Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2009, 17:37   #95
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Zjazd w dół początkowo nie wzbudził w Dantlanie żadnych emocji, lecz szybko się to zmieniło.

Cała treść żołądkowa podchodziła mu powoli do gardła, starając się wydostać na zewnątrz. Początkowo powstrzymywał to bez problemu, lecz wraz z upływem czasu, nacisk zwiększał się, zaś panowanie nad tym stawało się coraz trudniejsze.

Mag widział przed sobą zjeżdżających towarzyszy, którzy byli również za nim i zwalczył w sobie perfidną chęć zwymiotowania komuś na plecy lub na twarz.

Ostatnie metry były najtrudniejszą i najdłuższą jazdą w jego życiu. Wtedy właśnie ledwo powstrzymywał to, co zjadł, przed wydostaniem się na zewnątrz, gdy nagle... Zawadził stopami o podłoże w taki sposób, że ze zjazdu na plecach, po zatrzymaniu się powrócił do pionu dzięki sile rozpędu, lecz szybko odsunął się od zjeżdżalni, by inni na niego nie wpadli, po czym osunął się na ziemię.

Podłoga była miękka i zobaczył, że jest to czerwony dywan pokryty wzorami ozdobnymi.

Ściany były białe, tak jak sufit z żyrandolem posiadającym dziesiątki świec.
Po prawej stronie dostrzegł żółtą kanapę, nad którą wisiało poroże. Przed kanapą stał stolik z dwoma krzesłami.

Dalej była jasnozielona komoda, posiadająca w pewnej części, szklane drzwi, wewnątrz której była cała mnogość alkoholi poczynając od piwa, przez nalewki, likiery i koniaki, do wódek. Na niej spoczywało szkło, do którego można było nalać wybrany alkohol.

By zobaczyć, co znajdowało się po lewej stronie pomieszczenia, Lis musiał wstać. Uczynił to z trudem, wspierając się na kosturze.

To, co Dantlan tam zobaczył, wzbudziło jego spore zainteresowanie, ponieważ stał tam wiśniowy regał z książkami.

Obok był kominek z palącym się w nim ogniem, a przed nim stał stolik i dwa fotele w białym kolorze.

Dalej stał posąg, przedstawiający Kostuchę.

Na przeciwległej ścianie znajdował się korytarz, którego kolor był pomarańczowy przez pewien odcinek drogi. Dalej znajdowały się troje drzwi.

Jedne prowadziły prosto, drugie w lewo, a trzecie w prawo.

Nagle zauważył na głowie Śmierci, kotka, który zeskoczył i zaczął ocierać się o nogi Averre.

-Więc jednak przyszliście-usłyszał głos, pochodzący od rzeźby która ożyła. Na te słowa uśmiechnął się lekko, jakby drwiąco, po czym zbliżył się, bez obawy.

Kostucha podeszła do ich czerwonego przyjaciela.

-Nie należysz do tego świata-powiedział, po czym dotknął istotę czarnym palcem, a ten zniknął. W ten sposób właśnie widział śmierć naturalną dla ich przyjaciela. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że proces starzenia się został nadnaturalnie przyspieszony, aż do momentu, w którym stworzenie umarło.

-Więc kogo my tu mamy. Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy-na te słowa Patro spuścił głowę, lecz Dantlan nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w rzeźbę, opierającą się na kosy.

Cały czas zostawała niezmienna, nawet w przeklętych oczach młodego Maga. Znaczyć to mogło to, że jest to obiekt martwy, czyli jest kamienny lub jest to w istocie Śmierć, w co Mag wątpił.

-Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?

Dantlan podejrzewał, że ma ona związek z alkoholem. Cóż... Każdy pracuje sam na siebie.

-Wilk, Keith Duncan. Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

Informacja nie była zbyt pocieszająca, ale dało się z nią przeżyć.

-Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

Lisa zainteresowały pierwsze słowa, dotyczące artefaktu. Nie mniej jednak artefakt był przedmiotem, który można stracić. Umiejętności raczej stracić nie można.

-Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.

Na te słowa, uśmiechnął się drwiąco unosząc brew w teatralnym zdziwieniu. Nie zadał sobie trudu, by okazać nawet szczątkowy szacunek. Śmierć zawsze będzie mu wrogiem, z którym będzie walczył.
Ponadto Kostucha nie powiedziała mu nic nowego. Każdy kiedyś umrze.

-Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce. Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem.

Wiadomość mogła wstrząsnąć Lenardem, lecz zawsze pierwsze spotkanie ze śmiercią jest nieprzyjemne. Za drugim razem zostaje przyzwyczajenie.
Ciekaw był co go spotka za trzecim razem, gdyż wiedział, że nastąpi.

-Vaelen Aarnauien, dla ciebie mam specjalne polecenie. Argelian jest rad z twoich dotychczasowych postępowań i pragnie rozwiać twoje niepewności – równowaga między życiem a śmiercią nie została zachwiana.

Dantlan miał nadzieję, że nie została zachwiana, lecz tylko narazie.

-I wreszcie Averre Stinill. Młoda kapłanka, która chciała by myśleć, że swoją cudowną osobą zdoła zbawić cały świat. Że pomagając innym zdoła zmyć plamę na jej sumieniu. Plamę, którą pozostawił ktoś inny. Chciałabyś szerzyć dobro i sprawiedliwość, droga Averre? Zacznij więc od samego początku, tego który omijasz szerokim łukiem odkąd ci go wskazano.

Widać było, że kapłanka ledwo stała przy tym spotkani, a co dopiero mówić o bezpośrednim zwróceniu się do jej osoby.

-A co się stało z drogą Vanyą? Ach tak, chciała wyjść z miasta. W tej chwili jest bliska opuszczenia, ale nie miasta. Tego świata-po tym wbił kosę w ziemię i złączył wszystkie palce, by je rozdzielić po chwili, ukazując Vanyę, a przed nią trzy pełzające stwory i jeden przypominający niego Orka.

Nagle wizja została przerwana, zaś Kostucha chwyciła oburącz kosę, spoglądając na wszystkich. Jeżeli starała się być groźna, to średnio jej to wychodziło.

-Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!

Na to stwierdzenie, Dantlan uśmiechnął się szyderczo.

-Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich-stwierdziła, wracając na swoje miejsce z zapraszającym gestem dłoni.

-Nikt w to nie wątpi-wyszeptał mag swoim zwyczajowym, cichym głosem, który mimo wszystko był idealnie słyszalny. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że Valroda nie było, gdyż spodziewał się, iż ten nie wejdzie. Nie wiedział tylko czemu.

-Nasz stary przyjaciel zapomina o jednym-stwierdził cicho, spoglądając ku regałowi z książkami.

-Nawet kropla wody w oceanie, jest oceanem-zakończył, zaś na ustach wykwitł mu tajemniczy uśmiech.

-Nie wiem jak wy. Ale ja prawie narobiłem w gacie-rzekł Kotraf, a Dantlan porzucił na chwilę książki, podchodząc do Krasnoluda.

-Co o tym sądzisz?

-Znaczy się o tej gadającej rzeźbie? No... ma gadane.

-A o tym, co powiedziała?

-No tak se myślę, że to kostucha była. Wiecie, zna umarłych i takie... no wiesz... takie zimno przechodzi jak gada, brr.

-A jak według ciebie układa się przyszłość, mając na względzie ukazanie się Śmierci i wszystkie jej słowa?

-Myślem se, że nie powinniśmy tam iść. Patrz tylko na nią! Zaprasza nas bęcwał jeden tam, jakby co złego nas tam czekało.

-Kotrafie! Gdzie Krasnoludzka odwaga i duch walki?!-zapytał śmiejąc się... Nie wyszło to radośnie, lecz lekko kpiąco i to bynajmniej nie z Krasnoludów, a samej Śmierci.

-Właśnie spojrzałeś Śmierci w oczy i nic ci nie zrobiła. To ja powinienem się bać, nie wy. Ja się nie boję. Wiesz czemu?

-Nie. Ale rad bym wiedzieć czemu nazwała cię pomyłką.

-Powiedzmy, że już raz zadrwiłem ze Kostuchy, wywinąłem się z jej łap, a do tego obróciłem wszystko na swoją korzyść-zmrużył oczy, uśmiechając się tajemniczo.

-Eee... wykiwałeś Śmierć? Że... Kostuchę?! Magiku, jesteś pewien że... zaraz, jesteś zbyt poważny by se kpić. Na mą brodę, Śmierć wykiwał!

-W pewnym sensie tak. Właśnie z tym wiąże się brak strachu. Już drugi raz widzę Śmierć przed oczami i ponownie nie miała mocy nic zrobić. Nasz czerwony przyjaciel nie należał do tego świata i zniknął. Kostucha powiedziała to samo o mnie, lecz nic mi nie zrobiła. Nazwała mnie pomyłką, a mimo wszystko rozmawiasz ze mną. Jestem żywy. Groziła mi, a ja jednak niczym się nie przejmuję. Wam nie groziła, więc nie macie się czym przejmować, a i mnie powiedziała "pewnego dnia", czyli jeszcze nie teraz. Do tego czasu przygotuję się-jego puste oczy zabłysły złowrogo.

-Eee... no skoro tak mówisz... Mnie tam nie prędko ponownie ją spotkać-wcale nie dziwił się Kotrafowi. Spotkanie ze Śmiercią nie należy do tego, co ktokolwiek kiedykolwiek chciał powtarzać.

Po tych słowach Krasnoluda odszedł do półki z książkami, z której wybrał tą, która była czarna. Chciał poszukać czegoś o magii, którą można czerpać z powietrza, runach oraz o rodzajach magii.

Kiedy wziął książkę, poczuł lekkie ukłucie magii, które było podobne do małego spięcia elektrycznego, jednakże kiedy otworzył ją, stwierdził że jest tam napis:

Chciałbym żeby w tej księdze były informacje o magii, najlepiej takiej którą można czerpać z powietrza. Coś o runach też by się przydało... i o innych rodzajach magii.

Chwilę później napis zniknął, pozostawiając białą kartkę.

Postanowił dokładniej obejrzeć książkę. Była cała czarna, wykonana ze skóry i nie miała żadnych napisów.

Ponownie otworzył ją, uważnie przyglądając się jej pod wieloma kątami, a także pod światło, lecz nic tam nie było. Dodatkowo nie reagowała na kolejne myśli.

Zamknął książkę i ponownie skierował ku niej myśl, ale na stronach nie było niczego.

Mag nagle skierował się ku kanapie, na której usiadł, odkładając kostur. Na stoliku przy niej była kartka, butelka atramentu i pióra.

Nagle Dantlan wpadł na pomysł. Odłożył książkę, po czym ponownie wziął ją w ręce, czując ukłucie magii, zaś wewnątrz ukazało się stwierdzenie, które właśnie miał na myśli.

Ponadto zanalizował owe spięcie magiczne. Stwierdził, że jest ono oddaniem magii, lecz nie był to przepływ do jego wnętrza.

Nie mniej jednak pytanie zawsze napisane jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej i miało jego własny styl pisania. To podsunęło mu pewną myśl.

Chwycił jedno z piór i zamoczył w atramencie, po czym postawił kropkę w rogu książki. Chciał być pewien, że nie zniszczy jej żadnym nierozsądnym rozwiązaniem.

Kropka nie zniknęła, lecz kiedy książka została zamknięta, odłożona i chwycona ponownie z zadaniem pytania w myślach, po otworzeniu okazało się, iż kropki nie ma, zaś jest jego pytanie.

To znaczyło, iż nie zniszczy atramentem książki, więc zanurzył pióro w atramencie poraz kolejny i przyłożył do kartki, kreśląc eleganckie, lekko pochyłe litery:

Co wiesz, o pobieraniu magii z powietrza?

Nic się jednak nie stało, a kiedy ponownie zamknął książkę, sformułował myśl i otworzył książkę, pytania nie było, a pojawiła się jego myśl. Ponadto postanowił sprawdzić zmianę czasownika poprzez zmianę osoby, czasu, trybu, aspektu, strony, liczby i iteratywności, a nawet zastosował równoważnik zdania, lecz efekt był taki sam. Mianowicie go nie było.

Postanowił podejść z książką do rzeźby. Kiedy zbliżył się do niej, kot zaczął warczeć i syczeć, na co Dantlan uśmiechnął się drwiąco, po czym podszedł bliżej i dotknął książką posągu. Nic się nie stało.

Ponadto Mag obejrzał dokładniej Kostuchę. Głowę miał zwróconą tam, gdzie ostatnio stali, zaś gestem zapraszał dalej. Miał na sobie płaszcz, zaś z tyłu wyrastały dwa spalone skrzydła.

Po dokładnych oględzinach, stwierdził, iż nie ma tu żadnych symboli ani znaków.

Ponadto przypomniał sobie, że kot jest przywiązany do tej rzeźby, więc przyjrzał mu się dokładnie i stwierdził, iż kot nie umrze śmiercią naturalną!

-Jesteś niezwykle interesujący, kociaku-wyszeptał, patrząc na zwierzątko u nóg Averre. Przyjrzał mu się uważnie. Nie miał żadnej obroży ani niczego innego. Wydawał się być bezpański.

Ponownie obejrzał książkę w poszukiwaniu jakiejś skrytki, lecz żadnej nie zauważył.

Po tym pokręcił głową. To do niczego nie prowadziło. Schował książkę do jednej z kieszeni, po czym postanowił dokładniej obejrzeć wejście. Miało ono siedem stóp wysokości i cztery stopy szerokości.

Na samej górze było półkole, przylegające do górnej krawędzi wejścia.
Ściany wykonane były z ociosanego kamienia, lecz trzy jardy korytarza miały kolor pomarańczowy, zaś reszta była w jasnoszarej barwie. W regularnych odstępach wisiały tam pochodnie.

Na suficie nie było żadnych symboli, zaś ściany były zimne w dotyku. Żaden kamień nie był ruchomy i nie było tu magii.

Nagle do środka wjechała Vanya, która pozbyła się łuku i kołczanu. Miała jedynie swój miecz.

-Spodziewałam się lochów, a nie domu. Spotkałam na górze Valroda. Nie chciał iść, ale kazał mi do was dołączyć… Jego słowa były zagadkowe nawet dla mnie. Zostawiłam mu mój łuk, by miał czym się bronić.

-Lepiej zostawić go w spokoju. Wie, co robi-wyszeptał, lecz jak zwykle jego głos był idealnie słyszalny, ale również nieprzyjemny. Tak jak zwykle, zaś Elfka przywitała Lisa, na co ten skłonił się jej lekko, wchodząc w prawe drzwi.

Cały czas podążał tą drogą i zawsze miał przed sobą to samo. Korytarz i troje drzwi. To prowadziło donikąd.

Nagle przystanął i wpadł na pomysł, cofając się, aż w końcu wrócił do pokoju.

-Drzwi wiodą na lewo, prawo i na wprost. Czy ktoś wie, które wybrać?

-Ja wiem-powiedział cicho, mijając Elfkę.

-To jak Kotrafie, idziecie?-zwrócił się do Krasnoludów.

-No potośmy tu zjechali, nie?-po tych słowach ruszyli z głośnym krzykiem, zaś Dantlan uśmiechnął się, podchodząc do Averre.

-Wiesz już, jakim jestem człowiekiem. To, czy pójdziesz ze mną, jest twoim wyborem.

Półelfka jednak zdecydowała się pójść z nim, lecz kotek został w tym pokoju.

-Idźcie zgodnie z mapą Giheda-rzucił na odchodnym.

Ruszyli wraz z Krasnoludami, zaś Dantlan otworzył w umyśle mapę, którą przerysował do głowy z kartki i poruszał się według niej.

Najpierw przeszli przez środkowe drzwi, po czym znowu przez środkowe. Potem pokonali drzwi w lewo, a korytarz prowadził teraz w dół. Dalej były kolejne drzwi, zaś Mag poruszał się tam bez żadnego wahania, aż w końcu doszli do celu.

Był nim pokój identyczny do tego, w którym na początku się znaleźli. Miał tylko dwie różnice. Zamiast posągu Kostuchy, stał stolik z owocami i warzywami w misce, a zamiast przejścia, był kawałek ściany, wyraźnie bielszy niż otaczające. Kształt był taki sam.

Pierwsze swe kroki Lis skierował do półki z książkami. Spróbował zadać pytanie w jednej i spodziewał się odpowiedzi w drugiej, ale nic takiego się nie stało. Powtórzył to, lecz w drugą stronę, czyli zaczął od książki, która była z tego pokoju. Znowu nie dało to efektu.

Postanowił również sprawdzić, co się stanie, kiedy podmieni czarne książki, znajdujące się w jego rękach. To też się nie sprawdziło, więc odłożył właściwą księgę na jej miejsce, a tą, którą wziął w poprzednim pokoju, ponownie schował.

Po tym postanowił dokładnie obejrzeć stolik. Wydawał się być zwyczajny. Blat był solidnie przymocowany, tak jak nogi. Od spodu nie było niczego, tak jak pod nóżkami. Na dywanie pod stolikiem również nie było niczego.

Spód miski był równie zwyczajny, tak jak jej wnętrze, w którym leżały wiśnie, banan, marchewka, pietruszka, zielone jabłko i banan.

Potem postanowił przyjrzeć się dokładniej ścianie. Była biała i tynkowana, lecz zachowywała się jak zwykła ściana.

Ponadto postanowił sprawdzić, jak książka zareaguje na ścianę, więc dotknął nią, a następnie przycisnął mocniej, lecz nic się nie stało. Przytknął jeszcze książkę do stolika, ale to też nic nie dało, więc ponownie ją schował.

Przejechał palcem przez granicę jaśniejszej ściany, co również nic nie dało.

Popchnął ścianę, próbował ją przesunąć jak suwane drzwi, przesunąć do góry i na dół. Ponadto nie było za co jej pociągnąć, więc to rozwiązanie odpadało.

Odszedł kawałek do tyłu, po czym zmrużył oczy. Nie wiedział czy wogóle coś tam jest więc, popukał w nią, a ona wydała w odpowiedzi głuchy dźwięk. Nic z drugiej strony nie odpowiedziało.

Jednakże kiedy przyłożył ucho do ściany, usłyszał głuche buczenie, lecz nie mógł znaleźć niczego, co byłoby zdolne do wydawania takiego dźwięku.

Na łączeniu ściany z podłogą, zobaczył szparę pomiędzy nimi, taką, jak była między drzwiami, a podłogą.
Zdecydowanie coś tam było.

Naparł na ścianę ponownie, lecz tym razem od dołu. To również nie przyniosło efektu.

Potem wziął jabłko i obejrzał je dokładnie. Było twarde, zielone i lśniło w świetle żyrandola oraz ognia kominkowego.

Nagle odszedł kawałek i odczuł przemożną ochotę... Jego prawa ręka zamachnęła się i rzuciła jabłkiem w ścianę. Owoc odskoczył, lądując na dywanie.

Widząc wzrok Krasnoludów, wzruszył ramionami, odkładając jabłko na miejsce. Jednocześnie zastanawiał się, co powinien zrobić, by otworzyć ten fragment ściany.

Nagle do pokoju wszedł kot! Ten sam, który był w poprzednim pokoju. Usiadł pod ścianą i patrzył na Maga z ciekawością.

Był zaprawdę interesujący, więc Lis ponownie wyciągnął książkę, podtykając ją kotu, a kiedy nic to nie dało, znowu ją schował. Potem podstawiał kotu pod nos jabłko oraz inne owoce i warzywa.

Zwierzak cały czas patrzył na niego z zaciekawieniem, więc Dantlan postanowił sprawdzić, co zrobi kot, jeżeli podetknie mu rękę. Powoli zbliżał ją do małego stworzonka, które nie reagowało.

Dopiero, gdy jego ręka była już bardzo blisko, kot podrapał go, choć wcale nie widać było żadnego ruchu, więc Mag cofnął rękę, patrząc na swoją dłoń, po której popłynęła kropla krwi. Przyjrzał się jej dokładniej, z niejakim zainteresowaniem, po czym zwrócił wzrok ku kotowi, do którego uśmiechnął się pobłażliwie, wstając.

Nagle wpadł na pomysł, który zaprawdę był dziwny, lecz mógł być skuteczny. Chwycił jabłko i rzucił nim w półkole nad drzwiami. Niestety owoc zachował się tak samo, a ściana pozostała nietknięta.

Na ten widok jego oczy zwęziły się z irytacji. Postanowił spróbować jeszcze z warzywem i chwycił marchewkę, którą rzucił.

Reakcja ściany była niespodziewana! Zaczęła nabierać pomarańczowego koloru. Ponadto coś zaczęło się dziać z kotem! Podszedł na środek pokoju i tam usiadł!

-Cofnąć się!-syknął do wszystkich, dochodząc szybkim krokiem do Krasnoludów i Półelfki, którą chwycił za przedramię z zadziwiającą siłą i odciągnął ją na tyły.

-Averre, przygotuj łuk, Patro, kusza i do tyłu, Halg, szykuj się do strzału, tył, reszta gotowa do walki, przód. Ten kot jest nieśmiertelny. Jest! Nie podoba mi się to, że on się cofnął-wyjaśnił szybko Dantlan.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-04-2009 o 19:15.
Alaron Elessedil jest offline