Jack Lee Huggins spojrzał po kolei po wszystkich zebranych wokół jego stołu. Przenosił po kolei wzrok na przybywających ochotników. Każdego mierzył dokładnie i oceniał wzrokiem… Zebrała się spora grupka… różne charaktery… różne profesje… pochodzenia….zbieranina najrozmaitszych indywiduów.
- Skoro tu przyszliście, to znaczy, że nie uważacie, że jestem szalony? Jak ten nieszczęśnik przed chwilą? A może sami jesteście szaleni? I dlatego przyszliście do mnie? Hahaha – perlisty śmiech szypra przebił się przez karczemny gwar. Spojrzeliście na niego zdziwieni, ale ten nie zwracał na was uwagi… zbyt był rozbawiony swoim żartem.
Po chwili umilkł, a jego śmiech został ucięty, jakby niewidzialnym nożem. Na jego twarzy zagościł wyraz powagi i zamyślenia.
- To nie będzie łatwa wyprawa… przemierzymy spory kawałek fal… sztormy będą nami miotać i tak dalej bla bla…. Znaczy jesteście zdecydowani? Mam nadzieję, że Ty Nibblins nie stchórzysz? Twoje umiejętności będą przydatne…
Kapitan wyjął z mieszka przy pasie, skądinąd nieco pustego, kilka szylingów i rzucił na brudny blat stołu tawernianego.
– Idziemy do portu, pokaże wam mój statek, postrach mórz i dumę kapitana – „Alezję”. Ostatnio nieco jej blask przygasł, ale niedługo zostanie przywrócony. Chodźcie poznam was z resztą załogi. - A ty –rzucił
Portuguesowi kilka szylingów – przynieś no mi butelczynę rumu jeszcze, ale chyżo!!!
*****
Wędrówka przez kręte i ciemne uliczki Tortugi po zmroku nie była najbezpieczniejszą rozrywką i nie przypominała bynajmniej spacerku przy świetle księżyca. Nocą to miasto tętniło życiem, hulankami, pijatykami, bijatykami i innymi rozrywkami. Jednak wasza dość liczna grupa, do tego całkiem nieźle uzbrojona wzbudzała respekt i nikt was nie zaczepił aż do samego portu. Po drodze Jack pociągał obficie z zakupionej przez
Portugesa butelczyny i od czasu do czasu zagadywał niektórych z nowo zaciągniętej załogi.
W porcie zacumowanych było kilka dużych jednostek i paręnaście pomniejszych stateczków, na prymitywnych pirogach i czółnach kończąc. W samym porcie panowała o dziwo cisza, jedynymi dźwiękami był szum wiatru między takielunkami, zwiniętymi żaglami i masztami, oraz skrzypienie desek pomostu. Na każdym statku wystawione były wachty, nigdy cała załoga nie schodziła na ląd by pić i uczestniczyć w ogólnej rozpuście… zawsze ktoś pilnował statku, narzędzia pracy każdego pirata…
*****
Statek
Jacka, był naprawdę okazały… smukły i dobrze uzbrojony szkuner, prezentował się obiecująco. Żagle i takielunek były nieco poszarpane, a w nadburciach i deskach kadłuba było widać szramy po niedawno odbytej walce, niemniej jednak „Alezja” była pięknym wytworem szkutnictwa.
Szeroki trap poprowadził was na łajbę
Higginsa…pokład wydawał się opustoszały, nawet kapitan okrętu był zdziwiony. Wparował na pokład wydzierając się:
- Wyłazić psubraty!!! Pijaki cholerne!!! Statku mieliście pilnować by was sto diabłów na rożnie w otchłani Tartaru smażyło!!!
Nagle otwarło się kilka drzwi… włazów, spośród pakunków poukładanych w sztaple na pokładzie wychynęło kilkanaście postaci, ubranych w najdziwniejsze kombinacje obdartego odzienia, uzbrojeni w kordelasy, krótkie kordy i pistolety. Mordy mieli obrośnięte i ogorzałe od wiatru… jeden z nich wystąpił do przodu, trzymając w rękach naładowany garłacz.
- Jack.. jak miło Cię widzieć Kapitanie – ostatnie słowa wypowiedział z pogardą.
– O przepraszam były kapitanie…przejmujemy statek… mamy dość twoich obietnic bez pokrycia i narażania skóry… oddawaj mapę i szykuj się na spotkanie z Wszechmogącym!!! - Binns? Co ty do kurwy nędzy robisz? Szaleju się nażarłeś? To mój statek i moja załoga!!!
-
Poprawka Jack, to był twój statek, a twoja lojalna załoga siedzi związana w łyka w ładowniach… niebawem Ty do nich dołączysz i twoi nowi towarzysze też!!! Chłopcy brać ich!!!