- Nie jest dobrze... Nie jest dobrze... - jak mantrę powtarzał Hugo, drapiąc się jednocześnie po łydce, która nie wiedzieć czemu zaczęła pieruńsko swędzieć.
Pal licho, że siedział po pas w zimnej wodzie. Pal licho, że ta lodowata woda właśnie odmrażała mu siedzenie. Pal licho nawet, że gdzieś tam zasuwa na nich ze dwie dziesiątki wielgachnych brzydali z paskudnymi buźkami. Najgorsze było to, że wśród nich jest ten, któremu walnął kamieniem pod kolano. To musiało boleć i ork pewnie urwie mu za to głowę.
A gdyby go tak przeprosić? - zastanawiał się.
W sumie był to jakiś pomysł, ale niziołek szybko zmarkotniał.
Przecież nie znam orkowego - stwierdził ze smutkiem.
- W takim razie trzeba je wszystkie pokonać - Hugo wypiął mężnie pierś. Naraz przyszła mu do głowy jedna myśl. Na tyle natrętna, że wydarł się na całe gardło w kierunku brodatego Groba.
- Grooob! Grooob! - darł się jak najgłośniej potrafił.
- Wyślij jeźdźca! Trzeba ostrzec faktorię! Muszą wiedzieć o orkach w dolinie! - wykrzyczał.
- I może podeślą nam jakąś pomoc... - dodał już ciszej, spoglądając z coraz większą obawą na zbliżających się zielonoskórych.
Wozy pozostające na brzegu od strony wylotu z doliny były już ustawione. Karawana Groba była całkiem przyzwoicie zdyscyplinowana, co mogło decydować o przeżyciu podczas tak niebezpiecznych podróży.
Woźnice i najemnicy ściskali w garściach wszelakiego rodzaju broń miotającą, nie zapominając o solidnym kawałku żelaza pod ręką, w razie gdyby doszło do walki wręcz. Ta wydawała się raczej nieunikniona.
Niziołek, chowający się za burtą jednego z wozów i dodatkowo za workiem z obrokiem dla koni ciągnących wozy, usłyszał, jak sędziwy krasnolud cedzi przez zaciśnięte zęby:
- No chodźcie, zielone pokraki... Zobaczycie, jak twarde do zgryzienia są wozy Groba... - powoli zaczął podnosić rękę w górę, by w odpowiedniej chwili dać znak do rozpoczęcia ostrzału. Lata doświadczeń sprawiły, że zdawał sobie sprawę, że nie będzie czasu na przeładowanie broni.