Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2009, 12:20   #34
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Kiedy echo ostatnich słów wypowiedzianych przez Assamitkę przebrzmiało, na wąskiej, krętej klatce schodowej zapanowała ciesz. Może to przez wszechobecne zimne, kamienne ściany, stojący na przeciwko siebie Kainici, odnieśli wrażenie, że atmosfera w korytarzyku zgęstniała, stała się ciężka i ... grobowa. To określenie wpełzło do umysłu kobiety niczym larwa w gnijące trupie mięso. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

- Dobry senior jest świadom obowiązków wobec swojego wasala. - świszczący głos Stepana, niczym powiew wiatru poszybował w dół, ku czekającym na nich mrocznym czeluściom - Wszystko ma swoją cenę... i miejsce w konflikcie mroku ze światłością. Sługa rzadko wybiera tego, komu służy. Wyboru nie dostajemy ani rodząc się z matki, anie odradzając z Ojca. Jedyny wybór to lojalność... bądź zdrada. Ona jest prawdziwą śmiercią, dla tego kim jesteśmy...

Nie czekając na odpowiedź towarzyszki, Wojewodzic ruszył schodami w dół. Kiedy pokonał kilka stopni nieoczekiwanie przystanął i odwróciła się, jego twarz wykrzywiał brzydki grymas, który zapewne miał być uśmiechem.

- Widzę Pani, że w twej martwej skorupie nadal płonie wojowniczy duch. - mężczyzna na chwilę zawiesił głos - Wysłuchaj mej dobrej rady i w tym miejscu postaraj się trzymać go na wodzy.

Kolejne stopnie pokonali w milczeniu. Czym głębiej schodzili tym dziwniej reagowały wyostrzone, wampirze zmysły Assamitki. Kobieta co chwila rozglądała się nerwowo, jej dłoń spoczęła na zimnej, stalowej rękojeści szabli, którą Kamyk miała przytroczoną do pasa. W głowie jej dudniło, gdzieś na saraju świadomości, cichutki dziewczęcy głosik recytował:

" Moje słowa, Twe dzieło... Czarna posoka i cudzy strach...Zgniłe nasienie i liche plemię... Co było, tego nie ma, czego nie było, nie będzie... Wracaj do nikąd, rozpłyń się bez śladu, na moje żądanie, na moje rozkazanie... "

Nienaturalne cienie wyginały się ekstatycznie w dzikim tańcu, umykając w popłochu, gdy tylko zbliżała dłoń do wykutej w skale ściany. W koło unosił się dziwaczny zapach, nie typowy piwniczny odór wilgoci i stęchlizny, tylko słodko-gorzki aromat, przynoszący ze sobą obietnicę zarówno bólu jak i rozkoszy. W końcu dotarli. Głęboko, do samego centrum. Zamek Petra był jak wielki kamienny lewiatan, a oni znaleźli się właśnie w głębi jego trzewi, w samym sercu Strachovskiego wzgórza. Z mroku zalegającego w kącie, wykutej w skale komnaty, wyłoniła się niska, przygarbiona postać w długim postrzępionym habicie. Twarz żywego trupa znaczyły niezliczone zmarszczki, a w długą, siwą brodę powplatane były pajęczyny.




Na środku pomieszczenia, stała studnia. Stepan skinął głową zakonnikowi i podszedł do ziejącej, bezdennej czeluści. Wyzuta z uczuć i myśli, które nagle ktoś wypił z niej, jak wino z ozdobnej czary, oszołomiona, poruszająca się jak w transie, Kamyk ruszyła za nim. Po chwili stali przy niskim murku, cembrowiny, spoglądając w nieskończenie czarne, połyskujące oko mroku.




***



D
o pierwszego piania kura i brzasku było jeszcze daleko, ale mimo to, a może właśnie dlatego, ruch na dziedzińcu Strachowskiego zamczyska był wielki. Pachołkowie wyprowadziwszy ze stajni konie siodłali je, inni pod dyktando księcia von Zaborsky układali pakunki w czarnym powozie, który z racji swej barwy i braku okien przywodził raczej na myśl karawan lub wielką trumnę. Jana obserwowała gorączkowe przygotowania do wyprawy z mieszanką strachu i nadziei w sercu. Wampirzyca odwróciła się od niewielkiego, pionowego okienka, wychodzącego na dziedziniec. Jej służki uwijały się jak w ukropie, pakując rzeczy, które jak sądziły mogły przydać się ich ukochanej pani w tej nieoczekiwanej wyprawie. Ciche stukanie w okute, dębowe drzwi oznajmiło przybycie Elisa, który wraz z kilkoma pachołkami miał znieść bagaże swojej pani do czekającego na podjeździe powozu. Jana z nieukrywanym smutkiem pogładziła po oszpeconych twarzyczkach swoje wierne służki. Jednak jej wrodzone umiłowanie piękna i świadomość własnej pozycji nie pozwoliły na nic poza delikatnym muśnięciem zdeformowanych skroni i policzków. Opuszczając komnatę Vitova, ze smutkiem zdała sobie sprawę z tego, najprawdopodobniej gdy wrócić, nie zastanie już Viery i Anny przy życiu, o to z pewnością zadba mściwa i małostkowa Krystyna. Coś w środku Jany umarło, tak samo jak tej nocy, kiedy Ojciec złożył na jej szyji mroczny pocałunek. A może nie wróci? Może zdoła uciec, wrócić do domu... obojętnie gdzie byle jak najdalej od Diabła i jego przeklętego potomstwa. Kiedy zeszła na dziedziniec Horst czekał już na nią, z galanterią skłonił się swej pani. W jego jasnych oczach na krótka chwilę skupiła się cała miłość i troska świata. Rycerz był gotów na jedno jej skinienie rzucić się z przeciwko wszystkim tu obecnym, ba był nawet skłonny wyzwać samego Petra... gdyby tylko zechciała.




Pod murem, tam gdzie nie docierało światło pochodni, przemykał złowróżbny cień. Niezauważony przez ludzi ani pozostałe wampiry Nosferatu bacznie obserwował krzątaninę na dziedzińcu. Jego oszpecone usta ułożyły się w złośliwy, cyniczny uśmieszek, kiedy jego spojrzenie spoczęło na pięknej białogłowie i jej rycerzu.

- Przyjdzie czas...Przyjdzie - wysyczał podniecony.

Umysł Wrońca wciąż był lekko zamroczony. Gangrel przez chwilę snuł się po dziedzińcu bez wyraźnego celu. Krzątający się ludzie drażnili go, wiedziony swoim pierwotnym, zwierzęcym instynktem, który pulsował we krwi wszystkich dzieci Ennoii, skierował swoje kroki do stajni. Przy wejściu złapał za kaftan młodego sługę, który właśnie taszczył na dziedziniec pięknie, zdobione złotymi guzami siodło, zapewne dla jego mości księcia von Zaborskyego, a może dla szkaradnego wojewodzica.

- Gdzie Slavko trzymał swojego konia? - Wroniec sam zdziwił się słysząc tak ostre nuty w swoim głosie.

Przestraszony młodzian tylko wskazał palcem miejsce w odległej części stajni i oddalił się najszybciej, jak tylko umiał, przytłaczany ciężarem paradnego siodła. Wroniec rozejrzał się uważnie po niewielkiej drewnianej zagrodzie. Podłogę zaścielała świeża słoma, na powbijanych u powały gwoździach wisiało zgrzebło, uzda i brązowa derka. Gangrel sięgnął po ciepły, wełniany pled. Przytknął go na chwilę do twarzy po czym rzucił na klepisko pod nogami. Rysy Wrońca wyostrzyły się nieprzyjemnie. Żuchwa nagle zaczęła gwałtownie rosnąć, po chwil zrównała się z nią uzbrojona w przeraźliwe kły szczęka. Ciało Gangrela powoli się zmieniało. Mężczyzna upadł na kolana. Podkurczone palce zaczęły porastać szarawą szczeciną, podobnie jak tułów i plecy. Czarna, prosta szata, przywodziła teraz na myśl zimowe futro. Jego oczy jarzył się w półmroku, żółtym, złowróżbnym blaskiem. Głuchy pomruk, który wydobył się z pomiędzy potężnych, uzębionych szczęk, oznajmił koniec transformacji. Wroniec obwąchał dokładnie spoczywającą tuż przed nim derkę. Nadstawił uszy, węszył. Złapał trop. Po chwili na dziedziniec, na którym czekali już wszyscy pozostali Kainici wbiegł wielki, srebrzysty wilk, o gorejących w mroku złotych oczach.


 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 29-04-2009 o 02:16.
MigdaelETher jest offline