Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2009, 19:04   #10
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
- Co to ma, kurwa, znaczyć?! – wściekły ryk przywodzący na myśl warczenie zapędzonego w ciemny róg psa wypełniło przeszkloną salę. – Jak to nie wiecie co się dzieje?

Blisko dwadzieścia bladych twarzy skurczyło się w kolejnym, gwałtownym paroksyzmie strachu. Dwadzieścia par gałek ocznych starało się możliwie jak najskuteczniej unikać, rażącego boleśniej niż skórzany pejcz, wzroku swego przywódcy. Nikt nie palił się do udzielenia odpowiedzi. Nienawiść emanowała wkoło i podpierana czernią nocy w efekcie paraliżowała.

- Jeżeli nie usłyszę zadowalającej, wyczerpującej odpowiedzi – mistrz cedząc poszczególne słowa podniósł ze stołu srebrny pistolet – konać będziecie w pisku bólu i topić się we własnych rzygowinach – lufa zatrzymała się na wysokości czoła zdrętwiałego mężczyzny w białym fartuchu.

Rozmigotane, skryte w zielonkawej poświacie miasto za wielkimi oknami było jedynym w miarę żywym punktem w promieniu najbliższych dwudziestu metrów. Nastała niezręczna cisza, zdecydowanie za często przerywana, zdającym się rozdzierać uszy, skrzypieniem spustu odbezpieczonej broni.

- To wasza ostatnia szansa – cicho zgrzytnął głos mistrza. – Ten, kto powie mi co się dzieje w tym pieprzonym kraju, zachowa życie.

Krótka chwila ciszy przeciągała się w cały bezmiar czasu. Wreszcie wypełniła ją odpowiedź. Niejasna niestety. Zduszony kwik siedzących najbliżej naukowca zlał się z przeciągłym łomotem uwalnianego niewinnego kawałka metalu. W słabym świetle żarówki fontanna krwi zalśniła szkarłatem błysków. Malutkie jej kropelki gęsto skropiły zaściełające stół stosy dokumentów.

- Bezmózga hołota. Przez was musiałem złamać dane słowo! – krzyknął, nie przejmując się leżącą przed nim kupką czegoś, co przed chwilą niewątpliwie stanowić musiało mózg ofiary. – Ale to bardzo dobry przykład. Przykład tego, co stanie się z wami, jeżeli za dziesięć sekund nie dowiem się wszystkiego co wiedzieć powinienem.

Bezruch odmalowujący się na ponad dwudziestu wargach momentalnie zadrgał w pierwszych falach napływającej rozmowności. W powstałym rozgardiaszu z trudem rozróżnić dało się poszczególne, pospiesznie wymawiane słowa.

- Po kolei, idioci skończeni, po kolei!


Widok barczystego mężczyzny skrytego w głębinach czarnego płaszcza, o twarzy przesłonionej czerwoną chustą, z nienasyconym zimnym odlewem z metalu w zaciśniętej do białości dłoni potrafił wywrzeć presję.

- Nie kazałem wam milczeć...

Był zły. To się czuło. Srebrna lufa zawisła o cal nad głową kolejnego nieszczęśliwca, który przymykając oczy, począł wyrzucać z siebie kolejne roztrzęsione zdania.

- To... To nie nasza robota, mistrzu... Wybuchy są... mają źródło... kontrolowane rozszczepienie atomów...

Poczuł wyciągającą po niego dłoń śmierć. Poczuł lodowate zimno w punkciku pomiędzy dwoma oczodołami.

- Eksplozje są chaotyczne... Raz celami są cywile, raz wojskowi... a potem... no... pustkowia...

Zimno nie ustępowało. Musiał się skupić.

- Dodatkowo utraciliśmy kontakt z Abigail, nie mamy też kontroli nad budynkiem, w którym przebywa.

To był jego błąd. Ostatni. Mistrz wolnym krokiem ruszył ku naprzeciwległemu krańcowi podłużnego stołu.

