Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2009, 15:13   #91
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dobre i złe. Co znaczą te słowa? Wszak mają one wiele znaczeń, a jednocześnie... nie mają żadnego, bowiem wiele znaczeń, paradoksalnie oznacza ich brak. W chwili, gdy określamy jednym z owych mian, fragment rzeczywistości, przypisujemy mu wszystkie określenia kształtujące dany określnik. Skutkiem tego jest nacechowanie w subiektywnej płaszczyźnie, wartościami, które w sumie nie określają niczego. W tenże sposób jesteśmy zdolni nazwać wszystko liczbą wyrazów, którą jesteśmy zdolni policzyć na palcach jednej ręki, lecz nie oddamy tego, co sądzimy o danym aspekcie.

Co mamy na myśli mówiąc "dobre"? Jakim prawem możemy stwierdzać co jest dobre, a co złe? Kto nam dał takie prawo?

Nikt. Nikt nie dał nam takiego prawa, albowiem to, co jest dobre dla nas, nie musi być dobre dla innych, natomiast uszczęśliwianie bliźnich miarą własnego szczęścia może być bardziej negatywne niż pozytywne.

Dlatego też używanie jednego z owych mian, wkracza na próbę zmiany obiektywnej strony aspektów otaczających rzeczywistość, poprzez wyjście poza subiektywną ocenę obiektu, wkraczającą na przeświadczenie innej persony.

Próba ta skazana jest na niepowodzenie, jako że sam jedynie sąd, nie ma mocy przeistaczania realiów, wszakże zdolne jest to do wprowadzania w błąd innych obiektów, posiadających subiektywną wizję rzeczywistości tudzież dzierżących obiektywne spojrzenie.

Gdy pogląd dotyczący rzeczywistości w umysłach przedstawicieli pierwszego stanu, zakłócony będzie, mniejszą to stratą ustanowi, niż zmącenie oka widzącego otoczenie takim, jakim jest.

Czy zatem taka persona jest w stanie używać owych określeń?

Respons jest trywialny, zaś brzmi "nie". Chłodne oko nie jest gwarantem właściwego stwierdzenia o pozytywności danego obiektu dla ogółu społeczeństwa w żadnej, najmniejszej nawet, mierze.

Oczywistym jest to, iż stosowanie owych słów jest wysoce niepraktyczne oraz nieprecyzyjne.

Problem może wydać się banalny i taki w istocie jest, jednakże to, co znajduje się głębiej, poza płycizną prostoty tegoż ambarasu, nie jest w najmniejszym stopniu aż tak trywialne jak owe zagadnienie o terminach "dobry" oraz "zły".

To sugerować może, iż pod każdą, błahą przeciwnością, o ile zagłębić się w nią dostatecznie mocno, kryją się o wiele poważniejsze trudności, natomiast każda przeciwność, składa się z wielu drobniejszych, zaś te, również posiadają swoje głębsze tudzież poważniejsze ambarasy.

To z kolei, świadczyć może, iż nic nie da się zmienić, co jest paradoksem samym w sobie, gdyż wszystkie nasze czyny zdają się temu przeczyć.

Logicznie rzecz biorąc, równocześnie podmiot może przeinaczyć otaczającą rzeczywistość, nie mając mocy do dokonania niczego.

Czy zatem mamy pokładać wiarę w paradoksach, pomimo niejednoznaczności ich rozwiązań?

Po przepuszczeniu przez empiryczno-logiczny filtr umysłów, uzyskujemy właściwe rozwiązanie spośród dwóch przeciwstawnych, które wskazuje paradoks.

To oznacza, iż dojście do dwóch przeciwstawnych rozwiązań za pomocą logiki, przynieść może dwa przeciwstawne responsy, z których jeden nie koniecznie musi być faktem.

Nie mniej jednak paradoks jest potwierdzeniem skuteczności logiki jako wyjątek od reguły, jednocześnie należąc do zbioru prawidłowych rozwiązań, podpowiedzianych przez logistykę.

Ta z kolei, będąc jasną dla jednych, równocześnie jest nieprzejrzysta dla innych. Elementarna logika podświadomie należy do każdego, kto wyrósł z okresu niemowlęcego. Rodzi się wtedy, kiedy osobnik zaczyna dostrzegać związki przyczynowo-skutkowe, jednakże istnieje również wyższa logistyka, która uzależniona jest od pewnego rodzaju inteligencji.

W żadnym wypadku nie oznacza to przekreślenia dla abderytów, ponieważ własny intelekt, każdy jest w mocy powiększyć, atoli trzeba znać sposób na to.

Aczkolwiek nie ulega wątpliwości, iż skomplikowana logistyka może być przystępna dla każdej persony, która nie waha się włożyć w to sporej ilości pracy.

Dochodzimy tutaj do kolejnego, nieco paradoksalnego wniosku. Pomimo możliwości zwiększenia intelektu u każdego indywiduum, automatycznie wykluczamy jednostki gnuśne, gdyż one, nie przełamując swego próżniactwa, nie są w stanie dostatecznie zapracować na eskalację swych zdolności logistycznych poprzez zintensyfikowanie swego intelektu.

Nie mniej jednak są stworzenia, które bez konieczności spotęgowania inteligencji. Do tej grupy należą głównie Magowie, miłujący nie tylko magię, ale i mądrość. Oczywiście są również inni, lecz nie ma dalej reguły, według której dana profesja ma ich zawierać więcej lub mniej.

Acz faktem jest to, iż to inteligentny Wojownik będzie lepszym niż przedstawiciel tej samej klasy, mniej wykształconego intelektualnie aniżeli pierwszy.

Natomiast Magowie odbywają swoisty wyścig, którego zwycięzca będzie najbardziej rozwiniętym pod względem intelektu. Oczywiście są to nieoficjalne zmagania, jednakże każdy, chcący osiągnąć coś, musi do niego przystąpić, by nie zostać wyeliminowanym przez inne indywiduum. W tej grze wszystkie chwyty są dozwolone.

Dlatego też Dantlan sądził, iż Gihed, jako postać, która nie dała się wyeliminować, był na tyle sprytnym Magiem, iż jego pomysły i rozwiązania nie znalazły żadnej osoby, która by je odgadła lub też rozpowiedziała.

Teraz pozostawało jednak pytanie, czy Gnom zastosował rozwiązania niezwykle skomplikowane, czy proste. Jedne i drugie były trudne do odgadnięcia, jednakże poznanie grupy, do której przynależy ten przypadek, byłoby niezwykle cenne, ponieważ znacząco zawęziłoby to obszar poszukiwań.

Stwierdził już, iż ściany ani podest nie miały na sobie żadnych znaków, ani nie emanowały magią. Ponadto nie reagują na zmiany termiczne, co rzucało cień wątpliwości na właściwe rozumienie słowa "pochodnia".

Keith i Lenard rozpalali stojaki na ogień, lecz młody Mag wcale nie był przekonany o skuteczności tego pomysłu. Wręcz przeciwnie, wydawał mu się rozpaczliwą próbą rozwikłania zagadki.

Na widok tego westchnął i pokręcił głową, zamierzając na chwilę odejść od grupy poprzez wyjście na zewnątrz ratusza.

Nagle stało się coś, czego się nie spodziewał. Gwałtowny ból wstrząsnął jego ciałem tak, że stracił możliwość widzenia. Przed oczami miał jedynie czerń, łagodnie zapraszającą ku sobie.. Tylko ten przeklęty ból on trzymał go tam, gdzie się właśnie znajdował. Był niemal przekonany, iż po jego ustąpieniu będzie mógł spokojnie udać się tam.

Czuł jednak coś jeszcze. Pod jego plecami było coś chłodnego i nierównego, wbijającego mu się w plecy w wielu miejscach jednocześnie, lecz nacisk na poszczególne partie stawał się raz mniejszy, raz większy.

Nagle ból ustąpił, zaś obraz pojaśniał. Lis widział nad sobą jedynie ciemną, fioletową mgłę, zasłaniającą niebo, lecz miał wrażenie, iż nieboskłon śmieje się z niego. Na tą myśl irytacja wykwitła na jego twarzy, zaś on sam zapomniał o swoich ograniczeniach próbując podnieść się zbyt gwałtownie.

Gwałtowny kaszel wstrząsnął nim, ponownie powalając go na ziemię. Nie mógł nic zrobić prócz skulenia się i przeczekania kolejnego napadu, trwającego blisko dwudziestu sekund.

Kiedy kaszel ustąpił, wyjął z kieszeni chustę, którą otarł sobie zakrwawione usta, po czym schował ją i powoli zaczął się podnosić.

Jego chwiejne nogi skutecznie utrudniały mu to zadanie, ale determinacja i złość dodawały mu sił. Po raz kolejny miał wrażenie, że niebo śmieje się z niego, na co zacisnął mocniej zęby i stanął stabilnie.

Nagle zorientował się, że spod kostura wystrzeliły małe płomienie. Zdarzenie było niezwykle intrygujące, więc zaciekawiony uderzył nim jeszcze trzy razy. Zawsze wydobywały się spod niego żywioły lub jego pochodne, takie jak kwas.

Kiedy spojrzał w niebo, nie wydawało mu się już, iż niebo się śmieje, przeciwnie, jakby patrzyło z niedowierzaniem. Dantlan wcale nie dałby sobie ręki odciąć, że tak właśnie było, lecz uczucia te były stosunkowo silne.

Mag chwycił kostur oburącz, chcąc wesprzeć się na nim i odpocząć trochę, lecz zdarzyło się coś, co również nie było kontrolowane, natomiast z pewnością było bardzo niespodziewane.

Przez kostur przechodziły fale energii o różnych kolorach. Znalazła się płomienno-pomarańczowa, mroźno-biała, niebieska i zielona, czemu towarzyszył gwałtowny upływ energii z jego osoby.

Lis stwierdził, że ni z tego, ni z owego, gdzieś zniknęła połowa jego magii. Przyjrzał się kosturowi z zamyśleniem. Postanowił jeszcze raz stuknąć nim o ziemię. Okazało się, że kolejnym, co z niego wyszło, była fala mrozu.

Potem usłyszał coś, czego nie spodziewał się usłyszeć.

-Jak to kurwa nie? No stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!-to zdecydowanie był Kotraf.

Na ten głos Dantlan uśmiechnął się szeroko. Utwierdziło go to w jednym przekonaniu. Układy z Krasnoludami były nieśmiertelne. Nawet jeżeli obie strony znikną z tego świata, układ zostanie.

Ruszył do wyjścia, by poczekać na nich, lecz znowu spod kostura wydobyły się żywioły. Postanowił sprawdzić jedną teorię.

Nagle ruszył do przodu, stawiając drzewna tak, jak czynił to zwykle. Nie stało się nic, więc spokojnie poszedł dalej, wychodząc na zewnątrz, gdzie stanął w zamyśleniu. Postanowił wypróbować nowe możliwości.

Ponownie stuknął kosturem, chcąc nadać magii charakter zimna i rzeczywiście, strumień zimna wypłynął z niej.
Dalej wyzwolił małą novę ognia, kulę elektryczną i rozpalił powierzchnię kryształu. Dawało to tyle światła, co zwykła pochodnia.

Po tym zgasił ogień, próbując rozpalić płomień wewnątrz, lecz to nie podziałało. Dlatego też postanowił wypróbować coś defensywnego. Utworzył tarczę z ognia, otaczającą go z przodu i od boków, ale była cienka. Nie wiedział jednak co stanie się, jeżeli otoczy polem ochronnym małą powierzchnię, więc osłonił swoją dłoń.

Był jednak pewien efekt uboczny. Od kryształu do tarczy prowadził strumień ognia. Dantlan był niemal pewny, że przerwanie go oznacza koniec tarczy.

Chciał sprawdzić jedną rzecz. Czy będzie w stanie nadawać dowolny kształt, przynajmniej z prostych, więc utworzył sobie ognistą aureolę nad głową, która również połączona była z kosturem, po czym zgasła.

Chciał sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Dotknął palcem kryształu, a pomiędzy nim i palcem wystrzeliła malutka iskierka. Wiedział już, na czym to polega, a przynajmniej w pewnym stopniu.

Należało powrócić do sprawy Krasnoludów.

-Kotraf?! Halg?! Gdzie jesteście?-zawołał Keith, który również wyszedł przed ratusz.

-Hę? Keith? Haha! Chłopaki, za mną!-usłyszał Dantlan. Przy takim wydzieraniu się mogliby ściągnąć całe miasto na nich, jednakże w tym mgła działała na ich korzyść.

Niecałą minutę później Krasnoludowie wyłonili się spośród domków.

-No, jesteście! Jużeśmy myśleli że was jaka poczwara dopadła czy co. Tak samopas wychodzić na harataninę bez nas, ładnie to tak?!-rzekł Kotraf, zaś Dantlan na to stwierdzenie uśmiechnął się.

-Witam ponownie mości Krasnoludowie. Pomocna dłoń, a raczej ich dziesiątka, może się bardzo przydać-wyszeptał z lekkim uśmiechem na twarzy.

-Byłem pewien, że się rozmyśliliście. Droga do ratusza była koszmarnie nudna.

-Mowa! Gdzieś wybyły te stwory, taka ich mać. Przed spotkaniem z wami było ich na ulicy jak grzybków po deszczu.

Co prawda, to prawda. Obecnie nie było tu żadnego stwora i Lis zastanowił się, co mogło się stać i gdzie oni są, jednakże nie był w stanie stwierdzić tego. Wiedział jednak, że w pobliży stu jardów nie ma żadnego.

-Za to może nam pomożecie teraz... Ponoć pod ratuszem są korytarze, tylko wejścia do nich nie widać. Może trzeba by rozebrać połowę tej ruiny, żeby tam wejść. Ale słyszałem, że krasnoludy znają się na tajnych wejściach i schowkach.

Co prawda Krasnoludowie mogli się na tym znać, ale głównie w swoich własnych twierdzach, a i tam jest ich niezbyt dużo. Byli to głównie architekci i projektanci. Nie mniej jednak złapanie takiego Krasnoluda w jego własnym domu graniczyło z cudem, gdyż raz może zniknąć bez śladu, a chwilę później napastnik znajdzie topór wyrastający z jego pleców.

-Eee... po prawdzie to bujda. Tylko część się zna, i to nie nasza część. Ale obaczym co da się zrobić. Przyszliście tu pierwsi, możeście co już ustalili?-na to pytanie Dantlan pokręcił głową.

-Nic godnego uwagi.

-Guzik. Kupa gruzów i dupek na obrazie, wzywający do płacenia podatków. Myślałem, że może tym swoim paluchem wskazuje wejście, ale tam nic nie ma.

-Eee... A właściwie skąd pomysł że tu jakieś wejście jest?

-Na tym planie, co go miał mag z wieży. To sugeruje, że tu coś jest. Gdzieś te korytarze muszą się zaczynać.

-Tylko, że równie dobrze mogą zaczynać się w Wieży czy innym budynku, jednakże mapa miasta wskazywała na to, iż to właśnie tutaj ono się znajduje. Strzałka wskazywała ratusz i było tam słowo "pochodnia".

-Pochodnia... Jaka kurwa pochodnia... Tu pochodni przecie nie ma... eee... No niestety, nie wiem co to za wejście może być, ani gdzie. My proste chłopaki są, od rąbania jeno. Pokażesz nam gdzie jest coś co rąbania wymaga to dopiero zobaczysz nas w akcji-odparł Kotraf.

Tymczasem Feliks, widząc Krasnoludów, zaczął szaleć, mówiąc, że jest głodny, chciał kiełbaski i alkoholu. Zaczął też coś bredzić na temat wyimaginowanych białych myszek, przed którymi uciekając, wpadł w ognisko.

Nagle stało się coś, czego Dantlan by się nie spodziewał. Feliks padł przed nim.

-Czoruj mi coś do picia bo sczeznę! Błagam...-powiedział, zaś Lis zamyślił się. Przy tym, co było na dole, Feliks mógł się przydać. Poza tym to w interesie między innymi Dantlana, by ta osoba była w stanie użyteczności.

-Myślę, że coś poradzę-mruknął, omijając Feliksa, po czym zdążył ku ognisku, gdzie zrobił przegląd wszystkich ziół, zamyślił się, po czym zasiadł przy ognisku, zaczynając łączyć różne zioła. Wymagało to od niego poświęcenia sporej ilości składników.

Niedaleko dostrzegł wiadro na wodę, więc wstał i wziął je, sprawdzając dokładnie, czy nie jest przedziurawione. Okazało się, że jest we względnie dobrym stanie, więc wrócił do ogniska, wypełnił wiadro wodą, po czym szczyptę ziół, które miał w dłoniach, dodał do wody, lecz wymagane było coś jeszcze. Chwycił całą sakiewkę i opróżnił ją całkowicie, ponownie przypinając do pasa.

Proces ten wymagał uwagi, więc chwilowo porzucił kwestię wejścia do podziemi, pilnując wywaru, który kilka minut później był gotowy. Lis zdjął go z ognia, stawiając obok ogniska.

-Czy ktoś mi powie co się stało z całym tym cholernym miastem?-ogłosiła swe przybycie jedna z Elfek, którą Lis zignorował, jak resztę przybyłych.

-Tu jest litr, ale uważaj, gorące i oszczędzaj to, bo więcej nie mam na to składników-rzekł do Feliksa cichym głosem.

