Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Warsztaty Pisarskie Last Inn
Zarejestruj się Użytkownicy

Warsztaty Pisarskie Last Inn Jeśli chcesz udoskonalić swój warsztat pisarski lub wiesz, że możesz pomóc w tym innym, zapraszamy do naszej forumowej szkoły pisania! Znajdziesz tu ćwiczenia, porady, dyskusje i wiele innych ciekawostek dotyczących języka polskiego.


Zamknięty Temat
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2009, 21:06   #61
 
Prabar_Hellimin's Avatar
 
Reputacja: 1 Prabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znany
Aririela obejrzała krasnoluda. To wyglądało bardzo paskudnie. Palec wskazujący i środkowy lewej dłoni leżały gdzieś w trawie. Klindor blady niczym najlepszy marmur krasnoludzki wył z bólu i nie pozwalał się dotknąć Aririeli.
-Daj spokój, nie bądź dzieckiem. Trzeba to opatrzyć, bo możesz stracić nie tylko palce, ale i rękę. - starała się go uspokoić, po czym odszukała w swojej torbie bandaż.

Klindor chował przed nią zranioną dłoń. Najwyraźniej gruboskórne krasnoludy były bardzo wrażliwe, po pozbawieniu ich skóry. Dziewczynie wreszcie udało się chwycić rękę Klindora, co zaowocowało głośnym „Kurwa!”, które, wydobywszy się z ust krasnoluda, rozbrzmiało w całym lesie. Aririela owinęła jego rękę, po czym znów sięgnęła do torby i wyjąwszy z niej flakonik z złocistopomarańczowym, wodnistym płynem, podała go krasnoludowi. Klindor powąchał i wyczuwszy woń alkoholu szybko upił łyk, czując nieprzyjemny smak, z wyraźną zawartością piołunu. Po dłuższej chwili jednak przestał odczuwać cokolwiek.
-To środek znieczulający. - powiedziała Aririela.
-Nie mogłaś go podać wcześniej!? - oburzył się krasnolud.

Na twarzy kobiety zawitał szyderczy uśmiech. Nic nie powiedziała, tylko wzięła na wpół pustą butelkę i upiła bardzo mały łyk, po czym schowała flakon do torby. Klindor z dużym wysiłkiem wstał na nogi i podniósł topór.
-Chyba nie zamierzasz teraz ruszać dalej?
-Zamierzam. Masz coś przeciwko?
- odpowiedział krasnolud nieskładnie, z powodu drętwiejącego języka.
-Rób co chcesz. Wiedz tylko, że ten środek, który Ci podałam, jest bardzo silny, a ty wypiłeś za dużo.
-Phi! Idiotyzm. Jestem krasnoludem, jestem twardy i mam mocną głowę.
- odpowiedział Klindor, po czym upadł. Czuł, jakby oderwał się od ziemi. Jeszcze nigdy nie był tak pijany po tak małej ilości alkoholu.
-Widzę... Ech, cholera. I co ja mam z tobą teraz zrobić?

***

Tymczasem resztkom broniącego się w kanionie oddziału przybyli z odsieczą olegraińscy skrzydlaci jeźdźcy. Co prawda sprzymierzeni nadal nie mieli przewagi liczebnej, jednak sam widok szarżującej husarii potrafił wzbudzić niemały lęk, nawet wśród doborowych żołnierzy cara, nie mówiąc o mniej znaczących oddziałach.

Jazda, wraz ze wspomagającą ją doborową olegraińską piechotą , szybko wyparła orków z kanionu, dając wytchnienie zdruzgotanemu oddziałowi buntowników.

Ta, drobna w zasadzie, potyczka była pierwszą bitwą nadchodzącej wojny. Wojny, która mogła się zakończyć wyzwoleniem spod władzy cara, lub całkowitym unicestwieniem ras sprzymierzonych.
 
__________________
Zasadniczo chciałbym przeprosić za tę manierę, jeśli kogoś ona razi w oczy... ;P

Ostatnio edytowane przez Prabar_Hellimin : 27-03-2009 o 21:14.
Prabar_Hellimin jest offline  
Stary 29-03-2009, 14:57   #62
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Minęły cztery dni. A wojna wciąż nie nastała.

Klindor spoglądał na swe odbicie w lustrze. Pierwszy raz od czterech dni mógł pozwolić sobie na luksus. To wszystko przebiegło tak szybko... Ten sen, sen, w którym objawił mu się Arcykapłan, jedyny sen od dawna, który tak dobrze pamiętał. "Nie bój się swego przeznaczenia, Wybrany" - mówił, gdy wędrowali po tarasach Najwyższej Świątyni. "Przyjdą po ciebie znów, tyle ataków nie było zbiegiem okoliczności. Ty będziesz miał przy sobie miecz, ten potężny artefakt, lecz nie ujmiesz go w dłoń, swe ręce rozłożysz, o przebaczenie prosząc swoją przyjaciółkę. Nie stawisz oporu, lecz z dumą, z głową podniesioną, udasz się z carskimi bestiami w każde miejsce, gdzie poprowadzić cię zechcą. A dnia czwartego ruszysz przez śniegi i mrozy, by dotrzeć do serca kraju Cara. Tam też znajdziesz tego, który godny broń swą w dłoń chwycić.

- Ale jak go rozpoznam? - spytał Klindor, pamiętał dokładnie to pytanie.

- Szukaj męża, co więcej niźli oni umie,
Poznasz, bo cię powita pierwszy w imię boże
Słuchaj, co powie...


A potem sen się skończył. Wszystkie następne zdarzenia miały miejsce tak szybko... Aririela przekazała mu miecz, chwile później usłyszeli konie, krzyki, orki, ona chciała walczyć, on próbował jej wytłumaczyć, że nie może, że nie tak miało być, ale ona rzuciła się do walki, a on swój topór upuścił. Krew, krew tej kobiety, jego towarzyszki, potężne ciosy zadawane mu przez orków pałkami, ból, tępy ból, w końcu uczucie spadania, spadał prost w błogi stan nieprzytomności...