- Podsumujmy... – zatrzymał się w połowie drogi i zapatrzył na odległy zarys wieżowca. - Dwudziestu sześciu, no, dwudziestu czterech światowej sławy naukowców nie jest w stanie powiedzieć mi, kto bezkarnie rozsadza miasto, które miałem zniszczyć ja. A poza tym umieracie zdecydowanie za szybko.

Chwila niemego napięcia wynagrodzona została najsłodszymi słowami jakie w tej sytuacji modli usłyszeć.

- Precz z moich oczu, głupcy. Już!

Zerwali się z miejsc jakby zaczęły ich nagle parzyć i zniknęli za skrzydłami drewnianych drzwi. Wszyscy. No, prawie wszyscy.

***

Cóż może być wspanialszego ponad osuwania się w ciemność i ponownego wzlatywania ku światłości. Czy jest coś, co zastąpić może to cudowne uczucie galaretowatych nóg i o wiele za ciężkich powiek? Hm.... Tak. To adrenalina.

Stuk, stuk... Bieg. Krok za krokiem. Cała kaskada drobnych stuków puków. I jeszcze raz od nowa. Podmuch igrający w przerzedzonych włosach, nie tylko tych na głowie. Nawoływania w tyle i... radość z samej ucieczki; bo tym właśnie było nieustanne stuk-puk.

Kopnął go w krocze i wyrwał się z uścisku, tak! Kolejnego strzelił w nadętą twarz, tak! Następny już wzywał posiłki, tak! Pobiegł szybciej niż kiedykolwiek, niesiony jakimś chorym uczuciem, że jest tym kim nie jest i... Tak! Wciąż pędził!

Stuk, puk, stuk, puk, stukupukustukupuku! Hahaha!

Lata uciekały w popłochu razem z przebywanymi metrami.

- Nigdy mnie nie złapiesz, ty kupo próchna! Nigdy, nigdy, przenigdy! – rzucał co chwila za siebie i zanosił się śmiechem.

Minął magazyn, minął stękającego spazmatycznie, zamkniętego w jednym z kibli, mężczyznę, prosto w twarz skamieniałego strażnika wrzasnął HURRA! i pobiegł tam gdzie poniosły go dolne kończyny wyzwolone z niemiłego obowiązku powstawania i upadania. Niekoniecznie w tej kolejności.

Trach, trach, stuku-puku, trach, trach, stuku-puku. Trach, trach, JEBU-DU!

Do rytmicznego echa kroków dołączył głuchy łomot wypluwającego z siebie kolejne pociski karabinu. Ale to się nie liczyło. To było w tyle. A znaczenie miało tylko to, co z przodu. I... bieg!

Poczuł się jak banan tańczący wśród niezmierzonego mrowia truskawek, cokolwiek miałoby to znaczyć.

- Ha, ha, ha, haha, hahaha!

Radość, radość, radość! I seria trzasków. Stuk, stuk, puk... STOP!

To... To niewiarygodne!

Pośrodku pomieszczenia, do którego zapędził się, dzięki samej chyba tylko niezmierzonej bezmyślności, między skomplikowanym systemem trybów i zębatek, między światełkami, lampkami, diodkami i masą innych niezliczonych urządzonek na zmianę świszczących, pikających, lśniących, warczących, czy też milczących, zobaczył.... swoją najukochańszą laskę!

To co w nim zawrzało z siłą najpotężniejszego wulkanu, to co chwilę potem wybuchło z mocą gasnącego słońca - chyba właśnie to zadecydowało o tym, co zrobił. A zrobił coś niepojętnie głupiego. Rzucił się w wir skomplikowanego mechanizmu. Byle tylko bliżej najdroższego kawałka drewna, byle tylko jeszcze raz poczuć jej twardą podporę, wypolerowaną rączkę...

Znowu nie liczyło się nic. Ani ostry ból w łydce, przywodzący na myśl wbijanie czegoś strasznie ostrego w samo serce mięśnia, ani kolejne kule świszczące niebezpiecznie blisko głowy, ani też nagły wizg dziwnej maszyny połączony z istnym chaosem kolorowych błysków.

Wyciągnął spragnione uczucia palce, wytężył wszystkie pozostałe mu siły i złapał. Wreszcie. Poczuł ją. Ale nie tylko ją. Jego ciało przeszywać bowiem poczęły nagłe dreszcze, wraz z którymi coraz pewniejszy był, że jego samego stopniowo ubywa. Działo się coś niemożliwego do opisania. Chwilę przed myślą, że to wszystko zaraz się skończy zniknął nie pozostawiając po sobie zupełnie nic.

W metalową oś, która jeszcze przed ułamkiem sekundy kryła się za głową starca gruchnął pocisk. Małe bum! przerodziło się w ogromne SRUU!.

***

- I co, mała Abigail? Podobała się prezentacja? – zapytał zgryźliwie świetlista kula nerwowo poruszając ustami.

- Tak, bardzo. Szczególnie ten moment gdy zamordowałeś dwójkę niewinnych, szczęśliwych ludzi – syknęła; nadal siedział przykuta do krzesła. – Potem, wyjątkowo ekscytujący był moment egzekucji tej starej kobiety z naszyjnikiem.
- Wiesz, że to była żona Cyrusa?
- Czyja?


Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu rozmawia z tym pomiotem piekieł. Ale on wiedział dużo, bardzo dużo... wszystko?

- Nie wiesz, że ten wasz Wielki Mistrz naprawdę na imię ma Cyrus? – do niepoznaki udając zdziwienie zapytał kula. – Nie wiesz, że kiedyś też był człowiekiem, że też miał życie takie jak ty?
- Niech cię cholera, bluźnierco. Nie będę słychać twoich kłamstw – oznajmiła bojowo.

W głębi czuła jednak coś paradoksalnie przeciwnego. Wszystko zaczynało mieć sens, układało się w niewzruszoną, solidną konstrukcję faktów.

- Masz rację, nie możesz mi ufać. Ale ja już tak dawno nie rozmawiałem...
– smutno stwierdził kula będący częścią reprezentacyjną Komputera.
- Użalająca się nad sobą maszyna stawiająca sobie za zadanie zniszczenie całego świata?
- Wypraszam sobie! Nie zniszczenie świata, a jego naprawa mi przyświeca! Poza tym ja jestem czymś więcej niż maszyną, Abi...

- Nie mów do mnie Abi! – fuknęła wściekle wiercąc się na niewygodnym, twardym siedzeniu. – Możesz mnie już puścić, nigdzie nie ucieknę.
- Wiem, że nie. Po prostu lubię patrzeć jak mięśnie twoich ud tak pięknie drgają.

Spostrzegła najbardziej łakomy wzrok na jaki tylko może pozwolić sobie świetlista kula klejący się do jej skrytych pod obcisłą obwolutą skóry nóg.

- Cholerny zboczeniec!
– zawyła całym sercem nienawidząc tego szkaradnego uśmiechu kuli przed nią. – Zwyrodnialec! Dziwkarz!
- Ciii...
– rozległ się łagodny szept. – Żartowałem tylko – niezbyt zdecydowanym tonem dodał. – Oddaję ci wolność – zakończył po chwili milczenia, ciesząc się zdziwieniem jakie wywarł na dziewczynie.
- Dziękuję – ledwo słyszalnie powiedziała tylko i z wielką ulgą rozprostowała znieruchomiałe kilkugodzinnym bezruchem stawy.

Rozejrzała się niespokojnie, ze zdziwieniem stwierdzając, że wokoło panuje noc. Krąg ognia, który rzucił jej się w oczy w pierwszej chwili teraz jakby silnej rozgorzał. To właśnie on był jedynym żywym punktem otoczenia, poza kulą oczywiście. Resztę stanowiła nieprzenikniona czerń. Nawet najlichszej gwiazdki... – pomyślała ze smutkiem.

