Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2009, 21:53   #35
QuartZ
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Zgodnie z sugestią Bruggbuhr wyruszył przez miasto, żeby sprowadzić pozostałych towarzyszy do baru. Mijał po drodze znane już od dawna alejki, oraz poznane dopiero podczas ostatniej wizyty u Mesta uliczki. Czasem trochę śnieżyło, ale cały czas znośnie i nie przeszkadzało to zbytnio w dotarciu na miejsce. Co prawda krajobraz tego miasta na innych planetach, szczególnie tych najbogatszych, mógłby nie kwalifikować się miejscami nawet do kategorii slumsów, jednak było tutaj coś przyjemnego ze czym będzie tęsknił.

To spokój. Nie licząc pojawienia się Decadosów i dziwnego zlecenia od starca, można by powiedzieć iż miasto było niemalże senną miejscowością, gdzie nigdy nic się nie dzieje. A już na pewno nic ponad całkiem normalny tutaj przemyt i kłusownictwo, oraz wszelkie inne formy przestępczości, które są w całym wszechświecie równie naturalne jak woda w stanie ciekłym. Nawet, jeśli dla tej planety jest to wyjątkowo niefortunne porównanie.

“Pomyśleć jak wiele może się zmienić.” - Myślał sobie. - “Na początku mieszkałem na planecie gorących i wilgotnych lasów, pełnych wa chala, czy jutzików. Teraz za to jestem na bryle lodu, tak zimnej, jak gorący był dom.” - Zaśmiał się pod nosem pod wpływem nagłego przypływu wspomnień.
- No tak. A teraz awansowałem z bryły lodu na metalową puszkę, gdzie nawet nie jestem w stanie się wyprostować. Chyba nie chcę wiedzieć co jeszcze mnie czeka ... - Zamarudził pod nosem do siebie wypowiadając jednocześnie ostatnią myśl na głos.

Przez chwilę przekomarzając się w myślach z samym sobą, przekonał swoją sentymentalną połowę, że nie czas na wspominanie, bo im szybciej się ruszy, tym szybciej z metalowej puszki się wydostanie. Od tego momentu w zadziwiający sposób dotarcie na miejsce nie zajęło mu dużo czasu. Wchodząc do budynku ukłonił się lekko portierowi, który poznał go i najwyraźniej uznał za jak najnormalniejszego u Mesto gościa. Pewnie w środku ktoś był i właśnie na to bardzo liczył Bru. Wchodząc do pokoju zauważył, wewnątrz jest tylko jedną osobę.
Był nią młody Hawkwood, który rozciągnął się na łóżku i beznamiętnie patrzył w sufit. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł się do pozycji siedzącej, jakby na kogoś czekał.

- Mam chyba nadzwyczajne szczęście, że Cię tutaj spotkałem. Gdzie się podziała reszta? Mamy już statek i nie ma na co czekać. - Rzucił Bru od progu.
Wyraźnie nie podobało mu się to, co zobaczył. Miał to niemiłe wrażenie, że zmarnował czas.
- Bru? To ty?! - zdziwił się Sunne na widok Voroxa. - Ech... Myślałem, że to Mesto i Masseri. Poszli po więźnia a mnie wyznaczyli, żebym wynajął pokój na noc. Już trochę tu na nich czekam, ale wciąż nie wrócili... Jasna cholera, czemu robię za posłańca?
Ostatnie zdanie mruknął tak, żeby nawet wyczulony słuch Bru tego nie wyłapał.
- Jak to "poszli sobie"? Nie powiedzieli Ci nic więcej? Z pewnością mają jakiś plan i pewnie chcą też załatwić wszystko w określonym czasie. Na pewno nie wiesz nic ponad to, że poszli do więzienia? Mamy statek, a sprawia on więcej kłopotów niż myślałem i chyba lepiej będzie żeby opuścić planetę tak szybko, jak tylko zdołamy.
Dobrze zapamiętał rozmowę w hangarze i starał się używać podłapanych argumentów.
- Nie ma czasu na noclegi. - Rzucił na koniec.
- To co to za statek? Decadosom go zakosiliście, czy co? A Mesto i Masseri... Nie powiedzieli mi niestety nic. Wypytamy się ich jak wrócą. No, chyba że wolisz iść do nich do więzienia. Ech... Wierz mi Bru, coś mi się wydaje, że szybko nie będziemy mogli tu wrócić... A tak swoją drogą, to mógłbyś mi opisać tą maszynę.
- Nie, decadosom nie ubyło ani jednej maszyny, chociaż i tak mieliśmy małą zbrojną przygodę.

Przez chwilę zastanawiał się, jakby szukał w pamięci jakiegoś wyjątkowo odległego zdarzenia. Trwało to kilka chwil, aż wreszcie zrezygnowanym tonem powiedział:
- Nie znam się na statkach, ale widać było na nim sporo śladów walk, albo czegoś podobnego. Nie pytaj mnie o szczegóły, inżynier będzie wiedział, ten cichy. - Jakimś cudem czuł się dziwnie nie mogąc przypomnieć sobie imienia. - Ta kupa metalu ma dwie ładownie i trzy pokłady, w tym jeden z niespodzianką. Martwi mnie to, co może tam być, ale jeszcze go nie otworzyli. Chyba była też jakaś broń pokładowa ...
- Jakoś nie wydaje mi się, żeby dało się z nim po ludzku pogadać - mruknął, przeciągając się na łóżku. - Dobra, nieważne. Obejrzę wszystko jak już się znajdę na pokładzie. Teraz powiedz mi... Wolisz poczekać tutaj na Mesta i Masseriego czy iść do nich? Bo wiesz, ja nie jestem pewien, czy powinniśmy tam iść. Obaj mocno byśmy zwracali na siebie uwagę, to trzeba przyznać. Z drugiej strony, sam powiedziałeś, że czasu mało, a ja nie mam bladego pojęcia, kiedy i czy ci dwaj wrócą. Po nich można spodziewać się absolutnie wszystkiego. Nie zdziwiłbym się, jakby i ich zamknęli - Hawkwood uśmiechnął się krzywo na tą myśl.
- Nie, chyba nie warto po nich iść. Ciebie nie zamkną, ale ja wyglądałbym im pewnie na jednego z osadzonych i nic ponad to. Masz jakieś inne pomysły? Reszta zebrała się a barze i tam mamy się spotkać, a ja mam ochotę się napić.
- Szczerze... Też nie chce mi się tu siedzieć. Ale trzeba im zostawić wiadomość, żeby po powrocie tutaj, natychmiast udali się do baru. Hmm... Może portier. Mesto zdaje się mu ufać. Chociaż nie jestem pewien, czy nie okaże się szpiclem Decadosów. A na papierze wolę im nie zostawiać wiadomości, bo mógłby wejść tu ktoś niepowołany. Nie ufam tej planecie, ani jej mieszkańcom...
- W tym miejscu każdy może być szpiclem, ale chyba jesteśmy zbyt blisko portu, żeby portierzy nie byli przychylni kieszeniom szmuglerów. Sądzę, że prędzej dałby się pokroić niż coś powiedział, bo gdyby się rozeszło, straciłby połowę klientów.

Po chwili dorzucił jeszcze spostrzeżenie z poprzedniej wizyty.
- Z resztą Mesto urządził się tutaj jak u siebie, więc pewnie znają się już jakiś czas.
Hawkwood zastanawiał się moment, po czym zdecydował.
- Dobra, możemy iść do baru. Przekażę portierowi, żeby Mesto, Masseri i ten cały Griegorij czy jak on się tam zwie stawili się jak najszybciej w barze, w którym spotkaliśmy się ostatnio - młody szlachcic zebrał rzeczy, które przyniósł ze sobą i ruszył do wyjścia. - Możemy ruszać?
- Tak, nic mnie tu nie trzyma.
Zeszli na dół razem. Hawkwood przodem, tuż za nim Vorox. Na parterze młody szlachcic podszedł do portiera i powiedział:
- Wychodzę razem z przyjacielem. Czy mógłby pan przekazać panu Mesto, gdy tylko wróci, żeby stawił się najszybciej jak to możliwe w barze przy porcie?
- Oczywiście. Zrobię to z przyjemnością -
oświadczył portier. - Miłego dnia panie Raver.
- Nawzajem - Sunne uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył na dwór. Przy wejściu poczekał na Voroxa i obaj skierowali się w stronę brudnej speluny, w której spędzili trochę czasu wcześniej.
- Trzeba było mu powiedzieć, żeby przyszli "tam, gdzie ostatnio". Powinieneś przejść szkolenie wojskowe. Uczą tam, jak mówić jawnie to, czego nikt nie może wiedzieć. - Dla Bruggbuhra nie była to zwykła gra słów, ale prawdziwie nabyta umiejętność.
- Chyba masz rację. Chociaż w naszym przypadku można to rozumieć na kilka sposobów, a nie chciałem, żeby szwendali się po mieście jak pijane dzieci we mgle. Opowiedz mi może Bru o tej całej Walkirii, bo bardzo mnie ona interesuje.
- To matka Berta, barmana z baru przy porcie. Cwana kobieta, jej synalek siedział w tym cały czas i to właśnie on ze swoimi koleżkami zrobili nam zbrojne odwiedziny w hangarze. Uzbrojeni po zęby w karabiny i jeszcze trochę śmiecia. Może to on sam jest tym sprytnym w rodzinie, a matka tylko nadstawia karku dla przykrywki.