Dni w więzieniu spędził na... W zasadzie, nie pamiętał na czym. Modlił się i czekał. Aż nadszedł ten dzień. Stał w okazałym salonie rezydencji lorda Thyara, zaraz po procesie, który był istną kpiną ze sprawiedliwości. Zesłanie. Wiedział o tym. Z dumą i pogardą spoglądał na swego oprawcę - i on bowiem, potężny mag i wojownik, nie potrafi przeciwstawić się planu naszego Pana, nie wie nawet, że tylko pomaga świętym i największym celom partyzantów, powstańców.

- Kibitka przyjechała. Wyprowadzić więźnia. - odezwał się nagle jeden z wchodzących do pomieszczenia orków.

***

Już dawno przejechali wszystkie miejsca, gdzie mógł liczyć na pomoc. Okryty jeno marnym pledem krasnolud jechał, by dotrzeć do miejsca swego przeznaczenia. Potężny Piotrogród, miasto o którym słyszał chyba każdy. Z setką kanałów i mostów, osadzone na terenie bagnistym, zimnym, zbudowane zostało na życzenie Cara. Ginęli przy tym ludzie, setki, dziesiątki, tysiące ludzi, krasnoludów, elfów czy orków zginęło podczas tej budowy. Wszystko dla jednego życzenia władcy...

Tam właśnie zmierzał. I tam odnaleźć miał tego, który został wybrany do dzierżenia miecza. Nikt mu go nie odebrał. Przeszukiwali go wiele razy, ale tylko w chwilach, w których nie miał przy sobie ostrza. Oto opatrzność boża...

Miejskie mury chyba powoli pojawiały się na horyzoncie...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 29-03-2009, 19:24   #63
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Kolejka 5

1. Prabar_Hellimin
2. Kutak
3.Matyjasz
4.Penny


* * *

W kibitce było ich łącznie czterech – trzech orków, z których jeden prowadził konia, a dwóch pilnowało krasnoluda.

Klindor prawie cały czas zastanawiał się, czy dałby radę się uwolnić gdyby chciał z nimi walczyć, jednak zawiązane z tyłu ręce grubym sznurem przekreślały prawie wszystkie nadzieje.

Dwójka strażników krasnoluda ewidentnie się nudziła – głośno rozmawiali w ich własnym, niezrozumiałym dla więźnia języku i grali w karty. Na pieniądze.

Gdyby tylko Klindor miał nóż, mógłby uwolnić ręce i spróbować coś zdziałać. Jednak nie miał noża.
Kibitka podskoczyła, prawdopodobnie przejeżdżając na kamieniu, którego nie zauważył woźnica, a krasnolud poczuł ból na czubku środkowego palca prawej dłoni. Zdziwił się, bo dotykając go poczuł krew. Za nim musiało być coś ostrego!

Szybko zlokalizował ostre miejsce – zaostrzona niedoskonałość w konstrukcji kibitki. Żeby jednak móc spiłować sznur, musiał przysunąć się bliżej dwójki orków, którzy nadal zaciekle grali w karty, a pula pieniędzy przechodziła od jednego do drugiego – za każdym razem takiej wymianie towarzyszyły głośne krzyki oburzenia drugiej osoby.

Klindor piłował sznur, kibitka jechała, orki grały w karty z coraz bardziej nerwowymi ruchami. Raz nawet jeden sięgnął po sztylet zawieszony u pasa, lecz poniechał w ostatniej chwili.

Wreszcie, po wielu minutach żmudnego piłowania, Klindor był wolny! Jednak nie okazywał tego żadnym ruchem – czekał na odpowiednią chwilę, by rzucić się na strażników.

Nastała niecałą minutę później, kiedy to calusieńka pula pieniędzy przypadła w udziale jednemu z orków, a drugi wydawał się być spłukany. Wśród krzyków i wrzasków, krasnolud niespodziewanie rzucił się na bliższego strażnika wyszarpując zza pasa nóż i dźgając nim orka pod żebra.

Zaskoczeni przeciwnicy nie zareagowali – byli pewni, że krasnolud cały czas był spętany i zupełnie nie spodziewali się ataku. W czasie tego zaskoczenia Klindor dźgnął drugiego orka prosto w serce. Po chwili obaj leżeli na podłodze kibitki, cali we krwi i prawdopodobnie martwi.

Krasnolud zadziałał szybko – sprawdził co mieli przy sobie i założył to co na niego pasowało – pas z bronią, którą stanowił długi miecz, oraz czarne, skórzane buty. Po chwili zastanowienia wziął również pustą sakiewkę, wsypał do niej pieniądze z „puli” i przypiął do pasa.

W następnej chwili wyciągnął dobrze ukryty miecz demonobójcy, otworzył drzwi i wyskoczył.

Zastanawiał się, czy z pojedynczą kibitką nie jedzie nic więcej, później – kiedy już biegł przez drogę do lasu, czy woźnica zauważy że zgubił więźnia. Obie odpowiedzi okazały się dla niego przychylne.

Biegnąc już przez las w kierunku przeciwnym do miasta modlił się, by pogoń, która niewątpliwie za nim ruszy, go nie dopadła.
 
Gettor jest offline  
Stary 29-03-2009, 20:35   #64
 
Prabar_Hellimin's Avatar
 
Reputacja: 1 Prabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znany
Jeszcze tego samego dnia Klindor trafił do pobliskiej wioski rolniczej. Ludzkiej wioski. Jej mieszkańcy nie byli zbyt mili. Nikt nie chciał z nim rozmawiać, za to wszyscy oglądali się na niego i szeptali między sobą.

Wioska była położona na urodzajnej równinie. Jakieś dwie mile od niej płynęła rzeka, nad którą wybudowano młyn. Przy młynie było też miejsce na zacumowanie barki, jako że rzeka była szlakiem transportowym. W samej wiosce stało kilkanaście chałup, z wyróżniającą się chatą sołtysa. Sołtys Korucha odpowiadał za zbieranie podatków i dostarczenie zboża do spichrzy miejskich. Klindorowi wydał się oschły. Krasnolud przypuszczał, że Korucha jest lojalny carowi, jednak spotkał się z nim.

Korucha zaprosił Klindora do domu. Był to obszerny budynek z poddaszem i niewielkim balkonem. Przylegała do niego stajenka.
-Więc, w czym mogę panu pomóc, panie Klindorze. - spytał sołtys, zamykając skrzypiące drzwi wejściowe.
-Widzi pan - zaczął Klindor, po czym przez chwilę pomyślał, co mu odpowiedzieć. - chciałem się trochę rozeznać, dowiedzieć nieco o okolicy. Podróżuję w stronę... - krasnolud znów przerwał, a zastanowiwszy się, jakie to miasto może znajdować się w pobliżu, dokończył. - Brakh'Dhammar. Musiałem jednak uciekać przed zbójcami. Straciłem konie, większość dobytku i dwóch towarzyszy, ale mi udało się uciec.
-Zbójcy, powiada pan? A aby nie buntownicy?
- dopytywał Korucha.
-A pieron wie! Wybaczy pan, ale skoro uciekałem przed nimi, to niewiele mnie interesowało, co to za jedni. Ba! Nie powiem panu nawet, czy to byli ludzie, gobliny, orkowie, elfy, czy inne diabły.
-Pewnie pan zmęczony po tej ucieczce? Wejdzie pan, zje, napije się. Pomówimy przy obiedzie, bo właśnie jego pora.
- sołtys zaprowadził krasnoluda do izby, gdzie przy dużym stole dębowym siedział już jakiś jegomość.

Był to elf, co średnio podobało się Klindorowi. Ubrany był w lekki strój, w kolorze zielonym. Wyglądał na mieszczanina. Co ciekawe jego ciemne gęste włosy były dość krótko przycięte, także ledwie zasłaniały jego spiczaste uszy. Było to raczej niespotykane wśród elfów. Na stołku w rogu leżał płaszcz z kapturem i jakieś pakunki, najprawdopodobniej należące do elfa.

-Niech pan zasiądzie, panie Klindorze. Żona zaraz poda obiad. - sołtys wskazał Klindorowi krzesło obok elfa, jednak krasnolud zdecydował usiąść naprzeciwko niego. - To jest mój gość. Pan Dinendal Salaronde.
-Witam serdecznie.
- elf skłonił się mu.
-Witam. - odpowiedział Klindor, nie siląc się na ukłon.
-Panowie możecie się zapoznać, a ja w tym czasie przyniosę bim... to znaczy coś to picia.

Krasnolud nie odezwał się słowem. Przyjrzał się Dinendalowi, ale nie zauważył niczego charakterystycznego. Ot, zwykły elf, który zasymilował się i pewnie mieszka w jakimś mieście ludzkim. Rzuciwszy jednak okiem na leżące w rogu rzeczy elfa dostrzegł coś dziwnego. Spod płaszcza wystawał przedmiot, który najprawdopodobniej... Nie, to z pewnością był łuk.

„Elf z bronią na ziemiach carskich? Elfom, tak jak innym rasom zniewolonym, zakazano zarówno myślistwa, jak i noszenia broni do obrony. To... to jest buntownik! Korucha pewno też. Upewniał się, czy mnie nie gonili buntownicy. Tak, tak zapewne jest!”

-Nazywa się pan Klindor? - elf zaczął rozmowę. - Słyszałem o jednym krasnoludzie o takim imieniu. Widziany był ostatnio w towarzystwie jakiejś kobiety, na dworze króla Karola. Ponoć. Podobno też zginął w tej potyczce w kanionie.
 
__________________
Zasadniczo chciałbym przeprosić za tę manierę, jeśli kogoś ona razi w oczy... ;P
Prabar_Hellimin jest offline  
Stary 30-03-2009, 23:39   #65
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Klindor przyjrzał się elfowi. Ten mężczyzna, jeżeli tak można było nazwać istotę tak absolutnie pozbawioną wszelkich objawów męskości, wiedział więcej, niż powinien. I chyba wiedział o tym ze źródeł innych, niż od carskich urzędników, nie był raczej szpiclem. Wiedziałby wtedy o zesłaniu krasnala, nie wspominałby o tej bitwie... Chociaż, z drugiej strony... Nie, musiał być zaangażowany w walkę o wolność, po którejś ze stron, na pewno - wieści o bitwie nie dotarłyby tutaj tak szybko, bo chociaż minęło parę dni, Klindor sam nie był pewien, ile trwała jego podróż, to na carskie ziemie wieści z innych regionów, szczególnie te o klęskach orków, docierają dużo, dużo później...

- A bo to jednemu krasnoludowi Klindor dali? - zaśmiał się Wygnaniec. Sztucznie. A jego rozmówca chyba to wyczuł.

- Cóż, z pewnością wielu twych braci nosi to imię... - spojrzał na dłonie ex-więźnia. Ten szybko schował je pod stołem, znów za późno! - Zastanawia mnie jednak sam sens tych walk o ojczyznę...

- Dlaczego!? - spytał natychmiast ten, który chciał być ich duchowym przywódcą. Zbyt szybko, zbyt nerwowo!

- To po prostu naiwny zryw. Nie widzisz tego? Bez planu, programu, bez żadnych postępów - bo lord Thyar i tak wraca na swoją pozycje, bo raz odbici więźniowie wracają znowu do celi, bo cóż oznacza wygrana bitwa? Hordy orków są nieprzeliczone, w każdej chwili mogą zalać cały świat - na cóż więc bezsensowne śmierci, cierpienie bez żadnego celu?