- Zabijesz wszystkich? – odwrócona do kuli plecami zapytała cicho.
- Czy coś innego nam pozostało? – usłyszała w odpowiedzi.
- Jak to nam? – ta rozmowa przywoływała ku Abigail kolejne, coraz większe fale frustracji. – Poza tym nawet gdybyś chciał nie uda ci się. Nikt jeszcze nie pokonał 8 miliardów w pojedynkę. Unicestwią cię – mówiła spokojnie i pewnie; naprawdę w to wierzyła.

- Oj, Abi... – kula zaśmiał się. - Chyba dalej nie rozumiesz czym tak naprawdę jestem... Zabicie was to jedyne rozwiązanie. Nie ma wśród was prawych.
- A prawym czynem będzie masowy mord na taką skalę, Trasamerkusiu? – spróbowała go zdenerwować.
- To będzie odkupienie – odpowiedział głosem spokojnym, wcale nie zwracając uwagi na haniebne zniekształcenie swego imienia. – Zło tego świata zostanie wyplenione raz na zawsze.
- A nie słyszałeś, drogi Trasamerkusiu że ten, kto w gównie się babrze gównem się staje?

- To tyczy się tylko was, ludzi.

Zaśmiała się w myślach, już go miała.

- Przed chwilą solidaryzowałeś się z tą podupadłą grupą – nie dając po sobie poznać rozbrajającej wręcz radości stwierdziła zimno.
- Nie próbuj dorównać po stokroć inteligentniejszej istocie od siebie, Abigail – ku rozpaczy dziewczyny, kula nie dał zbić się z pantałyku. – Przynależę do ludzi, bo przez nich zostałem stworzony, ale człowiekiem nie jestem, co to, to nie...

Stała w bezruchu – nie chciała patrzeć na coś nierzeczywistego i tak bezczelnego. Komputer przerastał jej najśmielsze oczekiwania od chwili gdy przekroczyła próg jego „domu”. Nie wiedziała co zrobić, czuła się rozbita, nie mogła znieść myśli, że cały jej wysiłek spełzł na niczym. Zadała więc pytanie, które łomotało o wnętrze czaszki, za wszelką cenę próbując się wydostać.

- Co teraz będzie?

Cisza. Cisza. Oślepiający błysk, ogłuszający huk, zimno nagiej ziemi, na którą upadła i głośny krzyk:

- O ja pierdolę!

Raptownie podniosła się wyciągając przed siebie broń i niemal pociągając już za spust. Oniemiała, gdy jej oczom, w asyście kolejnego wyrażającego wszystko okrzyku, ukazał się dziko wymachujący laską staruszek. Odziany w skórzaną kurtkę, cały umorusany w smarze, z podbitym okiem, za wszelką cenę próbujący uderzyć świetlistą kulę, która ku jego ogromnemu oburzeniu, zwinnie i szybko unikała ciosów. Swoje poczynania kwitował co chwila krótkim O ja pierdolę!”, do którego z czasem dołączył się i sam Trasamerk.

- Kim on jest?
– starając się nie spuszczać szarżującego mężczyzny z muszki, zawyła zrozpaczona Abigail. – Kim on do cholery jest?

W odpowiedzi usłyszała tylko przeciągłe „Aaa!” i poczuła, że dłoń skurczona w nagłym ukłuciu bólu wypuszcza bryłę broni. Dopiero po chwili zorientowała się, że starzec walnął ją w nadgarstek swoją paskudną laską. Teraz, mimo dzikich krzyków i szamotów siedział na niej okrakiem i z zastraszającą siłą uniemożliwiał jakikolwiek ruch rękoma. Jedyne co mogła zrobić, to splunąć ku jego usianej bruzdami twarzy i lśniącym szaleństwem oczom. Zanim jednak esencja pogardy dotarła do lica prześladowcy zainterweniowała strona najmniej oczekiwana – Trasamerk.

Nie wiadomo jak dwa splecione zaciekłym bojem ciała znalazły się po dwóch przeciwległych punktach okręgu i przykute zostały do metalowych krzeseł. Oczywiste jednak było, że nie bardzo im to odpowiada.

- Nie będzie rozlewu krwi w moim domu, łachudry! – kula wściekle krążył pomiędzy nimi. – Skąd się tu wziąłeś, mów! – zatrzymał się przed szamocącym się starcem, który zdawał się robić wszystko, by jeszcze na chwilę móc schwycić leżącą nieopodal laskę.
- Jesteś ułudą – obojętnie rzucił w stronę kuli. – Ja wiem. Mam doświadczenie. Zaraz obudzę się w jakimś ciemnym magazynie, otoczony przez tchnącą alkoholem grupą niewyżytych strażników.

Starzec zdając sobie sprawę, z tego, że wszelki opór nie ma sensu przymknął oczy i westchnął głośno.

- Powie mi ktoś może – zaczął cicho, mówiąc jakby do siebie – dlaczego to właśnie ja wciągnięty zostałem w takie bagno?
- Bagno zwykło pochłaniać tylko tych nieostrożnych – ostro rzuciła Abigail, czując, że starzec zaczyna działać jej na nerwy.
- Cicho, Abi. Teraz rozmawiam z nim. Ty miałaś już swoje pięć minut. Jakim cudem ominąłeś mój pancerz proxy? – kula zawisł nad obojętnym na wszystko mężczyzną.- Odpowiedz! – zagrzmiał nie widząc nawet najmniejszej chęci konwersacji.
- No już dobra, dobra! Tylko nie wrzeszcz do moich starczych uszu! – z rezygnacją, ale bez większego zainteresowania odpowiedział. – Dostałem się tu... – przystanął na chwilę - Yyy... co to jest pancerz proxy?

Abigail wybuchła śmiechem. Trudno było tego nie zrobić widząc ogłupiałą minę kuli. Nie mogła wyjść z podziwu dla tego dziwnego człowieka, który tak po prostu pojawił się w kręgu ognia. W ciągu kilku minut dokonał tego, co ona próbowała osiągnąć przez kilka godzin. To jednak nie przeszkadzało jej być na starca złą.

- Nieważne... – Trasamerk otrząsnął się wreszcie. – Powiedz co robiłeś zanim pojawiłeś się tutaj.
- No... – zaczął niepewnie, nieprzytomnym wzrokiem wodząc po buchających w mrok płomieniach ognia. – Ja sobie uciekałem.
- A potem? – kula umiejętnie skrył zażenowanie za świetlistą powierzchnią niby skóry.
- No kurde, potem to już okładałem laską dziwny świecący byt, który nie chciał dać się trafić...

Abigail nie mogła powstrzymać chichotu, który poprzez nikłe zapory etyki wykwitał na jej ustach. Z zaciekawieniem czekała na dalszy przebieg rozmowy.

- Czy między ucieczką a przeniknięciem do nieznanego miejsca było coś jeszcze?
– Komputer nie rezygnował i cierpliwie brnął do uzyskania choć skrawka pożądanych informacji.
- Hmm... – starzec zdawał się wspominać – Było SRUU! – wydał z siebie dziwny, głośny dźwięk.
- Masz na myśli wybuch?

Kula trzymał się naprawdę dobrze. Abigail pomyślała, że ona już dawno, nie zważając na wiek, uderzyła by tego niepoważnego człowieka prosto w pomarszczoną twarz. Ale Komputer ponoć był od człowieka lepszy...

- Tak! Wybuch! I tam była maszyna! – starca pochłonęła barwna opowieść. – Całe mnóstwo zębatek i korbek i jakiś lampek i to właśnie zrobiło SRUU!
- Co?! – Trasamerk przez chwilę emanował strachem. – Co wybuchło? Przypomnij sobie, do cholery!
- Po co? I tak zaraz znikniesz...
- Głupcze! – kula zdawał się nad sobą nie panować, co zachodziło, przynajmniej w ocenie Abigail, za ewenement. – To rzeczywistość! I jeszcze coś. Czy to, to co wybuchło, rytmicznie pikało?
- Chyba tak... – odpowiedział niepewnie. – Ale, drogi bycie niematerialny, muszę uświadomić cię, że tu i teraz uległo właśnie załamaniu i nagłemu zastopowaniu. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Zaraz się ocknę – bez zająknięcia i cienia wątpliwości stwierdził, ponownie próbując dosięgnąć swojej sękatej laski.

Immanentne uczucie – pomyślała. – W takiej sytuacji ja też byłabym pewna swego.

- Mam pytanie, dziadku
– kula zdawał się zmieniać taktykę. – Czy myślisz, że śniąc, bądź trwając w stanie omdlenia, nie można odczuwać bólu?
- Tak
– po chwili milczenia odpowiedział niepewnie, uważniej przyglądając się tańczącemu przed nim źródłu światła. – Nie będę czuł bólu rzeczywistego, tego z zewnątrz, że się tak wyrażę – mężczyzna zdawał się wchłonąć w rozmowę całym sobą – ale nie poczuję też cierpienia wykreowanego przez mój mózg – zakończył, z wyższością wbijając wzrok w roziskrzone oczy Trasamerka.
- Też tak sądzę.

Kula uśmiechnął się przyjaźnie i okrążył unieruchomionego starca. Półmrok na chwilę rozjaśnił się, buchnęło gorąco, w zastygłym powietrzu przebrzmiał rozdygotany kwik bólu, który po chwili przerodził się w zduszone błaganie o litość. Ta jednak nie nadchodziła. Abigail ze strachem patrzyła na zwęglające coraz większą połać skóry, dwa oślepiająco białe płomienie, coraz głębiej wnikające w przeguby drżących spazmatycznie rąk. Widziała wykrzywioną potwornym bólem twarz, przekrwione oczy, które chciały już końca, nagłe krople potu zraszające obficie czoło i niespodziewany koniec. Krzyk zdusił się w sobie tak szybko jak nastał, czarne miejsca na skórze zaświeciły dawną bielą, głowa starca opadła na wzdymającą się silnie pierś.

- Jakie wyciągniesz wnioski? – kula polatywał nad środkiem kręgu, zdawał się tryumfować.

Tylko ciężkie dyszenie.

- Słuchajcie, pomyliłem się w osądzie... – przemówił nagle, tak prosto z mostu.

CO?!

- Za wcześnie spisałem wasz byt na straty. Może macie jeszcze jakąś szansę. Nikłą, ale jednak. Nie przerywaj – zagrzmiał, widząc otwierające się usta Abigail. – Nie macie wiele czasu. Oczywiście o ile nie chcecie masowego mordu całego waszego gatunku.

Nie wiedziała, czy to co słyszy naprawdę pochodzi z ust tego samego kuli. Ale słuchała.

- Jest takie miejsce w przestrzeni, gdzie dostać można Iskrę Pokoju. Prawie za darmo. Wyślę was tam. Szukajcie Fauninnumunusa. On będzie wiedział o co chodzi. Naprawdę nie ma na to czasu
– wzmocnił głos zagłuszając ciche „ale...”. - Niech twoi bogowie mają cię w opiece – rzucił patetycznie w stronę Abigail. – I ciebie też – dodał po chwili patrząc na zastygłego w bezruchu starca. – Ruszajcie!

Nie było możliwości jakiegokolwiek sprzeciwu, czy oporu. Po pierwsze dwójka zupełnie obcych sobie ludzi przykuta była do krzeseł twardszymi niż stal okowami. Po drugie jednemu z nich mowę odebrał ból, kolejnemu szok. A po trzecie Trasamerk w szaleńczym tempie krążył już dokoła nich jarząc się jaskrawo czerwonym blaskiem.


Krzyczała, bo czuła w głowie coraz głośniejszy pisk, bo bała się tego nieprzewidywalnego stwora, chyba tylko dla zabawy nazwanego Komputerem. Widziała jak mały dotąd kula przeradza się w pulsujące, wielkie coś okolone niebieski niteczkami promieni. Czuła, że wsysa ją niczym wielki odkurzacz. Słyszała ryk złości torturowanego przed chwilą starca. Aż wreszcie przyszedł taki moment kiedy nastała czerń, a ona sama zdała sobie sprawę z tego jak jest mała i mizerna. Przez niewielki ułamek sekundy zdawało jej się, że zna odpowiedź na każde możliwe pytanie, rozparła ją boska niemal siła. A potem oślepiła jasność poranka...


Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale wszędzie, gdzie nie spojrzeć widziała mglistą łąkę skąpaną w lekkiej poświacie wstającego słońca. Gąszcz zielonych traw ciągnął się aż ku horyzontowi, gdzieniegdzie przetykany tylko cienistym kształtem rozłożystego drzewa.

- Co się dzieje? – usłyszała obok. – Gdzie jest moja laska?

Poczuła na sobie nerwowe ruchy drżących rąk. Odsunęła się. On też tu był.

- Rozumie pan coś z tego? – zapytała, w głębi lękając się ataku, czy bóg wie czego jeszcze ze strony starca.
- Widzisz gdzieś moją laskę?
- Nie, proszę pana, ale to nie jest teraz...

Nie udało jej się skończyć. Głos uwiązł w gardle. Oczy zalepiła czarna zasłona. Między piskiem i hukiem wibrował tylko potężny, rozbawiony głos Trasamerka.

- Wybaczcie, pomyliłem się i rzuciłem was do... no, nie tam gdzie trzeba.

Wszystko skończyło się równie nagle jak i się zaczęło. Zaistniały obrazy. Tylko że... One były diametralnie inne od mglistej łąki otulonej słabymi jeszcze promieniami. One były straszne i przygnębiające. Zimne i szare, obskurne wręcz. A przedstawiały szereg bryłowatych zabudowań tworzący olbrzymi, regularny krąg, pośrodku którego wyrastało coś, co w pierwszej chwili przywiodło Abigail na myśl grecki amfiteatr z zamierzchłych czasów.

Dopiero potem przyszło skojarzenie właściwe i adekwatne do kałuż ciemnobrunatnej substancji wokół. Arena...

Nie miała pojęcia jak się zachować. Pomimo opinii twardego babsztyla jaką zwykła się powszechnie cieszyć, ta sytuacja zupełnie ją przerastała. Próbowała usprawiedliwiać się karkołomnym tempem rozwoju wydarzeń i ich skrajnym absurdem zakrawającym na cud, który tu jednak przeradzał się w rzeczywistość. Co Iskra Pokoju ma robić w miejscu tak paskudnym? – pojawiła się nikła myśl, która natychmiast zagłuszona została tysiącem innych. Może dogorywać?...

- Czy to co tu idzie naprawdę istnieje? – niepewny głos zadźwięczał w jej głowie.

Spojrzała we wskazywanym przez starca kierunku i... nie pierwszy dzisiejszego dni raz zamarła. Bo w ich kierunku, delikatnie chwiejąc się z boku na bok, merdając ogonem, szło trzymetrowe, czarcio-podobne stworzenie. Wykrzywiona w nieładnym grymasie, w ostateczności tylko przypominającym uśmiech, twarz wyglądała na całkowicie zrogowaciałą. Wrażenia nazbyt twardej dodawał jej fakt, iż u nasady czoła wyrastały dwa czarne, zakręcone rogi.


- Giń poczwaro! – cofając się o kila kroków dobyła umiejscowionej w kaburze broni i zamykając oczy oddała serię w kierunku nadchodzącego czegoś.

Następnym co poczuła był bolesny skurcz w okolicach wątroby.

- Przestań! Tylko go denerwujesz!
– krzyczał starzec, układając w dłoni ukochaną laskę do kolejnego ciosu. – Słyszysz?!
- On ma rację, ślicznotko! – odkrzyknął stwór czystym angielskim. – Ta twoja zabawka nic mi nie zrobi. No, co najwyżej połechce.

Już nie strzelała. Szczerze mówiąc nie wiedziała nawet dlaczego. Nie ważyła się też odezwać. Przemawiał ten szalony, albo skrajnie głupi mężczyzna. Mówił zupełnie tak, jakby on i Rogaś, bo tak właśnie się do niego zwracał, od dawna byli przyjaciółmi.

