Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2009, 21:06   #34
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po słowach Decadosa Mesto nie tracił czasu na rozważanie do czego potrzebny mu więzień. Postanowił zadziałać szybko. Szepnął do Duncana.
- Idź go wykupić czym prędzej - po czym odwrócił się do Decadosa i powiedział lekko się kłaniając - Proszę o wybaczenie, ale czy mógłbym zapytać do jakich celów będzie użyty ten więzień? Oczywiście rozumiem, jeśli szlachetny pan nie zechce mi udzielić odpowiedzi, ale chciałbym się zwrócić z uprzejmą prośbą, o udostępnienie mi go na kilka godzin, do przesłuchania. Mam powody sądzić, że rozmowa z nim rozwieje wiele moich wątpliwości w poszukiwaniach, pewnej osoby, której imienia zdradzić nie mogę. - Liczył, że Masseri już odszedł i wykupi więźnia, zanim ten Decados zgłosi zapotrzebowanie na niego. - Czy mogę liczyć na pańską przychylność w tej kwestii?

Szlachcic prawie podskoczył wyrwany z zamyślenia. Spojrzał na Mesta zamglonym wzrokiem, jakby dopiero teraz zauważając jego obecność. Dokładnie się mu przyjrzał po czym odparł do służącego:

- Amandzie! Zapytaj kim jest ten... człowiek i czemu uważa, że może przemawiać do mnie w tak intymnej chwili!

W tym momencie zauważył Duncana opuszczającego korytarz i w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia... i paniki...

- Amandzie! Do urzędnika! - wypiszczał łamiącym się głosem.

- Proszę zaczekaj, gwarantuję, że nie będziesz żałował tej decyzji!

Służący słysząc ton głosu swego pana, wystartował jak rakieta do więziennego korytarza.

- Alicio. Powiedz mu, że jeśli pozbawią mnie mojego... nowego przyjaciela zadbam o to, by wylądowali w lochach na jego miejscu!

- Jaśnie Pan Markiz Alfonso Lustro Decados... chciałby wyrazić swój żal wynikający z obecnej rywalizacji, lecz zmuszony jest ostrzec przed ewentualnymi konsekwencjami tego niefortunnego zdarzenia...

- Źle mnie zrozumiałeś panie, Nazywam się Mesto, jestem przedstawicielem Kościoła, z ramienia Bractwa Wojennego. Moim pragnieniem jest jedynie porozmawiać z tym więźniem na osobności, nie zamierzam go zatrzymywać.

- Jaśnie Pan Markiz Alfonso Lustro Decados odmawia dalszej konwersacji do rozwiązania tego przykrego incydentu w obecności miejscowego oficjela.

- Skoro taka wola Pana Markiza udajmy się do niego, choć w tej sytuacji, rozumiem, że Pan markiz nie wyraża zgody na to abym odbył rozmowę, z więźniem. Niezwykle, żałuję że taka skromna prośba członka Kościoła, jest ignorowana, ale nie pozostaje mi nic innego jak przeprosić Pana markiza, i udać się z nim do miejscowego oficjela, jeśli nadal taka jest jego wola.

Szlachcic rzucił zimnym spojrzeniem, zadarł dumnie podbródek i wymaszerował w stronę sali przyjęć.

*******

Duncan słysząc pościg, zaczaił się za pierwszym lepszym zakrętem i podstawił biegnącemu słudze nogę. Sługa nie spodziewając się tak brudnego zagrania, potknął się i pozbawiony równowagi padł na śliską podłogę. Stracił przytomność, gdy trafił go but Pośrednika.

- Tak to jest, jak się cham przed szlachetnie urodzonego próbuje przepychać. I do tego jeszcze nie uważa. Czekaj na swoją kolej, śmieciu.

Widząc zbliżającego się, nieświadomego sytuacji, strażnika, odparł:

- Dajcie mu jakiegoś medyka, chyba dostał krwotoku z nosa – rzucił, udając się pośpiesznie w stronę pokoju urzędnika.

Urzędnik czekał w swoim okienku. Uniósł wzrok znad księgi - O! Tak szybko? Szlachetny Pan już się zdecydował?

