Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2009, 21:27   #66
Matyjasz
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Szedł poprzez śnieg. Bez kierunku. Wola wyższa kazała mu to przybyć, więc sama doprowadzi go do celu.
Zimno, strasznie zimno. Musze wytrwać.
-Stój w boże imię, lub zginiesz. Ziemia po której stąpasz jest zakazaną.
Jakim cudem go nie usłyszał. Co to już? Znalazł wybrańca godnego broni którą niósł? Zwykłego zbójce?
Odwrócił się. Odziany w źle pozszywane skóry zwierząt z twarzą na której widoczne było piętno losu i oczach niemal pozbawionych człowieczeństwa w, których szaleństwo i cierpienie się kryło, stał człek mierząc do niego z prymitywnego łuku. U jednego boku miał miecz, u drugiego zwisała pusta pochwa na oręż. Spojrzeniem wyuczonym lata temu dostrzegł misterne wykonanie miejsca na broń i wiedział jakich rozmiarów i kształtu broń tam być powinna. Miecz który niósł.
-Jesteś człowiekiem o którym mówił arcykapłan! Weźmiesz miecz który mam i poprowadzisz nas do wolności!
Człowiek cofnął się upuścił broń.
-Nie, nie znów.-Szeptał- Odejdź krasnoludzie, nie jestem tym za kogo mnie masz!
-To ty! Miałem szukać człowieka który przywita mnie w boże imię i dać mu ten miecz.
-Zabierz to ostrze, miej litość nad starym człowiekiem. Moje czyny uczyniły je magicznym, i moje czyny pozbawiły mnie człowieczeństwa. Nie, nie będę cierpieć za miliony. Już cierpiałem, straciłem wszystko co czyniło mnie osobą. Tysiące podążały za moimi rozkazami, słuchały słów prawdziwej wiary które głosiłem. Gdzie są oni? Jestem sam, bez ideałów i towarzystwa. Odejdź, daj mi spokój. Nie masz celu by walczyć.
-Musisz! Arcykapłan powiedział! Musisz walczyć za wolność! Musisz...
-Kogo wolność?! Szlachty wyzyskującej chłopów? Chłopów, którzy chcą zemścić się na szlachcie? Wszystko co reprezentujesz to nowy mord, zbrodnie stare jak świat przykryte nową ideologią.
-Więc mamy się godzić na zbrodnie okupanta? Przemilczeć los tych co zesłani zostali, tych którzy budowali nowy Piotrogród na zgliszczach jednej z dawnych dumnych stolic twego gatunku? To mówisz, TY wielki bohater, który zabił demona, którego świat podziwia i wspomina.
-Za jaką cenę? Jaką? Stałem się narzędziem w rękach boga, który nie był wart krwi kropli. Stałem się pustą skorupą. Wszystko co było mi drogie odeszło, przestało mieć znaczenie. Stałem się zwierzęciem, i wszystko czego chce to przeżyć. Nie wezmę udziału w twej szaleńczej walce. Co najmniej trzy razy mieliśmy raj na ziemi, zbudowany naszym trudem. I raz po razie niszczyliśmy go. Ludzie nie mogą stworzyć raju na ziemi. Może orkowie mogą. Zaniechaj i ciesz się życiem danym przez stwórce.
-Nie mogę, na krew tych którzy odeszli, nie mogę i ty nie możesz. Walczę o wolność i równość. Walczę o słuszną sprawę. O postęp powszechny, dobrobyt by każdy miał dość do życia i lepsze jutro.
-Walczysz o anarchie, lub rządy kilku twierdzących, że władza ich od ludu się wywodzi. Cóż za różnica komu chłop podatki płaci? Namiestnikowi królewskiemu, carskiemu urzędnikowi, czy urzędnikowi władzy narodu? Jaka?

Klindor milczał.
-Dobrobyt? Każdy miał dość do życia? Gdy brakuje wszystkiego? Kto rozstrzygnie kto ma dostać chleb a kto ma umrzeć? Ty? Wybrana władza? Szlachta? Nie niesiesz nic z sobą, jeno pożogę i zgubną chęć zmiany świata. Świata nie zmienisz, on zmieni ciebie, ni ty jego. Zawróć, póki masz czas. Ja szedłem dalej, i straciłem więcej niż mogłem. Daj miecz.
Szybkim krokiem podszedł do krasnoluda i z łatwością wydobył broń. Z mieczem w dłoni podszedł do dużej zakopanej w ziemi skały.
-Historia jest kołem. Tysiąclecia temu w miejscu tak dalekim, że przechodzącym nasze wyobrażenie. Gdzie światło dociera po latach była opowieść. Ten kto z skały wydobędzie miecz ten jest godny by walczyć. Niech i tak będzie teraz.
Wziął rozmach i uderzył bronią w skalę, magiczne ostrze przeszło przez litą skałę jakby była powietrzem.
-Tutaj, w tym miejscu. Niech każdy kto chce zostać wodzem dzierżącym ten miecz niech spróbuje. Czy demon, którego część utknęła w ostrzu ogłosi go godnym. Nie idź za mną, nie jestem twoim mesjaszem. Nie chce być i nie będę.
Z zadziwiającą szybkością odbiegł. Klindor nawet nie mógł liczyć na to by go dogonić. Upadł na kolana. Arcykapłan się mylił. Może to jego rola, być wybrańcem. Oby to nie była prawda, nie chciał cierpieć. Tle czasu spędził w męczarniach już nie, ani chwili nie wytrzyma.
-Panie! Boże! Oto jestem twój pokorny sługa. Zawsze ci służyłem. Co mam teraz uczynić? Czy mam wziąć brzemię? Oddal moją misje, oszczędź mnie! Jednak jeśli taka twa wola to tak uczynię. Daj mi znak! Panie! Nie zostawiaj mnie! Ty mi kazałeś przybyć na to pustkowie! Wskaż mi drogę!
Głos łamał mu się jak krzyczał na pustej przykrytej śniegiem polanie. Z wielkim trudem stał i z wolna podszedł do skały. Obiema rękoma uchwycił rękojeść.
-Panie daj mi znak! Oceń czym godny? Co mam czynić?
Z całej siły pociągnął broń.
 
Matyjasz jest offline