Miasteczko Bremont. Nareszcie możliwość skrycia się przed tym przeklętym deszczem w zaciszu jakiejś przytulnej karczmy. Tą udało im się napotkać nawet prędko, co elfa niezmiernie ucieszyło. Przed oddaniem konia stajennemu Alendil wyjął swoją lutnię i sprawdził, czy wszystko z nią w porządku. Zadowolony z oględzin przewiesił ją sobie przez ramię i wszedł razem z towarzyszami do wnętrza tawerny.
W środku było przyjemnie ciepło, co było miłą odmianą po całym dniu podróży w słocie. Elf usiadł przy stole, który wskazał jeden z towarzyszy, machnął ręką na jedną z kręcących się po pomieszczeniu służących zamawiając coś do jedzenia i stosowną do popicia ilość piwa. -Jeśli któryś z was zauważy, że sięgam po piwo, niech nie wacha się oprzytomnić mnie pięścią. Proszę o to szczególnie ciebie, młody szermierzu. Pewien jestem, że bez trudu dasz mi radę i wiedz, że wdzięczny ci jestem za nasz dzisiejszy pojedynek. Jeszcze żaden miecz, nie udzielił mi takiej nauki.
Słowa te wypowiedziane przez jednego z towarzyszy zaskoczyły elfa. Kto będąc w karczmie rezygnuje z możliwości napicia się tego orzeźwiającego napoju? Jeszcze bardziej zdziwił go fakt, że drugi kompan zamówił u karczmarza wodę. Ludzka głupota po prostu nie zna granic. Elendil pokręcił jedynie głową, ale postanowił nie komentować. Zamiast tego zajął się cichym brzdąkaniem na lutni i czekał na podanie napitku i jedzenia.
__________________ Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole. |