Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2009, 21:46   #88
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Lenard wraz z Keithem ustawił stojaki, po czym przy pomocy kawałków drewna i sterty papierów rozpalili na nich ogień. Najemnik jednak wcale nie poczuł się lepiej, gdyż wciąż nie miał pomysłu na to co powinni teraz zrobić, jak dostać się do podziemnych korytarzy? Chciał doprowadzić sprawę magicznej mgły do końca, lecz sam już nie wiedział czy ma to jakiś sens, zaczął się nawet zastanawiać, czy nie rzucić tego w cholerę i po prostu nie poszukać jakiejś drogi ucieczki z miasta. Górą jednak pozostała chęć przygody i Spoon ostatecznie postanowił zostać.

Z rozważań wyrwał go Dantlan, ciałem młodego maga zaczęły targać spazmy, najemnik chciał podejść do niego, lecz przecież i tak nie wiedziałby jak zaradzić atakowi, pierwsza pomoc nie była jego mocną stroną. Jednak jakiekolwiek działanie okazało się ostatecznie zbędne, gdyż czarodziej po kilku sekundach sam doszedł do siebie. Nagle stało się coś zaskakującego, gdy tylko Dantlan dotknął swoim kosturem podłoża, pojawiły się małe płomienie. Kolejne uderzenia dawały już odmienne rezultaty. Lenard sam już nie wiedział czy mag po prostu się popisuje czy też używa magii mimowolnie, zapewne nie omieszkał by go o to spytać, lecz wtem usłyszał głos Kotrafa.

- Jak to kurwa nie? No stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Keith postanowił, iż zawoła krasnoludy, zaś Lenard ruszył tuż za nim. Jak się okazało banda Kotrafa nie była wcale tak daleko i szybko dotarła na miejsce. Lenard kiwnięciem głowy przywitał towarzyszy. Kiedy Keith wypytywał Kotrafa o drogę i wtajemniczał go w ich obecną sytuację, Spoon z oporem wpatrywał się w ulice miasta, jakby zaraz miały się na nich pojawić potwory.

- Pochodnia... - Krasnolud rozejrzał się. - Jaka kurwa pochodnia... Tu pochodni przecie nie ma... eee... No niestety, nie wiem co to za wejście może być, ani gdzie. My proste chłopaki są, od rąbania jeno. Pokażesz nam gdzie jest coś co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji.

- Nie wątpię przyjacielu, lecz w tej sytuacji na nic nam się zdadzą żołnierskie umiejętności - rzekł Lenard, wtem w jego polu widzenia pojawiła się jakaś kobieta.

W innych okolicznościach najemnik zapewne już sięgał by po broń, lecz teraz, gdy miał przed sobą bandę zbrojnych, było to zbedne. Po chwili rudowłosa elfka stała już przed nimi. Spoonowi wydawało się, iż skądś znał emblemat, który nosiła, ale nie był dokładnie pewien skąd.

- Czy ktoś mi powie co się stało z całym tym cholernym miastem? – spytała odważnie.

*- Ma tupet, podchodzi do bandy uzbrojonych ludzi, w mieście pełnym diabelskich pomiotów i tak po prosty pyta "co się stało?", to już nie jest odwaga, to głupota.*

Lenard nigdy nie żywił urazy do elfów, nawet w kontekście kilku potyczek, które miały miejsce między Cesarstwem a Imperium. Zresztą uważał, że skoro ludzie od wieków walczyli między sobą, to nie zrobi im wielkiej różnicy jeśli trochę powalczą z elfami.

Keith podjął się wytłumaczenia elfce co miało miejsce, choć momentami ich rozmowa była dość burzliwa. Najemnik jednak nie brał w niej udziału, bowiem wolał skupić się na słuchaniu tego co inni mają do powiedzenia.

- O zatargach na pograniczu wie każdy. O tym, że prowokują to nie tylko ludzie - również.
- Nie mówimy o twoim krewniaku. On to jedno, ty - to drugie.
- Zjawiasz się nie wiadomo skąd i zaczynasz o wszystko wypytywać, jakbyś miała do tego nie wiadomo jakie prawo. Najwyraźniej w tym co mówią o arogancji elfów jest zbyt wiele prawdy. Nie jesteś na swoim podwórku, nie jesteś tu gospodarzem, a my nie jesteśmy nieproszonymi gośćmi. Jesteśmy u siebie, a ty nawet nie raczysz tego zauważać.


- On ma rację - rzekł z uśmiechem Lenard, od czasu do czasu lubił wziąć udział w jakimś sporze lub chociaż być jego świadkiem.

- Jakbyś nie zauważył wasze "wspaniałe i postępowe miasto" jest ruiną. Wasi ludzie nie żyją. Zostałam pozbawiona przytomności przez jakieś niebieskie świństwo. Zresztą nie tylko ja, oni także. Więc na pewno mają prawo do wyjaśnień.

Dopiero, gdy Lenard usłyszał "oni także", zdał sobie sprawę z obecności dwóch kolejnych elfów. Nie mógł się pozbyć wrażenie, iż miasto zaludnia się na nowo. Zaczęło się od jedynych ocalałych z masakry, którzy schronili się w wieży, potem do grona "przyjaciół" dołączył jeszcze były mieszkaniec miasta, obecnie bliżej niezidentyfikowana istota, mała dziewczynka, banda krasnoludów, Valrod, a teraz trzy kolejne elfy...

Jak się okazało najbardziej wygadana elfka nosiła imię Vanya, jej towarzyszką była Averre Stinill, kapłanka bogini Absinthe, trzeci elf póki co pozostawał anonimowy. Averre niemal od razu zaoferowała im swoje usługi, lecz Lenard powątpiewał w to czy może im się ona przydać, gdyż jej moc zależała tylko i wyłącznie od widzimisię jakiegoś bożka. Jeszcze jako dziecko najemnik był uczniem kapłana jednak potem zrezygnował z nauk, czuł się oszukany przez swego boga i od tamtej pory pozostał zatwardziałym ateistą. Mimo wszytko poczuł dużo sympatii do Stinill, wyglądała ona na nieco zagubioną i w pewnym sensie przypominała mu Sally.

Vanya postanowiła, iż zbada miasto, by odnaleźć jakąś drogę ucieczki, Lenardowi takie samotne bieganie po Sarrin wydało się głupie, lecz przecież nie o jego głowę tutaj chodziło.

-Ja mam na imię Lenard - rzekł do kapłanki by mieć już za sobą formalności - Również pragnę Cię powitać w naszej jakże zacnej kompanii - mówiąc te słowa patrzył to na krasnoludy, to na Dantlana i ich czerwonego towarzysza, by wreszcie jego wzrok spoczął na Feliksie - Zaiste zacnej.

Nagle jakieś zamieszanie w głębi ratusza przykuło jego uwagę, wyglądało na to, iż jego towarzysze wreszcie coś znaleźli. Kiedy Lenard dotarł na miejsce jego oczom ukazała się czerwona pieczęć, którą Keith oświetlał swoją pochodnią. Pomimo stosowania wielu różnych metod działania nie udało im się jednak w żaden sposób wykorzystać tego znaleziska. Mimo tego towarzysze Spoona byli w znakomitych humorach, nawet Dantlan żartował. Mag zaproponował nawet by po prostu pogłaskać pieczęć, tego zadania podjął się Keith, dość niespodziewanie kamień poruszył się. Jednak kolejna próba jakiej zamierzał dokonać Duncan była naprawdę dziwna, mężczyzna postanowił, iż boso stanie na glifie.

*-To jakaś parodia* - pomyślał Lenard z trudem tłumiąc śmiech.

I tym razem kamień się poruszył, a nawet zapadł się tak, że Keith stracił równowagę i runął na ziemię. Najemnik pomógł mu wstać.

- Panowie, czy wy coś piliście? Magiczna manierka mości pana Feliksa? Bo humory jak widzę wam dopisują - rzekł z uśmiechem.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline