Francesca uśmiechnęła się lekko i skinęła głowa.
- Proszę, nie krępuj się – ręką niedbale wskazała na jedno z pustych krzeseł.
Dziewczyna usiadła, uprzednio poprawiając kurtę.
- Co za zbieg okoliczności, spotkać swoją rodaczkę w tak odludnym miejscu - skwitowała z uśmiechem.
- Owszem, ale jednak jest to możliwe. Jestem Francesca.
- Moje imię to Erica, ale mów mi Lizzie. Skąd dokładniej pochodzisz?
- Urodziłam się w Remas, ale nigdzie nie zagrzałam dość długo miejsca by nazywać go swoim domem.
- Hmm, to podobnie jak ja - rudowłosa zadumała się. - Ale widzę, że świetnie sobie radzisz. - lekkim ruchem głowy wskazała mężczyznę przy szynkwasie, uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Francesca spojrzała na Ekharda i uśmiechnęła się pod nosem.
- Taak, wspaniale wręcz – mruknęła. – Sprowadza cię tu ten skarb, Lizzie? Dziewczyna zmrużyła oczy, opierając się na łokciu o blat stołu.
- Tak jak ich wszystkich. - objęła wzrokiem całą salę. - Co innego można tu robić, jak nie marzyć, gaworzyć i szukać mitycznego skarbu?
- Niektórzy kiedy tu przyjechali nie mieli konkretnego celu.
- Przyjechać w takie miejsce, by ugrzęznąć na dobre kilka miesięcy? Daj spokój, ta faktoria wydaje się żyć z takich poszukiwań.
- Możliwe.
Po czym po długim milczeniu dodała:
- Ja na przykład nie przyjechałam tu z chęci zysku.
- Nie? A to z jakiego powodu, jeżeli to nie tajemnica.
- Szukałam brata.
- Ale musiał zawrócić gdzieś po drodze, bo nigdy tu nie dotarł.
- Przykre. Też przybył tutaj dla skarbu?
- Wątpię - Francesca zamyśliła się, okręcając wokół palca pasmo włosów. - To by było nie w jego stylu.
- No to po co w takim razie tu zmierzał? - Lizzie ciągnęła dalej. Francesca wzruszyła ramionami.
- Jego celem wcale nie musiała być „Czwarta mila” – stwierdziła po chwili. – Poinformowano mnie, że jechał w tę stronę, ale do faktorii nigdy nie dotarł. Nikt go tutaj nie widział.
- Nie obawiasz się najgorszego?
- Czasami. Ale będę go szukać dopóki nie znajdę. Żywego lub martwego.
- Dużo tutaj zielonych...
- Zakładam optymistyczną wersję, że nie przekroczył nawet pierwszego brodu - Francesca uśmiechnęła się delikatnie. - Jak na Tileańczyka nigdy nie grzeszył odwagą. Ale czasem jego odwaga była przejawem głupoty. Albo wypitych trunków.
- Jak to chłopy. Ale niestety orków widziałam na długo nim wjechałam w pierwszą dolinę, okropny istoty. Nie chciałabym się z takim spotkać, nawet, jakby był uwiązany w dole i ledwo żywy. One są zdolne do wszystkiego!
- Podobno uwielbiają ludzkie mięso.
- O tak. One są ponoć jak ze skały, ale dopóki nie podziurawili takowego rusznicami, w życiu bym nie uwierzyła, że tyle może wytrzymać. I jeszcze zdążył rozszarpać na strzępy jednego z ochroniarzy karawany, jak z nimi jechałam.
- Ja nie widziałam ani jednego. To złe wieści, bardzo złe... I jeszcze ta zima...
- Brrr, zima jest najgorsza. Nie idzie tutaj wysiedzieć, a jeszcze jak mam pomyśleć, że mam się gdzieś ruszyć z tą wyprawą Snogara, to aż mnie dreszcze przechodzą.
- Ciekawa jestem, jak on chce to zrobić...
- I ja. Ale w końcu jest krasnoludem, a te przywykły do rycia w ziemi. Sama jestem ciekawa, czy uda nam się cokolwiek odnaleźć... Ha, nawet się jeszcze nie zapisałam, ale jutro będzie trzeba z rana, ludzie z różnych stron świata tutaj zawitali, więc będzie co robić.
- I będzie kogo poznawać - stwierdziła z uśmiechem na ustach. Lizzie zaśmiała się.
- Co racja, to racja, my, kobiety, musimy sobie jakoś radzić. Francesca wybuchnęła śmiechem.
- We wszystkich dziedzinach życia.
Kobieta spojrzała na nowo przybyłego mężczyznę, Kurta. Uśmiechnęła się zachęcająco.
- Ja nie mam nic przeciwko - stwierdziła uprzejmie. - Nie wiem jak reszta.
__________________ Nie rozmieniam się na drobne ;) |