Feliks jak to Feliks – zupełnie nie przejął się odgłosami. Ba, aby się chociaż przejął niezupełnie dobrą kondycją miasta. Nic podobnego. Załatwiwszy potrzeby fizjologiczne i za pan brat ze swoją głupia miną przyglądając się magicznym wydarzeniom głośno przełykając ślinę. Psiocząc pod nosem na przeklętych czarowników plunął na ziemię. Kilka chwil oczy Wróbla utkwiły w ognisku. Nie lubił krasnoluda. -Przeklęty krasnolud.
Po raz kolejny łapa Feliksa powędrowała do kieszeni na sercu jakby w nadziei, że to zły sen i odnajdzie znowu manierkę na daremne. Pijak splunął na ziemię. Jego ślepia wylepiły się o ogień. Wnet wskoczył na kupkę gruzu i zaczął drzeć się w niebogłosy na krasnoluda. -Ej, Kotraf! Ty furniu! Twoja matka ma brodę! Chodź tutaj bo robimy ognicho! I przynieś kiełbaski!
Wykrzyczawszy się jak gdyby nic nie zrobił zeskoczył sterty gruzu, zakaszlał i usiadł przed ogniem szeroko się rozkraczając. Tak siedząc obserwował kilka chwil płomienie niczym zahipnotyzowany. Kilka chwil stara się chwycić ogień. Wnet przybyły krasnoludy. Feliks stanął na równe nogi z obłędem w oczach. Ruszył do pierwszego z brzegu, chwycił za ramiona i zaczął potrząsać wrzeszcząc mu w twarz a wraz z wrzaskiem krasnolud oberwał śliną oraz o zgrozo, nie świeżym oddechem szermierza. -Masz kiełbaski? Masz kije? Głodny jestem! Masz kiełbaski! A ta broda to naturalna?
Nim zdążyli zareagować Feliks odskoczył. Biegał jak oszalały w rytm burczenia brzucha. -Głodny jestem! Dajcie, że zagrychę!
Potem nastało cos innego. Zatoczył się, oparł dłonią o ścianę ratusza i zwymiotował samą żółcią wprost na swe dziurawe buty. Jeden, drugi i za trzecim kurczem brzucha blady Feliks wyczyścił wszystko z żołądka łącznie z kwasem. Potem zygzakowatym krokiem ruszył w stronę ekipy, upadł na kolana. Składając dłonie niczym do modłów zawył niebogłosy. -Zagrychę... Zagrychę.. I.. I... I... I... I da... I daj...
Drżące ręce i równie rozdygotany głos. Wydarł się na całe gardło. -Daajcie mi pić! Wódki! Piwa! Wina! Dajcie mi pić!
Zbladł jeszcze bardziej o ile to było możliwe, odskoczył. -Białe myszki! I im daliście pić!
Tarzał się po podłodze uciekając przed widocznymi tylko dla niego myszami. Tylko biedak dopiero po lekkim przypieczeniu pleców spostrzegł, że uciekł w stronę ogniska. Odskoczył, jak kłoda zakołysał się na boki i prosty jak właśnie ta kłoda upadł do stóp Dantlana. -Czoruj mi coś do picia bo sczeznę! Błagam... Feliks bez alkoholu stał się kompletnie nie do użytku. Zrywanie z nałogiem tak ale nie w takich bojowych warunkach.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |