Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2009, 16:47   #81
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Strzala pomknela wprost do wyznaczonego celu gladko sie w nim zaglebiajac. Kaplanka przez sekunde wpatrywala sie w to z widocznym niedowierzaniem po czym...

- Trafilam go! Trafiam, trafilam, trafilam....


Glosne okrzyki radosci slychac bylo zapewne az na drugim koncu miasteczka. Averre nie przejmujac sie zanadto tym faktem, ani tez ewentualnymi towarzyszami potwora, odrzucila luk na bok i klasnawszy w dlonie wynonala triumfalny piruet. Niestety powierzchnia, na ktorej stala okazala sie niezbyt dobrze dobrana do takich wyczynow. Zdradziecki kamien wrednie postanowil zepsuc jej ta chwile usuwajac sie spod nogi. Majac do wyboru twarde ladowanie na zgrabnym tyleczku, a uchwycenie sie elfiej towarzyszki walki, Averre wybrala to drugie.

- Ojej... Przepraszam...

Odzyskawszy rownowage puscila ramie Vanyi, odsowajac sie zaraz na pewna odleglosc na wypadek gdyby elfka postanowila w jakis sposob odplacic jej za ten incydent. Bojac sie spojzec w twarz kobiecie postanowila, ze bezpieczniej bedzie zwrocic swoja uwage na przeciwnika. Przeciwnika, ktory wlasnie zaczynal peczniec.

- Ooo ... Jej...

Oczami pelnymi niemego przerazenia patrzyla jak stwor staje sie wiekszy i wiekszy. Jak bowiem miala walczyc z czyms takim? W dodatku bez broni. Gdzie na wszystkie demony ppodzial sie jej luk?!
Nim jednak zdazyla zrobic cokolwiek w kierunku ponownego uzbrojenia sie besia... pekla. Spodziewala sie wszystkiego poza tym. Czule serce natychmiast poczelo zalowac biednego stworzenia. Przeciez to napewno nie jego wina, ze ich zaatakowal. Cos kazalo mu to zrobic i wlasnie ta sila powinna za to zaplacic, a nie niewinne zwierze. Na dodatek ona sama przyczynila sie do tej smierci posylajac strzale w jego cialo. Gorzej. Odtanczyla nawet taniec zwyciestwa. Jednak z drugiej strony gdyby tego nie zrobila zlo, ktore w nim siedzialo nadal mialoby nad nim wladze i zmuszalo do zabijania. Nagle zycie poza murami swiatyni przestalo byc dla Averre takie podniecajace.
Niepokojace rozmyslania przerwal dobiegajacy z oddali krzyk.

- Jak to kurwa nie? Stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Kompletnie zaskoczona wyszeptala.

- O kur...


W ostatniej chwili powstrzymala usta od wypowiedzenia tego co samo cisnelo sie na nie. Kimkolwiek byl mezczyzna, bo bez watpienia byl to glos meski, musial miec potezne pluca aby tak wrzeszczec. Averre zdecydowanie nie chciala byc teraz w skorze Halg'a. Kimkolwiek jednak nie byl zachowywal sie bardzo nieodpowiedzialnie krzyczac tak na cale gardlo. Przeciez wokolo pewnie az roi sie od zla i podleglych mu potworow. Zdecydowanie nie nalezalo tak tego zostawiac. Majac wyznaczony cel postanowila dzialac. Podniosla luk i lezaca przy belce torbe podrozna, ktora nastepnie zarzucila na plecy.
Uzbrojona i gotowa na wszystko ruszyla w strone glosu. Zdazyla zrobic kilka krokow nim przypomniala sobie o elfach. Niepewna czy tego wlasnie chce, odwrocila sie i zapytala.

- Idziecie?

Ludzka czesc Averre miala nadzieje uslyszec odmowna odpowiedz. Nie wazne, ze w grupie szanse na przezycie sa wieksze. Byli elfami, a elfom nie nalezy ufac.
Elfia czesc miala nadzieje uslyszec z ich ust odpowiedz twierdzaca. Znalezli sie w tym balaganie razem wiec i powinni razem sie trzymac.
Kaplanka w niej przypomniala natomiast, ze nie godzi sie zostawiac rannych towarzyszy. To, ze niekoniecznie byli nimi z jej wyboru nie mialo tu nic do rzeczy.

- Dasz rade isc... Vanya?

Jenoczesnie pospiesznie wyszeptala modlitwe:
Swiatlo Absinthe dociera wszedzie. Zeslij mi twa jasnosc bym mrok odkryc mogla, ktory czycha na niewinnych. Pomoz mi je odkryc abym wiedziala z czym walczyc nam przyjdzie.
Z ulga stwierdzila, ze typoweglo zla w miescie nie ma. Istnialy za to bezrozumne istoty, ktorych jedynym celem bylo wyzadzenie jak najwiekszych szkod. Problem polegal na tym, ze nie chodzilo im jedynie o budynki ale i o istoty zywe.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 29-03-2009 o 17:05. Powód: Drobny dodatek modlitewny ;)
Midnight jest offline  
Stary 29-03-2009, 22:01   #82
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak na razie ich usiłowania nic nie dały. Pod zerwanym przez Vagolda podestem był kamień, we wskazanym przez Keitha miejscu również nie było korytarza. Przynajmniej na tyle, ile mógł to sprawdzić Red.
Oczywiście dużo głębiej mogły się kryc całe kilometry korytarzy, ale sprawdzić tego nie było jak. Podobnie jak sie tam dostać, bo przebicie się przez kamienną podłogę było dość trudne.
Gdyby Red coś znalazł, to wiedzieliby, że korytarze są i wiadomo by było, w jakim kierunku prowadzą. Niestety los się do nich nie uśmiechnął i wiedzieli mniej więcej tyle, co przedtem.

Występy artystyczne w wykonaniu Feliksa niewiele dały, podobnie jak rozprucie obrazu przez Kirosanę, który po wykonaniu tej pracy i obiegnięciu ratusza dokoła postanowił oddać się pracy umysłowej, zasiadając na miejscu burmistrza w pozie jako żywo przypominającej znaną rzeźbę.
Trzymając kciuki za to, by ta forma rozwiązywania zadania przyniosła jakiś efekt Keith zabrał się za rozpalanie ognia w stojakach. Wraz z Lenardem w mig zgromadzili dość dużo materiału. kawałki desek i nikomu już nie potrzebne urzędowe papiery stanowiły idealną pożywkę dla ognia. Na szczęście Keith miał przy sobie krzesiwo i hubkę, dzięki temu już po chwili zapłonął pierwszy ogień, a potem kolejne siedem.
Dawało to więcej dymu niż światła, ale zawsze było to lepsze, niż używanie magicznych świateł, które mogły przywabić potwory.

Jeśli ktoś miał nadzieję, że zapalenie ognia w stojakach coś zmieni, to musiał się boleśnie rozczarować. Nic się nie poruszyło, nie zaskrzypiało, nie otworzyły się żadne ukryte dotychczas drzwi. Dym uniósł się w górę by zniknąć we mgle, miast popełznąć w stronę wejścia do korytarza.
Nagle Dantlan, dumający o czymś pod ścianą, padł na podłogę wstrząsany drgawkami.

*Dym?* - zdziwił się Keith, ale zaraz wyrzucił z głowy to przypuszczenie. Słyszał kiedyś o takich objawach. Podobno trzeba było dopilnować, by chory nie odgryzł sobie języka...
Dantlan był mało sympatycznym kompanem, ale to nie znaczyło, że należało go zostawić bez pomocy.