- Bez celu? To cierpienie nie jest bezsensowne, ich ataki także, to wszystko ma sens! Uderzymy we wroga, nasz miecz wbijemy w serce jego i krwawić pocznie. Jego ciosy przyjmiemy dumnie, lecz nie potrwa to wiecznie - pokora nasza przez Pana nagrodzona zostanie i uderzymy z siłą nie jednego, nie stu, a tysiąca carstw, z siłą naszej wiary i... - krasnoluda z tropu zbił śmiech elfa

- Och, zaprawdę, urocza historia. "Nasza pokora"... - szyderczy uśmiech pojawił się na twarzy Salaronde'a. No tak. Teraz tożsamość Klindora była już oczywista. - Swego czasu, gdy byłem dużo młodszy, pragnąłem poznać świat. Poznałem też mężczyznę, który głosił prawdy podobnych do twoich, o tym, iż ból jego i cierpienie świat zbawi... Zamieszkiwał w klasztorze, w przytułku dla obłąkanych, przyjacielu.

- Bluźnisz!

- Nie, to ty bredzisz. Ilu bowiem jest zbawicieli? Ilu kreatorów? Ilu wodzów narodów, ilu proroków? I kto wam pomógł? Kto zrobił poważny krok, kto pomógł wam odzyskać wolność? Nikt!

Krasnolud nie miał zamiaru słuchać dłużej słów Dinendala. Spojrzał na niego po raz ostatni, jego ręce pragnęły tylko złożyć morderczy uścisk na gardle elfa, ale nie, nie mógł, nie u sołtysa, nie na granicy Piotrogrodu, nie w tym miejscu, nie w tym czasie, nie, gdy misja od której zależały żywoty tysięcy mogła być zagrożona. Spojrzał więc ów ostatni raz i opuścił pomieszczenie, a później domostwo całe, słysząc tylko ciche, lecz wyraźne "Do zobaczenia", wypowiedziane głosem tego tajemniczego elfa...

Brodząc wśród śniegów myślał. Czas wypełnić misje. Czas stać się owym zbawicielem, mesjaszem, tym, który będzie cierpiał za swój lud... Ale czy to coś da...? Da. Musi dać. Tak mówią przepowiednie. Innego wyjścia nie ma.

Ziarnko niepewności zostało zasiane w umyśle Klindora. Czy gorąca wiara w słowa przepowiedni i własną misje spali je, czy też pozwoli mu zakiełkować? Czas pokaże...

Tymczasem sołtys niesamowicie zdziwił się, gdy wracając z ogromnym dzbanem pełnym samogonu nie zastał żadnego ze swych gości w domostwie. Czuć było jeno zapach siarki, od zawsze kojarzący się ludziom prostym z tajemniczymi, złowrogimi siłami...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 31-03-2009, 21:27   #66
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Szedł poprzez śnieg. Bez kierunku. Wola wyższa kazała mu to przybyć, więc sama doprowadzi go do celu.
Zimno, strasznie zimno. Musze wytrwać.
-Stój w boże imię, lub zginiesz. Ziemia po której stąpasz jest zakazaną.
Jakim cudem go nie usłyszał. Co to już? Znalazł wybrańca godnego broni którą niósł? Zwykłego zbójce?
Odwrócił się. Odziany w źle pozszywane skóry zwierząt z twarzą na której widoczne było piętno losu i oczach niemal pozbawionych człowieczeństwa w, których szaleństwo i cierpienie się kryło, stał człek mierząc do niego z prymitywnego łuku. U jednego boku miał miecz, u drugiego zwisała pusta pochwa na oręż. Spojrzeniem wyuczonym lata temu dostrzegł misterne wykonanie miejsca na broń i wiedział jakich rozmiarów i kształtu broń tam być powinna. Miecz który niósł.
-Jesteś człowiekiem o którym mówił arcykapłan! Weźmiesz miecz który mam i poprowadzisz nas do wolności!
Człowiek cofnął się upuścił broń.
-Nie, nie znów.-Szeptał- Odejdź krasnoludzie, nie jestem tym za kogo mnie masz!
-To ty! Miałem szukać człowieka który przywita mnie w boże imię i dać mu ten miecz.
-Zabierz to ostrze, miej litość nad starym człowiekiem. Moje czyny uczyniły je magicznym, i moje czyny pozbawiły mnie człowieczeństwa. Nie, nie będę cierpieć za miliony. Już cierpiałem, straciłem wszystko co czyniło mnie osobą. Tysiące podążały za moimi rozkazami, słuchały słów prawdziwej wiary które głosiłem. Gdzie są oni? Jestem sam, bez ideałów i towarzystwa. Odejdź, daj mi spokój. Nie masz celu by walczyć.
-Musisz! Arcykapłan powiedział! Musisz walczyć za wolność! Musisz...
-Kogo wolność?! Szlachty wyzyskującej chłopów? Chłopów, którzy chcą zemścić się na szlachcie? Wszystko co reprezentujesz to nowy mord, zbrodnie stare jak świat przykryte nową ideologią.
-Więc mamy się godzić na zbrodnie okupanta? Przemilczeć los tych co zesłani zostali, tych którzy budowali nowy Piotrogród na zgliszczach jednej z dawnych dumnych stolic twego gatunku? To mówisz, TY wielki bohater, który zabił demona, którego świat podziwia i wspomina.
-Za jaką cenę? Jaką? Stałem się narzędziem w rękach boga, który nie był wart krwi kropli. Stałem się pustą skorupą. Wszystko co było mi drogie odeszło, przestało mieć znaczenie. Stałem się zwierzęciem, i wszystko czego chce to przeżyć. Nie wezmę udziału w twej szaleńczej walce. Co najmniej trzy razy mieliśmy raj na ziemi, zbudowany naszym trudem. I raz po razie niszczyliśmy go. Ludzie nie mogą stworzyć raju na ziemi. Może orkowie mogą. Zaniechaj i ciesz się życiem danym przez stwórce.
-Nie mogę, na krew tych którzy odeszli, nie mogę i ty nie możesz. Walczę o wolność i równość. Walczę o słuszną sprawę. O postęp powszechny, dobrobyt by każdy miał dość do życia i lepsze jutro.
-Walczysz o anarchie, lub rządy kilku twierdzących, że władza ich od ludu się wywodzi. Cóż za różnica komu chłop podatki płaci? Namiestnikowi królewskiemu, carskiemu urzędnikowi, czy urzędnikowi władzy narodu? Jaka?

Klindor milczał.
-Dobrobyt? Każdy miał dość do życia? Gdy brakuje wszystkiego? Kto rozstrzygnie kto ma dostać chleb a kto ma umrzeć? Ty? Wybrana władza? Szlachta? Nie niesiesz nic z sobą, jeno pożogę i zgubną chęć zmiany świata. Świata nie zmienisz, on zmieni ciebie, ni ty jego. Zawróć, póki masz czas. Ja szedłem dalej, i straciłem więcej niż mogłem. Daj miecz.
Szybkim krokiem podszedł do krasnoluda i z łatwością wydobył broń. Z mieczem w dłoni podszedł do dużej zakopanej w ziemi skały.
-Historia jest kołem. Tysiąclecia temu w miejscu tak dalekim, że przechodzącym nasze wyobrażenie. Gdzie światło dociera po latach była opowieść. Ten kto z skały wydobędzie miecz ten jest godny by walczyć. Niech i tak będzie teraz.
Wziął rozmach i uderzył bronią w skalę, magiczne ostrze przeszło przez litą skałę jakby była powietrzem.
-Tutaj, w tym miejscu. Niech każdy kto chce zostać wodzem dzierżącym ten miecz niech spróbuje. Czy demon, którego część utknęła w ostrzu ogłosi go godnym. Nie idź za mną, nie jestem twoim mesjaszem. Nie chce być i nie będę.
Z zadziwiającą szybkością odbiegł. Klindor nawet nie mógł liczyć na to by go dogonić. Upadł na kolana. Arcykapłan się mylił. Może to jego rola, być wybrańcem. Oby to nie była prawda, nie chciał cierpieć. Tle czasu spędził w męczarniach już nie, ani chwili nie wytrzyma.
-Panie! Boże! Oto jestem twój pokorny sługa. Zawsze ci służyłem. Co mam teraz uczynić? Czy mam wziąć brzemię? Oddal moją misje, oszczędź mnie! Jednak jeśli taka twa wola to tak uczynię. Daj mi znak! Panie! Nie zostawiaj mnie! Ty mi kazałeś przybyć na to pustkowie! Wskaż mi drogę!
Głos łamał mu się jak krzyczał na pustej przykrytej śniegiem polanie. Z wielkim trudem stał i z wolna podszedł do skały. Obiema rękoma uchwycił rękojeść.
-Panie daj mi znak! Oceń czym godny? Co mam czynić?
Z całej siły pociągnął broń.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 04-04-2009, 00:35   #67
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Ani drgnęła.

Ponura prawda dotarła do niego z siłą krasnoludzkiego młota. Pociągnął miecz jeszcze mocniej.

To na nic.

Jeden. Drugi. Trzeci. Płatki śniegu poczęły tańczyć w mroźnym powietrzu. Najpierw pojedyncze, a później było ich coraz więcej.

Opadł na kolana. Rozpacz, gniew i bezsilność. To czuł, klęcząc przed niewzruszonym ostrzem, pośród śnieżnej zamieci północy. W samym sercu orkowego imperium. Samotny i rozbity. Na skraju szaleństwa. Targany uczuciami, których dotąd nie czuł.

Żal i nienawiść.

Występowały dla niego wspólnie. Jak pary przeciwieństw: dobro-zło, światło-cień, dzień-noc.
Żal. Po utraconych nadziejach. Po straconym na zawsze kraju. Po przyjaciołach i towarzyszach, którzy odeszli bądź zaginęli.
Nienawiść. Do okupanta. Do ludzi, którzy przyczynili się do jego upadku. Do istot, które choćby wbrew sobie przyczyniły się, że znalazł się tutaj.
Zrozumiał. Wszystko było na nic. Zawiódł. Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Jego działania z góry były skazane na niepowodzenie. Dlaczego tego nie przewidział? Dlaczego nie wyczuł?
Nie wiedział. Nie wiedział jak i dlaczego. Nie wiedział, co teraz ma czynić. Nie miał pojęcia, co mógł robić dalej.
Uniósł twarz do nieba. Wzniósł swoją okaleczoną rękę ku sypiącemu się z góry żywiołowi.
- Panie! Błagam! Ześlij mi znak! Co mam teraz czynić?!
Jednak niebiosa milczały. Niebłagalnie. Niewzruszenie.
Uniósł się z klęczek. Chwiejnym krokiem, zataczając się i upadając w śnieg szedł. Nie było ważne dokąd ani po co. Ważne było, że do przodu.
Upadł. Powstał. Z trudem niczym ospały zwierz. Nie widział przed sobą niczego. I nikogo. Wichura wzmagała się. Walczył z oszalałym żywiołem. Wiatr gwizdał w uszach. Wył.
A on szedł. Kroczył wciąż przed siebie.
W końcu jego noga natrafiła na pustkę. Klindor stoczył się po stromym wzniesieniu, przeturlał się niczym kula śniegowa. Zatrzymał się. Nagle zrobiło się mokro i zimno. Przeraźliwie zimno. Usta pełne były wody. Leniwie, jakby od niechcenia odbił się od dna. Wypłynął, nabrał w usta haust zimnego powietrza, które zakuło go w płuca. Teraz oprócz zawodzenia wiatru słyszał huk rzeki. Klindor zamknął oczy.

Niech się dzieje, co chce.


Wiatr już nie wył. Ani nie słyszał huku rzeki. Tylko wesołe trzaski płonącego ognia. Było mu ciepło, błogo. Jak w ramionach matki. Bezpiecznie i spokojnie.
- Spójrz, budzi się! – cienki, chłopięcy głosik oznajmił mu to, co już zdążył zauważyć sam. Usłyszał ciężkie kroki. Ktoś usiadł przy nim.
- Przytrzymaj mu głowę, synu – poprosił miły, męski głos.
Głowę krasnoluda uniesiono, a bezwładne szczęki rozwarto. Do gardła wlano mu ciepłą ciecz. Smakowało. Przełykał głośno, sycąc się ciepłem i smakiem.
Otworzył oczy. Jego oczom ukazała się pociągła twarz o szlachetnych rysach. Miła. Naznaczona trudami lat. Ale w tych oczach płonął skrywany ogień odwagi i poświęcenia. Jednocześnie coś zaniepokoiło krasnoluda. Jakiś szczegół jego fizjonomii budził jego czujność. Coś, co wydawało mu się niezwykle znajome i zarazem znienawidzone. Tylko gdzie on to już widział… No gdzie?
- Na boga, odzyskałeś przytomność – mężczyzna uśmiechnął się. – Już obawialiśmy się, że nie przeżyjesz kolejnej nocy. Też mi pomysły. Kąpiele w rzece w środku zimy! Co jak co, ale prędzej spodziewałbym się wyłowić z rzeki elfa niż krasnoluda. Jak ci na imię, przyjacielu?
Klindor patrzył na niego, jakby nie rozumiejąc jego mowy. Gdzie już widział tą twarz…? Co to wszystko ma znaczyć? Czyżby jednak otrzymał upragniony znak? Wszak powinien już nie żyć…
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 06-04-2009, 18:22   #68
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Nie wiedział kiedy to było. Czas się rozmywał w jego umyśle. Pomnik. Mężczyzna wysoko wznoszący miecz, twarz. Ta sama twarz. Oblicze króla Artura założyciela Imperium. Tak to było w stolicy Imperium, ostatniego wolnego ludzkiego państwa w tym rejonie. Skoro Klindor nie mógł wyrwać miecza, niech zrobi to żywe oblicze spiżowego króla.
-J.. Ja... Ja... Jak cię zwą?- Wymówił z wielkim trudem.
-Odpoczywaj. Posłaliśmy po osobę która uleczy twe rany.
-Jak? -Ledwo słyszalny szept wydobył się z piersi krasnoluda.
Człowiek myślał, że stracił przytomność lub nie daj boże zmarł. Jednak widoczna w spojrzeniu świadomość kazała odpowiedzieć.
-Artur, jestem miejscowym kołodziejem. -Co ten stary znachor powiadał, mówić do chorego?- na południu polega to głównie na naprawie kół, tutaj często na wymianie płóz do sań.
-Historia jest kołem...-wyszeptał na granicy świadomości i stracił przytomność.


-Zaraz się ocknie.
-Skąd wiesz?
-Magia.
Ostatnie określenie zamknęło usta gospodarza. Magia, potężna a zarazem niebezpieczna dla użytkownika siła mogła stanowić uzasadnienie wszelkich spraw dziwnych.
Klindor ocknął się na chwilę nim mag to przewidział. Jednak otworzył oczy w wyprorokowanym momencie.
W sieni znajdował się jego gospodarz i człek w czerwonych szatach zdobionych symbolami tajemnego ognia. Kolor był wyblakły, szata w wielu miejscach łatana. Zdobienia wskazywały na bardzo wysoką rangę z dawnych czasów.
Kiedyś, cholera wszystko jest kiedyś!
Siwe włosy, niezbyt zadbane, długie z braku kogoś kto by je częściej przycinał. Twarz pokryta już zmarszczkami jednak wyraziste rysy wciąż były wyraźne. Krasnolud mógł przysiąść, że w jego oczach tańczyły płomienie. Wyraźny znak wielkiej potęgi magicznej. Fragment wspomnień, rozmowa zasłyszana na ulicy. Niedługo po porażce.
...arcymag szkoły ognia i prorok Sawin odeszli...
To mógł być on. Nie, po tylu przeciwnościach losu to MUSIAŁ być on. Arcymag Baltazar, udający wioskowego znacora.
-Sawin, miecz, król.-Na jednym oddechu wypowiedział.
Czarodziej podszedł i nachylił się nad krasnoludem.
-Co ci Sawin powiedział?
-Historia jest kołem. Niech ten kto jest godny wyjmie miecz. Zostanie odrodzonym Arturem. Ja, chce być jednym z jego rycerzy. Gospodarz. Jego twarz jak wyryta w spiżu na rynku w Segovii, stolicy imperium. On wyjmie miecz jestem pewien.
Mag patrzył to na krasnoluda to na kołodzieja.
Coś w tym może być. Ostatnio Sawin wydawał się lekko zwariowany. Przeklęty eksperyment techniczny przodków tak go zmienił. Mistrz miecza jakiego nie ma prawa być na świecie, którego duch powoli umiera. Czasowe lekkie rozstrojenie emocjonalne. Gówno a lekkie i czasowe. Coś w tym może być.
-Pamiętasz miejsce? Trafisz tam?

Krasnolud kiwnął głową.
-Dobrze, jutro będziesz w pełni sił. Milcz, i śpij.
Przyłożył ręce do klatki piersiowej krasnoluda. Klindor czuł intensywne i przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jego ciele, i zasnął. Spał jak małe dziecko.


Wstał wypoczęty jak nigdy dotąd. Po różnych urazach nie ostał się nawet ślad. Szybko zaprowadził czekającą dwójkę do skały miecza. Przez drogę mag coś tłumaczył człowiekowi.
Artur lękając się podszedł do skały. Pociągnął i z metalicznym dźwiękiem ostrze bez trudu opuściło skałę. Mag pierwszy się odezwał.
-Chwała i długie życie wielkiemu księciu Piotrogrodzkiemu! Chwała!
Czarodziej podszedł do zszokowanego człowieka. Uklęknął przed dzierżącym miecz.
-Książę, ja Baltazar arcymag szkoły połączonych żywiołów, oraz arcymag szkoły magii ognia obiecuje ci w imieniu wszystkich magów, wszelką możliwą pomoc w odzyskaniu w władanie twych ziem i wygnaniu orków z wszystkich terenów zamieszkanych przez ludzi.
Powstał.
-Ten oto krasnolud, chce zostać rycerzem u twego boku.
-Ja też zostanę. Wydobyłeś z skały mój miecz, wbiłem go tam by czekał na osobę godną go dzierżyć. Dokonałeś tego. Jesteś godzien by ci służyć. Pod warunkiem, że przysięgniesz nie zmuszać żadnego ludu do służby tobie. Ludzie są zbyt różni by żyć w jednym państwie, zjednoczyć się przejściowo, tak. Stale, nie. Masz najlepsze ostrze świata. Jednak jeżeli nie przysięgniesz, zabije cię.
-Sawinie, uspokój się!
-Nie Baltazarze stary przyjacielu. To jest ważne, nie pozwolę by ludzie z jednej niewoli trafili w drugą. Wiesz, że dam radę spełnić mą obietnicę. Więc lepiej się nie mieszaj, bo ciebie też będę musiał zabić.
Paladyn poczuł ostrze noża na szyi. Zły ruch. Błyskawicznym ruchem który dla obserwatorów był ledwo wyraźną smugą złapał za rękę stojącego za nim napastnika i cisnął nim w śnieg. Równocześnie druga ręki wydobyła miecz. Ostrze dotykało szyi elfa. Wszyscy byli wprost zdumieni, że człowiek może być tak szybki. Nikt nie był nawet wstanie zobaczyć ruchów Sawina. Leżący na ziemi elf został rozpoznany przez Klindora jako ten sam którego spotkał zaraz po ucieczce.
-Cóż wasza wysokość, widziałeś lub nie moje możliwości. Jaka jest twa decyzja?
 
Matyjasz jest offline  
Stary 08-04-2009, 20:47   #69
 
Prabar_Hellimin's Avatar
 
Reputacja: 1 Prabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znany
Dziewczyna szła, prowadzona przez dwójkę strażników. Choć na głowę miała zarzucony worek i poza nikłym światłem przenikającym między nićmi nie widziała nic, to wiedziała, co się dzieje. Poczuła stopień. Weszła po schodach na podwyższenie. Pośród krzyku tłumu usłyszała skrzypienie desek. Nagle silnym ruchem strażnik powalił ją na kolana.

Klęczała tak przez chwilę, która wydawała się jej wiecznością. Usłyszała kroki. Ktoś się zbliżał. Przystanął przy niej, po czym ściągnął zakrywający jej głowę pled. Spojrzała w górę. Jej wzrok spotkał się ze wzrokiem kata. Jego oko... było ludzkie.
Pieprzony zdrajca!
Rozejrzała się dokoła. Na szafot prócz niej przeznaczonych było jeszcze piętnaście osób. Spojrzała na tłum. Wśród wykrzykującego plebsu zauważyła kilka osób w kapturach... Znowu spojrzała na kata. Ten zmrużył oczy i kiwnął powoli głową, jakby przytakiwał. Teraz wiedziała, co się szykuje. Kat podszedł do następnej osoby.

Dopiero teraz zauważyła kręcących się w pobliżu murów ludzi. Również w kapturach. Rzuciła okiem na wierzę zamku i... w oknie stał carewicz.
Buntownicy planują wreszcie zabić tego zgnilca!

Rynku pilnowała spora grupa żołnierzy. Zarówno orków, jak i ludzi. Oczywiście w myślach dziewczyny przewinęło się kilka razy Cholerni zdrajcy. Po chwili jednak zauważyła, że przynajmniej część ludzkich strażników współpracuje z buntownikami – spiskowcy opanowali odcinki muru pilnowane przez ludzi. To podbudowało dziewczynę.

**

Lord Thyar wszedł do komnaty, z której carewicz miał oglądać egzekucję.
-Witaj panie – skłonił się.
-Witaj sługo. Świetnie się spisałeś. Może te ścierwa wreszcie zrozumieją, że ich walka jest daremna. Ta nauczka powinna im dać do myślenia. - przywitał go Tagursh niezwykle poprawną jak na orka mową.
-Tak, zapewne... - Thyar podszedł do wyglądającego przez okno carewicza.
-Wreszcie porządek świata ustali się na zawsze.
-Tak, wreszcie...
-Dzięki tobie. To w ogromnej części twoja zasługa, Lordzie.
-Tak, moja...
- Thyar położył mu rękę na ramieniu, który to gest w kulturze orków wykonywany był przez zwierzchnika wobec poddanego, a nie odwrotnie. - Ale tytułuj mnie Carem. - wolna ręka Thyara nagle zapłonęła, po czym zmieniła się w pokrytą czerwoną łuską kończynę, z potężnymi pazurami.

Carewicz odsunął się od niego i próbował sięgnąć po stojącą w pobliżu halabardę, jednak nie zdążył. Thyar wbił się pazurami w jego podbrzusze, po czym rozszarpał jego klatkę piersiową i uderzył Tagursha w twarz. Carewicz wydał z siebie piekielny krzyk i opałd na ziemię. Thyar chwycił go i wyrzucił przez okno.

**

Buntownicy, widząc co się stało, zaatakowali orkowych żołnierzy, uprzedzając ich działania. Kat prędko uwolnił wszystkich pojmanych. Ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Na ulicach rozgorzała walka. Zaskoczeni orkowie ulegli ludziom. Zdołali się jedynie ufortyfikować na zamku.

**

Do komnaty, z której Thyar wyrzucił carewicza, wpadło kilkunastu żołnierzy. Zastali oni leżącego na podłodze Thyara, z otwartą raną w podbrzuszu.
-Zbiegł, uciekł na mury! - Thyar zmylił żołnierzy, którzy szybko ruszyliby za jego wskazówką, gdyby buntownicy nie opanowali murów.

Thyar musiał teraz uciec. Teleportował się poza miasto, wcześniej wywołując potężną eksplozję i pożar na zamku.
Teraz pozostaje podszyć się pod tego starego pierdołę.
 
