Nie można było powiedzieć, żeby spotkanie zaczęło się specjalnie entuzjastyczne. Ale mogło być gorzej... W końcu nie pozabijali się na "dzień dobry". A to mogło dobrze rokować na przyszłość.
Stanie na środku zrujnowanego ratusza i zastanawianie się, co robić dalej do niczego nie prowadziło. Może trzeba było wrócić do wspomnianej na kartce pochodni?
Keith otworzył plecak i wyciągnął przygotowaną jeszcze w wieży pochodnię. Najwyraźniej
Dantlan wpadł na taki sam pomysł, bo zaczął się przymierzać do jednego ze stojaków, w których ciągle palił się ogień.
-
Chyba nie masz zamiaru targać tego ciężkiego stojaka - powiedział
Keith. Co prawda praca fizyczna służyła rozwojowi mięśni, ale
Dantlan równie dobrze mógł sobie coś nadwyrężyć albo co gorsza połamać. A
Red mógł akurat nie mieć nastroju na leczenie. -
Mam pochodnię, to sprawdzę wszystkie ściany.
Zaczął od wejścia do ratusza - szedł wzdłuż ścian z zapaloną pochodnią. Dotarł do narożnika, skręcił, wreszcie dotarł do podestu.
Wszedłszy na niego, stanął na środku. I zobaczył, jakby inne źródło światła - słabe, czerwone, ale jednak.
Dochodziło spod stóp
Keitha - kamień na którym stał, ten sam, który "wskazuje" obraz, zaczął bezczelnie świecić się na czerwono. I układał się w znak dziwnej pieczęci.
Okrzyk zdziwienia
Keitha zmieszał się z
"Wiedziałem!" Dantlana, który w zadziwiająco szybki sposób znalazł się obok
Keitha. Ten przybliżył pochodnię do znaku, który w odpowiedzi rozjarzył się mocniej.
-
Ja to zrobię - wrzasnął
Kortlaf i ruszył ku znakowi z podniesionym toporem. -
Otworzę to!
-
Stój! - syknął
Dantlan, wykazując się odpowiednim refleksem. I inteligencją, bo nie stanął na drodze biegnącego
krasnoluda. -
To glif strażniczy. Jak go walniesz, to on ci odda sto razy silniej. Kortlaf najwyraźniej nie miał zamiaru sprawdzać na własnej skórze, czy
Dantlan ma rację. Wrócił na miejsce, mrucząc coś pod nosem.
-
Może to działa na dźwięk? Jakieś hasło? - powiedział
Dantlan. -
Na przykład 'pochodnia'.
Glif nie zareagował.
-
Powinno być tak, jak w tej znanej bajce - zażartował
Keith. -
Sezamie, otwórz się. Dancan obrzucił go mało sympatycznym spojrzeniem, zaś glif, zachował się tak, jak poprzednio.
-
Mag. Gihed. Światło. Wejście - próbował
Keith. Bez efektu.
-
Ciekawe, co by było, gdybym spróbował ogrzać glif? - zaczął się zastanawiać
Dantlan.
Na podgrzewanie glif zareagował natychmiast. Może nie całkiem tak, jak by sobie tego życzył
Dantlan. Jedynym efektem podgrzania było to, że glif zaczął coraz mocniej świecić. Przeszedł od słabej czerwieni, prawie różu, przez różne etapy, po głęboką czerwień.
-
Zróbcie ruszt i go usmażcie - rzucił ironiczną propozycję
Zahreg.
-
Rozpalcie na nim ognisko - zaproponował równie ironicznie
Patra.
Nie było wiadomo, czy glif nie uzna tego za próbę sforsowania siłą, ale spróbować można było. Co skończyło się podobnym efektem, jak poprzednie usiłowania. Glif doszedł do szkarłatu... I nic się nie stało.
Keith odgarnął na bok reszki palących się desek. Glif przygasł odrobinkę.
-
Ogień zawiódł, hasło na głos zawiodło -
Dantlan z niechęcią spojrzał na glif -
więc pozostaje magia. Ale właściwie, lepiej nie ryzykować utraty magii, dopóki wszystkie wyjścia nie będą wyczerpane.
-
Może użyć coś, co należało do maga? - zapytał
Keith. Miał co prawda pierścień, prawdopodobnie własność
Giheda, ale wolał nie ryzykować, że glif 'ukradnie' z niego moc.
-
Wychodzę z założenia, że kluczem do wszystkiego jest owa "pochodnia" - powiedział
Dantlan, w zasadzie do siebie. -
Może inaczej. - snuł rozważania. -
Czym jest ogień? Ogień składa się z ciepła, które jest formą energii, jest czymś bliższym plazmie, lecz nią nie jest, natomiast emituje dźwięki i promieniowanie. Nie jest zjawiskiem ani do końca fizycznym, ani chemicznym. Bardziej czymś pośrednim.
Widać było znudzenie na twarzach
krasnoludów.
Valrod z trudem tłumił ziewanie. Albo rozważania Dantlana były dla niego tak oczywiste, albo tak nudne.
-
Jednakże pochodnia jest traktowana głównie jako źródło światła - rozważał dalej
Dantlan.
-
Nie. Od światła się zaczęło - warknął z irytacją
Dantlan, może zły sam na siebie.
-
Pochodnia to światło, trochę dymu - wtrącił się
Keith, aby dać do zrozumienia, że jeszcze nie zasnął.
Wyraz twarzy
Dantlana sugerował, że wtrącenia nie bardzo są mu w smak.
-
Pochodnię można użyć jeszcze jako narzędzie tortur - rzucił pomysłem
Kortlaf.
- Jeden mój znajomek....
Trafiony zabójczym spojrzeniem
Dantlana nie dokończył.
-
Glifu torturować nie będziemy - uśmiechnął się
Keith.
-
Brakuje jeszcze tylko dźwięku - snuł dalej rozważania
Dantlan. -
Nie jestem pewien czy to dobry trop, ale nie zaszkodzi spróbować.
-
Słyszałem, że przedstawienia typu "światło i dźwięk" są bardzo modne - uprzejmie zgodził się
Keith.
-
W ciepłej atmosferze - spojrzenie
Dantlana sugerowało chyba, że w ramach tworzenia ciepłej atmosfery z przyjemnością posadziłby
Keitha na jakimś ognisku.
-
Zagramy na grzebieniu, albo pile - kontynuował niezrażony Keith. -
Dziewczyny tańczą - dodał ciszej -
a krasnoludy stepują.
Najwyraźniej te uwagi nie dotarły do krasnoludów, bo żaden z nich nie powiedział ani słowa. W przeciwieństwie do Averre.
-
Chcesz urządzać zabawę w samym środku tego chaosu?! - spytała oburzona.
-
Ależ skąd. - Keith stłumił uśmiech. -
Chodzi nam o otwarcie tego glifu
-
A po co chcecie go otwierać? Skoro go założono, to chyba nie po to, by go ktoś ruszał?
Pytanie było nad wyraz słuszne.
-
Nieżyjący już mag, twórca tego glifu, chciał żebyśmy tam poszli. Dał nam mapkę - wyjaśnił Keith.
-
Aha... Jak widzę zapomniał dodać do mapy instrukcję jak go otworzyć.
-
Niestety, nie zdążył - powiedział Keith z żalem.
-
Ciekawe, czy stojaki z ogniem emitują jakiś dźwięk? - zaczął się zastanawiać
Dantlan.
-
Jak walniesz w taki, to pewnie zawibruje - zaśmiał się
Patra.
-
Może każdy stojak jest inaczej nastrojony - zażartował
Keith.
-
Jak kieliszki z wodą o różnych ilościach płynu - po raz pierwszy
Dantlan okazał coś w rodzaju przebłysku humoru.
-
Możemy sprawdzić teorię dźwiękową - powiedział
Keith. -
Postukamy w stojaki, a któraś z pań pobrzdąka na łuku. Może otworzy się na imię maga?
-
Można spróbować ponownego połączenia z glifem i wypowiedzenie imienia "Gihed". Keith nie miał pojęcia, co i jak
Dantlan chciał połączyć z gifem, ale postanowił wypróbować wcześniejszą sugestię.
-
Gihedzie, ty zarazo, jak to ma działać!
-
W imię Giheda rozkazuję ci - otwórz się.
Mimo usilnych wysiłków Keitha glif nadal jedynie bezczelnie się świecił piękną czerwienią.
-
Jak się nie otwiera, to z kopa - krzywo uśmiechnął się
Dantlan. -
Znana dewiza krasnoludów.
-
Nie wiemy... Może Gihed miał jakąś ulubioną piosenkę...
-
Tak... Może wywołamy jego ducha - powiedział
Dantlan.
-
Duchu Giheda, powiedz nam, powiedz...? Równie dobrze możemy usiąść w kółko i zaśpiewać kołysankę.
-
Moim zdaniem trzeba kierować się magią - stwierdził
Dantlan, nie reagując słowem ni gestem na wcześniejsze słowa
Keitha.
-
Łatwo powiedzieć - magią - sprzeciwił się
Keith. -
Glif powinien móc otworzyć każdy, nie tylko mag.
-
Jednakże nie wiadomo co jest na końcu korytarza - stwierdził
Dantlan. -
Może Gihed chciał, żeby to tam było zamknięte...
-
To powinno być słowo albo dźwięk - powiedział w zadumie
Keith. -
Gdyby chciał to coś zamknąć na wieki, to by nie dał mapki - nawiązał do wypowiedzi
Dantlana. -
A w ogóle, to skoro kopać nie wolno, to może pogłaskać.
-
Chodziło mi bardziej o coś, czego nie mógłby zdobyć każdy - powiedział
Dantlan. -
No to pogłaskaj - dodał ironicznie.
*A co mi tam* - pomyślał
Keith. -
*I tak wyszliśmy na durni.*
Glif, naturalnie nic sobie z tego głaskania nie robił. Jednak nagle kamień na którym był glif... poruszył się? I to w dół.
Zaskoczony
Keith cofnął się o krok.
Kamień drgnął niewiele, może o milimetr, może o dwa, ale jednak się ruszył.
Keith popatrzył na wpisany w okrąg szkarłatny pentagram, z wyrysowanymi na nim nieznanymi runami.
-
Może trzeba palcem obrysować wzór - zaproponował. -
Albo ponownie pogłaskać?
Głaskanie nic nie dało. Obrysowanie koła, pentagramu, narysowanie runów palcem - również.
-
Można jeszcze boso pochodzić po glifie - powiedział
Keith.
Nie zastanawiając się długo ściągnął but i stanął na glifie.
I z trudem zdążył wystawić ręce, gdy nagle runął do przodu straciwszy równowagę.
Kamień, na którym był glif po prostu się zapadł, a wraz z nim noga
Keitha.