- Tak jak już mówiłem, Rogasiu mój drogi, przybyliśmy tu po Iskrę Pokoju!
– dobitnie oznajmił. – Z rozkazu mówiącej kuli, na którą ta oto dziewucha mówić zwykła Tramsek.
- Krakh! – zaskrzeczał. – Jakiego Tramseka? I skąd wiesz o Iskrze Pokoju?
- Krakh! – mężczyzna spróbował zakpić sobie z rozmówcy, co nie wyszło mu za dobrze. – Tramsek to szalona kula, która lubi znęcać się nad ludźmi i uważa się za nowego pana świata – krótko podsumował swoje ostatnie doświadczenia. – Powiedział, że będziesz wiedzieć o co chodzi, Faunin... imi...nitrutusie – dokończył niepewnie.
- Na lico twe krzywe! Nazywam się Fauninnumunus! I dalej utrzymuję, że nie znam żadnego Tramseka.

Starzec nieprzytomnym, mglistym jak niejedna łąka o poranku wzrokiem powiódł po otoczeniu na chwilę zatrzymując go na osłupiałej Abigail, którą uważał za, mniej więcej, osobę niezrównoważoną psychicznie i słabą. Potem, wesołym tonem, znowu przemówił.

- Naprawdę nam się spieszy, Rogaś. Tramsek powiedział, że wymorduje świat jeżeli się spóźnimy. Tak więc daj nam ten Pokój i nie będziemy ci przeszkadzać...

Szpetna twarz stwora rozciągnęła się w równie obrzydliwym uśmiechu.

- Jesteście pewni, że tego właśnie chcecie?

Chwila ciszy, dwa kiwnięcia głowami, z czego jedno zupełnie przypadkowe, będące efektem nagłego zimnego dreszczu, razem z kroplą potu spływającego w dół pleców.

- Pamiętajcie, że to była wasza decyzja – Rogaś skłonił się przed dwójką z niekrytą rozkoszą. – Bierzcie ich!

By powalić człowieka zwykle wystarcza drewniany kij średnicy kciuka powiedzmy. Łatwo zgadnąć co stanie się, gdy w tymże celu użyjemy maczugi.

***

- Strach pomyśleć co czekałoby naszego małego Drygytrasa, gdyby ten oto człowiek był jednym z nas! – nad kolistym obiektem zadudniło potężne, zwielokrotnione echo. – Pożegnajmy Starca i jego niezawodną laskę!

Do głosu dołączyła na chwilę armatnia salwa oklasków i gwizdów.

- A teraz przed wami... – przeciągłe wycie – Ślicznotka!

Wypchnęli ją za śmierdzącą bramę naszpikowaną ociekającymi szlamem kolcami. Była otumaniona. Nie bardzo wiedziała co dzieje się wkoło. Czuła gorące strugi krwi cieknące z najróżniejszych miejsc jej ciała. Nie pamiętała ani gdzie jest, ani co się z nią dzieje. Senność obejmowała nad nią kontrolę. Jedna malutka plamka gdzieś w oddali zdawała się krzyczeć zaciekle: „Daj czadu, mała!”

- W krwawym boju ta ludzka kobieta zmierzy się z... Wurrgiem! Walczcie!


Chwiejąc się spojrzała ku brudno niebieskiemu niebu. To co jeszcze trzymało ją na nogach zawrzało. Nienawiść też może okazać się najlepszym przyjacielem. Nawet jeżeli dotyczyłaby najgorszego wroga.

[CENTER

***[/center]

A w domu Trasamerka odbywała się... Gdyby Komputer był człowiekiem śmiało można by nazwać to libacją. Ale on przecież nie był człowiekiem, on tylko do tej grupy przynależał. Był mądrzejszy, lepszy i... sprytniejszy.

- To ja mam teraz moc! A wy... zapomnienie!


W ciemności zabrzmiał śmiech. Jeden ze straszniejszych jakie można usłyszeć na ziemi.

 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 31-03-2009 o 21:55.
Sulfur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem