Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2009, 23:56   #11
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Juba nie miał wątpliwości, czy postąpił dobrze.
Juba nie znał wątpliwości.

Słyszał śmiech, który dudnił w jego głowie niczym wojenne bębny. Czuł smak krwi, czuł ją w ustach, nozdrzach.

Świadomość, że nareszcie uda mu się wydostać z zapomnianej przez duchy Tortugi, cieszyła go. Sprawiała, że miał ochotę tańczyć. Nie czas jednak na to. Czuł, że niedługo pojawi się ofiara godna złożenia jej w podzięce. Pozwoli dzikim bestiom zatopić kły w tętniących życiem ciałach. Ludzkich ciałach.

Wodził wzrokiem po podobnych jemu towarzyszach kapitana Hugginsa. Jego wzrok przykuł odziany w kolorowe szaty mężczyzna. Stary, cuchnął śmiercią. Juba nie rozumiał tych, którzy poddali się woli niewielkich twarzy ze złotych monet. Nie rozumiał wielu rzeczy. Ten świat nie należał do niego, z wzajemnością.

Kiedy zdawało się, że wreszcie ucieknie od tego miejsca doszło do tej dziwnej sytuacji. Zdrada, czuł zdradę. Śmierdziała gorzej niż padlina rzucona na słońce. Nie lubił smrodu. Walka nie była godna jego uwagi. Nie była to ofiara, na którą czekał. Ofiara nie powinna śmierdzieć.

Stał na uboczu obserwując tą dwójkę. Podrapał się po głowie nie mogąc zrozumieć tego dziwnego rytuału, któremu się oddawali. Kręcili się jak pijane łachmyty, z którymi obcował do tej pory. Wciągnął ogromną ilość powietrza. Nawet pomimo obszernej szaty, z łatwością można było dostrzec jak rozszerza się jego klatka piersiowa. Był potężny, stojąc tuż obok niego dostrzegało się to jeszcze wyraźniej. Dłonie zdolne kruszyć kości, ciało urodzonego zabójcy. Dla tych, którzy stanęli naprzeciw niego, kolor jego skóry był symbolem śmierci.

Juba rozważał jakiż to przebiegły duch nakłonił tych biednych ludzi, do korzystania z tych dziwnych narzędzi. Nie przerwał nawet rozważań kiedy jakiś pirat, najprawdopodobniej niespełna rozumu. Ruszył na niego wymachując szablą nad głową. Afrykańczyk uniósł brwi i wydał z siebie dziwne jęknięcie. Nachylił swą włócznie w jego kierunku. Kiedy ostrze pirata ponownie opadło, jego krtań była już całkowicie zmasakrowana. Korzystał z nietypowego oręża i nie dawał szansy na wyciągnięcie wniosków. Zwłaszcza tym, którzy okazywali się zbyt głupi by zrozumieć oczywistą różnicę wynikającą z zasięgu.

Kiedy ujrzał jak jego ofiara opada na pokład statku, wydał z siebie nienaturalnie głośny wrzask. Przypominał ten towarzyszący odniesieniu poważnej rany. Juba nie czuł jednak bólu. Czuł nienawiść, ogromną nienawiść. Poczuł zapach prochu. Z każdą sekundą narastała w nim złość. Zerwał z siebie białą szatę. Stał w samym środku szalejącej walki jedynie w szarych, podwiniętych ponad kolana spodniach. Każdy mięsień, każde ścięgno, każda żyła, pulsowała jak szalona.

Wydając z siebie kolejny przeraźliwy wrzask rzucił się na najbliższego przeciwnika. Ten na swoje szczęście zorientował się, że stał się celem łowcy.
Usiłował zadać cios. Nim jednak w ogóle zdołał unieść broń. Juba minął go i wykorzystując rozpęd oraz ogromny zamach. Trafił nieszczęśnika drzewcem w potylicę. Padł nieprzytomny, lecz jeszcze żywy. Życie tliło się w jego ciele. Przynajmniej do momentu, w którym ogromna stopa nie zaczęła z impetem wbijać jego głowy w pokład.



W tym samym momencie wojownik stał na popękanej ziemi. Daleko od pokładu statku. Daleko od ludzi, których posyłał do piekła. Ledwie kilkadziesiąt metrów przed sobą widział ogromnego lwa, który przyglądał mu się w milczeniu.
W jednej chwili wydał z siebie ryk i ruszył w jego kierunku. Juba szykował się na spotkanie. Lecz w momencie kiedy ich łaknące trofeów ciała miały się spotkać, wszystko zniknęło.

Łowca odwrócił się i ujrzał mężczyznę, który ledwie drasnął go w lewy bark. Na jego twarzy malowało się przerażenie.

- Mu… erta! M… ue…rta! – Wyrzucał z siebie raz za razem.

Aż do momentu kiedy przebijający klatkę piersiową grot włóczni, zmienił słowa w nieprzyjemne charczenie. Uderzenie stopą zepchnęło na wpół martwe ciało z drzewca. Nie interesował go już, cała ta walka go nie interesowała. Zawiedziony usiadł w miejscu, w którym do tej pory stał i czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 09-04-2009 o 00:00.
Rusty jest offline