- Tak jak myślałem - Duncan nachylił się nad okienkiem urzędnika, niemal wkładając głowę do środka - To ten. Wiecie, kogo tu macie?
- Sasza Griegorij - były pilot - Odparł urzędnik niepewnie. Kroki były coraz bliżej.
- Bzdura. To nie jego prawdziwe imię. To William Trombone, ostatni uciekinier z niedawnej czystki zrobionej przez Bractwo Wojenne. Podejrzany o kontakty z Symbiontami.
Oczy urzędnika otworzyły się do granic możliwości.
- Ss- symbiontami? Będę musiał to natychmiast zgłosić!
- Bardzo możliwe, że został zarażony. Musicie nam jak najszybciej go wydać i ogłosić kwarantannę.

W tym momencie do sali wkroczył szlachcic z reszta świty, a za nimi brat Mesto. Starzec widząc Duncana przy okienku zawarczał ze złości i wyszeptał coś do jednego ze służących.

- Jaśnie Pan Markiz każe unieważnić jakiekolwiek trwające rozmowy handlowe, ponieważ jako pierwszy zadeklarował chęć wykupienia więźnia i przewaga czasowa drugiej strony była jedynie wynikiem niehonorowego podstępu.

Urzędnik popatrzył to na Duncana, to na Markiza. Pot wystąpił mu na czoło

- To nie są rozmowy handlowe - odparł Duncan - Więzień stanowi niebezpieczeństwo dla mieszkańców planety.

Urzędnik uniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer

- Tak... Biuro zarządcy? Tu stanowisko 5B... mamy tu pewien problem... Będę zmuszony prosić o przybycie przedstawiciela zarządcy!

- Jaśnie Pan Markiz nie uwierzy w żadne zarzuty postawione jego nowemu nabytkowi, póki nie ujrzy przekonujących dowodów. Zdążył się już do niego... przyzwyczaić i nie ma zamiaru sie dzielić.

- To smutne, ale nie ma innego wyjścia. Potrzebne są testy Inżynierów, które trzeba sprowadzić ze Stygmatu. Możemy teraz wydać nabytek, ale jeżeli okaże się Symbiontem, będzie trzeba poddać eksterminacji wszystkich, którzy mieli z nim kontakt.


Urzędnik przełknął ślinę starając się przypomnieć sobie, czy wchodził w kontakty z więźniem. Paru żołnierzy również niepewnie przestępowało z nogi na nogę.

Na twarzy szlachcica pojawił się cień zwątpienia... później zastąpił go cień fascynacji nieznanym... wyszeptał coś do ucha służącego. Służący skrzywił się z trudem ukrywając obrzydzenie. Odpowiedział coś szeptem szlachcicowi. Ten się wyraźnie zasmucił ale chyba przyjął jego argumenty.

- Jaśnie Pan Markiz gotów jest rozsądzić ten spór w cywilizowany sposób. Proponuje walkę służących.

- Dobrze zatem - Duncan odwrócił się w stronę urzędnika - Niezależnie od wyniku, proszę przygotować ludzi, być może konieczna będzie kwarantanna więzienia.

Szlachcic widząc wynik negocjacji uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją. Ruchem ręki nakazał jednemu ze służących opuszczenie sali.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się i wszedł do środka nieznany wam człowiek w eskorcie dwóch żołnierzy. Wymienił kilka zdań z urzędnikiem, po czym zwrócił się do was.

- Moi szlachetni Panowie. Po skonsultowaniu się z kodeksem, zmuszony jestem niestety ogłosić, iż nie ma jednoznacznego zapisu, mówiącego o tym, który z Jegomości ma do więźnia prawo.

- Nawet jeśli istnieją podejrzenia względem więźnia, nie mam możliwości odmówienia Markizowi jego prawa do zakupu.
- Chyba ze mielibyśmy jednoznaczne dowody? - spojrzał z nadzieją na Duncana
- Gdyby były jednoznaczne dowody, już mielibyście na miejscu oddział Inkwizycji z miotaczami ognia. Na szczęście pan markiz zgodził się rozwiązać problem w bardzo interesujący sposób.

Drzwi do sali otworzyły się. Do środka wszedł znany wam już służący, prowadząc za sobą potężnego łysego komandosa. Widzieliście już takich na froncie… Bez wątpienia wzmocnieni za pomocą zakazanej technologii ale nie na tyle widocznie, by Kościół ścigał ich posiadaczy.
Przez moment wydawało się Duncanowi, że ujrzał zielone iskry, sypiące się z prawej ręki olbrzyma. Najwyraźniej jednak nikt inny tego nie zauważył.

- Jaśnie Pan Markiz na pole walki proponuje plac przed więzieniem.
- Bardzo dobrze. Proponuję zacząć jak najszybciej, chyba że jaśnie Pan Markiz chce pokazać walkę przyjaciołom.
- Jaśnie Pan Markiz Alfonso Lustro Decados chce załatwić to najszybciej jak się da. Chciałby móc cieszyć się już swym nowym nabytkiem.


Gdy obu zawodników szykowało się do walki, Duncan wyszeptał, nachylając się do towarzysza: - Mesto, nie jestem pewien, ale ta prawa ręka wygląda podejrzanie. Rozwal mu ją, jeśli możesz.

Po chwili Markiz upuścił perfumowaną chusteczkę, dając znak do rozpoczęcia walki. Gdy tylko dotknęła ziemi, jego czempion ruszył jak rozjuszony byk. Jak na takiego olbrzyma, poruszał się zadziwiająco szybko i zwinnie. Uniknął precyzyjnego ciosu skierowanego w prawe przedramię i z nieludzką prędkością zwinął się w półobrocie, mierząc barkiem w nos Mesta. Ten wytrącony z równowagi po nieudanym ciosie, poleciał z impetem do przodu, odsłaniając się na ewentualny atak. W locie odzyskał jednak równowagę i po krótkim obrocie znalazł się za plecami zdziwionego wroga, który nie mógł już powstrzymać swojego źle wycelowanego ciosu. Mesto korzystając z korzystnego położenia, chwycił ramionami bark olbrzyma i podcinając mu nogi, szarpnął krótkim, kontrolowanym ruchem za stawy. Coś chrupnęło i olbrzym zajęczał żałośnie. Nagle jednak obudziła się w nim nieludzka furia, oczy zaszły mu krwią. Rycząc wściekle, odwrócił się, uderzając masywnym prawym łokciem w głowę kapłana. Mesto poleciał ogłuszony do tyłu, lądując ciężko na plecach. Olbrzym widząc bezbronnego wroga, rzucił się do ataku ze zwierzęcym rykiem. Kapłan ledwo uniósł się na kolana, świat wirował mu przed oczami. Czuł już na sobie oddech rozjuszonego przeciwnika. Nagle ogarnął go absolutny spokój. Nie miała już znaczenia krew lejąca się z czoła i nosa, ani ból promieniujący z każdej komórki jego ciała. Zamknął oczy i odpowiedź przyszła sama. „Machnij ręką – zgaś światło” – pomyślał, a jego ciało wykonało resztę. Nagle zerwał się do błyskawicznego uniku. Przeciwnik przebiegł koło niego. Wtedy kapłan odwinął się i z impetem zyskanym na obrocie, wbił trzy wyprostowane palce między łopatki olbrzyma. Ten postąpił jeszcze parę kroków, rozejrzał się niewidzącym wzrokiem i padł nieprzytomny na bruk, opróżniając przy tym żołądek. Krótko po nim padł z wyczerpania Mesto.

- Bardzo mi przykro Markizie. Odparł wysłannik zarządcy.

Markiz tylko prychnął, owinął szyję szalem i odszedł ze świtą do swojego mechanicznego ptaka. Podczas drogi tylko raz się odwrócił, posyłając Duncanowi nienawistne spojrzenie.

Zastępca zarządcy pomógł wam powierzchownie opatrzyć rany Mesta. Więzienny medyk stwierdził, że to tylko wstrząśnienie mózgu, lekko strzaskana chrząstka nosa i parę nadkruszonych żeber. Zabandażował głowę kapłana i poprosił, by w najbliższym czasie się zbytnio nie wysilał. Następnie zapłaciliście 200 feniksów za więźnia, który przez całą drogę do domu zapewniał was o swojej dozgonnej wdzięczności. Na miejscu wręczył wam potrzebne papiery. Po odebraniu wiadomości od portiera ruszyliście do baru.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 01-04-2009 o 14:01.
Tadeus jest offline