się zrobić. Przyszliście tu pierwsi, możeście co już ustalili?

- Guzik. - Weszli do środka. - Kupa gruzów i dupek na obrazie, wzywający do płacenia podatków. Myślałem, że może tym swoim paluchem wskazuje wejście, ale tam nic nie ma.

- Eee... A właściwie skąd pomysł że tu jakieś wejście jest?

- Na tym planie, co go miał mag z wieży - Keith wyciągnął kartkę i pokazał Kontrafowi. - To sugeruje, że tu coś jest. Gdzieś te korytarze muszą się zaczynać.

- Pochodnia... - Krasnolud rozejrzał się. - Jaka kurwa pochodnia... Tu pochodni przecie nie ma... eee... No niestety, nie wiem co to za wejście może być, ani gdzie. My proste chłopaki są, od rąbania jeno. Pokażesz nam gdzie jest coś co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji - powiedział Kotraf szczerząc się.

Byli zatem mniej więcej w punkcie wyjścia. Ale teraz mieli przynajmniej krasnoludy do pomocy.
 
Kerm jest offline