__________________
Zasadniczo chciałbym przeprosić za tę manierę, jeśli kogoś ona razi w oczy... ;P
Prabar_Hellimin jest offline  
Stary 11-04-2009, 14:50   #70
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Na ulicach Piotrogrodu panował chaos. W śmierci carewicza ludzie widzieli jakiś cud, zwiastun wielkich zmian. Odebrano broń orkom i zamknięto ich w ratuszu. Potem ludzie pospieszyli by zgasić pożar, który z niewiadomych powodów wybuchł na zamku. Podobno tłuszczą kierowali trzej wojownicy – człowiek, krasnolud i elf.
Właśnie to sprawiło, że Aririela skierowała się w stronę zamkowych murów. Nie bała się śmierci, ale uwolnienie tuz przed egzekucją było dla niej zbyt wielkim szokiem. Snuła się więc po ogarniętych chaosem ulicach stolicy orkowego imperium i nasłuchiwała wieści. Dowiedziała się, że ludzie przejęli kontrolę nad miastem, że zwolniono wszystkich więźniów z cytadeli. Słyszała jak zaczęto nawoływać ochotników do gaszenia pożaru w zamku. Słyszała też imię, powtarzane szeptem z pewną dozą niepewności i sceptycyzmu.
- Wśród zarządzających ochotnikami jest przyszły władca naszego państwa – powiedział jej zatrzymany przypadkiem mężczyzna. Spieszył do zamku by dołączyć do ochotników. – Podobno nazywa się Artur i ma ze sobą magiczny miecz.
Inni twierdzili, że to włócznia. A jeszcze inni byli przekonani, że Artur dosiada białego niczym śnieg rumaka, tak podobnego do tego, którego kiedyś dosiadał stary król.
Nie wierzyła w żadne słowo. Nie chciała uwierzyć, by nie przeżyć rozczarowania. Dla niej było ważne jedno – odnalezienie tego niepoprawnego krasnoluda zanim znów w coś się wpakuje. Kiedy usłyszała o towarzyszach niemalże legendarnego już króla musiała przekonać się na własne oczy czy owym krasnoludem nie jest jej towarzysz. Nikt nie potrafił powiedzieć jak wyglądają przyboczni domniemanego króla, widać jego postać przyćmiła wszystko inne.
Gdy dotarła do zamku pożar był już opanowany. Ogień strawił połowę wschodniego skrzydła zamku. Ludzie przeszukiwali już zgliszcza i dogaszali żarzące się krokwie. W wielkiej sali tronowej gromadził się tłum ludzi. Niczym duch minęła wejście. Zatrzymała biegnącego z naprzeciwka chłopca i dowiedziała się, że król i jego towarzysze są w małej komnacie przyległej do sali tronowej. Aririela bez zastanowienia skierowała się w tamtą stronę.
Jej kroki odbijały się echem pośród marmurowych kolumnad. Na końcu korytarza widziała zarys skromnych, dębowych drzwi. Ustąpiły gdy tylko je pchnęła. Do jej nozdrzy dobiegł zapach ciepłego posiłku, a uszy zarejestrowały cichą rozmowę. Jeden głos był bardzo melodyjny, śpiewny zdradzał, że jego posiadacz jest elfem; posiadacza drugiego głosu rozpoznała natychmiast. Pchnęła drzwi mocniej.
- Klindor! – krzyknęła uradowana, bezceremonialnie wchodząc do komnaty. – Żyjesz!
Krasnolud poderwał się na równe nogi i uśmiechnął szeroko. Kobieta podbiegła do niego i uściskała go jak dawno nie widzianego przyjaciela.
Klindor dziwił się zmianie jaka zaszła w kobiecie. Kiedy ją poznał wydawała się mu być rozgoryczona, zmęczona ciągłą ucieczką i ukrywaniem się. W jej oczach nie widział już gorączkowych iskierek, choć ciągle jej twarz wydawała się być wychudzona i zapadnięta w sobie. Jednakże teraz na bladej skórze wykwitły dwa urocze rumieńce, a wąskie usta rozciągnięte były w szerokim uśmiechu. Wydawało się też, że wraz z odejściem wielu trosk ubyło jej też lat.
Aririela mocno uściskała krasnoluda i pogładziła go po policzku.
- Broda powoli ci odrasta, przyjacielu. Ale jak twoja dłoń?
- Niestety, palce mi nie odrosną – stwierdził ze smutkiem pokazując jej okaleczoną rękę. – Topór mogę trzymać i w jednej ręce, ale szybkość już nie ta, rozumiesz.
Kobieta pokiwała głową i wyprostowała się. Spojrzała na domniemanego króla. Wydawał się jej nawet podobny do pomnika, który widziała kiedyś. Pomnika założyciela królestwa ludzi. Stał, wyprostowany, jak nakazuje zwyczaj w obecności kobiety. Skinęła mu głową, świdrując go wzrokiem. Wytrzymał spojrzenie jej bacznych, przenikliwych oczu. Skłoniła lekko głowę, a on zrobił to samo. Wyglądał zwyczajnie. Spodziewała się czegoś więcej, ale... to, co zobaczyła w pełni ją zadowalało. Ważne są jego umiejętności, a nie wygląd.
Jednak ciągle była sceptyczna. Trzeba na niego uważać.
- Panowie, przedstawiam wam moją przyjaciółkę i towarzyszkę w walce – Aririelę – oznajmił krasnolud, odsuwając dla niej krzesło i podsuwając swoją miskę z zupą. Elf usłużnie podsunął półmisek z pieczywem.
Do pokoju wszedł Baltazar. Aririela nie widziała go nigdy, ale słyszała opowieści o nim. Były na tyle dokładne by mogła go teraz rozpoznać.
- Arturze, ludzie oczekują, że do nich przemówisz – oznajmił, chowając dłonie w rękawach szaty. – Chcą ci złożyć hołd.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Zamknięty Temat



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172