Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2009, 00:35   #67
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Ani drgnęła.

Ponura prawda dotarła do niego z siłą krasnoludzkiego młota. Pociągnął miecz jeszcze mocniej.

To na nic.

Jeden. Drugi. Trzeci. Płatki śniegu poczęły tańczyć w mroźnym powietrzu. Najpierw pojedyncze, a później było ich coraz więcej.

Opadł na kolana. Rozpacz, gniew i bezsilność. To czuł, klęcząc przed niewzruszonym ostrzem, pośród śnieżnej zamieci północy. W samym sercu orkowego imperium. Samotny i rozbity. Na skraju szaleństwa. Targany uczuciami, których dotąd nie czuł.

Żal i nienawiść.

Występowały dla niego wspólnie. Jak pary przeciwieństw: dobro-zło, światło-cień, dzień-noc.
Żal. Po utraconych nadziejach. Po straconym na zawsze kraju. Po przyjaciołach i towarzyszach, którzy odeszli bądź zaginęli.
Nienawiść. Do okupanta. Do ludzi, którzy przyczynili się do jego upadku. Do istot, które choćby wbrew sobie przyczyniły się, że znalazł się tutaj.
Zrozumiał. Wszystko było na nic. Zawiódł. Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Jego działania z góry były skazane na niepowodzenie. Dlaczego tego nie przewidział? Dlaczego nie wyczuł?
Nie wiedział. Nie wiedział jak i dlaczego. Nie wiedział, co teraz ma czynić. Nie miał pojęcia, co mógł robić dalej.
Uniósł twarz do nieba. Wzniósł swoją okaleczoną rękę ku sypiącemu się z góry żywiołowi.
- Panie! Błagam! Ześlij mi znak! Co mam teraz czynić?!
Jednak niebiosa milczały. Niebłagalnie. Niewzruszenie.
Uniósł się z klęczek. Chwiejnym krokiem, zataczając się i upadając w śnieg szedł. Nie było ważne dokąd ani po co. Ważne było, że do przodu.
Upadł. Powstał. Z trudem niczym ospały zwierz. Nie widział przed sobą niczego. I nikogo. Wichura wzmagała się. Walczył z oszalałym żywiołem. Wiatr gwizdał w uszach. Wył.
A on szedł. Kroczył wciąż przed siebie.
W końcu jego noga natrafiła na pustkę. Klindor stoczył się po stromym wzniesieniu, przeturlał się niczym kula śniegowa. Zatrzymał się. Nagle zrobiło się mokro i zimno. Przeraźliwie zimno. Usta pełne były wody. Leniwie, jakby od niechcenia odbił się od dna. Wypłynął, nabrał w usta haust zimnego powietrza, które zakuło go w płuca. Teraz oprócz zawodzenia wiatru słyszał huk rzeki. Klindor zamknął oczy.

Niech się dzieje, co chce.


Wiatr już nie wył. Ani nie słyszał huku rzeki. Tylko wesołe trzaski płonącego ognia. Było mu ciepło, błogo. Jak w ramionach matki. Bezpiecznie i spokojnie.
- Spójrz, budzi się! – cienki, chłopięcy głosik oznajmił mu to, co już zdążył zauważyć sam. Usłyszał ciężkie kroki. Ktoś usiadł przy nim.
- Przytrzymaj mu głowę, synu – poprosił miły, męski głos.
Głowę krasnoluda uniesiono, a bezwładne szczęki rozwarto. Do gardła wlano mu ciepłą ciecz. Smakowało. Przełykał głośno, sycąc się ciepłem i smakiem.
Otworzył oczy. Jego oczom ukazała się pociągła twarz o szlachetnych rysach. Miła. Naznaczona trudami lat. Ale w tych oczach płonął skrywany ogień odwagi i poświęcenia. Jednocześnie coś zaniepokoiło krasnoluda. Jakiś szczegół jego fizjonomii budził jego czujność. Coś, co wydawało mu się niezwykle znajome i zarazem znienawidzone. Tylko gdzie on to już widział… No gdzie?
- Na boga, odzyskałeś przytomność – mężczyzna uśmiechnął się. – Już obawialiśmy się, że nie przeżyjesz kolejnej nocy. Też mi pomysły. Kąpiele w rzece w środku zimy! Co jak co, ale prędzej spodziewałbym się wyłowić z rzeki elfa niż krasnoluda. Jak ci na imię, przyjacielu?
Klindor patrzył na niego, jakby nie rozumiejąc jego mowy. Gdzie już widział tą twarz…? Co to wszystko ma znaczyć? Czyżby jednak otrzymał upragniony znak? Wszak powinien już nie żyć…
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline