Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-04-2009, 23:56   #11
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Juba nie miał wątpliwości, czy postąpił dobrze.
Juba nie znał wątpliwości.

Słyszał śmiech, który dudnił w jego głowie niczym wojenne bębny. Czuł smak krwi, czuł ją w ustach, nozdrzach.

Świadomość, że nareszcie uda mu się wydostać z zapomnianej przez duchy Tortugi, cieszyła go. Sprawiała, że miał ochotę tańczyć. Nie czas jednak na to. Czuł, że niedługo pojawi się ofiara godna złożenia jej w podzięce. Pozwoli dzikim bestiom zatopić kły w tętniących życiem ciałach. Ludzkich ciałach.

Wodził wzrokiem po podobnych jemu towarzyszach kapitana Hugginsa. Jego wzrok przykuł odziany w kolorowe szaty mężczyzna. Stary, cuchnął śmiercią. Juba nie rozumiał tych, którzy poddali się woli niewielkich twarzy ze złotych monet. Nie rozumiał wielu rzeczy. Ten świat nie należał do niego, z wzajemnością.

Kiedy zdawało się, że wreszcie ucieknie od tego miejsca doszło do tej dziwnej sytuacji. Zdrada, czuł zdradę. Śmierdziała gorzej niż padlina rzucona na słońce. Nie lubił smrodu. Walka nie była godna jego uwagi. Nie była to ofiara, na którą czekał. Ofiara nie powinna śmierdzieć.

Stał na uboczu obserwując tą dwójkę. Podrapał się po głowie nie mogąc zrozumieć tego dziwnego rytuału, któremu się oddawali. Kręcili się jak pijane łachmyty, z którymi obcował do tej pory. Wciągnął ogromną ilość powietrza. Nawet pomimo obszernej szaty, z łatwością można było dostrzec jak rozszerza się jego klatka piersiowa. Był potężny, stojąc tuż obok niego dostrzegało się to jeszcze wyraźniej. Dłonie zdolne kruszyć kości, ciało urodzonego zabójcy. Dla tych, którzy stanęli naprzeciw niego, kolor jego skóry był symbolem śmierci.

Juba rozważał jakiż to przebiegły duch nakłonił tych biednych ludzi, do korzystania z tych dziwnych narzędzi. Nie przerwał nawet rozważań kiedy jakiś pirat, najprawdopodobniej niespełna rozumu. Ruszył na niego wymachując szablą nad głową. Afrykańczyk uniósł brwi i wydał z siebie dziwne jęknięcie. Nachylił swą włócznie w jego kierunku. Kiedy ostrze pirata ponownie opadło, jego krtań była już całkowicie zmasakrowana. Korzystał z nietypowego oręża i nie dawał szansy na wyciągnięcie wniosków. Zwłaszcza tym, którzy okazywali się zbyt głupi by zrozumieć oczywistą różnicę wynikającą z zasięgu.

Kiedy ujrzał jak jego ofiara opada na pokład statku, wydał z siebie nienaturalnie głośny wrzask. Przypominał ten towarzyszący odniesieniu poważnej rany. Juba nie czuł jednak bólu. Czuł nienawiść, ogromną nienawiść. Poczuł zapach prochu. Z każdą sekundą narastała w nim złość. Zerwał z siebie białą szatę. Stał w samym środku szalejącej walki jedynie w szarych, podwiniętych ponad kolana spodniach. Każdy mięsień, każde ścięgno, każda żyła, pulsowała jak szalona.

Wydając z siebie kolejny przeraźliwy wrzask rzucił się na najbliższego przeciwnika. Ten na swoje szczęście zorientował się, że stał się celem łowcy.
Usiłował zadać cios. Nim jednak w ogóle zdołał unieść broń. Juba minął go i wykorzystując rozpęd oraz ogromny zamach. Trafił nieszczęśnika drzewcem w potylicę. Padł nieprzytomny, lecz jeszcze żywy. Życie tliło się w jego ciele. Przynajmniej do momentu, w którym ogromna stopa nie zaczęła z impetem wbijać jego głowy w pokład.



W tym samym momencie wojownik stał na popękanej ziemi. Daleko od pokładu statku. Daleko od ludzi, których posyłał do piekła. Ledwie kilkadziesiąt metrów przed sobą widział ogromnego lwa, który przyglądał mu się w milczeniu.
W jednej chwili wydał z siebie ryk i ruszył w jego kierunku. Juba szykował się na spotkanie. Lecz w momencie kiedy ich łaknące trofeów ciała miały się spotkać, wszystko zniknęło.

Łowca odwrócił się i ujrzał mężczyznę, który ledwie drasnął go w lewy bark. Na jego twarzy malowało się przerażenie.

- Mu… erta! M… ue…rta! – Wyrzucał z siebie raz za razem.

Aż do momentu kiedy przebijający klatkę piersiową grot włóczni, zmienił słowa w nieprzyjemne charczenie. Uderzenie stopą zepchnęło na wpół martwe ciało z drzewca. Nie interesował go już, cała ta walka go nie interesowała. Zawiedziony usiadł w miejscu, w którym do tej pory stał i czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 09-04-2009 o 00:00.
Rusty jest offline  
Stary 15-04-2009, 16:49   #12
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Adeline odprowadziła grupę spojrzeniem aż do momentu, gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi, a w tawernie napięcie całe zelżało, a wielu odważyło się w końcu zaczerpnąć głębiej powietrza.

Sześć osób.
Zaledwie tyle z o wiele większego tłumu przebywającego w tawernie zdecydowało się przystać do Jacka. A ona? Najpierw chciała ich sobie obejrzeć, by wiedzieć z czym przyjdzie jej mieć do czynienia. Szalony czy nie, obojętne. Miała swój własny powód do interesowania się kapitanem i to jej wystarczyło.
Skarb Edwarda Czarnego.
Jak mogłaby się oprzeć i pozwolić temu tak po prostu umknąć, zniknąć wśród uliczek Tortugi. To byłaby tak wielka strata.

Powoli rozplotła smukłe palce, tylko po to, by w następnej chwili oprzeć dłonie o blat i lekko się odeprzeć krzesłem od stołu. Zaraz też podniosła się ze swego siedziska i wyprostowała, ukazując się tym samym w pełnym swym majestacie otoczona smugami dymu wypełniającego pomieszczenie. A majestat jej był szczupły i wysoki, z pewnością przewyższała niejedną kobietę, a i wśród mężczyzn znaleźliby się i tacy, to co musieliby nieco głowę zadzierać. Szczególnie, że ona sama zwykła swoją dumnie unosić.
Może nie śnieżnobiała, ale względnie biała koszula otulała się na górnych partiach smukłego ciała i chowała się za szerokim pasem. Porozpinane niektóre guziki tworzyły dekolt, który dawał zaledwie wyjątkowo marną namiastkę tego co się kryło pod spodem. Idąc zaś niżej tropem odzienia napotykało się wąskie czarne spodnie, których nogami skryte były w wysokich butach. Z oparcia krzesła jeszcze ściągnęła swój płaszcz o barwie wina i zdobieniach pociągniętych złotymi nićmi, a upewniwszy się, że zabrała wszystko co jej, odstąpiła od swego wcześniej obranego miejsca.

Zręcznie manewrowała pomiędzy stołami i zasiadającymi przy nich bywalcami tawerny, by nie musieć z nikim się stykać, czy też aby przypadkiem nie wdepnąć w czyjeś resztki pozostawione na podłodze zdecydowanie nie pierwszej czystości. Drugiej też nie.
Jej sposób poruszania się, zaczynając od tego jak stawiała kroki starając się ominąć wszelkie przeszkody na jej drodze, a kończąc na tym jak niesforne kosmyki swych włosów zakładała za ucho - wszystko to charakteryzowało się płynnością i kocią gracją.

Po wyjściu na zewnątrz, gdy wciągnęła w płuca morskie powietrze, zlustrowała spojrzeniem przestrzeń przed tawerną, by w jednej z uliczek dostrzec poruszające się postacie. Nowa załoga kapitana dość odznaczała się na tle innych osób włóczących się uliczkami, więc zgubienie ich było mało prawdopodobne. Jeszcze lepiej, bo i kierowali się w stronę portu, czyli tam gdzie i Adeline potrzebowała się znaleźć.
Delikatnie falowane, ciemnobrązowe włosy spięte w większości dwoma szpilami, poruszały się na wietrze, gdy kobieta zakładała na siebie płaszcz. Potem przy każdym kroku tańczył na wysokości jej kolan, gdy ruszyła przed siebie.

Po jakimś czasie, gdy dotarli do portu i kapitan poprowadził swoje owieczki do jednego ze statków, mogła bez oporów zwrócić się w swoją stronę. Musiała coś zabrać ze swojej niewielkiej łajby, która także niedaleko trwała w spoczynku. Coś ważnego, bez czego nawet nie myślała o podróżowaniu. Na samą myśl o wyrwaniu się z tego miejsca w jakimś większym celu czuła miły dreszczyk emocji.


***


Szła nieco pokracznie, bowiem pochylona lekko co poniekąd wymuszał na niej kufer, który ciągnęła za sobą jedną ręką, zaciskając dłoń na metalowym uchwycie. Słusznych rozmiarów przedmiot wykonany z ciemnego drewna, zdobiony i wzmocniony mocnymi okuciami, dzięki czemu aż tak się nie obijał o podłoże, jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Zaś duży zamek umiejętnie przeszkadzał każdemu, kto próbował dobrać się do wnętrza bez odpowiedniego klucza.

Wraz z owym przedmiotem kierowała się stopniowo ku „Alezji”, a im bliżej była, tym wyraźniejsze stawały się odgłosy walki stamtąd dobiegające. Coś poszło nie tak, temu nie dało się zaprzeczyć. A to było przecież dopiero początek.
Nie zawróci.

Na zaledwie moment zatrzymała się przed szerokim trapem, by dokładnie zlustrować tą drogę którą przyjdzie jej pokonać aby wejść na statek. Trwało to naprawdę krótką chwilę, acz najwyraźniej wystarczająco długą, dla jednej postaci dawniej należącej do załogi Jacka. Owy moczymorda i łachmaniarz jeden niegodny uwagi Ade, wybił się z reszty jemu podobnych synów matek o lekkich obyczajach, najwyraźniej nazbyt zainteresowany jej ciężką własnością. Uzbrojony zaledwie w dość już wysłużony kord zachowywał się tak, jakby odebranie jej dóbr było na równi z zabraniem dziecku cukierka. Idąc ku niej swym chwiejnym, jakby od dawna przebywał na wzburzonych morzach, krokiem, usta otworzył z których popłynęła litania słów, co w jej uszach bardziej jak bełkot zabrzmiało niźli zdania wypowiadane przez istotę inteligentną. Zostałby przez nią zignorowany, gdyby nie to, że wyciągnął swe łapska mając w zamiarze odebranie kufra tej „słabej i bezbronnej” kobiecie. Widząc, że odległość pomiędzy nimi się gwałtownie zmniejsza, gdzieś spomiędzy połów swego płaszcza wyciągnęła pistolet, który to zaraz wycelowała w intruza. Wystarczyło poruszenie palcem z jej strony, by w tamtego zagłębiła się kula przy wcześniejszym akompaniamencie odgłosu towarzyszącemu wystrzałowi. Trafiła go. Może nie od razu śmiertelnie, ale na tyle, aby z twarzą wykrzywioną w zdziwieniu zwalił się z trapu do wody.

-Moje.

Rzuciła jeszcze krótko dla wiadomości tamtego jegomościa, który najwyraźniej nie był świadom tego faktu wcześniej. Jego wina. Ona swój limit uwagi dla niego już wyczerpała, co oznaczało, że przestał dla niej istnieć. Moment jeszcze postała w tym miejscu, by zręcznie przeładować pistolet, po czym ponownie zacisnęła mocniej dłoń na uchwycie, by kufer pociągnąć trapem z zamiarem wejścia na pokład. Tak po prostu.

Po zaledwie kilku kolejnych krokach ponownie przyszło jej się zatrzymać, gdy to wreszcie jej oczom ukazało się to całe zamieszanie jakie miało miejsce na statku. Omiotła wszystko spojrzeniem starając się ogarnąć sytuację. Dzięki swej porażającej zdolności dedukcji mogła potwierdzić jedno – zdecydowanie nie mieli zbyt miłego powitania na pokładzie. Nie zamierzała pozwolić, aby Higginsa ktoś za bardzo popieścił kulą, lub stalą. Jednak to nie dlatego, że się martwiła o tego obcego jej człowieka. Tutaj do głosu dochodził jej materializm i wizja wyrwania się z marazmu, dzięki tej podróży w poszukiwaniu skarbu. To się chwaliło. A kwestią dla niej zupełnie mało znaczącą było to, kto w tym konflikcie miał rację.
Rzucenie się w wir walki nie wyglądało na zbyt mądry plan, szczególnie, że ona wolała atakować z dystansu. Na to też i pora przyszła w takiej sytuacji.
Wypuściła ze swego uchwytu kufer, który z łupnięciem opadł z powrotem na trap.

-Mogę się przyłączyć, prawda?

Zapytała takim tonem głosu, jakby w ogóle nie spodziewała się odpowiedzi, która z góry była dla niej prosta i jasna. Teraz jednak wyraźniej można było usłyszeć mocny, francuski akcent z którym wypowiadała każde słowo.

Jedną rękę mając zajętą już przez pistolet, drugą sięgnęła, by zza pasa wyciągnąć jakże bliźniaczą broń. Obie naładowane i śmiertelnie niebezpieczne ślicznotki idealnie układały się w dłoniach Ade, jakby były specjalnie dla niej zrobione. Pewny sposób trzymania pistoletów przez kobietę wskazywał na wprawę jaką miała w ich używaniu, acz można w tym było dostrzec także i dziwną czułość. W żadnym wypadku to jednak nie było przelotne wrażenie spowodowane spożytym alkoholem, acz fakt najprawdziwszy, bowiem ona kochała te cudeńka. Ufała im bardziej niż jakiemukolwiek człowiekowi.

Zapamiętała osoby, z którymi Jack wyszedł z tawerny, więc nie musiała się obawiać, że nieopatrznie kogoś z nich weźmie za jednego z tej bandy łachmytów. Postrzelenie członka nowej załogi nie zostałoby zbyt dobrze odebrane przez resztę. Ba, ktoś nawet mógłby się wtedy pokusić o zaatakowanie jej.
Spod wachlarzy rzęs spoglądała na toczącą się na pokładzie scenę wyszukując celu dla swych kul. Dopiero po krótkiej chwili wybrała sobie jednego pirata o mało zachęcającej aparycji i uniosła oba pistolety na wysokość swych barków. Nie znajdował się ani za daleko, by musiała się wybitnie obawiać o swój strzał, ani też nazbyt blisko, aby nie miała czasu zareagować jeśli się na nią od razu rzuci, gdyby udało jej się go zaledwie nieco zranić.
Oddała strzał, acz tylko z jednej broni, jej bliźniaczkę pozostawiając w gotowości. Na wszelki wypadek.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 15-04-2009, 19:10   #13
Falleth
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Było nudno.

Wino było dość kiepskie, ser też nijaki. Po chwili obserwowanie zakazanych twarzy innych bywalców tawerny stało się nużące. Nawet większość pobliskich kobiet, którym był w stanie się przyjrzeć, przypominała z urody gargulce, które czasem widać na dachach jakichś budynków, jak gdyby jeszcze im mało było brzydoty.

Osoby dotąd zbierające się przy stoliku tego szalonego kapitana, wraz z nim samym, wybyły z tawerny. "I po zabawie - pomyślał Nathan".

Miał niby swoje zajęcia, ale to też nie tak, że musiał się nimi zająć z miejsca. Zanim wszyscy na pokładzie doprowadzą się do stanu używalności i poczną spełniać wydane polecenia, minie wiele godzin, w trakcie których będzie musiał się czymś zająć, aby zabić trochę czasu, a i odpocząć od ich wcale długiej podróży, która ich tu doprowadziła. Problem leżał jednak w tym, że możliwy wybór rozrywek ograniczał się... Cóż, do picia, lecz wino było słabe, do kobiet, które wokół były paskudne i skutecznie zniechęcały, do rozmów, lecz równie dobrze mógł rozmawiać z tym serem przed nim, który zdawał się być intelektualistą na tle reszty gawiedzi...

W tym też momencie coś przykuło jego uwagę. Odwrócił głowę i przyjrzał się postaci, która właśnie uniosła się z miejsca. Postać szczupłej i smukłej kobiety w oparach dymu, od których powietrze w tawernie było gęste, wyglądała wręcz mistycznie, zupełnie odmiennie od tych zwykłych ludzi, jacy tłoczyli się wokół. Nathan był wrażliwy na prawdziwe piękno, zwłaszcza gdy dotyczyło ono kobiet, a teraz czuł, jakby mu było dane obserwować jakąś pogańską boginię piękna. Jak to możliwe, że wcześniej jej nie dostrzegł?

Kobieta zabrała swój płaszcz i zaczęła lawirować pomiędzy resztą stolików, po czym dotarła do drzwi i opuściła salę. Nathan nie potrzebował wiele czasu na podjęcie decyzji o przebiegu swojego dalszego dnia. Wstał i zasunął krzesło (pewne zwyczaje wynoszone z domu ciężko tępić), po czym ruszył w stronę wyjścia. Po drodze musiał odepchnąć jednego czy dwóch brudnych piratów, przesiąkniętych zapachem jak i samym grogiem. Idąc dalej słyszał za sobą ich bełkotliwe krzyki i groźby, ale nie raczył się nawet obejrzeć.

Na zewnątrz dostrzegł, że kobieta oddalała się już w kierunku portu, zakładając w międzyczasie swój płaszcz. W oddali zaś chyba widniały jakieś znajome mu postacie, jednak słaby wzrok nie pozwalał tego zweryfikować. Poczekał chwilę, by zyskać satysfakcjonującą odległość, po czym ruszył powoli, tak by nie zgubić nieznajomej, ale też by nie jej nie dogonić.
W pewnym momencie weszła na pokład niewielkiego statku, by zaraz po tym wyłonić się z dużym, ciemnym kufrem. Normalnie Nathan zaproponowałby swoją pomoc, teraz jednak nie byłoby to rozsądne zagranie.
Ruszyli w kierunku innego statku, z którego dochodziły stłumione odgłosy walki. W międzyczasie kobieta zastrzeliła kogoś, komu zachciało się zejść ze statku i do niej podejść... "Trzeba będzie o tym pamiętać na przyszłość".
Następnie nieznajoma przeładowała broń i zaczęła się wspinać po trapie, gdzie zostawiła swój kufer i stanęła prawie na pokładzie, gdzie przyłączyła się do walki. Nathan w zdziwieniu uniósł brew. "Po co ona się pcha w środek jakichś porachunków?" Gdy dostrzegł, że wypaliła z jednego ze swoich pistoletu w kierunku kogoś, bądź czegoś, przyspieszył, sięgając po swój kord, który zdarzyło mu się odebrać jakiemuś hiszpańskiemu oficerowi. Przebiegł odległość dzielącą go do statku i wpadł na trap, minął kufer i zatrzymał się na pokładzie, tuż przed kobietą. Dostrzegł kątem oka, że przyjrzała mu się podejrzliwie, lecz wydawała się być nieporuszona. Prawą dłoń zacisnęła jednak mocniej na swoim drugim pistolecie. Nathan nie miał jednak czasu na dłuższe oględziny, bo w ich stronę pędził już jakiś pirat, widać rozwścieczony śmiercią swojego kamrata z rąk niewiasty.
Młodzieniec przeniósł odpowiednio ciężar ciała i stanął przygotowany. Cios zardzewiałego rapiera przyszedł z góry, ale Nathan zręcznie odbił go w dół i z tego samego kierunku pociągnął do góry, rozpruwając klatkę piersiową i gardło nieszczęśnika, który charkocząc upadł na plecy. Nathan swoim szerokim rękawem osłonił ich dwójkę przed fontanną krwi z przeciętych tętnic.

-I koszula do wymiany, eh?


Pytanie było skierowane chyba do samej koszuli, której nagłe zabarwienie nie dodało żadnego uroku. Następnie, widząc, że reszta piratów walczy z ludźmi szalonego kapitana, którego widział wcześniej w tawernie (a postanowił nie przejmować się tym dostrzeżeniem przez kolejne kilka sekund), odwrócił się do nieznajomej i lekko, kurtuazyjnie ukłonił kobiecie.

-To nieoczekiwane, że taka piękna niewiasta wdaje się w takie burdy i to na pokładzie czyjegoś statku. Nic Ci nie jest, jak mniemam?

Miał teraz okazję przyjrzeć się bliżej, a było to bardzo przyjemne doświadczenie. Jej cera była gładka, proporcje twarzy idealnie wręcz zachowane, a ciemne, błękitne oczy stanowiły zwieńczenie tej misternej wspaniałości. Nie wodził jednak wzrokiem zbyt długo, by nie wydać się natrętnym. Wyprostował się i rzucił krótkie spojrzenie na walczących.

-Przypuszczam, że przynajmniej na chwil kilka rozsądnym byłoby nie próbować robić sobie nawzajem krzywdy. Nazywam się Nathan i zaszczytem będzie poznać Twoje imię.

Nathan odwrócił się bokiem do pola bitwy i przodem do niewiasty, oczekując wpierw odpowiedzi, lecz kątem oka obserwował czujnie patrzących, by zareagować w razie potrzeby.
 
 
Stary 18-04-2009, 21:08   #14
Banned
 
Reputacja: 1 Shathra nie jest za bardzo znanyShathra nie jest za bardzo znany


Kiedy Wielki Jack Lee Huggins wypowiedział swoje słowa w kierunku Diericka, rzucając przy tym kilka szylingów, mały prawie zeszczał się w portki z wrażenia. Spojrzał na swoje dłonie. Nie śmiał nawet sprawdzać czy monety są prawdziwe i chyżo poleciał na zaplecze karczmy.

Szczęściem do kuchni wleciał właściciel „Bukanerskiej Doli”. Nie w smak mu było, że chłopak ma jakieś inne plany niż wspinanie się po szczebelkach kariery w jego zachlanym kurwidołku.
- Tyyyy.... - rozpoczął swoją złośliwą wypowiedź ściszonym głosem, zbliżając się powoli do chłopaka. Ale Dierick nie mógł już sobie pozwolić na takie traktowanie. W końcu nie kto inny jak Jack Lee Huggins zaprosił go na swój statek! Mały wskoczył raptem na stół i zdzierając z siebie fartuch wypowiedział wzniośle oto takie słowa:
- Jeszcze świat usłyszy o wielkim Portuguesie! - narobił wiatru, rzucając fartuch staremu pod kikut nogi. Sięgnął na najwyższą półkę po najdroższe wino i w to miejsce ustawił stosik monet. - A ty se sam siedź w tej obrzyganej kupie pirackiego szumowijstwa. Wypływam w M-O-R-Z-E!!!

Wybiegł jak opętany z zaplecza, doganiając grupkę nowych przyjaciół i od razu wręczył Kapitanowi butelkę wina.
- To najlepsze jakie miał stary, panie Kapitanie! - wypowiedział trochę zdyszany.

W trakcie przechadzki w kierunku statku, Dierick nawet nie miał czasu przyglądać się towarzyszom, choć nie umknęła jego uwadze, pewna młoda dama taszcząca kufer z seksownymi pierdołami. Przez myśl mu tylko przeszedł jakiś frazes, który wykręcił jego oczami. Żaden porządny dżentelmen nie sprawił sobie kłopotu jej bagażem.

Wszystko szło całkiem nieźle, dopóki nie znaleźli się na owym wysławionym statku. Dierick choć może młody był i ledwo co matka odstawiła go od piersi, znał się na rzeczy. Wyczuwał co się święci a święciło się nie najlepiej. Z daleka cuchnęło pokładowym buntem a to zawsze oznaczało bijatykę.

Dierick wiedział co w takiej sytuacji robić. Były dwa wyjścia. Albo się schować, albo uciekać. Albo... spojrzał w kierunku najokazalej wyglądającego murzyńskiego wojownika. Tak, to było trzecie wyjście i Dierick upatrzył sobie w nim swoją szanse na przeżycie. Wszyscy przecież wiedzieli, że murzyni mieli wielkie... doświadczenie. Byli zaprawieni w bojach. Przełknął ślinę, bo nie wiedział czy to co zrobi, wywoła w czarnoskórym gniew i przy okazji zarobi po głowie. Podobno dla nich wszyscy biali wyglądali tak samo. Sam nie wiedział skąd o tym wie, ale zamierzał w końcu się o tym przekonać

.
Juba, bo tak jego chwilowy sojusznik się nazywa, sam w sobie był ciekawym obiektem. Ale kiedy afrykańczyk rzucił w przeciwnika włócznią i wydał z siebie wrzask, Dierik o mało co nie zemdlał stojąc tuż za nim. Oj, źle wybrał.... Na szczęście kiedy ten zrzucił z siebie okrywającą jego piersi szatę, perspektywa stała się ciupeńkę milsza. Jego nasączone krwistym płynem mięśnie, wprost lśniły w blasku księżyca a ruchy były tak zwinne i szybkie, że z ledwością udawało się chłopakowi skryć za jego ogromnym, żylastym ciałem. Nie sposób było trzymać rączek przy własnej pupie, mając u boku taki kawał pysznego steku. Z resztą sytuacja tego wymagała i tego Dierick starał się trzymać, jak tonący brzytwy. Juba stał w samym środku szalejącej walki jedynie w szarych, podwiniętych ponad kolana spodniach. Każdy jego mięsień, każde ścięgno, każda żyła, pulsowała jak szalona. Dierick z przejęcia otworzył usta.

Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Strzały, krzyki, wrzaski. Trupy jeden po drugim padały na pokład statku. O dziwo panna z kuferkiem też ukatrupiła jednego. Chłopak oniemiał z wrażenia, cierpiąc wewnątrz olbrzymie katusze, że po tym wszystkim, kiedy statek będzie już ich, cały ten bajzel on, własnymi rękami będzie musiał wysprzątać.
 
Shathra jest offline  
Stary 19-04-2009, 15:36   #15
Nansze
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Kruczoczarna grzywka spadła na bursztynowe oczy. Beznamiętny uśmiech pozostał na twarzy. A w głowie pełno myśli. Chwilowe zamyślenie, które trwało wieczność. Palcem wskazującym przejechała po obłękach rapiera.

Idziemy do portu, pokaże wam mój statek, postrach mórz i dumę kapitana – „Alezję”. Ostatnio nieco jej blask przygasł, ale niedługo zostanie przywrócony. Chodźcie poznam was z resztą załogi.

Słowa kapitana wyciągnęły ją z otchłani zamyślenia. Przejechała dłonią po włosach, zaczesując grzywkę do tyłu, która i tak częściowo opadała na twarz. An na razie postanowiła nie ufać „załodze”. Na jej zaufanie trzeba zapracować, a gdy je masz. Masz nad sobą rozwinięte skrzydła, które nie pozwolą na żadne przykrości.
An poprawiła czarny płaszcz. Założyła kaptur, z pod którego nie było widać jej twarzy. Jedynie kruczoczarne włosy.

Tortuga nie jest bezpiecznym miejscem, jeśli nie wiesz jakimi prawami, a raczej zasadami się kieruje. Prawo własnego interesu. An szła trzy metra za kapitanem.

Gdy doszli do portu, było tam w miarę cicho. Możliwe, że „AŻ ZA” cicho. Na statku żywej duszy, aż nagle powyłaziło jakieś „robactwo” nie wiadomo skąd i jak.

- [B]Jack[/b].. jak miło Cię widzieć Kapitanie – ostatnie słowa wypowiedziane były z pogardą. – O przepraszam były kapitanie…przejmujemy statek… mamy dość twoich obietnic bez pokrycia i narażania skóry… oddawaj mapę i szykuj się na spotkanie z Wszechmogącym!!!

- Binns? Co ty do kurwy nędzy robisz? Szaleju się nażarłeś? To mój statek i moja załoga!!!

- Poprawka Jack, to był twój statek, a twoja lojalna załoga siedzi związana w łyka w ładowniach… niebawem Ty do nich dołączysz i twoi nowi towarzysze też!!! Chłopcy brać ich!!!

Fakt, faktem była to nieciekawa sytuacja jakby nie patrzeć. An stała z tyłu, przyglądając się jak Załoga wplątała się w wir walki.

- Ładownie, tia? – Szepnęła pod nosem, postać w czarnym płaszczu. Noc, a port mało oświetlony. Czarny płaszcz był idealny. An uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła umiejętnie skradać się do ładowni. Półmrok i słony zapach mokrego drewna. Na pokładzie trwała niezła wrzawa.
W ładowni załogę pilnowało dwóch podejrzanych typków. An ściągnęła płaszcz.
-Witam panowie – Uśmiechnęła się promieniście stawiając jedną nogę na skrzyni, opierając się łokciem o kolano. Miała odsłonięte ramiona, po których ślizgały się czarne włosy. Spojrzała na nich zalotnie. I opuściła lekko jedno ramiączko. Obdartus oblizał spierzchłe wargi.
-No chodź kicia – Mówiąc to wykonał gest, jakby klepał kogoś po czterech literach. Zadarła kieckę trochę wyżej spoglądając się zalotnie do jednego.
-Chcesz? – I powoli zsunęła jedno ramiączko ukazując nagą, jędrną pierś. Cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.
-Wasz kapitan przysłał mnie do was. Dba o swoich ludzi – Usiadła na jednym z pobliskich kufrów.
-Który pierwszy? – Uśmiechnęła się ciepło. Widać, że jeden i drugi długo nie miał kobiety.
An złapała za materiał na wysokości klatki piersiowej najbliżej stojącego chłopaczka.
-Ty pierwszy – Wyszeptała mu do ucha cicho.
-Tam za tym dużym kufrem, przed oczyma reszty – pociągnęła go za kufer i dosłownie rzuciła na podłogę, co widocznie mu się spodobało. Postawiła na jego klatkę piersiową but z obcasem, spoglądając się z wyższością i coraz większym uśmiechem pełnym pogardy. Usiadła na nim okrakiem.
-Zamknij oczka – momentalnie wyjęła z cholew butów dwa sztylety. Podcinając gardło mendzie, który mając zamknięte oczy, czekał na jej jakikolwiek „ruch”.
Zatkała mu usta dłonią, aby nie wydawał z siebie „duszących dźwięków”. Swoim ciężarem, przyszpiliła go do podłogi, aby się nie wyrywał. Gdy przestał się już, wyrywać i jakkolwiek ruszać An splunęła mu w twarz. Chwyciła sztylety i wbiła je prosto w szeroko otwarte oczy mendy. Na twarzy dziewczyny widniał beznamiętnych uśmiech, grzywka przysłoniła oczy.
-Co tak długo! Trepie nie staje ci? Nie potrafisz zadowolić kobiety hahaha– Zaczął się śmiać drugi, czekający w kolejce. An z trudem wyciągnęła sztylety. Musiała wgnieść obcas w jego twarz, zapierając się aby wyjąć je. Zatrzymały się na kości. Wyszła zza kufra. Z mętnym, lecz czujnym wzrokiem, beznamiętnym uśmiechem i dwoma zakrwawionymi nożami.
-Ty szmato!!- Gość nie zdążył chwycić za broń, która stała niedaleko niego. To było tylko parę metrów, które An przebyła bardzo szybko wbijając obydwa sztylety w brzuch mendzie, przekręcając dodatkowo ostrza. Myślała, że to starczy. Bydle przywaliło dziewczynie w twarz z pięści. Jucha popłynęła strumieniem. Trochę to uderzenie ją zamroczyło. Nie spodziewała się takiej siły. Na szczęście zdradziecki sztych z przekrętem zrobiło swoje. Menda oparła się o ścianę i osunęła. An podeszła by wyciągnąć sztylety. Była pewna, że gość stracił przytomność. Niestety. Podchodząc otrzymała potężnego kopniaka w brzuch, który odrzucił ją dość spory kawałek. Ból.
-Ty mendo! – Wykrzyczała, wycierając krew z ust. Wstała i zaczęła biec do leżącego delikwenta, wbijając mu podeszwę buta w twarz. Dociskając bezlitośnie. Wyciągnęła dwa sztylety z brzucha i zaczęła dźgać go po całym ciele w dzikim szale. Krew spływała jej po policzkach i nie była to tylko jej krew. Gdy „skończyła” zwróciła twarz w kierunku zakładników, którzy mieli dość nie tęgie miny.
-Spokojnie – Uśmiechnęła się ciepło, mając całą zakrwawioną twarz oraz ubranie. An rozcięła liny załodze.
-Kapitan Was potrzebuje na górze.
 
 
Stary 24-04-2009, 18:25   #16
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu


Walka... Och, na boga, jak on nie lubił tych starć! Kiedyś - owszem, nie były one sensem jego życia jak wielu z jego kamratów, ale stanowiły miły przerywnik, sprawdzian możliwości, sporą dawkę adrenaliny. Z czasem jednak jego ego przestało potrzebować kolejnych trupów, sam zaś zagłębiał się coraz bardziej w spokojne, nawigacyjne zajęcia - logiczna matematyka i potrzebująca cierpliwości technika zdecydowanie kłóciły się z walką - i wygrały w bitwie o jego serce. Później zaś problemy z dłonią całkowicie odrzuciły go szermierki, tego, co zawsze dawało największą satysfakcję wojownikom. Cóż, trudno - od tego byli po prostu inni ludzie.

Tak samo więc i tym razem, zacisnął tylko dłoń na kolbie jednego z pistoletów przy pasie i zaczął obserwować bitwę, która trwała w najlepsze. Znał już trochę Higginsa, wiedział, czego może spodziewać się po jego wyprawach, ale... No cóż, ta zdawała się być jeszcze bardziej szalona niż poprzednie. Chociaż nie, słyszał kiedyś, zresztą chyba od samego Jacka, że raz zwerbował tłum ludzi na wyprawę, później dopiero chcąc odbijać angielski statek. Tu przynajmniej odbijali swój. I nie na pełnym morzu...

Odwrócił się w lewo. Tak, tego się spodziewał. Ktoś w końcu go dostrzegł. Nawet nie byle kto. Mauo, ogromny murzyn, jego wieloletni sługa, którego po tym, gdy jego kucharka powiła czarnoskóre dziecko, zdecydował się odsprzedać, jak później słyszał - w bardzo złe ręce. Nawet teraz Nibblins z podziwem spojrzał na atletyczne ciało murzyna. Gdyby nie ten kolor skóry, a może po prostu gdyby nie te czasy - z pewnością byłby traktowany niczym półbóg. Był całkiem inteligentny (jak na niewolnika, rzecz jasna - po prostu potrafił mówić po angielsku), naprawdę silny, doskonale walczył. A teraz miał zamiar rzucić się na swego dawnego, kalekiego i niemłodego już pana.

- Spokojnie, tylko spokojnie... - odezwał się Johnatan, gdy jego przeciwnik wydostał się już ze zbitego, walczącego ze sobą tłumu i zmierzał, powoli unosząc przy tym szablę, w kierunku swej potencjalnej ofiary.

- Nie ma spokojnie! Koniec spokojnie! - wywrzeszczał Mauo

"Cóż, chyba przeceniałem jego inteligencję... Ale to może i plus?", pomyślał.

- Będziemy walczyć. Ale jak panowie, nie jak chłopi. Bo na to zasługujesz, prawda?

- Taaak! - krzyknął niewolnik. Widać nawigator trafił w dobry punkt.

- Dobrze. Podejdź do mnie na dystans dwóch metrów. Potem mi się ukłoń, jestem starszy. Ja odwzajemnię ukłon, dobędziemy broni i staniemy do pojedynku... Zgoda?

Mauo nawet nic nie odpowiedział. Podszedł, ukłonił się naprawdę nisko, a gdy podniósł głowę, zobaczył lufę pistoletu dokładnie między swoimi oczami. Nie zdążył nawet krzyknąć, chociaż miał na to ochotę. A może i krzyknął? Strzał mógł w końcu zagłuszyć jego głos...

Johnatan wrócił do obserwowania starcia, odchodząc na parę kroków, by krew wylewająca się z resztek głowy nie ubrudziła jego butów.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 29-04-2009, 17:00   #17
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację


Szybko niczym psy spuszczone z łańcucha uwolnieni piraci wybiegali z celi pod pokładem. Kilku pierwszych ograbiło ciała zabitych przez An rzezimieszków. Ci, dla których brakło broni, wyrywali belki, deski, porywali co cięższe przedmioty i wybiegali na pokład. Spragnieni krwi i wściekli… niczym piranie z Amazonki. Zostali zdradzeni, a czegoś takiego prawdziwy pirat nie puszcza płazem. Czarnowłosa dziewczyna patrzyła za wybiegającymi po schodach korsarzami, uśmiechając się do siebie:

- Ty to masz klasę Angelique. – poprawiła zalotnie pukiel czarnych włosów opadający jej na twarz i ruszyła za resztą.

*****

Na pokładzie sytuacja po początkowych przewagach nie wyglądała różowo, wprawdzie przedstawienie olbrzymiego murzyna i brutalne zmasakrowanie ciała buntownika ostudziło na chwilę zapał reszty wywrotowców, to jednak przewaga liczebna ośmielała ich z sekundy na sekundę. Kilku już poległo od ciosów duetu szermierczego Grace i Entienne, celnym strzałem w głowę wyłączyła z gry jednego z napastników piękna kobieta stojąca na trapie z dymiącym jeszcze pistoletem. Nibblins ostentacyjnie odsuwał się od krwawiącego bezgłowego ciała…

To wszystko jednak było za mało… skupieni wokół siebie teraz musieli walczyć o przeżycie, zbuntowani korsarze zadawali ze wszystkich stron ciosy pałaszami i inną zaimprowizowaną bronią. Wiedzieli, że jeśli nie uda im się pokonać Jacka i jego nowych przyjaciół to skończą pod kilem albo na maszcie. I chyba zaczęli sobie z tego coraz mocniej zdawać sprawę.

*****

I wtedy nadeszła pomoc… nieoczekiwana pomoc. Wierna Higginsowi załoga zaczęła systematycznie i bez litości napierać na samozwańczych władców statku. Jeden po drugim ginęli wzięci w dwa ognie buntownicy. Ci którzy poddawali rzucali broń i poddawali się, byli natychmiast wiązani. Reszcie pardonu nie dawano.

- Jack!!! Ty psie!!! – wrzeszczał wiązany w łyka Binns, przywódca i prowodyr buntu. – Wiesz co chciałem z tobą zrobić?! Zostawić Cię na jakiejś maleńkiej wysepce, byś zdechł z głodu tylko na to zasługujesz!!!

- Zostawić? Mnie? Haha – zaśmiał się gromko kapitan, potem pociągnął solidny łyk z podanej przez Diericka butelczyny i powiedział: - Wiesz co Binns, cuchnąca ścierwem łajzo? Chciałem Cię zostawić związanego na nabrzeżu, razem z resztą tej twojej pożal się Boże kompanii, ale Ty podsunąłeś mi idealne rozwiązane.

Odwrócił się do dwóch marynarzy ze swojej załogi i zimnym i zawziętym głosem powiedział:

- Zamknąć go pod pokładem.. dać mu tylko chleb i wodę. A resztę, wybatożyć i zostawić na nabrzeżu. Na co czekacie? Jazda załogo!!!

Pozostałości dawnej załogi rozbiegły się by spełnić rozkazy Jacka, nikt nie chciał narażać się na jego gniew, zwłaszcza po tym, jak dali się podejść Binnsowi i jego obszarpanej kompanii.

Jack już wyraźniej rozpromieniony odwrócił się do nowo zwerbowanej załogi.

- Wybaczcie tak niefortunny początek naszej wyprawy. Ta banda godnych pożałowania głupców już nam nie przeszkodzi. Niemniej jednak pytam się ostatni raz, czy jest ktoś kto chce zrezygnować? Niech lepiej zrobi to teraz, na pełnym morzu rezygnację ze służby przyjmują tylko rekiny.

- My rezygnujemy – odezwał się dość wysoki mężczyzna, trzymający pod rękę ciemnowłosą blondynkę. – Chcemy się stąd wyrwać, a nie dać się zabić. Dobranoc państwu – mężczyzna skłonił się teatralnie i odeszli trapem na molo.

*****

Higgins poczekał aż załoga wykona jego rozkazy. Po półgodzinie około 45 marynarzy zebrało się na pokładzie smukłego szkunera. Jack stał w towarzystwie dwóch mężczyzn, po chwili odezwał się do bohaterów:

- Pozwólcie, że wam przedstawię, to mój pierwszy oficer Mauri


Jest świetny w utrzymywaniu załogi w ryzach i obdarzony świetnym wzrokiem

Oraz „Puszkarz” Joe:


Odpowiada za działa i broń palną na pokładzie. Mam nadzieję, że wam się będzie dobrze współpracować, chciałem też już oficjalnie ogłosić, że obecny tu pan Nibblins, zajmie się trudną sztuką nawigacji.

- Załogo, za pół godziny podnieście żagle i wychodzimy z portu. Macie chwilę czasu, by zająć kajuty pod pokładem, są cztery, musicie się jakoś podzielić. Ty chłopcze – zwrócił się jeszcze do Portugesazajmij się pokładem i uprzątnij ten chlew, niniejszym zostałeś mianowany majtkiem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 04-05-2009, 22:37   #18
Nansze
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
An znalazła jakąś szmatę i wytarła twarz z krwi. Po czym ruszyła na pokład za uwolnionymi piratami. Przerzuciła płaszcz przez ramię. Teraz gdy staro – nowa załoga zaczęła sobie radzić ze zdrajcami, An usiadła niedaleko na jakieś skrzyni i przyglądała się wrzawie. Po niespełna chwili sytuacja była w pełni opanowana.




- Wybaczcie tak niefortunny początek naszej wyprawy. Ta banda godnych pożałowania głupców już nam nie przeszkodzi. Niemniej jednak pytam się ostatni raz, czy jest ktoś kto chce zrezygnować? Niech lepiej zrobi to teraz, na pełnym morzu rezygnację ze służby przyjmują tylko rekiny.


Chwila ciszy i dwójka kandydatów wycofała się. Dziewczyna w sumie była zaskoczona ich decyzji. Przeciągnęła się leniwie przy czym nabrała powietrza i głośno wypuściła ustami. Była zmęczona i to bez dwóch zdań. An wydobyła swojego rapiera i podniosła go do góry, energicznie zeskakując ze skrzyni na równe nogi.

- Zapowiada się niezła zabawa. Ha! – Krzyknęła.





Gdy kapitan przedstawiał pierwszego oficera i Puszkarza, An z pełnym uśmiechem pomachała lekko w ich stronę i niemym „Hej”.




-Tylko cztery?- Skrzywiła się czarno włosa. Szybko podwinęła kieckę i sprintem puściła się w stronę kajut. Po szybkim rekonesansie wybrała tę najczystszą. An marzyła tylko o tym by zmrużyć już oczy i wtulić się z Morfeuszem w dobry sen. Zaczęła ściągać ubrudzone krwią ubrania, zostając jedynie w koszuli. Lgnęła na posłanie przykrywając się swoim czarnym płaszczem i rapierem przy ciele.
 
 
Stary 05-05-2009, 09:02   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Shathra nie jest za bardzo znanyShathra nie jest za bardzo znany


Radość wypełniła chłopca po brzegi gdy tylko Kapitan, po raz kolejny zwrócił się doń osobiście, aż w końcu pozwolił jej ujść głośnym:
- Ju-Huuuu! - i podskoczył w górę, najwyżej jak potrafił. O mało co nie rozpłakał się ze szczęścia dziękując Kapitanowi.
- Dziękuję, dziękuję ... i zabieram się do roboty, panie kapitanie!

Biegiem poleciał w kierunku martwych ciał, aby zebrać z nich wszystkie pozostałe kosztowności, dobrej jakości buty, amulety, słowem wszystko co tylko w jego oczach mogło się przydać i nie tylko jemu. Myślał o całej załodze. Wszystkie błyskotki chował do swojej szmacianej, usłanej licznymi łatami torby, a buty zwalał na niewielki stosik.
Kiedy skończył ten niecny proceder, który w szczególności mógł odrażać niektóre zacne damy, znajdujące się na pokładzie statku, zagwizdał głośno, wkładając do ust dwa palce.

- Hej-no! Potrzebuje dwóch krzepkich mężczyzn, do wniesienia tych ciał i zwalenia ich na kupę! - jego błyszczące oczy szybko odnalazły ogromną posturę Juby i na krótką chwilę jego wzrok tak jakby się zawiesił, oczarowany wypukłościami. Myśli Diericka szybko z praktycznych planów pozbycia się ciał na otwartym morzu, zmieniły się w przyjemniejsze, łagodniejsze i nie mające absolutnie nic wspólnego z otaczającą rzeczywistością. Przełknął ciężko i kiedy zorientował się, że bezwstydnie zagapił się na męskie walory, uciekł pod pokład biegiem, w drodze czerwieniąc ze wstydu.

Oddychał ciężko, tłumacząc sobie w myślach, że pewnie i tak nikt niczego nie zauważył, choć zapewne prawda była inna.
W każdym razie, szybko znalazł sobie kolejne zajęcie. Obszedł w zadziwiająco szybkim tempie wszystkie kajuty pod pokładem, ogarniając wszystkie zasoby statku swoim bystrym i praktycznym umysłem. Szybko zorientował się gdzie leżą wiadra, szmaty, szczoty i inne potrzebne mu rzeczy do utrzymania statku w czystości. Nie omieszkał też zajrzeć do ładowni i innych zakamarków jakimi z pewnością dysponował statek.

Zanim jeszcze wypłynęli z portu, chłopak pojawił się na pokładzie obładowany narzędziami jego pracy. Przywiązał do wiadra linę i wyrzucając za burtę, zaczerpnął wodę i wciągnął na pokład. Zabrał się do ciężkiej roboty, łypiąc ślepiami po wszystkich krzątających się osobach. Obserwował ich uważnie jakby sondował ich myśli.
 
Shathra jest offline  
Stary 06-05-2009, 23:42   #20
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację


Ktoś się wtrącił.
Nie, inaczej.
Ktoś śmiał wtrącić się pomiędzy jej Pieszczoszki, a tego pędzącego łachmytę, któremu to mogła dorobić kolejną dziurę.. może w czole?
Po co to zrobił? Czyżby odezwała się w kimś rycerskość dni dawnych? Ale z drugiej strony, czy ona wyglądała jak dziewczę płoche, lub niewiasta bezbronna?

-Przypuszczam, że przynajmniej na chwil kilka rozsądnym byłoby nie próbować robić sobie nawzajem krzywdy. Nazywam się Nathan i zaszczytem będzie poznać Twoje imię.

Usłyszała go, a i owszem. Ba, nawet zarejestrowała jego imię. Jednak zamiast pozwolić, by zaszczyt nań spłynął, tylko zawiesiła spojrzenie gdzieś ponad jego ramieniem obserwując wydarzenia tam się dziejące, a to co bliżej zupełnie ignorując. Wszystko się stopniowo uspokajało, a i kapitan zdawał się już panować nad całą sytuacją

- Wybaczcie tak niefortunny początek naszej wyprawy. Ta banda godnych pożałowania głupców już nam nie przeszkodzi. Niemniej jednak pytam się ostatni raz, czy jest ktoś kto chce zrezygnować? Niech lepiej zrobi to teraz, na pełnym morzu rezygnację ze służby przyjmują tylko rekiny.

Ah, przecież nie mogła dać o sobie tak po prostu zapomnieć. Wprawdzie współpraca i wszystko inne co było związane ze wspólnym działaniem z kimś innym niż nią samą i jej własną bronią nie należało do jej mocnych punktów, to jednak większego wyboru aktualnie nie miała. Pozbyła się jednego ze swych cudeniek poprzez zaczepienie o szeroki pas, by następnie wyciągnąć wolną już rękę ku stojącemu przed nią mężczyźnie, a wybrawszy odpowiednio czyste miejsce na jego ramieniu, dotknęła go zaledwie opuszkami palców. Korzystając zaś z okazji, uniosła wciąż naładowany pistolet i lufą powiodła krótko, pozornie figlarnie po jego klatce piersiowej.

-Bądź dobrym chłopcem Natty i wciągnij kufer na pokład. Może potem i zaszczytu zakosztujesz, aye?

Szturchnęła go jeszcze delikatnie dla zwiększenia wagi swych słów. Nawet jeśli w jej głosie można było dosłyszeć psotną nutę, to jednak jej oczy pozostawały chłodne. W ustach tej kobiety całe to wyrażenie brzmiało mniej więcej jak „podpadłeś mi lalusiu swoim wtargnięciem, teraz masz to naprawić”, a to przetłumaczone na język jeszcze dobitniejszy dawało „masz przechlapane”. Wyminęła go zręcznie i zaraz podeszwy jej butów zastukały o pokład, gdy po tak wielu wcześniejszych trudach zdoła nań w końcu wejść, po drodze mijając parę, która zrezygnowała z wyprawy. Widok ten przywołał cień zadowolenia na twarzy Ade, które odzwierciedliło się nań głównie uniesieniem jednego kącika ust i utworzeniem drobnego dołeczka w policzku. I tak dla niej był tutaj zbyt duży tłok.

Znalazła sobie dogodne miejsce tuż przy zejściu na trap, gdzie zatrzymała się i stanęła bokiem. Pomimo tego, że słowa swe miała kierować do Jacka, to miast swój wzrok właśnie na nim zawiesić, oczami czujnymi ciągle powracała do tego, którego przezwała Nattym. Tak uroczo.

-Nie tyle zrezygnować, co przyłączyć się. Ale o tym już chyba dałam wcześniej znać..

Może nieco dobitnie, ale rzeczywiście dała znać, czego dowodem było ciało leżące nieopodal we własnej krwi, to samo, które zostało śmiertelnie popieszczone przez jeden z jej pistoletów. Drugi zaś ciągle spoczywał wygodnie w kobiecej dłoni, która bawiła się nim w dość teatralny sposób, to obracając, to przekładając, to znowu zwieszając leniwie.

-Tortuga zbyt nużąca się zrobiła ostatnimi czasy, by dłużej na niej zostawać. Straciłeś dwójkę, ale zyskałeś mię na pokładzie. Ciesz się.

Wykonała w powietrzu ruch ręką, niczym jaki iluzjonista popisujący się swoją sztuczką przed publicznością. Nie będąc jednak wielbicielką powitań, ukłonów, czy też uścisków dłoni z kimkolwiek, zainteresowanie swoje z powrotem przeniosła na kufer, a dokładniej to na jego potencjalnego tragarza. A spojrzenie, którym go uraczyła jasno i wyraźnie przedstawiało jej nastawienie do niego i zaistniałej sytuacji - „Spróbuj mi się sprzeciwić, a podziurawię Ci ten powabny tyłek”.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172