Zanim jednak Keith zdołał dojść do maga, ten wstał i kaszląc oparł się na swoim kiju.
Keith uskoczył czym prędzej, widząc magiczne wyładowania. Oberwać w chwili, gdy chciał nieść pomoc? To by była przesada...

*Odbiło mu, czy co* - pomyślał.

Nim jednak zdążył poprosić o wyjaśnienie przyczyn i celów tego eksperymentu na zewnątrz rozległo się wołanie. Tak charakterystyczny głos miała tylko jedna osoba.

- Co jest? - zdziwił się Keith. - Mówi, że są tuż przy ratuszu, a słychać go było tak, jakby stał w połowie drogi do wieży. Mgła aż tak tłumi głos?

Nie sądził, by któryś z towarzyszy mógł z całą pewnością mógł udzielić odpowiedzi.

- Zawołam ich - wyjaśnił na wypadek, gdyby któryś z kompanów doszedł do wniosku, że Keith po prostu daje nogę, nie oglądając się na resztę.

Mimo leżących na podłodze kamieni droga do wyjścia zabrała mu tylko kilka chwil.
Rozejrzał się.
Krasnoludów nigdzie nie było widać. A wszak powinni być w pobliżu. Jest tu gdzieś drugi ratusz?

- Kotraf?! Halg?! Gdzie jesteście? - zawołał na całe gardło, nie zwracając uwagi na to, że potwory tez mogą go usłyszeć.

Kierowanie się głosem we mgle było zwodnicze, ale bieganie po mieście w poszukiwaniu krasnoludów było głupotą. Na szczęście odpowiedź dotarła do Keitha prawie natychmiast.

- Hę? Keith? Haha! Chłopaki, za mną!

Po niecałej minucie Keith zobaczył krasnoludy wyłaniające się z mgły od strony pobliskich "domków".

- No, jesteście! Jużeśmy myśleli że was jaka poczwara dopadła czy co. Tak samopas wychodzić na harataninę bez nas, ładnie to tak?!

Kotraf bez wątpienia miał rację, ale Keith nie zamierzał tego mówić.

- Byłem pewien, że się rozmyśliliście. Droga do ratusza była koszmarnie nudna.

- Mowa! Gdzieś wybyły te stwory, taka ich mać. Przed spotkaniem z wami było ich na ulicy jak grzybków po deszczu.

- Za to może nam pomożecie teraz... Ponoć pod ratuszem są korytarze, tylko wejścia do nich nie widać. Może trzeba by rozebrać połowę tej ruiny - Keith wskazał ratusz - żeby tam wejść. Ale słyszałem, że krasnoludy znają się na tajnych wejściach i schowkach.

- Eee... po prawdzie to bujda. Tylko część się zna, i to nie nasza część. Ale obaczym co da się zrobić. Przyszliście tu pierwsi, możeście co już ustalili?

- Guzik. - Weszli do środka. - Kupa gruzów i dupek na obrazie, wzywający do płacenia podatków. Myślałem, że może tym swoim paluchem wskazuje wejście, ale tam nic nie ma.

- Eee... A właściwie skąd pomysł że tu jakieś wejście jest?

- Na tym planie, co go miał mag z wieży - Keith wyciągnął kartkę i pokazał Kontrafowi. - To sugeruje, że tu coś jest. Gdzieś te korytarze muszą się zaczynać.

- Pochodnia... - Krasnolud rozejrzał się. - Jaka kurwa pochodnia... Tu pochodni przecie nie ma... eee... No niestety, nie wiem co to za wejście może być, ani gdzie. My proste chłopaki są, od rąbania jeno. Pokażesz nam gdzie jest coś co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji - powiedział Kotraf szczerząc się.

Byli zatem mniej więcej w punkcie wyjścia. Ale teraz mieli przynajmniej krasnoludy do pomocy.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-03-2009, 23:26   #83
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Vanya zmrużyła lekko oczy, gdy przed nimi pojawiła się tarcza ochronna. Dwie strzały jednocześnie świsnęły w powietrzu i chyżo pomknęły do celu. Obie trafiły. W tym samym momencie Averre wydała z siebie serię radosnych okrzyków, które dopiero po chwili ułożyły się dla Vanyi w logiczną całość. Jednak po chwili umilkły, a dziewczyna zachwiała się i runęłaby na ziemię, gdyby nie fakt, że przytrzymała się ramienia elfki. Vanya błyskawicznym ruchem, któremu towarzyszył cichy syk bólu, chwyciła ją za ramię i bok by Averre nie upadła.
- Ojej... Przepraszam...
- Nic się nie stało – mruknęła cicho, wzrokiem szukając dziwnego stwora. Ten zaś zaczął robić się coraz większy. Elfka zaklęła szpetnie i ponownie nałożyła strzałę na cięciwę. Niepotrzebnie. Bestia przestała się do nich zbliżać. Rosła tylko, pęczniała. A w końcu pęknął niczym bańka mydlana, ale w przeciwieństwie do niej – rozrzucił wokół siebie swoje organy wewnętrzne. Vanya skrzywiła się z niesmakiem.
- Co to, do cholery, miało być?! – warknęła.
Zaczynała ją od tego boleć głowa. Od dawna nie miała tak pokręconych snów. Coś musiało uderzyć ją w głowę. Ale co było wcześniej…? Nie mogła sobie przypomnieć. Jej umysł był zaprzątnięty zupełnie czymś innym, kiedy wychodziła od krótkouchego przyjaciela Iverina.
Z zamyślenia wyrwał ją męski krzyk. Ktokolwiek to nie był nie żałował sobie słów i przekleństw pod adresem niejakiego Halga. Elfka zmarszczyła lekko brwi. Imię nie brzmiało jej ludzko. Ani też elficko.
- Idziecie? – Usłyszała pytanie kobiety. – Dasz radę iść… Vanya?
Elfka skinęła głową, po czym lekko utykając podeszła do miejsca, gdzie niedawno leżała. Odnalazła wśród głazów swój miecz, który od razu przypasała do pasa oraz swój ciemnozielony płaszcz. Włożyła do na siebie wygładzając haftowane srebrną nicą emblematy Strażników. Sprawdziła jeszcze czy sztylet tkwi bezpiecznie u jej pasa i skinęła na dwójkę towarzyszy.
- Lepiej będzie jeśli będziesz trzymała się z tyłu… kapłanko – stwierdziła po chwili, wsłuchując się w wyszeptaną modlitwę Averre. Nie miała już wątpliwości, co do profesji jej nowej towarzyszki. – Na pewno potrafisz się bronić, ale wolałabym cię mieć za plecami.
Nie miała zamiaru jej wyjaśniać dlaczego to tak nalega. Chociaż pewnie po jej pokazie tańca radości było to aż nazbyt zrozumiałe.
Z łukiem wciąż gotowym do strzału ruszyła przodem. Z każdym krokiem ból w nodze wwiercał jej się w świadomość sprawiając, że krzywiła się lekko. Starała się go ignorować, ale z marnym powodzeniem. „No co z tobą, do jasnej cholery? Miewałaś gorsze rany, głupia!” – krzyczała na samą siebie.
Idąc ku końcowi uliczki usłyszała znów ten sam głos, który tym razem wołał kogoś o imieniu Keith.
Doszedłszy do końca uliczki zobaczyła ratusz miejski. A raczej to co z niego zostało. Krasnoludy i prawdopodobnie Keith właśnie wchodzili do środka.
- Stać! – rozkazała. W jej głosie brzmiała niezłomna pewność siebie. – Kto tam?!
Niestety, najwyraźniej nikt nie usłyszał jej okrzyku. Stwierdziła, że jedynym sposobem by porozmawiać z "nimi" jest po prostu wejść do środka, do ratusza.
Nie był to specjalnie ładny ratusz. Przypominał nieco małą katedrę – ściany po obu stronach drzwi miały okna z kolorowymi i doszczętnie potłuczonymi oknami. Było tylko jedno pomieszczenie na końcu którego znajdowało się podwyższenie, gdzie zwykł zasiadać burmistrz za swoim biurkiem. Natomiast pozostali urzędnicy mieli swoje stanowiska poniżej – byli niby wierni posłuszni pastorowi stojącemu wyżej.
Był także czerwony dywan prowadzący do owego podwyższenia, oraz liczne kolumny po obu jego stronach, które podpierały wysoki sufit.
Teraz jednak to wszystko było ruiną. Nie było czerwonego dywanu, bo zawalały go kamienie. Nie było stolików i biurek, bo zostały zniszczone. Nie było kolumn. Witraże były w kawałkach, na podłodze.
Vanya rozglądała się czujnie. W końcu zauważyła ich. Piątka krasnoludów i piątka ludzi - dość różnie wyglądających. Osłoniła ręką oczy i dostrzegła także elfa i taką dziwną istotę... Miało czerwoną barwę, ale nie było materialne. Co to mogło być?
- Pokażesz nam gdzie jest coś, co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji - powiedział szczerząc się jeden z krasnoludów do jednego z ludzi. Najwyraźniej było to zakończenie jakiejś rozmowy.
Vanya uśmiechnęła się pod nosem. Krasnoludy. Zawsze to samo. Ruszyła w stronę grupy wcale się z tym nie kryjąc.
- Czy ktoś mi powie co się stało z całym tym cholernym miastem? – spytała, gdy znalazła się wystarczająco blisko. Elfka odrzuciła na plecy rude włosy odsłaniając emblemat swojego oddziału. Wiedziała, że ludzie rozpoznają Strażników właśnie po nich. Opuściła łuk, nie chciała dawać ludziom powodów do ataku. Czasem byli dla niej kompletnie niezrozumiali.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 30-03-2009 o 08:55. Powód: Dodanie elfa i czerwonego cosia. Dzięki, Kerm!
Penny jest offline  
Stary 30-03-2009, 16:29   #84
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Feliks jak to Feliks – zupełnie nie przejął się odgłosami. Ba, aby się chociaż przejął niezupełnie dobrą kondycją miasta. Nic podobnego. Załatwiwszy potrzeby fizjologiczne i za pan brat ze swoją głupia miną przyglądając się magicznym wydarzeniom głośno przełykając ślinę. Psiocząc pod nosem na przeklętych czarowników plunął na ziemię. Kilka chwil oczy Wróbla utkwiły w ognisku. Nie lubił krasnoluda.

-Przeklęty krasnolud.

Po raz kolejny łapa Feliksa powędrowała do kieszeni na sercu jakby w nadziei, że to zły sen i odnajdzie znowu manierkę na daremne. Pijak splunął na ziemię. Jego ślepia wylepiły się o ogień. Wnet wskoczył na kupkę gruzu i zaczął drzeć się w niebogłosy na krasnoluda.

-Ej, Kotraf! Ty furniu! Twoja matka ma brodę! Chodź tutaj bo robimy ognicho! I przynieś kiełbaski!

Wykrzyczawszy się jak gdyby nic nie zrobił zeskoczył sterty gruzu, zakaszlał i usiadł przed ogniem szeroko się rozkraczając. Tak siedząc obserwował kilka chwil płomienie niczym zahipnotyzowany. Kilka chwil stara się chwycić ogień. Wnet przybyły krasnoludy.
Feliks stanął na równe nogi z obłędem w oczach. Ruszył do pierwszego z brzegu, chwycił za ramiona i zaczął potrząsać wrzeszcząc mu w twarz a wraz z wrzaskiem krasnolud oberwał śliną oraz o zgrozo, nie świeżym oddechem szermierza.

-Masz kiełbaski? Masz kije? Głodny jestem! Masz kiełbaski! A ta broda to naturalna?

Nim zdążyli zareagować Feliks odskoczył. Biegał jak oszalały w rytm burczenia brzucha.

-Głodny jestem! Dajcie, że zagrychę!

Potem nastało cos innego. Zatoczył się, oparł dłonią o ścianę ratusza i zwymiotował samą żółcią wprost na swe dziurawe buty. Jeden, drugi i za trzecim kurczem brzucha blady Feliks wyczyścił wszystko z żołądka łącznie z kwasem. Potem zygzakowatym krokiem ruszył w stronę ekipy, upadł na kolana. Składając dłonie niczym do modłów zawył niebogłosy.

-Zagrychę... Zagrychę.. I.. I... I... I... I da... I daj...

Drżące ręce i równie rozdygotany głos. Wydarł się na całe gardło.

-Daajcie mi pić! Wódki! Piwa! Wina! Dajcie mi pić!

Zbladł jeszcze bardziej o ile to było możliwe, odskoczył.

-Białe myszki! I im daliście pić!

Tarzał się po podłodze uciekając przed widocznymi tylko dla niego myszami. Tylko biedak dopiero po lekkim przypieczeniu pleców spostrzegł, że uciekł w stronę ogniska. Odskoczył, jak kłoda zakołysał się na boki i prosty jak właśnie ta kłoda upadł do stóp Dantlana.

-Czoruj mi coś do picia bo sczeznę! Błagam...

Feliks bez alkoholu stał się kompletnie nie do użytku. Zrywanie z nałogiem tak ale nie w takich bojowych warunkach.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-04-2009, 14:44   #85
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
*Elfy...* - skrzywił się Keith. - *Znowu elfy...*

Nie, żeby miał coś specjalnego przeciwko elfom.
Mało się z nimi dotychczas spotykał i zatargów żadnych nie miał, ale w końcu do walk na pograniczu dochodziło również z winy ludzi. A to już nie mogło nikogo pozytywnie nastawiać do przedstawicieli tamtej rasy.
Nie wspominając o czymś takim, jak brak kultury. W końcu wypadałoby się przedstawić, zamiast wypytywać. Typowa arogancja.

- Dzień dobry - powitał nowo przybyłych, bacznie się im równocześnie przyglądając. Uzbrojenie wskazywałoby na wojowników, ale... Kto tam mógł wiedzieć, co się kryło w głowach elfów. - Czy moglibyśmy się dowiedzieć, co was sprowadza do tego pięknego zakątka?

Zdecydowanie nie była to odpowiedź na zadane pytanie, ale, prawdę mówiąc, nikt z nich nie znał przyczyny takiej a nie innej sytuacji.

- Popracuj nad swoim głosem, człowieku, bo pomyślę, że macie spaczone wyczucie piękna. To jakaś cholerna ruina, a nie piękny zakątek - elfka skrzywiła lekko usta. - A sprowadza nas hałas jaki zrobiły krasnoludy.

- To ładnie musiały krzyczeć, skoroś przybyła tutaj aż ze swoich dość odległych stron, elfko - w słowie 'elfko' nie było nic pozytywnego. - Pytałem, co może trudno było zrozumieć, co robicie w tym mieście.

- Nie wypowiadam się za towarzyszy. Jeśli chodzi o mnie... - elfka wzruszyła ramionami - wizyta osobista.

- Skoro to sprawa osobista - w głosie Keitha zabrzmiała ledwo słyszalna nutka ironii - to nie będę wypytywać. Mam nadzieję, że uda ci się ją załatwić pozytywnie.

- Raczej nie - elfka posmutniała nieco. - Obawiam się, że mój przyjaciel podzielił los mieszkańców miasta.

To, że elfka okazała jakieś 'ludzkie' uczucia sprawiło, że Keith spojrzał na nią nieco innym wzrokiem.

- Przepraszam - powiedział. - Ale może jednak ci sie uda. Nie wszyscy zginęli. Jakimś dziwnym trafem.

- Wy jesteście jednymi z nich?

- I tak, i nie - odpowiedział Keith.

- Mów jaśniej - poprosiła trochę niecierpliwie. - Co tu się stało?

- Wybacz - na twarzy Keitha pojawił się szyderczy nieco uśmiech, spotęgowany przez ozdabiającą tą twarz bliznę - ale na to pytanie nie udzielę ci odpowiedzi.

Elfka zmrużyła lekko oczy, jakby w niemym wyrazie zirytowania i gniewu. Ścisnęła w garści łuk, ale po chwili opanowała się. Wzruszyła tylko ramionami.

- Nie chcesz mówić, to nie mów - stwierdziła obojętnie.

- Rozsądnie powiedziane. - Keith mówił na pozór całkiem poważnie. - Nikt nikomu nic nie mówi i wszyscy są szczęśliwi.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, a po długiej chwili milczenia uśmiechnęła się z uznaniem.

- Ty tu dowodzisz? - spytała z powagą w głosie. Elfka najwyraźniej wzięła ich za jakiś oddział.

Pokręcił głową.

- Tworzymy dość luźną kompanię. W danym momencie kieruje ten, kto ma najlepszy pomysł.

- Rozumiem - stwierdziła, przekrzywiając lekko głowę. - Dlaczego po prostu nie opuścicie miasta? Ulice są puste... Niemal.

- Niekiedy są puste, niekiedy wprost przeciwne - odrzekł Keith. - Poza tym mamy jeszcze coś do załatwienia.

Elfka rozejrzała się po zniszczonym pomieszczeniu, a na jej ustach zaigrał lekki uśmiech.

- Szukacie czegoś tutaj?

Keith patrzył na nią przez chwilę. Nie powiedział ani słowa, ale w jego oczach można było łatwo odczytać jedno zdanie "Co cię to obchodzi?"

Elfka najwyraźniej zdołała odczytać to przesłanie.

- Obchodzi, bo wśród was jest elf. Skoro mój krewniak z wam przestaje, to dlaczego odnosisz się do mnie w ten sposób, człowieku? Co daje ci prawo by mnie oceniać?

Keith spojrzał na nią z wyraźną kpiną w oku.

- O zatargach na pograniczu wie każdy. O tym, że prowokują to nie tylko ludzie - również.
- Nie mówimy o twoim krewniaku. On to jedno, ty - to drugie.
- Zjawiasz się nie wiadomo skąd i zaczynasz o wszystko wypytywać, jakbyś miała do tego nie wiadomo jakie prawo. Najwyraźniej w tym co mówią o arogancji elfów jest zbyt wiele prawdy. Nie jesteś na swoim podwórku, nie jesteś tu gospodarzem, a my nie jesteśmy nieproszonymi gośćmi. Jesteśmy u siebie, a ty nawet nie raczysz tego zauważać.


Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie jakby miała do czynienia z małym, krnąbrnym dzieckiem. Przemawiała spokojnie i bez cienia wyrzutu.

- Jakbyś nie zauważył wasze "wspaniałe i postępowe miasto" jest ruiną. Wasi ludzie nie żyją. Zostałam pozbawiona przytomności przez jakieś niebieskie świństwo. Zresztą nie tylko ja - elfka wskazała na Averre i drugiego elfa - oni także. Więc na pewno mają prawo do wyjaśnień.

Do elfki najwyraźniej nic nie docierało. Widziała tylko koniec własnego nosa. Co ponoć było typowe dla elfów. Niestety.
Nic nie można było na to poradzić.

- Ależ bez wątpienia masz rację. - Keith ukłonił się w niemal dworski sposób. - W skandaliczny wprost sposób zaniedbałem wymogi dobrego wychowania - *i dostosowałem się do twego poziomu* - dodał w myślach. - Witajcie w naszych skromnych progach. Miło mi was powitać.

Zirytowana przewróciła oczyma, ale dotknęła palcami prawej dłoni najpierw czoła, a później ust tak, jak nakazuje zwyczaj jej ludu.

- Niech słońce zawsze oświeca ci drogę, nieznajomy - odpowiedziała. - Nazywam się Vanya, jeśli już mamy dopełnić wszelkich formalności.

Keith ponownie się ukłonił.

- Mój dom jest twoim domem - powiedział. Było to niezbyt adekwatne do okoliczności, ale dotyczyło starego jak świat prawa gościnności. - Jestem Keith - przedstawił się. - Wybacz moje pierwsze słowa - dodał. - Nie wiemy, co spowodowało ten magiczny kataklizm. Czyjaś zła wola, czy też nieszczęśliwy wypadek. Stąd pewien brak zaufania do obcych.

Vanya opuściła ramiona z westchnieniem ulgi.

- Wy także mi wybaczcie - znów dotknęła dłonią czoła i ust. - Nie zachowałam się godnie. Dziękuję za wyjaśnienie sytuacji.

- Poprosiłbym was, byście usiedli, ale - Keith szerokim gestem wskazał otoczenie - byłby to chyba objaw złej woli.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

- Dziękuję - zastanawiała się przez chwilę. - Jeśli dobrze zrozumiałam miasta bezpiecznie nie można przejść w pojedynkę, tak? Mówiłeś, że niekiedy ulice nie są wcale takie puste...

- Zdaje się - wyjaśnił - że pod wpływem tej mgły powstały różne stwory. Niektóre nie są wrogie, jak nasz towarzysz Red. Inne... wprost przeciwnie. Jeśli ma się szczęście, to można żadnego nie spotkać. A czasami są ich całe dziesiątki. Materialne i niematerialne.
- Jeśli chcesz wiedzieć więcej, powinnaś porozmawiać z Redem. To jeden z byłych mieszkańców miasta
- dodał ciszej.

Vanya powiodła wzrokiem po towarzyszach Keitha, najdłużej zatrzymując się przy Redzie.

- Będę musiała zaryzykować - stwierdziła po chwili, znów zwracając wzrok na Keitha - i odnaleźć wyjście z miasta. Dziękuję jednak za propozycję.

Uśmiechnęła się przyjaźnie i zrobiła kilka kroków w tył, jakby chciała się wycofać, zostawiając dotychczasowych towarzyszy.

Keith z trudem powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami. Vanya była dorosła i mogła robić co chciała. A jeśli chciała ryzykować... To była jej sprawa.

- Mam nadzieję, że ci się uda - powiedział.

Elfka skinęła głową na pożegnanie, odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-04-2009, 15:31   #86
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
- Lepiej będzie jeśli będziesz trzymała się z tyłu… kapłanko. Na pewno potrafisz się bronić, ale wolałabym cię mieć za plecami.

- Jak sobie zyczysz...

Co prawda sama uwazala, ze lepiej by bylo gdyby to ona szla pierwsza, ale nie miala zamiaru sprzeczac sie z elfka. Szczegolnie z uzbrojona elfka. Rzuciwszy ostatnie niepewne spojzenie na milczacego wciaz mezczyzne, ruszyla za kobieta. W koncu powiedziala, ze woli ja miec za plecami. Nie wspominala o tym, ze Ave ma jeszcze poczekac na elfa i isc calkiem z tylu.. Prawda?
Miasto przedstawialo soba straszliwy widok. Wszedobylska mgla tlumila wszelkie odglosy sprawiajac, ze kaplanka z kazdym kolejnym krokiem tracila swoja pewnosc siebie. Te wszystkie ciala porozrzucane wokolo, ruiny domow, w ktorych do niedawna mieszkali, jedli i kochali sie ich mieszkancy. Wszystko to zniszczone, splugawione przez zlo. Ktos powinien poniesc za to kare, a ona miala nadzieje, ze dane jej bedzie byc jedna z tych, ktorzy ta kare wymierza.
Dotarly wreszcie do ratusza. Jak sie okazalo w sam raz by zobaczyc jak grupa istot wchodzi do srodka. Byl wsrod nich czlowiek, a reszta... Tak, to musialy byc krasnoludy.

- Stać!

Vanya krzyknela, a nie doczekawszy sie reakcji z ich strony ruszyla za nimi. Averre nie czekala dlugo z decyzja czy zostac sama przed ratuszem i czekac na tamtego elfa, czy tez podazyc za swoja dotychczasowa przewodniczka.
Ratusz przedstawial soba podobny widok co wszystko w tym pieknym kiedys miescie. Gruz, fragmenty kolorowych witrazy, kawalki belek i zalosna resztka czerwonego dywanu, ktora ledwo bylo widac spod kamieni.
Vanya zdazyla juz zadac pytanie, ktore i ja nurtowalo. Co sie stalo z tym miastem? Czy wszystko to bylo wina tej dziwnej poswiaty? Czy, nawet nie chciala o tym myslec, ta niszczaca moc objela tez tereny poza miastem? Co sie stalo z kaplankami i swiatynia?
Z ponurych rozmyslan wyrwalo ja zachowanie jednego z ludzi, ktory nagle padl przed kims, kto wygladal na maga i zaczal blagac o... picie. Jak mozna byc takim okrutnikiem zeby zmuszac kogos do takiego ponizenia?! Przeciez sa towarzyszami. Co z tego, ze przypadkowymi?! Czujac, ze nie zniesie wiecej widoku lezacego, ruszyla w ich strone.

- Na Absinthe! Co z ciebie za czlowiek?!

Wykrzyknela pod adresem tego, ktory stal. Karcace spojzenie brazowych oczu jasno dawalo do zrozumienia co sadzi o takim posteppowaniu. Jednoczesnie przyklekla przy biedaku i wyszukawszy w torbie buklak z woda wisniowa podala go mezczyznie.

- Dobrze sie czujesz? Nic ci nie jest? Pomoc ci wstac?


- Lepiej tego nie rób...

Przestroga wypowiedziana zostala przez czlowieka, ktory stal z krasnoludami.

- Ale dlaczego?

- Nie sądzę, by o to mu chodziło...


Czujac, ze zaczyna coraz mniej rozumiec z zaistniales sytlacji odwrocila sie w strone lezacego.

- Chce ci sie pic... Prawda?

Nim jednak padla odpowiedz na pytanie, Ave zmuszona zostala do uslyszenia wymiany zdan pomiedzy Vanya, a ... Keithem. Wymiany zdan dosc wyraznie opisujacej stosunki jakie od jakiegos czasu panowaly pomiedzy elfami, a ludzmi. Bedac przedstawicielka obu tych ras wyjatkowo bolesnie odczowala wszystkie te niesnanski i wzajemna wrogosc. Szkoda, ze nawet w takich chwilach caly ten brud musial wyjsc na wierzch.
Vanya najwyrazniej calkiem powaznie szykowala sie do ponownego wyruszenia w miasto pelne potworow. Czujac sie niejako zwiazana z ta wojownicza elfka, Ave wstala z kleczek i zrobila kilka krokow w jej strone. Proszac w myslach boginie aby odpowiedz byla odmowna, zapytala.

- Chcesz zebym ci towarzyszyla?

- Jeśli nie chcesz to nie musisz - stwierdziła, uśmiechając się łagodnie. - Wszystko zależy od twej woli.

Starajac sie nie podskoczyc z radosci, odetchnela z ulga. Zaraz jednak przyszwedaly sie wyzuty sumienia mowiace cos o zostawianiu samotnych towarzyszy wyruszajacych na pole bitwy. Nie wiedzac juz co robic odwrocila sie do Keitha i zapytala.

- Przyda sie wam moze kaplanka?

Miala nadzieje, ze jego niechec nie rozciaga sie na polelfy. Gdyby bowiem bylo inaczej nie mialaby innego wyboru poza ruszeniem z Vanya.

- Oczywiście - powiedział. - Będziesz mile widziana. Każde wsparcie będzie dla nas niezwykle cenne.

Czujac, ze jednak zdradza towarzyszke, usmiechnela sie do mezczyzny skinieniem glowy dziekujac za zaproszenie. To, ze bylo nieco.. wymuszone nie mialo tu przeciez wiekszej roznicy.

- Zatem pozwolcie, ze sie przedstawie. Jestem Averre Stinnill, kaplanka bogini Absinthe.

Zadoscuczyniwszy formalnoscia odwrocila sie do elfki.

- Niech Absinthe ma cie w swojej opiece i prowadzi swietlistymi sciezkami abys bezpiecznie dotarla do celu. Gdziekolwiek by sie on nie znajdowal.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 01-04-2009 o 15:53. Powód: Kermi :P
Midnight jest offline  
Stary 04-04-2009, 19:56   #87
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Keith, Dantlan, MG

Nie można było powiedzieć, żeby spotkanie zaczęło się specjalnie entuzjastyczne. Ale mogło być gorzej... W końcu nie pozabijali się na "dzień dobry". A to mogło dobrze rokować na przyszłość.


Stanie na środku zrujnowanego ratusza i zastanawianie się, co robić dalej do niczego nie prowadziło. Może trzeba było wrócić do wspomnianej na kartce pochodni? Keith otworzył plecak i wyciągnął przygotowaną jeszcze w wieży pochodnię. Najwyraźniej Dantlan wpadł na taki sam pomysł, bo zaczął się przymierzać do jednego ze stojaków, w których ciągle palił się ogień.

- Chyba nie masz zamiaru targać tego ciężkiego stojaka - powiedział Keith. Co prawda praca fizyczna służyła rozwojowi mięśni, ale Dantlan równie dobrze mógł sobie coś nadwyrężyć albo co gorsza połamać. A Red mógł akurat nie mieć nastroju na leczenie. - Mam pochodnię, to sprawdzę wszystkie ściany.

Zaczął od wejścia do ratusza - szedł wzdłuż ścian z zapaloną pochodnią. Dotarł do narożnika, skręcił, wreszcie dotarł do podestu.
Wszedłszy na niego, stanął na środku. I zobaczył, jakby inne źródło światła - słabe, czerwone, ale jednak.
Dochodziło spod stóp Keitha - kamień na którym stał, ten sam, który "wskazuje" obraz, zaczął bezczelnie świecić się na czerwono. I układał się w znak dziwnej pieczęci.


Okrzyk zdziwienia Keitha zmieszał się z "Wiedziałem!" Dantlana, który w zadziwiająco szybki sposób znalazł się obok Keitha. Ten przybliżył pochodnię do znaku, który w odpowiedzi rozjarzył się mocniej.

- Ja to zrobię - wrzasnął Kortlaf i ruszył ku znakowi z podniesionym toporem. - Otworzę to!

- Stój! - syknął Dantlan, wykazując się odpowiednim refleksem. I inteligencją, bo nie stanął na drodze biegnącego krasnoluda. - To glif strażniczy. Jak go walniesz, to on ci odda sto razy silniej.

Kortlaf najwyraźniej nie miał zamiaru sprawdzać na własnej skórze, czy Dantlan ma rację. Wrócił na miejsce, mrucząc coś pod nosem.

- Może to działa na dźwięk? Jakieś hasło? - powiedział Dantlan. - Na przykład 'pochodnia'.

Glif nie zareagował.

- Powinno być tak, jak w tej znanej bajce - zażartował Keith. - Sezamie, otwórz się.

Dancan obrzucił go mało sympatycznym spojrzeniem, zaś glif, zachował się tak, jak poprzednio.

- Mag. Gihed. Światło. Wejście - próbował Keith. Bez efektu.

- Ciekawe, co by było, gdybym spróbował ogrzać glif? - zaczął się zastanawiać Dantlan.

Na podgrzewanie glif zareagował natychmiast. Może nie całkiem tak, jak by sobie tego życzył Dantlan. Jedynym efektem podgrzania było to, że glif zaczął coraz mocniej świecić. Przeszedł od słabej czerwieni, prawie różu, przez różne etapy, po głęboką czerwień.

- Zróbcie ruszt i go usmażcie - rzucił ironiczną propozycję Zahreg.

- Rozpalcie na nim ognisko - zaproponował równie ironicznie Patra.

Nie było wiadomo, czy glif nie uzna tego za próbę sforsowania siłą, ale spróbować można było. Co skończyło się podobnym efektem, jak poprzednie usiłowania. Glif doszedł do szkarłatu... I nic się nie stało.
Keith odgarnął na bok reszki palących się desek. Glif przygasł odrobinkę.

- Ogień zawiódł, hasło na głos zawiodło - Dantlan z niechęcią spojrzał na glif - więc pozostaje magia. Ale właściwie, lepiej nie ryzykować utraty magii, dopóki wszystkie wyjścia nie będą wyczerpane.

- Może użyć coś, co należało do maga? - zapytał Keith. Miał co prawda pierścień, prawdopodobnie własność Giheda, ale wolał nie ryzykować, że glif 'ukradnie' z niego moc.

- Wychodzę z założenia, że kluczem do wszystkiego jest owa "pochodnia" - powiedział Dantlan, w zasadzie do siebie. - Może inaczej. - snuł rozważania. - Czym jest ogień? Ogień składa się z ciepła, które jest formą energii, jest czymś bliższym plazmie, lecz nią nie jest, natomiast emituje dźwięki i promieniowanie. Nie jest zjawiskiem ani do końca fizycznym, ani chemicznym. Bardziej czymś pośrednim.

Widać było znudzenie na twarzach krasnoludów. Valrod z trudem tłumił ziewanie. Albo rozważania Dantlana były dla niego tak oczywiste, albo tak nudne.

- Jednakże pochodnia jest traktowana głównie jako źródło światła - rozważał dalej Dantlan.

- Nie. Od światła się zaczęło - warknął z irytacją Dantlan, może zły sam na siebie.

- Pochodnia to światło, trochę dymu - wtrącił się Keith, aby dać do zrozumienia, że jeszcze nie zasnął.

Wyraz twarzy Dantlana sugerował, że wtrącenia nie bardzo są mu w smak.

- Pochodnię można użyć jeszcze jako narzędzie tortur - rzucił pomysłem Kortlaf. - Jeden mój znajomek....

Trafiony zabójczym spojrzeniem Dantlana nie dokończył.

- Glifu torturować nie będziemy - uśmiechnął się Keith.

- Brakuje jeszcze tylko dźwięku - snuł dalej rozważania Dantlan. - Nie jestem pewien czy to dobry trop, ale nie zaszkodzi spróbować.

- Słyszałem, że przedstawienia typu "światło i dźwięk" są bardzo modne - uprzejmie zgodził się Keith.

- W ciepłej atmosferze - spojrzenie Dantlana sugerowało chyba, że w ramach tworzenia ciepłej atmosfery z przyjemnością posadziłby Keitha na jakimś ognisku.

- Zagramy na grzebieniu, albo pile - kontynuował niezrażony Keith. - Dziewczyny tańczą - dodał ciszej - a krasnoludy stepują.

Najwyraźniej te uwagi nie dotarły do krasnoludów, bo żaden z nich nie powiedział ani słowa. W przeciwieństwie do Averre.

- Chcesz urządzać zabawę w samym środku tego chaosu?! - spytała oburzona.

- Ależ skąd. - Keith stłumił uśmiech. - Chodzi nam o otwarcie tego glifu

- A po co chcecie go otwierać? Skoro go założono, to chyba nie po to, by go ktoś ruszał?

Pytanie było nad wyraz słuszne.

- Nieżyjący już mag, twórca tego glifu, chciał żebyśmy tam poszli. Dał nam mapkę - wyjaśnił Keith.

- Aha... Jak widzę zapomniał dodać do mapy instrukcję jak go otworzyć.

- Niestety, nie zdążył - powiedział Keith z żalem.

- Ciekawe, czy stojaki z ogniem emitują jakiś dźwięk? - zaczął się zastanawiać Dantlan.

- Jak walniesz w taki, to pewnie zawibruje - zaśmiał się Patra.

- Może każdy stojak jest inaczej nastrojony - zażartował Keith.

- Jak kieliszki z wodą o różnych ilościach płynu - po raz pierwszy Dantlan okazał coś w rodzaju przebłysku humoru.

- Możemy sprawdzić teorię dźwiękową - powiedział Keith. - Postukamy w stojaki, a któraś z pań pobrzdąka na łuku. Może otworzy się na imię maga?

- Można spróbować ponownego połączenia z glifem i wypowiedzenie imienia "Gihed".

Keith nie miał pojęcia, co i jak Dantlan chciał połączyć z gifem, ale postanowił wypróbować wcześniejszą sugestię.

- Gihedzie, ty zarazo, jak to ma działać!

- W imię Giheda rozkazuję ci - otwórz się.

Mimo usilnych wysiłków Keitha glif nadal jedynie bezczelnie się świecił piękną czerwienią.

- Jak się nie otwiera, to z kopa - krzywo uśmiechnął się Dantlan. - Znana dewiza krasnoludów.

- Nie wiemy... Może Gihed miał jakąś ulubioną piosenkę...

- Tak... Może wywołamy jego ducha - powiedział Dantlan.

- Duchu Giheda, powiedz nam, powiedz...? Równie dobrze możemy usiąść w kółko i zaśpiewać kołysankę.

- Moim zdaniem trzeba kierować się magią - stwierdził Dantlan, nie reagując słowem ni gestem na wcześniejsze słowa Keitha.

- Łatwo powiedzieć - magią - sprzeciwił się Keith. - Glif powinien móc otworzyć każdy, nie tylko mag.

- Jednakże nie wiadomo co jest na końcu korytarza - stwierdził Dantlan. - Może Gihed chciał, żeby to tam było zamknięte...

- To powinno być słowo albo dźwięk - powiedział w zadumie Keith. - Gdyby chciał to coś zamknąć na wieki, to by nie dał mapki - nawiązał do wypowiedzi Dantlana. - A w ogóle, to skoro kopać nie wolno, to może pogłaskać.

- Chodziło mi bardziej o coś, czego nie mógłby zdobyć każdy - powiedział Dantlan. - No to pogłaskaj - dodał ironicznie.

*A co mi tam* - pomyślał Keith. - *I tak wyszliśmy na durni.*

Glif, naturalnie nic sobie z tego głaskania nie robił. Jednak nagle kamień na którym był glif... poruszył się? I to w dół.
Zaskoczony Keith cofnął się o krok.
Kamień drgnął niewiele, może o milimetr, może o dwa, ale jednak się ruszył.

Keith popatrzył na wpisany w okrąg szkarłatny pentagram, z wyrysowanymi na nim nieznanymi runami.

- Może trzeba palcem obrysować wzór - zaproponował. - Albo ponownie pogłaskać?

Głaskanie nic nie dało. Obrysowanie koła, pentagramu, narysowanie runów palcem - również.

- Można jeszcze boso pochodzić po glifie - powiedział Keith.

Nie zastanawiając się długo ściągnął but i stanął na glifie.
I z trudem zdążył wystawić ręce, gdy nagle runął do przodu straciwszy równowagę.
Kamień, na którym był glif po prostu się zapadł, a wraz z nim noga Keitha.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-04-2009, 21:46   #88
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Lenard wraz z Keithem ustawił stojaki, po czym przy pomocy kawałków drewna i sterty papierów rozpalili na nich ogień. Najemnik jednak wcale nie poczuł się lepiej, gdyż wciąż nie miał pomysłu na to co powinni teraz zrobić, jak dostać się do podziemnych korytarzy? Chciał doprowadzić sprawę magicznej mgły do końca, lecz sam już nie wiedział czy ma to jakiś sens, zaczął się nawet zastanawiać, czy nie rzucić tego w cholerę i po prostu nie poszukać jakiejś drogi ucieczki z miasta. Górą jednak pozostała chęć przygody i Spoon ostatecznie postanowił zostać.

Z rozważań wyrwał go Dantlan, ciałem młodego maga zaczęły targać spazmy, najemnik chciał podejść do niego, lecz przecież i tak nie wiedziałby jak zaradzić atakowi, pierwsza pomoc nie była jego mocną stroną. Jednak jakiekolwiek działanie okazało się ostatecznie zbędne, gdyż czarodziej po kilku sekundach sam doszedł do siebie. Nagle stało się coś zaskakującego, gdy tylko Dantlan dotknął swoim kosturem podłoża, pojawiły się małe płomienie. Kolejne uderzenia dawały już odmienne rezultaty. Lenard sam już nie wiedział czy mag po prostu się popisuje czy też używa magii mimowolnie, zapewne nie omieszkał by go o to spytać, lecz wtem usłyszał głos Kotrafa.

- Jak to kurwa nie? No stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Keith postanowił, iż zawoła krasnoludy, zaś Lenard ruszył tuż za nim. Jak się okazało banda Kotrafa nie była wcale tak daleko i szybko dotarła na miejsce. Lenard kiwnięciem głowy przywitał towarzyszy. Kiedy Keith wypytywał Kotrafa o drogę i wtajemniczał go w ich obecną sytuację, Spoon z oporem wpatrywał się w ulice miasta, jakby zaraz miały się na nich pojawić potwory.

- Pochodnia... - Krasnolud rozejrzał się. - Jaka kurwa pochodnia... Tu pochodni przecie nie ma... eee... No niestety, nie wiem co to za wejście może być, ani gdzie. My proste chłopaki są, od rąbania jeno. Pokażesz nam gdzie jest coś co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji.

- Nie wątpię przyjacielu, lecz w tej sytuacji na nic nam się zdadzą żołnierskie umiejętności - rzekł Lenard, wtem w jego polu widzenia pojawiła się jakaś kobieta.

W innych okolicznościach najemnik zapewne już sięgał by po broń, lecz teraz, gdy miał przed sobą bandę zbrojnych, było to zbedne. Po chwili rudowłosa elfka stała już przed nimi. Spoonowi wydawało się, iż skądś znał emblemat, który nosiła, ale nie był dokładnie pewien skąd.

- Czy ktoś mi powie co się stało z całym tym cholernym miastem? – spytała odważnie.

*- Ma tupet, podchodzi do bandy uzbrojonych ludzi, w mieście pełnym diabelskich pomiotów i tak po prosty pyta "co się stało?", to już nie jest odwaga, to głupota.*

Lenard nigdy nie żywił urazy do elfów, nawet w kontekście kilku potyczek, które miały miejsce między Cesarstwem a Imperium. Zresztą uważał, że skoro ludzie od wieków walczyli między sobą, to nie zrobi im wielkiej różnicy jeśli trochę powalczą z elfami.

Keith podjął się wytłumaczenia elfce co miało miejsce, choć momentami ich rozmowa była dość burzliwa. Najemnik jednak nie brał w niej udziału, bowiem wolał skupić się na słuchaniu tego co inni mają do powiedzenia.

- O zatargach na pograniczu wie każdy. O tym, że prowokują to nie tylko ludzie - również.
- Nie mówimy o twoim krewniaku. On to jedno, ty - to drugie.
- Zjawiasz się nie wiadomo skąd i zaczynasz o wszystko wypytywać, jakbyś miała do tego nie wiadomo jakie prawo. Najwyraźniej w tym co mówią o arogancji elfów jest zbyt wiele prawdy. Nie jesteś na swoim podwórku, nie jesteś tu gospodarzem, a my nie jesteśmy nieproszonymi gośćmi. Jesteśmy u siebie, a ty nawet nie raczysz tego zauważać.


- On ma rację - rzekł z uśmiechem Lenard, od czasu do czasu lubił wziąć udział w jakimś sporze lub chociaż być jego świadkiem.

- Jakbyś nie zauważył wasze "wspaniałe i postępowe miasto" jest ruiną. Wasi ludzie nie żyją. Zostałam pozbawiona przytomności przez jakieś niebieskie świństwo. Zresztą nie tylko ja, oni także. Więc na pewno mają prawo do wyjaśnień.

Dopiero, gdy Lenard usłyszał "oni także", zdał sobie sprawę z obecności dwóch kolejnych elfów. Nie mógł się pozbyć wrażenie, iż miasto zaludnia się na nowo. Zaczęło się od jedynych ocalałych z masakry, którzy schronili się w wieży, potem do grona "przyjaciół" dołączył jeszcze były mieszkaniec miasta, obecnie bliżej niezidentyfikowana istota, mała dziewczynka, banda krasnoludów, Valrod, a teraz trzy kolejne elfy...

Jak się okazało najbardziej wygadana elfka nosiła imię Vanya, jej towarzyszką była Averre Stinill, kapłanka bogini Absinthe, trzeci elf póki co pozostawał anonimowy. Averre niemal od razu zaoferowała im swoje usługi, lecz Lenard powątpiewał w to czy może im się ona przydać, gdyż jej moc zależała tylko i wyłącznie od widzimisię jakiegoś bożka. Jeszcze jako dziecko najemnik był uczniem kapłana jednak potem zrezygnował z nauk, czuł się oszukany przez swego boga i od tamtej pory pozostał zatwardziałym ateistą. Mimo wszytko poczuł dużo sympatii do Stinill, wyglądała ona na nieco zagubioną i w pewnym sensie przypominała mu Sally.

Vanya postanowiła, iż zbada miasto, by odnaleźć jakąś drogę ucieczki, Lenardowi takie samotne bieganie po Sarrin wydało się głupie, lecz przecież nie o jego głowę tutaj chodziło.

-Ja mam na imię Lenard - rzekł do kapłanki by mieć już za sobą formalności - Również pragnę Cię powitać w naszej jakże zacnej kompanii - mówiąc te słowa patrzył to na krasnoludy, to na Dantlana i ich czerwonego towarzysza, by wreszcie jego wzrok spoczął na Feliksie - Zaiste zacnej.

Nagle jakieś zamieszanie w głębi ratusza przykuło jego uwagę, wyglądało na to, iż jego towarzysze wreszcie coś znaleźli. Kiedy Lenard dotarł na miejsce jego oczom ukazała się czerwona pieczęć, którą Keith oświetlał swoją pochodnią. Pomimo stosowania wielu różnych metod działania nie udało im się jednak w żaden sposób wykorzystać tego znaleziska. Mimo tego towarzysze Spoona byli w znakomitych humorach, nawet Dantlan żartował. Mag zaproponował nawet by po prostu pogłaskać pieczęć, tego zadania podjął się Keith, dość niespodziewanie kamień poruszył się. Jednak kolejna próba jakiej zamierzał dokonać Duncan była naprawdę dziwna, mężczyzna postanowił, iż boso stanie na glifie.

*-To jakaś parodia* - pomyślał Lenard z trudem tłumiąc śmiech.

I tym razem kamień się poruszył, a nawet zapadł się tak, że Keith stracił równowagę i runął na ziemię. Najemnik pomógł mu wstać.

- Panowie, czy wy coś piliście? Magiczna manierka mości pana Feliksa? Bo humory jak widzę wam dopisują - rzekł z uśmiechem.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 05-04-2009, 11:53   #89
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Życie, śmierć, odrodzenie. Magia życia i śmierci. Dwie walczące potęgi. Przedmiot. Chaos. Cienie krążące po ulicach miasta. Niebieskie światło i fioletowa mgła. Nędzne resztki tego miejsca. Cienie świetności. Misja. Nienawiść. Działanie. Wybuch. Tępy ból w czaszce. Głosy. Kto to?

Vaelen powoli odzyskiwał wzrok. Zaczął dotykać różnych części swojego ciała i sprawdzać pancerz – był cały – możliwe, że to on go ocalił. Cały ekwipunek także był przy nim. O dziwo, nie było tam żadnej broni. Następnie, elf skupił się na głosach. Dwie elfki? Nie. Zanieczyszczona krew. Półelfka? Tak. Averre i Vanya. Cóż, wygląda na to, że będzie musiał współpracować z nimi, chociaż zwykle pracował sam. Ku chwale Argeliana – tego, który strzeże Bramy. Vaelen wstał i otrzepał swoją szatę z kurzu. Sama szata zaś zmieniła barwę z czarnej na białą. W tym momecie zaatakowało ich monstrum. Elf ze spokojem przyglądał się, jak Averre i Vanya działają stawiając tarczę i oddając po jednym strzale w kierunku potwora. Nie podzielał specjalnie wartości Averre, jego wyraz twarzy nadal pozostawał niezmienny. Poważny, zasmucony…

*Tyle tutaj śmierci, która nigdy nie powinna była się stać. Równowaga znów została zachwiana. Zapewne przez ludzką głupotę i rządzę władzy. Chociaż nie wiadomo. Sprawiedliwość zostanie wymierzona bez względu na rasę sprawcy. Takie jest życzenie Argeliana.*

Zanim skończył myśleć, Vanya zdążyła już pomóc utrzymać równowagę Averre. Vaelen przyglądał się dokładnie, jak potwór się rozkłada pęczniejąc i wybuchając. Nie wiadomo jak, ale zaraz po trafieniu strzałami w bliżej nieokreślone części ciała potwora, elf wiedział, że ten zginie. Nie podejrzewał jednak, że będzie to tak widowiskowe.

*Kolejne życie utracone na zawsze. Teraz zajmą się nim po drugiej stronie.*

-Jestem Vaelen Aarnauien, sługa Argeliana, boga-strażnika Bramy. Witajcie.

Rozejrzał się nieco po zniszczonym mieście. Widok był okropny, a wszystko zostało spowodowane przez nieczystą magię. Efekt należało zniszczyć. Trzeba przywrócić miasto do normalności… przynajmniej częściowo.

- Jak to kurwa nie? Stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Vaelen skrzywił się mocno na dźwięk przekleństw. Pochodziły one w pewnym sensie „z drugiej strony”. Jeszcze mocniej zareagował na przekleństwa wypowiedziane przez Averre i Vanyę, które miały w swoich żyłach elfią krew.

Grupa wyruszyła w kierunku, z którego dobiegł ich głos. Wkrótce ujrzeli grupę pięciu ludzi, elfa, krasnoludów i czegoś czerwonego. Vanya wdała się w konwersację z tym, który później przedstawił się jako Kerm. Słuchał ich i w tym samym czasie dokładnie przyglądał się każdemu z grupy. Nie można było powiedzieć, że ktokolwiek zrobił na nim dobre wrażenie. Czuł jednak, że musi z nimi pozostać, aby ukończyć zadanie. Nawet, jeśli musiał być wtedy tak blisko nich. Elf zauważył wtedy, że Vanya odchodzi. Nie poruszyło go to zbytnio, nie wiedział też, czy elfa umrze w tym mieście, czy nie. Argelian mu tego nie objawił.

-Żegnaj zatem Vanyo, może jeszcze kiedyś się spotkamy. Niech gwiazdy oświetlają ci drogę i niech słońce czuwa nad twoją duszą.

Odwrócił się następnie do grupy ludzi.

-Pójdę z wami.

Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie. Elf odsunął się potem na bok i sprawił, że jego płaszcz przyjął czarną barwę. Czekał na dalszy rozwój wypadków.
 
Aegon jest offline  
Stary 05-04-2009, 11:57   #90
 
Kirosana's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirosana nie jest za bardzo znany
Honogurai nie przejął się krzykami krasnoludów. Siedział dalej na stole i myślał jak wejść do podziemi. Po jakimś czasie Keith przyprowadził kolejnych niedobitków. Pożarł się trochę z Vanyą jednak jakoś się pogodzili i wyjaśnił przybyłym elfom co tu się właściwie stało.

Gdy odkryto glif chłopak podszedł do niego i mu się przyglądał. Wolał nie rzucać jakiś głupich pomysłów jak reszta tylko patrzeć i może wyłapać coś ciekawego. Gdy Keith pogłaskał glif ten delikatnie się zapadł. *Cóż, niekiedy najgłupsze pomysły potrafią coś zdziałać* Ale jak Duncan nadepnął bosą stopą z trudem pohamował śmiech. Jednak głaz spadł w dół.
*Wystarczyło nadepnąć?*

Honogurai zwrócił się do Reda:
-Mógłbyś sprawdzić jak tam jest głęboko? I czy nie poranimy się tam niczym?
-Oczywiście
Duch zanurkował i wrócił po kilku minutach.
-Jest tam dość płytko... jakieś 100 jardów. Na dole jest jakieś pomieszczenie. Nie jest też zbyt stromo.
Spojrzał jeszcze na dół w obawie o swoje klejnoty. Ściany były jednak dość gładkie i można było zjeżdżać.
-Czas wrócić do dzieciństwa- zaśmiał się po czym zjechał w dół
 
__________________



Kirosana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172