Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2009, 10:22   #31
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Faktoria "4 mila" - dwie godziny popołudniu. Pogoda coraz gorsza, śnieg sypie coraz mocniej, za dwie godziny zacznie zmierzchać.


Joachim
rzucił pytanie i czekał na krasnoluda. Ten nieco ochłonął i w zamyśleniu gładził teraz brodę patrząc na człowieka jakby oceniając go. Jego bratanek krzątał się na zapleczu przesuwając jakieś paki czy skrzynie czemu towarzyszyło co jakiś czas siarczyste i niezwykle zgrzytliwie brzmiące przekleństwo.

Snogar zacharczał, odchrząknął, po czym splunął na deski podłogi.

- Odważny jesteś. Albo głupi. Potrzebuję ochroniarza, bo Snorri nie zawsze będzie w pobliżu, a tym czterem w faktorii - wykonał nieokreślony ruch ręka. - nie można wierzyć.
Przyjmuję twą propozycje, a nawet podbije cenę - w tym momencie jakby się nieco zachłysnął i na chwile rozkasłał - dostaniesz oprócz wiktu i noclegu jakieś pieniądze, a po zimie konia.
Nie chce by ten -
tu zdusił jakieś słowa w krasnoludzkiej mowie - wypierdek Paul mówił, że Snogarowi służy się za michę jadła.
A teraz i tak daleko już nie zajedziesz. Jeszcze godzina czy dwie, parę podmuchów wiatru i Siodło, znaczy wjazd do doliny zawali śniegiem.
Tu będzie nawet może świecić słońce, ale tam już śniegu powyżej krasnoludzkiej brody.

- Na zgodę -
wyciągnął sękatą łapę na którą splunął - przybij krasnoludzkim obyczajem i gadaj coś za jeden.



W karczemnej izbie Dankan z otwartymi ustami patrzył jak gospodarz wybiega z pomieszczenia.
- Mistrzu Kurcie ! - zapiszczał rozpaczliwie - mistrzu Kurcie !
Rzucił się do drzwi, ale nogi zaplatały mu się w falbanki jakimi był obszyty dół majtek i jak długi rymnął na podłogę uderzając się boleśnie w nos. Jednocześnie dał się słyszeć trzask dartego materiału.
Dankan siadł na podłodze i pocierając rozbity organ powonienia dotknął zadka.
Nie mógł mieć żadnych wątpliwości. Element intymnej garderoby był rozdarty !!!



Francesca i Ekhard weszli do gościnnie teraz wyglądającej sali karczmy, tym bardziej, że śnieg za oknem zaczął padać jakby obficiej.
Weber
uśmiechnął się wskazując głową pogarszającą się aurę, ta w odpowiedzi skinęła jakby mówiąc - tak, mieliśmy szczęście.
Dziewczyna zasiadła za jednym ze stołów, a mężczyzna stanął przy szynkwasie.

Ktoś na górze trzasnął drzwiami i ujrzeli jak wzburzony jak nigdy Kurt zbiega szybko po schodach. Wyglądało to komicznie, bo każda część ciała szynkarza żyła przy tym jakby swoim życiem drgając w myśl własnego, rytmu.
W końcu gospodarz znalazł się na tyle blisko, za Ekhard mógł złapać go za rękaw.
- Chcieliśmy zamówić... - nie dokończył bo karczmarz wybełkotał tylko
- Zgroza... pomioty plugawe ... bezeceństwo i sprośność... Tu pod moim dachem ... tfu - wyrwał się Weberowi i zniknął zna zapleczu.
Mężczyzna tylko uniósł brew i w milczeniu czekał dalej. Po chwili Kurt wynurzył się ze swych kuchennych czeluści, spokojniejszy choć nadal roztrzęsiony.
- Czym mogę panu służyć ? - Ekhard poczuł znajomą, woń Khazaidzkiego No.1, spirytusu zachwalanego przez wojskowych, woźniców i felczerów, bowiem z równą łatwością czyścił zaśniedziałą i zardzewiałą broń, osie wozów z zaschniętego smaru, co i wypalał rany. Dosłownie.
Po raz pierwszy słyszał jednak by ktoś, kto był nie-krasnoludem wypił go nierozcieńczony i to bez wyraźnego uszczerbku na zdrowiu, mowie i psychice.
Spojrzał na gospodarza z wyraźnym podziwem.

Francesca kontemplowała gęsto padające teraz płatki śniegu, gdy zza pleców dziewczęcy głoś zadał jej pytanie w śpiewnym tileańskim języku.
- U nas przez całe życie można nie ujrzeć ani jednego a tu tyle ich na raz leci !
Odwróciła się. Przed nią stała uśmiechnięta Lizzie.



Kurt
raźno pomaszerował do drzwi przybytku "Pod Różą" i energicznie pchnął drzwi. Starannie wytarł nogi z błocka zalegającego "ulicę" "Suchą" i wkroczył do środka.
Budynek był jednym z niewielu, no właściwie to drugim po gospodzie "Pod Tłustą Gęsią" pietrowcem, gdzie na górze były rozmieszczone pokoje dam i samej madame Herty.

Na dole dwa stoły z ławami, jakieś taborety dla panienek i rzecz tu chyba nie widziana nigdy fotel właścicielki, mocno co prawda zużyty i choć gdzieniegdzie wyłaziły z niego kępki zeschłej trawy, to jednak towar tutaj wręcz arcyluksusowy. Centralną pozycje na nim zajmował bezczelnie chrapiący kocur, który chyba poczuł o coś żal do grubego Kurta, bo Flucher dałby sobie głowę uciąć, że jaszcze rano widział go w karczmie.

- Zamknięte - dał się słyszeć afektowany głos z bretońskim akcentem i z szumem sukni objawiła się sam właścicielka. Objawiła, albowiem słowo weszła byłoby co najmniej nieadekwatne. Oto bowiem mężczyzna miał wrażenie że sunie ku niemu imperialny galeon łopoczący na wietrze miast żaglami tasiemkami, koronkami i czort wie czym jeszcze.
Okręt rzucił kotwicę jakieś dwa kroki przed Kurtem i załopotała dla odmiany wojenna bandera, znaczy wystrzępiony nieco wachlarz.

- A monsieur ... Fluchert. Witamy, witamy. Co prawda nieco wcześnie jeszcze, ale... Mam zawołać którąś z moich dziewcząt ? - bandera załopotała znowu jakby zmuszając Fluchera do szybszej decyzji.



Huldbringen odwiązał konia i popatrzył na padający śnieg. Też mi coś pomyślał. U nas w Kislevie... Postanowił dla odzyskania rześkości zażyć nieco jazdy, a potem... A potem miał zamiar dla odprężenia wychędożyć tę małą, jak jej tam... at nieważne.
Podkręcił dumnie wąsa i skierował rumaka poza bramę nie widząc jak dwaj mężczyźni na czatowni wymownie stukają się w czoła.



Coś gwizdnęło kolo ucha Hugo i zaraz potem dobiegł go ryk orka. Mimo iż bał się że potknie o leżące wszędzie kamienie obejrzał się. Olbrzymi brzydal z dzidą, wrzasnął właśnie po czym wywalił się z łomotem na ziemie. To znaczy nogi jakby biegły dalej, ale torsem trafił na niewidoczna ścianę. Wyglądało to komicznie i niziołek pewnie w innej sytuacji parsknąłby śmiechem, ale teraz musiał oszczędzać oddech, bo trafiony wczesniej przez niego ork rozmasował widać nogę i teraz nadrabiał dystans.
Ze wzruszeniem Hugo pomyślał o Kislevczyku i obiecał sobie, że dziś wieczorem w podziękowaniu wykona specjalnie dla niego wiązankę piosenek ze swych rodzinnych stron.

Yuri nie mając czasu już na nabicie muszkietu dopadł konia i wyjechał na drogę. Zza zakrętu wypadły w szalonym pedzie pierwsze wozy i pomknęły w stronę brodu.
Jeden, drugi wpadły doń wzbudzając eksplozje piany i po krótkiej szamotaninie wydostały się na drugi brzeg.
Woda zapieniła się pod kołami trzeciego i właśnie wtedy stało się nieszczęście. Czy to kamień spowodował katastrofę, czy też nieuwaga woźnicy, dość że oś pękła z trzaskiem i pojazd przechylił się ciężko na bok sypiąc do wody towarami.

Hugo wyskoczył na drogę i rzucił spojrzenie w tył. Ork gdzieś zniknął, ale jak miał biedny halfling wskoczyć na pędzący wóz ?
Gdy tak rozważał co ma teraz robić uczuł jak jakaś siła podnosi go za kołnierz, unosi z ziemi i ciska na jeden z pojazdów. W jeźdźcu rozpoznał Yurija i obiecał sobie że to muszą być co najmniej dwa koncerty, a może nawet recital do samego rana ?
Leżał rozpłaszczony na stercie towarów desperacko starając się nie spaść, gdy wóz wtoczył się do brodu. Fala wody zalała Hugo i jak już przez mgłę usłyszał okropny trzask i znalazł się w lodowatej, lecz na szczęście płytkiej strudze. Kaszląc i prychając uczepił się jednej z poręczy wozu i wstał rozglądając nieprzytomnie. Na szczęście proca i pociski dalej nie podzieliły losu towarów na wiezionym pojeździe.

Yuri nie musiał nikogo ostrzegać, pierwszy wóz karawany wynurzył się zza skał i mknął ku potokowi. Kislwevczyk ujrzał czerwoną z wysiłku twarz woźnicy, jego rozwarte w krzyku usta i szaleńcze wymachiwanie bata, jakim popędzał zaprzęg. Przemknął na drugą stronę drogi wypatrując tego upierdliwego kurdupla i orka. O ile tego pierwszego zobaczył zaraz jak stoi na poboczu i z nietęgą miną wpatruje w przemykające obok wozy, to drugi zniknął. Nie namyślając się wiele podjechał, chwycił halflinga i cisnął na kolejny.
Jeśli będą mieli szczęście uda im się umknąć.

Ale nie mieli.

Rajtar
z rozpaczą spojrzał na wypadek trzeciego pojazdu. Woźnica czwartego nie wyhamował i wpadł na poprzednika. Huk był o wiele większy, do tego doszedł przeraźliwy koński kwik i wysoki krzyk miażdżonego człowieka. Kolejne wozy na szczęście wyhamowały i teraz woźnice czterech ostatnich patrzyli jakby osłupiali na katastrofę u brodu.

Na ostatnim Grob klnąc i wrzeszcząc zbierał ludzi każąc im kryć się za wozami, wyprzęgać wierzchowce, przesuwać pojazdy tworząc z nich obronny kwadrat. Nie można było nie podziwiać determinacji i odwagi krasnoluda.
- Tworzymy tabor, kto ma muszkiet czy pistolet lub kusze do środka, salwą odeprzemy wilczych jeźdźców ! Reszta do brodu usuwać wozy ! Konie oddać woźnicom, niech je trzymają z tyłu ! Yuri osłaniaj tych przy brodzie ?

Kislevczyk zeskoczył z konia i przemknął kilkanaście kroków ku rzece. Już na pierwszy rzut oka widać było, że usunięcie wozów, dobicie koni i usunięcie ich zajmie co najmniej kwadrans. Jęknął w duchu.
Z prawej strony usłyszał rytmiczny stukot stóp i ujrzał dwadzieścia wielkich orków wybiegających zza zakrętu rzeki o może 120 kroków od nich. Uzbrojeni byli w wielkie tarcze i zakrzywione paskudnie, zębate ostrza.
Bez trudu rozpoznał czarne orki !

Jednocześnie na tabor i bród spadło kilka strzał. Łucznicy (kilkunastu), obsadziło widać grań.

Znów usłyszeli wilczy zew, a za nim kolejne, co na najmniej kilka !
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg trwwewe.jpg (22.6 KB, 19 wyświetleń)
lastinn player
Arango jest offline