Sunne patrzył na voroxa zdziwiony. Po chwili wyobraził sobie twarz Berta i parsknął śmiechem.
- No... Skoro to jego matka, to muszą być podobni... A to oznacza, że jest naprawdę uroczą kobietą - powiedział starając się złapać oddech. Po chwili jednak spoważniał. - Zastanawia mnie jednak, czemu od razu wyciągnął karabin. Nie wydaje mi się, aby na tym polegał handel. I w dodatku nie był sam... Dziwna planeta - dziwni ludzie...
Z każdym krokiem byli coraz bliżej baru, gdzie czekała część towarzyszy. Nawet nie zwrócili uwagi jak szybko minął im cały odcinek, kiedy rozmawiali.
- Wbiegli już z karabinami w rękach. Myślę, że to miała być niespodzianka, ale robili za dużo hałasu i czekałem na nich przy drzwiach. Chyba popsułem im połowę zabawy. - Uśmiechnął się szeroko.
- Zapamiętam to, w razie, gdybym chciał Cię kiedyś czymś zaskoczyć - szlachcic mrugnął do Bru.
- Pod warunkiem, że będą tam drzwi. - Zaśmiał się vorox. - Bez drzwi ani rusz.
Hawkwood pokręcił głową i zaśmiał się. Przypomniało mu się, że miał zapytać o coś jeszcze.
- Ile daliście za statek? Skoro sprzedawcą okazał się kumpel Andi, to rozumiem, że cena mocno opuszczona, tak?
- Skończyło się na dwudziestu trzech tysiącach. - Wzruszył ramionami. - Dla mnie najważniejsze, że dodali nam do tego wódkę. Nie interesuję się za bardzo tym statkiem, i tak nie wiedziałbym co z nim zrobić.
- Przynajmniej nam się podróż nie będzie dłużyła. Akurat dobrze się składa. Po ostatnich wydarzeniach mam ochotę nieco się podchmielić.
- Tak, chociaż mam wrażenie, że ostatecznie wszystko jest na mój koszt. Pamiętasz butelkę, którą kupiłem tam poprzednim razem? Nie była warta nawet dziesiątej części tego, co dałem. On pewnie nawet to sobie dokładnie przeliczył. - Westchnął. - Chciwość jest chyba flagowym wynalazkiem ludzi.
- Cała przyjemność po naszej stronie -
Sunne uśmiechnął się szeroko.
Byli już na miejscu. Stojąc przed drzwiami wejściowymi Bruggbuhr wyraźnie cieszył zmysły zapachami znajomych mniej lub bardziej trunków. O dziwo cała droga przebiegła nadzwyczaj spokojnie i beż żadnych nawet najmniejszych znaków, którymi można by się martwić. Może ten dzień nie był wcale taki zły?
- Tym razem po mojej też. Nie mam zamiaru darować mu jakichś resztek spod baru. Skoro tyle dostał już pieniędzy, obiecał doliczyć to do statku i mam zamiar trzymać go za słowo.
To powiedziawszy Bru pchnął drzwi do baru, żeby przepuścić szlachcica.
- Ty pierwszy.
Szlachcic skłonił się przesadnie i wszedł do środka. Nie musiał być voroxem, żeby wyczuć zapachy wszystkich alkoholi, w tym niektórych przetrawionych. Nie przeszkadzało mu to jednak zbytnio. Pogawędka z Bru wprawiła go w dobry humor, toteż miał nadzieję, że nie będzie zmuszony do słuchania Andi, ani do rozmowy z nią. Ruszył na zaplecze bez słowa. Na miejscu ograniczył się do obdarzenia wszystkich znudzonym spojrzeniem. Ani na moment nie dawał po sobie poznać w jak dobrym jest nastroju. Wolał, żeby reszta grupy, (która wyraźnie za nim nie przepadała) nie miała okazji do ubliżania mu.
 
QuartZ jest offline