-Dzień dobry. Czy moglibyśmy się dowiedzieć, co was sprowadza do tego pięknego zakątka?-rozpoczął rozmowę Keith.

Dopiero teraz postanowił zauważyć Elfy, które nadeszły. Ignorował je, ponieważ jedna uważała się za wyższą, zaś jego zachowanie zdecydowanie przeczyło temu poglądowi.

Zobaczył jednego Elfa płci męskiej, który wydawał się krzyżówką Elfa Słonecznego i Wodnego.

Kolejna osoba to Półelfka i kapłanka... Właściwie ciężko było ocenić jakiego bóstwa jest kapłanką. Nie mnie jednak wątpliwości rozwiały się, kiedy spojrzał na jej szyję. Wtedy właśnie skrzywił się, gdyż miał do czynienia z kapłanką bogini płodności.

Ostatnią osobą była Elfka słoneczna ze znakami Straży na piersi, z którymi się obnosiła.

Wszystkie trzy osoby mogły go dostrzec poprzez nieprzyjemne, wwiercające się w nich spojrzenie. Często obdarzał nim nieznajomych, którzy reagowali na to nadzwyczaj dziwnie. Jedni rozglądali się nerwowo, inni wzdrygali się. Reakcje były różne, lecz uczucie zawsze jedno. Jego przeklęty wzrok bez źrenic wydawał się wchodzić w umysł i czytać z danej osoby jak z książki.

On tymczasem widział jak cała trójka starzeje się, lecz Półelfka trochę szybciej. Włosy siwiały, na twarze występowały zmarszczki, a kiedy przyglądał się dalej, widział jak te postacie rozkładały się, aż w końcu znikały.

Żadne z nich nie było nikim wyjątkowym i każdego czekała nieuchronna śmierć. Na każdym z nich widział upływ czasu, który będąc nieuchronnym, cichym zabójcą, pozbywa się wszystkich i wszystkiego.

-Popracuj nad swoim głosem, człowieku, bo pomyślę, że macie spaczone wyczucie piękna. To jakaś cholerna ruina, a nie piękny zakątek. A sprowadza nas hałas jaki zrobiły krasnoludy-na te słowa młody Mag prychnął.

-Nie głosem, lecz słowami. Popracuj nad wyrażaniem swych myśli, Elfko, bo pomyślę, że macie spaczone słownictwo-syknął, a Keith wdał się w bezcelową dyskusję z nieznajomą.

-Mów jaśniej. Co tu się stało?-zapytała niecierpliwie, zaś Dantlan
uśmiechnął się pogardliwie.

-Wybacz, ale na to pytanie nie udzielę ci odpowiedzi-odparł Keith, nie zdając sobie sprawy jak bardzo ułatwił Lisowi życie. Reakcją Elfki był gniew, który opanowała. To było kolejne ułatwienie.

Dalej Elfka próbowała robić dobrą minę do złej gry. Udawała, że ją to nie obchodzi. Cóż... Jej problem.

-Ty tu dowodzisz?-spytała nowo przybyła, lecz na to stwierdzenie niezwykle rozbawiło Maga, który prychnął rozbawiony.

-Tworzymy dość luźną kompanię. W danym momencie kieruje ten, kto ma najlepszy pomysł-to stwierdzenie rozbawiło Dantlana jeszcze bardziej.

-Rozumiem. Dlaczego po prostu nie opuścicie miasta? Ulice są puste... Niemal.

-Niekiedy są puste, niekiedy wprost przeciwne. Poza tym mamy jeszcze coś do załatwienia.

-Natomiast bramy mogą być zawalone. Jedna z nich na pewno jest nieprzejezdna-wtrącił się młody Mag.

-Szukacie czegoś tutaj?-to stwierdzenie wstrząsnęło Dantlanem z powodu niezwykłej odkrywczości, zaś Keith dał jej wyraźnie do zrozumienia, że to było głupie pytanie i nie znajdzie na nie odpowiedzi.

-Obchodzi, bo wśród was jest elf. Skoro mój krewniak z wam przestaje, to dlaczego odnosisz się do mnie w ten sposób, człowieku? Co daje ci prawo by mnie oceniać?

-A kto daje ci prawo do otrzymywania informacji o każdym Elfie zadającym się z Ludźmi? Nikt.

-O zatargach na pograniczu wie każdy. O tym, że prowokują to nie tylko ludzie - również.

Dantlana nie obchodziło to, która strona, po co i dlaczego walczyła ze sobą. Nie było to jego sprawą, zaś on przystosuje się do każdego panującego. Przynajmniej przez pewien czas, bo później już do nikogo nie będzie musiał się przystosowywać.

-Nie mówimy o twoim krewniaku. On to jedno, ty - to drugie.

-Bzdura. On jest twoim krewniakiem w tym samym stopniu co on moim-warknął Lis, wskazując na Keitha.

-Zjawiasz się nie wiadomo skąd i zaczynasz o wszystko wypytywać, jakbyś miała do tego nie wiadomo jakie prawo. Najwyraźniej w tym co mówią o arogancji elfów jest zbyt wiele prawdy. Nie jesteś na swoim podwórku, nie jesteś tu gospodarzem, a my nie jesteśmy nieproszonymi gośćmi. Jesteśmy u siebie, a ty nawet nie raczysz tego zauważać-rzekł mężczyzna, zaś Mag prychnął pogardliwie.

-Spokój-warknął do Keitha i bynajmniej jego ton wcale nie wskazywał na stanie po stronie Elfki, a raczej to, że nie warto sobie szarpać nerwów.

Natomiast kiedy tamta uśmiechnęła się pobłażliwie, on uczynił w jej kierunku to samo, lecz on dodał do tego odrobinę politowania i pogardy.

-Jakbyś nie zauważył wasze "wspaniałe i postępowe miasto" jest ruiną. Wasi ludzie nie żyją. Zostałam pozbawiona przytomności przez jakieś niebieskie świństwo. Zresztą nie tylko ja oni także. Więc na pewno mają prawo do wyjaśnień-powiedziała, zaś Dantlan wybuchnął cierpkim, cichym, syczącym śmiechem przywodzącym na myśl, niezwykle zimny lód.

-To, że miasto jest ruiną, nie znaczy, że wy nie jesteście na terytorium ludzkim. Nie mniej jednak masz do tego takie samo prawo jak my, lecz to my rozdajemy karty i ty musisz się podporządkować czy ci się to podoba, czy nie-syknął. Jego głos zdecydowanie nie był przyjemny. Przywodził na myśl jadowitego węża gotowego do ukąszenia.

-Ależ bez wątpienia masz rację. W skandaliczny wprost sposób zaniedbałem wymogi dobrego wychowania. Witajcie w naszych skromnych progach. Miło mi was powitać-rzekł parodyjne Keith, kłaniając się w komiczny sposób, na co Dantlan uśmiechnął się paskudnie. Na to Elfka już odpowiedziała.

-Niech słońce zawsze oświeca ci drogę, nieznajomy. Nazywam się Vanya, jeśli już mamy dopełnić wszelkich formalności-dalej Keith wdał się w kolejną dyskusję, z której wynikało, że Elfka zamierza sama przedrzeć się przez miasto.

Było to głupotą w najczystszej postaci. Było też w jego interesie przekonać Elfkę, by jednak została, lecz wiedział, że ciężko będzie przemawiać do kogoś takiego z uwagi na to, iż może nie zrozumieć.

Valroda szanował najbardziej ze wszystkich Elfów Słonecznych za to, że nie był typowym przedstawicielem swojej rasy. Prawdopodobnie też znał się na tym, co robi i jak na razie był towarzyszem bez zarzutu.

Ruszył szybko za Elfką, doganiając ją na zewnątrz ratusza. Zamierzał mówić wprost. On nie bawił się w słodkie słówka, jeżeli nie musiał.

-Jeżeli odejdziesz, wykażesz, że jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę, iż twoja rasa nie jest durnowata. Przyjmuję, że ta idiotyczna decyzja jest wynikiem niewiedzy, więc słuchaj mnie uważnie, bo dwa razy powtarzać nie będę.
Chciałaś dowiedzieć się, co się stało. Pewna kula, będąca epicentrum wybuchu, mogła spowodować te zniszczenia. Fala była niebieska, wiec może to wskazywać na charakter magii związany z trucizną. Dalej nic nie wiemy, ale to, co stało się z powietrzem, mam na myśli kolor mgły, wskazuje na charakter magii pokroju szaleństwa.
Istoty, które tutaj chodzą, są przekształconymi przez magię, mieszkańcami miasta. Większość z nich umarła, ale ta część, będąca "żyjącą dziką magią", liczy sobie kilka setek, może połowa tysiąca. Nawet przy założeniu, że siedemdziesiąt pięć procent jest tym, co wykazuje w miarę przyjazne zamiary, to około setka jest tych, którzy z chęcią rozszarpaliby cię na strzępy i posilili się twoją energią.
O ile wygłuszająca dźwięki, mgła może działać na twoją korzyść, o tyle twoje poruszanie się już nie. Możliwe, że mogą namierzać innych za pomocą ruchu, a bez tego miasta nie opuścisz. Sądzę, że piętnastoosobowa grupa ma większe szanse powodzenia opuszczenia miasta niż jedna osoba. Dalej rób co chcesz
-po tych słowach ponownie wszedł do ratusza.

Postanowił jeszcze raz sprawdzić wszystko. Obejrzał dokładnie podest oraz ścianę za obrazem. Nie było tam niczego, czego nie zauważyłby poprzednio. Próbował również nacisnąć kamienie, lecz te również nie ustępowały.
Nagle wpadł na pewien pomysł. Podszedł do stojaka, gdy usłyszał za sobą głos Keitha.

-Chyba nie masz zamiaru targać tego ciężkiego stojaka. Mam pochodnię, to sprawdzę wszystkie ściany.-powiedział, chodząc i świecąc na ściany.

-Na obraz poświeć-wychrypiał Mag, a kiedy tamten wszedł na podest, z kamienia zaczęło wydobywać się czerwone światło, tworzące Glif Strażniczy.

-Wiedziałem-powiedział szeptem Dantlan, dotykając obiektu. Był ciepły i emanował magią, a kiedy młody Mag przyłożył ogień do pieczęci, ta rozjarzyła się mocniej.

-Ja to zrobię! Otworzę to!-wrzasnął Kotraf, zaś Lis widział już szybującego w powietrzu Krasnoluda. Należało temu zapobiec.

-Stój! To glif strażniczy. Jak go walniesz, to on ci odda sto razy silniej.-syknął, a ten zatrzymał się. Bardzo nie na rękę byłaby im utrata jednego Krasnoluda.

-Może to działa na dźwięk? Jakieś hasło? Na przykład "pochodnia"-za te słowa Maga, Glif nie zareagował.

-Powinno być tak, jak w tej znanej bajce. Sezamie, otwórz się-zażartował Keith, zaś Dantlan skrzywił się. Próby z innymi słowami również się nie powiodły. Padła nawet propozycja użycia czegoś, co należało do Giheda.

-Wychodzę z założenia, że kluczem do wszystkiego jest owa "pochodnia". Może inaczej. Czym jest ogień? Ogień składa się z ciepła, które jest formą energii, jest czymś bliższym plazmie, lecz nią nie jest, natomiast emituje dźwięki i promieniowanie. Nie jest zjawiskiem ani do końca fizycznym, ani chemicznym. Bardziej czymś pośrednim. Jednakże pochodnia jest traktowana głównie jako źródło światła… Nie. Od światła się zaczęło-warknął z irytacją Dantlan. To była ślepa uliczka, nie prowadząca do żadnego rozwiązania.

-Pochodnię można użyć jeszcze jako narzędzie tortur. Jeden mój znajomek...-mówił Kotraf, ale szybko umilkł, kiedy Dantlan spojrzał na niego.

-Glifu torturować nie będziemy-uśmiechnął się Keith.

-Brakuje jeszcze tylko dźwięku. Nie jestem pewien czy to dobry trop, ale nie zaszkodzi spróbować-powiedział Mag. Półelfka oburzyła się na żart Keitha. Wypowiedzenie imienia Gnoma oraz prośby i groźby również nie zadziałały.

-Jak się nie otwiera, to z kopa. Znana dewiza krasnoludów-mruknął Dantlan. Niestety dalsze spekulacje nie przyniosły rozwiązania, gdy padł pomysł pogłaskania Glifu. Cóż… Wydawał się kompletnie bezsensowny, lecz nagle… Poruszył się!

-No świetnie! Homoseksualny Glif!-warknął Dantlan. Pomysły mówiące o obrysowaniu Glifu nie sprawdził się, tak jak ponowne głaskanie. Najwyraźniej zbereźne chuci Glifu poszerzyły się o dziwo, kiedy Keith zdjął buta i stanął na Glifie, ten zapadł się, ukazując długą zjeżdżalnię. Okazało się, że trzeba było go jedynie nacisnąć, lecz Mag dziwił się, czemu jego dotyk nie zadziałał podobnie. Siła nacisku była mniej więcej podobna. W każdym razie nie było to ważne. Ważne było to, iż wejście było otwarte.
Jego oczom ukazała się zjeżdżalnia, prowadząca w dół, natomiast Honogurai wysłał na dół przywołańca, który zrobił zwiad, donosząc o długości tunelu i tym, co było dalej.

-Proponuję takie ustawienie: Elfki, ja i nasz czerwony przyjaciel wewnątrz, a reszta nas otacza. Ustawienie jest korzystne dla wszystkich, ponieważ ci, którzy atakują na dystans, będą mogli spokojnie przygotować się do strzału, pozbywając się części przeciwników lub osłabiając ich.

Po tym miał zamiar zjechać na dół, przygotowując się do odparcia ewentualnego ataku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 05-04-2009, 17:49   #92
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Vanya

Postanowiłaś nie towarzyszyć pozostałym „ocalonym” w ich dziwnej misji i wyszłaś z ratusza, by opuścić miasto. Zdecydowałaś się iść na północ – pamiętałaś że była tam jedna z bram. Ta konkretna prowadziła gościńcem do ludzkiej stolicy, Randery.

Nawet wywód czarodzieja Dantlana, który wyszedł za tobą i próbował cię przekonać byś została z resztą, nie zdołał zmienić twojej decyzji. Mag wzruszył ramionami i wrócił do ratusza, zaś ty skierowałaś się na północ, starannie wybierając drogę.

Nie chciałaś iść główną drogą miasta, więc manewrowałaś między ruinami domów – mimo iż zniszczone, zapewniały jako takie schronienie. No i była jeszcze mgła, gęsta i fioletowa, która ograniczała widoczność na kilkanaście jardów.

Było cicho… bardzo cicho. Nic nie było słychać, ani nie było widać żadnych ruchów. Taka grobowa, upiorna cisza była przerażająca, bo wiedziałaś że gdzieś tam czają się potwory.

Wreszcie, po skręcaniu, manewrowaniu, a wręcz lawirowaniu między domami, gruzem i ciałami zabitych, Vanya doszła do bramy. Westchnęła z ulgą i ucieszyła się na myśl, że za chwilę opuści to zapomniane przez bogów miejsce, lecz…

… lecz brama była zawalona kamieniami! Odkopywanie jej zajęło by co najmniej tydzień profesjonalnemu zespołowi budowniczych, a co dopiero jej, samotnej elfce!

Jakby tego było mało, Vanya usłyszała nagle za sobą warczenie. Odwróciła się i zaklęła. Nie to chciała zobaczyć teraz.
Czwórka mutantów stała jakieś trzydzieści jardów od niej, z czego trzech było takich samych, jakie wcześniej zabiły z Averre, a ostatni… cóż, ostatni był inny.


Mutacja była straszna – bliżej mu było teraz do orka niż człowieka. Zresztą kto wie, może przed tym wszystkim rzeczywiście był orkiem?

Ustawieni symetrycznie – dwunożny z przodu, a pozostali po jego prawej i lewej stronie oraz za nim, zaczęli iść w kierunku Vanyi.

Pozostali

Gdy tylko Feliks otrzymał od Dantlana trunek w wiadrze, przechylił go i napił się bez zwłoki. To nic, że był gorący, Wróbel po prostu musiał się napić.

Po kilku upojnych łykach stwierdził, że czarodziej przyrządził mu nalewkę z korzenia mandragory, jeden z mocniejszych trunków jakie znał ten świat!

Kiedy Feliks skończył pić, stwierdził że w wiadrze została jeszcze połowa nalewki. Spojrzał na nią, po czym spróbował schować wiadro za pazuchę. Niestety bezskutecznie.

W międzyczasie Dantlan i Keith niejako rozwiązali zagadkę Glifu na podłodze. Kiedy tylko kamień zapadł się w podłogę, waszym oczom ukazała się dziura o specyficznym kształcie.


Najpierw na zwiady wysłana została czerwona zjawa, która po powrocie stwierdziła że spadek ma długość nie większą niż sto jardów, a na dole jest pomieszczenie.

Następnie wszyscy wskoczyliście do dziury – pierw Honogurai, potem krasnoludy z głośnym wrzaskiem, następnie Lenard, Keith, Feliks, Averre, Dantlan, Vaelen i na końcu Red.

„Podróż” zakończyła się dość szybko – wszyscy wylądowaliście na… dywanie? Miękkie, czerwone i jakby włochate. Tak! To był dywan! Tylko co on tu robił?

Rozglądnęliście się po pomieszczeniu. Dywan nie był jedyną rzeczą jakiej się nie spodziewaliście.


Pokój wyglądał jak typowy salon z kominkiem – ściany były białe, tak jak sufit, na którym wisiał złoty żyrandol mieszczący dziesiątki świec. Cały pokój wypełniał miękki, czerwony dywan w różnorakie wzory.

Po prawej stronie znajdował się obszerny fotel o żółtej barwie dla kilku osób, który nazywano kanapą. Nad nią wisiało poroże jakiegoś dużego zwierzęcia, zaś przed nią stał elegancki, drewniany stolik, a przy nim dwa krzesła.

Idąc wzdłuż ściany widać było drewnianą komodę o jasno-zielonym kolorze z częściowo szklanymi drzwiczkami – widać było przez nie trunki – wódka, koniak, likier, nalewki, wino, piwo i każdy inny alkohol, jaki mogliście sobie akurat przypomnieć.
Na komodzie natomiast stały naczynia do trunków – kufle, kieliszki i szklanki.

Patrząc natomiast na lewą ścianę pomieszczenia, zobaczyliście spory, drewniany regał o wiśniowym kolorze, cały wypełniony książkami o różnokolorowych okładkach.

Obok niego palił się wesoło ogień w kominku trzaskając od czasu do czasu. Przed nim stały dwa miękkie fotele z drogiego materiału o białym kolorze, zaś między nimi stał kolejny, niewielki stolik.


Obok kominka natomiast, w rogu pokoju, stała wielka, czarna rzeźba, zupełnie nie pasująca do reszty wyposażenia.


Natomiast w ścianie naprzeciw was było wyjście z pokoju – nie drzwi, lecz początek korytarza, którego ściany były pomalowane na pomarańczowo.

Nagle coś… miauknęło?
Spojrzeliście na rzeźbę – na jej głowie siedział kot, którego wcześniej nie zauważyliście.


Rudzielec zeskoczył z rzeźby i podszedł do Averre – mrucząc, zaczął ocierać się o jej nogi.

- Więc jednak przyszliście. – usłyszeliście martwy, potępieńczy głos. Znów spojrzeliście na rzeźbę, która... ożyła!
Twór podszedł pierw do Reda.
- Nie należysz do tego świata. – powiedział i dotknął czarnym, kościanym palcem jego głowy.
Red natychmiast zniknął – rozpłynął się w powietrzu tak, jakby nigdy go nie było.

- Więc kogo my tu mamy. – kontynuowała rzeźba oparłszy się o kosę. – Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy.

Patro, jedyny który wspomnianą kuszę posiadał, spuścił naglę głowę.

- Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?

- Wilk, Keith Duncan – kontynuował wyliczanie twór. – Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

Zanosząc się śmiechem, rzeźba przeszła do kolejnej osoby.
- Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

- Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.

- Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce. Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem.

- Vaelen Aarnauien, dla ciebie mam specjalne polecenie. Argelian jest rad z twoich dotychczasowych postępowań i pragnie rozwiać twoje niepewności – równowaga między życiem a śmiercią nie została zachwiana.

- I wreszcie Averre Stinill. Młoda kapłanka, która chciała by myśleć, że swoją cudowną osobą zdoła zbawić cały świat. Że pomagając innym zdoła zmyć plamę na jej sumieniu. Plamę, którą pozostawił ktoś inny. Chciałabyś szerzyć dobro i sprawiedliwość, droga Averre? Zacznij więc od samego początku, tego który omijasz szerokim łukiem odkąd ci go wskazano.

- A co się stało z drogą Vanyą? Ach tak, chciała wyjść z miasta. W tej chwili jest bliska opuszczenia, ale nie miasta. Tego świata.
Twór wbił kosę w dywan, jakby wbijał ją w ziemię. Następnie złączył kciuki i palce wskazujące obu kościanych dłoni i rozwarł je. Między czterema palcami ukazała się wam idealnie widoczna projekcja.

Widzieliście w niej Vanyę, która stała plecami do jednej z zawalonych kamieniami bram. Zaś kilkanaście jardów przed nią zbliżały się cztery monstra – trzy czołgające się i jedno dwunożne.
Scena nie prezentowała się najlepiej dla młodej elfki.

Rzeźba rozproszyła projekcję, chwyciła oburącz kosę i spojrzała na was wszystkich.
- Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!

Twór zaczął się cofać, wracając na swoje miejsce.

- Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich.

Rzeźba zastygła w tym samym miejscu z którego wcześniej się ruszyła z ręką ułożoną w geście zapraszającym do korytarza.

Kot zamiauczał. Ogień trzaskał.

- Nie wiem jak wy. – powiedział po dłuższej chwili milczenia Kotraf. – Ale ja prawie narobiłem w gacie.

Wtedy dopiero zauważyliście coś innego, lecz z goła ważnego. Rzeźba nie przemówiła do Valroda. Elfa nie było z wami w pomieszczeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 07-04-2009 o 22:30.
Gettor jest offline  
Stary 09-04-2009, 15:13   #93
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Spotkanie w saloniku sprawilo, ze omal nie zemdlala. Co prawda kociak byl slodziutki i taki przymilny, ze az miala ochote zaglaskac go na smierc... Wlasnie.. Smierc. O co jej chodzilo?! Dlaczego mowila o skazie? Czy chodzilo jej o to co podsluchala kiedys? O jej rodzicow? I co mialy oznaczac ostatnie slowa?

- Zacznij więc od samego początku, tego który omijasz szerokim łukiem odkąd ci go wskazano.

Co takiego omijala?
Czujac, ze dluzej nie ustoi postanowila usiasc na dywanie. Kociak przyjemnie mruczal gdy glaskala jego lsniace futerko. Czy naprawde zachowywala sie i myslala tak naiwnie jak przedstawila to kostucha? Cudowna? Przeciez nigdy nie pomyslala o sobie jako o cudowanej osobie, ktora zbawi swiat i wypleni wszelkie zlo. Faktycznie, czasami tak sie zachowywala, ale... Nie, to nieprawda. Oklamujac sama siebie nie rozwiaze zagadki. Chciala zbawic swiat. Chciala szerzyc dobro i sprawiedliwosc. Chciala by mowiono o niej same dobre rzeczy, by kazdy ja lubial i podziwial, by.... Takie to naiwne. Takie... puste. Naiwne... Jak niby miala zbawic swiat gdy nie potrafila nawet zmusic sie do odszukania tych, ktorzy dali jej zycie. Jak miala zbawic swiat gdy bala sie, gdy nieslusznie osadzala kazdego elfa jako zla i podstepna istote? Czy... Co... Dlaczego... Jak.... Tyle pytan i tak malo odpowiedzi na nie.
Brazowe oczy zalsnily zielonymi przeblyskami gdy pojedyncza lza splynela jej po policzku.

- To niesprawiedliwe... To wszystko jest tak strasznie niesprawiedliwe...

Wyszeptala cicho sama do siebie.
A przeciez nie tylko ona otrzymala wiadomosc. Wlasciwie to nawet przekaz dla niej przeznaczony nie byl taki znow zly w porownaniu z innymi. Nie mozna sie zalamywac. W koncu nie zbawia sie swiata uzalajac sie nad soba. Vanya potrzebowala pomocy. To powinno byc teraz najwazniejsze. Nie powinna pozwalac jej isc samej. Powinna porzucic uprzedzenia i isc z elfka. Teraz mozna miec jedynie nadzieje, ze tamta poradzi sobie jakos do czasu, az pospiesza jej z pomoca.
Pozostawal jeszcze ten elf, ktory zniknal. Trzeba bedzie go odszukac zanim zrobia to te bestie, ktore panosza sie po miescie.

- Masz jakis pomysl jak wrocic na gore? Musimy.. Musze jej pomoc...

Slowa skierowala do Keith'a, jako tego, ktorego uznala za dowodce.

Keith spojrzał na nią uważnie.
Taki czyn, chociaż z pewnością płynął z dobrego serca, był bardzo nierozważny.

- Rozumiem twoje podejście - powiedział, częściowo mijając się z prawdą. - Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, że wszelka pomoc jest spóźniona. Jeśli ona nie uratuje się sama... Nikt z nas w żaden sposób nie zdąży tam na czas.

- Ale....

Zamilkla. Wiedziala, ze ma racje. Nawet gdyby natychmiast znalezli wyjscie na gore to minie troche czasu nim dotra do strazniczki. Vanya bedzie musiala sama dac sobie rade z przeciwnikami. Sama, bo ona zawiodla. Wybrala bezpieczna droge miast podazyc za glosem sumienia, ktore nakazywalo towarzyszenie elfce. Jezeli Vanya zginie....

- Rozumiem... W takim razie moze poszukamy waszego towarzysza?

Cokolwiek byle dalej od tej rzezby....
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 09-04-2009 o 15:18.
Midnight jest offline  
Stary 09-04-2009, 23:38   #94
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Skinęła głową na pożegnanie Averre i podziękowała Vaelenowi. Wymaszerowała z ratusza z dumnie podniesioną głową, choć w środku czuła, że zaraz ją rozsadzi.
„Nigdy nie zrozumiem o co chodzi tym istotom” – pomyślała zirytowana. – „Ciągle czegoś się czepiają. Już nie można się zapytać co się stało byś nie usłyszał całego wściekłego wywodu.”
Głos człowieka kazał jej się zatrzymać. Obróciła się i spojrzała na nadchodzącego. Wydawał się słaby i chory. "Z drugiej strony, ludzie to przedziwna rasa. Czasem znajdują w sobie tyle siły by walczyć o każdy dzień życia" - pomyślała, wspominając kilka potyczek na pograniczu. Wbrew pozorom nie dobijali tych, którzy zostawali w polu, chyba że wiedzieli, iż nie da się im pomóc. Prawda była zupełnie inna.
Wysłuchała człowieka, ale jej twarz pozostawała nieodgadniona.
- Denerwujecie się kiedy my oceniamy waszą rasę i wasze decyzje. Ale sami robicie to samo. Dlaczego tak się dzieje? Czy myślicie, że wy, ludzie, możecie bezkarnie nas oceniać i nie być samemu przy tym oceniony? - Jej ton nie sugerował, że chciała go jakoś obrazić, był jak najbardziej neutralny. To było stwierdzenie faktu. Tylko i wyłącznie.
- Jednakże dziękuję, że zechciałeś udzielić mi jasnej odpowiedzi - ciągnęła dalej, unosząc dłoń na znak, że jeszcze nie skończyła. - Wielu twoich słów nie zrozumiałam, ale jednak daje mi to pewien obraz sytuacji. Nie odbieraj tego jako zarzut kłamstwa, ale jednak muszę sprawdzić pozostałe bramy. To nie jest moje widzimisię, ale konieczność.
Elfka spuściła głowę, a po chwili znów ją uniosła z nieskrywaną dumą.
- Tego wymagają ode mnie moje obpowiazki – wyjaśniła, raczej dla własnego spokoju niż do informacji człowieka. - Gdyby nie niechętne przyjęcie z waszej strony zostałabym i z chęcią wspomogłabym was swoim mieczem i umiejętnościami, choć nie wątpię, że wam tego nie brakuje. Wiem, że nie jestem bez winy, jednakże nie chcę narzucać wam swojego towarzystwa, skoro sobie go nie życzycie.
Vanya cofnęła się kilka kroków w tył, po czym opuszkami palców dotknęła swojego czoła, a potem ust.
- Jeśli mi się nie uda i będę mogła powrócić – zrobię to, choć może to być wam nie w smak. Twoje argumenty do mnie przemówiły. Uważam je za słuszne, ale rozkazy mam inne i muszę to jakoś pogodzić. Do zobaczenia, nieznajomy. Niech słońce zawsze oświetla twoją ścieżkę.
Odeszła, czując w sercu narastający niepokój. Zastanawiała się czy Iverin postąpiłby tak samo jak ona. Zapewne nie doprowadziłby do kłótni z ludźmi. On zawsze był taki opanowany, taki cierpliwy. Jej tego brakło i podziwiała go za to.
Ale nie zignorowałby rozkazów. Wróciłby do domu na czas. A więc zaryzykowałby. Ostrożnie i mądrze, ale jednak zaryzykowałby.
Trochę uspokojona ruszyła raźno na północ. Szybko zapadła w plątaninę wąskich ulic i ścieżek pomiędzy gruzami domów. Ogrom ofiar nie przerażał jej, ale rozpalał w jej wnętrzu płomień gniewu. To co innego niż bitwy na pograniczu. To mord na niewinnych cywilach, którzy nie powinni być wmieszani w zbrojne konflikty. Kto mógł to uczynić? Nagle tknęła ją myśl, która sprawiła, że żołądek zjechał jej aż do ziemi.
To była prowokacja.
Przez chwilę wahała się czy nie zawrócić, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Ludzie musieli wiedzieć, że dotrzymuje danego słowa. Gdyby wróciła tak szybko uznaliby ją za tchórza. Straciłaby w ich oczach, choć zdawała sobie sprawę, że zapewne mieli o niej niezbyt wysokie mniemanie.
Nie wiedziała jak długo krążyła po ulicach zrujnowanego miasta. I ta cisza. Upiorna cisza. Niewiele rzeczy było w stanie ją przerazić, ale wiedziała, że zapamięta te widoki do końca życia. Że będą prześladować je w snach. Chciała się stąd wydostać, ujrzeć słońce i wiecznie zielone korony drzew Puszczy.
W końcu dotarła do bramy, upragnionego obiektu w tym przeklętym mieście. Przyspieszyła kroku, niemal biegła, ale im bliżej była tym wyraźniej widziała, że człowiek ma rację – nie było stąd wyjścia. Vanya opadła na kolana. Odgruzowanie zajęłoby jej miesiące. Po murze też nie mogła się wspiąć – gęsta mgła uniemożliwiłaby jej dostrzeżenie występów w murze.
Uniosła się z klęczek i, zgodnie z obietnicą, miała zawrócić do ratusza, gdy nagle usłyszała TO. Głuche warknięcie rozjuszonego zwierzęcia. Vanya obróciła się błyskawicznie, wyciągając strzałę z kołczanu i napinając łuk.
Na linii strzału ujrzała rozjuszoną bestię. Wyglądała jak ork, i kto wie, może nim kiedyś była. Ta myśl była łatwiejsza do przyswojenia niż myśl o tym, że to coś mogło kiedyś być człowiekiem. Albo elfem. Po plecach przebiegł jej dreszcz.
- Iverin – wyszeptała, opuszczając łuk. – Tym mogłeś się stać, przyjacielu.
Schowała strzałę do kołczanu. Spojrzała na pozostałe istoty. Wyglądy tak, jak tamta, którą wraz z Averre pokonały. Elfka niepewna cofnęła się kilka kroków. Była wojownikiem, ale jednak nie była głupia. Choć pokonanie takich stworów mogłoby przynieść jej wielką sławę…
Błyskawicznie, nim obrzydliwe istoty zdołały zarejestrować ten ruch Vanya rzuciła się do ucieczki.
Biegła najszybciej jak tylko mogła przeskakując ponad ciałami i gruzem. Wyminęła pozostałości po kuźni i zapadła w labirynt wąskich ścieżek. Instynktownie, niemal jak podczas pościgów w Puszczy, wybierała drogę wśród wąskich przejść i zawalonych arkad miasta.
[Rzut w Kostnicy: 19]
Wypadła z pomiędzy zrujnowanych budynków i stanęła na niewielkim placu, na którym stał jeszcze ratusz. Przystanęła na chwilę uspokajając oddech. Nie wydawało się jej, że te potwory podążyły za nią, ale musiała mieć pewność. Ukryła się za załomem i nasłuchiwała kroków, bądź jakiś innych odgłosów.
Nie usłyszała niczego i, nieco uspokojona już, szybko przemknęła do drzwi ratusza. Nie słyszała już żadnych głosów, tak jakby cała grupa zniknęła. Bezszelestnie prześlizgnęła się do wnętrza budynku. Ludzi już nie było, ale na środku siedziała samotna postać. To był ten elf, Valrod. Siedział na czymś, co kiedyś przypominało zapewne blat biurka, ale teraz za nogi służyły mu dwa kamienie. Na jej widok zeskoczył i zawołał, wskazując na dziurę w podłodze:
- Musisz tam iść, potrzebują cię.
- A ty? – spytała, patrząc na niego zaskoczona. „Ludzie mają mnie potrzebować? Przecież tak dobrze sobie radzili…” – pomyślała.
- Ja... mnie nie wolno tam wchodzić.
Vanya spojrzała na otwór, a później przeniosła wzrok na elfa. Enigmatyczna odpowiedź zaskoczyła ją.
- Dlaczego?
- Tak być musi. Możliwe że kiedyś to zrozumiesz... choć wątpię. - elf patrzył na Vanyę, ale jednak był... nieobecny.
Chwyciła go za ramię. Nie miała zamiaru zostawiać go tutaj.
- Spójrz na mnie - jej ton był błagalny. - Co się dzieje?
Milczał. Milczał długo, prawie minutę, po czym odpowiedział krótko:
- Nie wiem. Ale chciałbym wiedzieć.
- Chodź ze mną, tutaj nic cię nie czeka oprócz śmierci. Chcesz podzielić los tych ludzi i.. i... i innych nacji? – spytała zaniepokojona. Valrod wydawał jej się chory. - Tutaj nie ma nic, to miasto jest ruiną. Możesz znaleźć swoje odpowiedzi tam, a nie tu.
- Nic nie rozumiesz... nic... jeszcze mniej niż ja - wskazał dziurę. - Mnie tam nie wolno wejść, a Ty musisz.
Puściła jego ramię, po czym wręczyła mu swój łuk i kołczan. Do tej pory był bezbronny, ale teraz mógł walczyć. Jak każdy słoneczny elf. Z ulga też pozbyła się tego. Nigdy nie celowała w łucznictwie, bliższy był jej fechtunek.
- Tobie przydadzą się bardziej niż mi - stwierdziła, poprawiając pas, przy którym wsiał długi miecz.
Stanęła obok otworu, zastanawiając się jak długi może być korytarz. Jeszcze raz spojrzała na Valroda. Pozdrowiła go lekkim skinięciem głowy i tradycyjnym gestem.
Czuła się tak, jakby żegnała Iverina. Wiedziała, że nigdy więcej go nie ujrzy. Ani swojego przyjaciela ani Valroda. Łzy zakręciły jej się w kącikach oczu. Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić ponure myśli.
- Niech słońce zawsze ci świeci – szepnęła i skoczyła do dziury.
Lot nie był długi. Pęd powietrza rozwiał jej włosy, przez co nie mogła przygotować się na lądowanie. Wylądowała na lekko ugiętych nogach, ale jednak ani to, ani miękkie podłoże nie mogło w pełni zamortyzować skoku ani zdusić cichego jęku bólu jaki się wyrwał z jej ust. Rozejrzała się zaskoczona po pomieszczeniu. To wyglądało bardziej jak jakiś salonik niż lochy. „Ludzie jednak SĄ dziwni” – pomyślała przelotnie, ocierając oczy, z których popłynęły łzy.
- Spodziewałam się lochów, a nie domu – stwierdziła lekko ochrypnięta. Jej usta wygięły się w podkówkę. – Spotkałam na górze Valroda. Nie chciał iść, ale kazał mi do was dołączyć… Jego słowa były zagadkowe nawet dla mnie. Zostawiłam mu mój łuk, by miał czym się bronić.
Gdy mówiła o elfie głos jej zadrżał zdradzając jej prawdziwe uczucia – smutku, żalu i niezrozumienia. Zdawała się być przez chwilę jakby nieobecna myślami. Po chwili jednak skupiła wzrok na nowych towarzyszach. Spojrzała na Dantlana i uśmiechnęła się lekko, dotykając palcami czoła. Jej wzrok przyciągnęła ponura rzeźba, jakże nie pasująca do wystroju wnętrza. Podeszła bliżej, by przyjrzeć się jej dokładnie. Zaraz obok znajdował się szeroki korytarz, do którego zajrzała. Pomarańcz ściany kończył się po jakiś dwóch jardach, ale bardziej zainteresowało ją to, co jest dalej.
- Tam… jest troje drzwi, prowadzące w różnych kierunkach – stwierdziła zdziwiona. – Korytarz ma jakieś 20 jardów. Pochodnie są zatknięte w równych odstępach… to dziwne…
Odwróciła się do reszty.
- Drzwi wiodą na lewo, prawo i na wprost. Czy ktoś wie, które wybrać? – spytała zaciekawiona. W końcu po coś tu są. Na pewno nie po to by siedzieć wygodnie na krzesłach i patrzyć się na siebie.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 10-04-2009, 17:37   #95
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Zjazd w dół początkowo nie wzbudził w Dantlanie żadnych emocji, lecz szybko się to zmieniło.

Cała treść żołądkowa podchodziła mu powoli do gardła, starając się wydostać na zewnątrz. Początkowo powstrzymywał to bez problemu, lecz wraz z upływem czasu, nacisk zwiększał się, zaś panowanie nad tym stawało się coraz trudniejsze.

Mag widział przed sobą zjeżdżających towarzyszy, którzy byli również za nim i zwalczył w sobie perfidną chęć zwymiotowania komuś na plecy lub na twarz.

Ostatnie metry były najtrudniejszą i najdłuższą jazdą w jego życiu. Wtedy właśnie ledwo powstrzymywał to, co zjadł, przed wydostaniem się na zewnątrz, gdy nagle... Zawadził stopami o podłoże w taki sposób, że ze zjazdu na plecach, po zatrzymaniu się powrócił do pionu dzięki sile rozpędu, lecz szybko odsunął się od zjeżdżalni, by inni na niego nie wpadli, po czym osunął się na ziemię.

Podłoga była miękka i zobaczył, że jest to czerwony dywan pokryty wzorami ozdobnymi.

Ściany były białe, tak jak sufit z żyrandolem posiadającym dziesiątki świec.
Po prawej stronie dostrzegł żółtą kanapę, nad którą wisiało poroże. Przed kanapą stał stolik z dwoma krzesłami.

Dalej była jasnozielona komoda, posiadająca w pewnej części, szklane drzwi, wewnątrz której była cała mnogość alkoholi poczynając od piwa, przez nalewki, likiery i koniaki, do wódek. Na niej spoczywało szkło, do którego można było nalać wybrany alkohol.

By zobaczyć, co znajdowało się po lewej stronie pomieszczenia, Lis musiał wstać. Uczynił to z trudem, wspierając się na kosturze.

To, co Dantlan tam zobaczył, wzbudziło jego spore zainteresowanie, ponieważ stał tam wiśniowy regał z książkami.

Obok był kominek z palącym się w nim ogniem, a przed nim stał stolik i dwa fotele w białym kolorze.

Dalej stał posąg, przedstawiający Kostuchę.

Na przeciwległej ścianie znajdował się korytarz, którego kolor był pomarańczowy przez pewien odcinek drogi. Dalej znajdowały się troje drzwi.

Jedne prowadziły prosto, drugie w lewo, a trzecie w prawo.

Nagle zauważył na głowie Śmierci, kotka, który zeskoczył i zaczął ocierać się o nogi Averre.

-Więc jednak przyszliście-usłyszał głos, pochodzący od rzeźby która ożyła. Na te słowa uśmiechnął się lekko, jakby drwiąco, po czym zbliżył się, bez obawy.

Kostucha podeszła do ich czerwonego przyjaciela.

-Nie należysz do tego świata-powiedział, po czym dotknął istotę czarnym palcem, a ten zniknął. W ten sposób właśnie widział śmierć naturalną dla ich przyjaciela. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że proces starzenia się został nadnaturalnie przyspieszony, aż do momentu, w którym stworzenie umarło.

-Więc kogo my tu mamy. Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy-na te słowa Patro spuścił głowę, lecz Dantlan nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w rzeźbę, opierającą się na kosy.

Cały czas zostawała niezmienna, nawet w przeklętych oczach młodego Maga. Znaczyć to mogło to, że jest to obiekt martwy, czyli jest kamienny lub jest to w istocie Śmierć, w co Mag wątpił.

-Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?

Dantlan podejrzewał, że ma ona związek z alkoholem. Cóż... Każdy pracuje sam na siebie.

-Wilk, Keith Duncan. Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

Informacja nie była zbyt pocieszająca, ale dało się z nią przeżyć.

-Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

Lisa zainteresowały pierwsze słowa, dotyczące artefaktu. Nie mniej jednak artefakt był przedmiotem, który można stracić. Umiejętności raczej stracić nie można.

-Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.

Na te słowa, uśmiechnął się drwiąco unosząc brew w teatralnym zdziwieniu. Nie zadał sobie trudu, by okazać nawet szczątkowy szacunek. Śmierć zawsze będzie mu wrogiem, z którym będzie walczył.
Ponadto Kostucha nie powiedziała mu nic nowego. Każdy kiedyś umrze.

-Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce. Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem.

Wiadomość mogła wstrząsnąć Lenardem, lecz zawsze pierwsze spotkanie ze śmiercią jest nieprzyjemne. Za drugim razem zostaje przyzwyczajenie.
Ciekaw był co go spotka za trzecim razem, gdyż wiedział, że nastąpi.

-Vaelen Aarnauien, dla ciebie mam specjalne polecenie. Argelian jest rad z twoich dotychczasowych postępowań i pragnie rozwiać twoje niepewności – równowaga między życiem a śmiercią nie została zachwiana.

Dantlan miał nadzieję, że nie została zachwiana, lecz tylko narazie.

-I wreszcie Averre Stinill. Młoda kapłanka, która chciała by myśleć, że swoją cudowną osobą zdoła zbawić cały świat. Że pomagając innym zdoła zmyć plamę na jej sumieniu. Plamę, którą pozostawił ktoś inny. Chciałabyś szerzyć dobro i sprawiedliwość, droga Averre? Zacznij więc od samego początku, tego który omijasz szerokim łukiem odkąd ci go wskazano.

Widać było, że kapłanka ledwo stała przy tym spotkani, a co dopiero mówić o bezpośrednim zwróceniu się do jej osoby.

-A co się stało z drogą Vanyą? Ach tak, chciała wyjść z miasta. W tej chwili jest bliska opuszczenia, ale nie miasta. Tego świata-po tym wbił kosę w ziemię i złączył wszystkie palce, by je rozdzielić po chwili, ukazując Vanyę, a przed nią trzy pełzające stwory i jeden przypominający niego Orka.

Nagle wizja została przerwana, zaś Kostucha chwyciła oburącz kosę, spoglądając na wszystkich. Jeżeli starała się być groźna, to średnio jej to wychodziło.

-Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!

Na to stwierdzenie, Dantlan uśmiechnął się szyderczo.

-Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich-stwierdziła, wracając na swoje miejsce z zapraszającym gestem dłoni.

-Nikt w to nie wątpi-wyszeptał mag swoim zwyczajowym, cichym głosem, który mimo wszystko był idealnie słyszalny. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że Valroda nie było, gdyż spodziewał się, iż ten nie wejdzie. Nie wiedział tylko czemu.

-Nasz stary przyjaciel zapomina o jednym-stwierdził cicho, spoglądając ku regałowi z książkami.

-Nawet kropla wody w oceanie, jest oceanem-zakończył, zaś na ustach wykwitł mu tajemniczy uśmiech.

-Nie wiem jak wy. Ale ja prawie narobiłem w gacie-rzekł Kotraf, a Dantlan porzucił na chwilę książki, podchodząc do Krasnoluda.

-Co o tym sądzisz?

-Znaczy się o tej gadającej rzeźbie? No... ma gadane.

-A o tym, co powiedziała?

-No tak se myślę, że to kostucha była. Wiecie, zna umarłych i takie... no wiesz... takie zimno przechodzi jak gada, brr.

-A jak według ciebie układa się przyszłość, mając na względzie ukazanie się Śmierci i wszystkie jej słowa?

-Myślem se, że nie powinniśmy tam iść. Patrz tylko na nią! Zaprasza nas bęcwał jeden tam, jakby co złego nas tam czekało.

-Kotrafie! Gdzie Krasnoludzka odwaga i duch walki?!-zapytał śmiejąc się... Nie wyszło to radośnie, lecz lekko kpiąco i to bynajmniej nie z Krasnoludów, a samej Śmierci.

-Właśnie spojrzałeś Śmierci w oczy i nic ci nie zrobiła. To ja powinienem się bać, nie wy. Ja się nie boję. Wiesz czemu?

-Nie. Ale rad bym wiedzieć czemu nazwała cię pomyłką.

-Powiedzmy, że już raz zadrwiłem ze Kostuchy, wywinąłem się z jej łap, a do tego obróciłem wszystko na swoją korzyść-zmrużył oczy, uśmiechając się tajemniczo.

-Eee... wykiwałeś Śmierć? Że... Kostuchę?! Magiku, jesteś pewien że... zaraz, jesteś zbyt poważny by se kpić. Na mą brodę, Śmierć wykiwał!

-W pewnym sensie tak. Właśnie z tym wiąże się brak strachu. Już drugi raz widzę Śmierć przed oczami i ponownie nie miała mocy nic zrobić. Nasz czerwony przyjaciel nie należał do tego świata i zniknął. Kostucha powiedziała to samo o mnie, lecz nic mi nie zrobiła. Nazwała mnie pomyłką, a mimo wszystko rozmawiasz ze mną. Jestem żywy. Groziła mi, a ja jednak niczym się nie przejmuję. Wam nie groziła, więc nie macie się czym przejmować, a i mnie powiedziała "pewnego dnia", czyli jeszcze nie teraz. Do tego czasu przygotuję się-jego puste oczy zabłysły złowrogo.

-Eee... no skoro tak mówisz... Mnie tam nie prędko ponownie ją spotkać-wcale nie dziwił się Kotrafowi. Spotkanie ze Śmiercią nie należy do tego, co ktokolwiek kiedykolwiek chciał powtarzać.

Po tych słowach Krasnoluda odszedł do półki z książkami, z której wybrał tą, która była czarna. Chciał poszukać czegoś o magii, którą można czerpać z powietrza, runach oraz o rodzajach magii.

Kiedy wziął książkę, poczuł lekkie ukłucie magii, które było podobne do małego spięcia elektrycznego, jednakże kiedy otworzył ją, stwierdził że jest tam napis:

Chciałbym żeby w tej księdze były informacje o magii, najlepiej takiej którą można czerpać z powietrza. Coś o runach też by się przydało... i o innych rodzajach magii.

Chwilę później napis zniknął, pozostawiając białą kartkę.

Postanowił dokładniej obejrzeć książkę. Była cała czarna, wykonana ze skóry i nie miała żadnych napisów.

Ponownie otworzył ją, uważnie przyglądając się jej pod wieloma kątami, a także pod światło, lecz nic tam nie było. Dodatkowo nie reagowała na kolejne myśli.

Zamknął książkę i ponownie skierował ku niej myśl, ale na stronach nie było niczego.

Mag nagle skierował się ku kanapie, na której usiadł, odkładając kostur. Na stoliku przy niej była kartka, butelka atramentu i pióra.

Nagle Dantlan wpadł na pomysł. Odłożył książkę, po czym ponownie wziął ją w ręce, czując ukłucie magii, zaś wewnątrz ukazało się stwierdzenie, które właśnie miał na myśli.

Ponadto zanalizował owe spięcie magiczne. Stwierdził, że jest ono oddaniem magii, lecz nie był to przepływ do jego wnętrza.

Nie mniej jednak pytanie zawsze napisane jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej i miało jego własny styl pisania. To podsunęło mu pewną myśl.

Chwycił jedno z piór i zamoczył w atramencie, po czym postawił kropkę w rogu książki. Chciał być pewien, że nie zniszczy jej żadnym nierozsądnym rozwiązaniem.

Kropka nie zniknęła, lecz kiedy książka została zamknięta, odłożona i chwycona ponownie z zadaniem pytania w myślach, po otworzeniu okazało się, iż kropki nie ma, zaś jest jego pytanie.

To znaczyło, iż nie zniszczy atramentem książki, więc zanurzył pióro w atramencie poraz kolejny i przyłożył do kartki, kreśląc eleganckie, lekko pochyłe litery:

Co wiesz, o pobieraniu magii z powietrza?

Nic się jednak nie stało, a kiedy ponownie zamknął książkę, sformułował myśl i otworzył książkę, pytania nie było, a pojawiła się jego myśl. Ponadto postanowił sprawdzić zmianę czasownika poprzez zmianę osoby, czasu, trybu, aspektu, strony, liczby i iteratywności, a nawet zastosował równoważnik zdania, lecz efekt był taki sam. Mianowicie go nie było.

Postanowił podejść z książką do rzeźby. Kiedy zbliżył się do niej, kot zaczął warczeć i syczeć, na co Dantlan uśmiechnął się drwiąco, po czym podszedł bliżej i dotknął książką posągu. Nic się nie stało.

Ponadto Mag obejrzał dokładniej Kostuchę. Głowę miał zwróconą tam, gdzie ostatnio stali, zaś gestem zapraszał dalej. Miał na sobie płaszcz, zaś z tyłu wyrastały dwa spalone skrzydła.

Po dokładnych oględzinach, stwierdził, iż nie ma tu żadnych symboli ani znaków.

Ponadto przypomniał sobie, że kot jest przywiązany do tej rzeźby, więc przyjrzał mu się dokładnie i stwierdził, iż kot nie umrze śmiercią naturalną!

-Jesteś niezwykle interesujący, kociaku-wyszeptał, patrząc na zwierzątko u nóg Averre. Przyjrzał mu się uważnie. Nie miał żadnej obroży ani niczego innego. Wydawał się być bezpański.

Ponownie obejrzał książkę w poszukiwaniu jakiejś skrytki, lecz żadnej nie zauważył.

Po tym pokręcił głową. To do niczego nie prowadziło. Schował książkę do jednej z kieszeni, po czym postanowił dokładniej obejrzeć wejście. Miało ono siedem stóp wysokości i cztery stopy szerokości.

Na samej górze było półkole, przylegające do górnej krawędzi wejścia.
Ściany wykonane były z ociosanego kamienia, lecz trzy jardy korytarza miały kolor pomarańczowy, zaś reszta była w jasnoszarej barwie. W regularnych odstępach wisiały tam pochodnie.

Na suficie nie było żadnych symboli, zaś ściany były zimne w dotyku. Żaden kamień nie był ruchomy i nie było tu magii.

Nagle do środka wjechała Vanya, która pozbyła się łuku i kołczanu. Miała jedynie swój miecz.

-Spodziewałam się lochów, a nie domu. Spotkałam na górze Valroda. Nie chciał iść, ale kazał mi do was dołączyć… Jego słowa były zagadkowe nawet dla mnie. Zostawiłam mu mój łuk, by miał czym się bronić.

-Lepiej zostawić go w spokoju. Wie, co robi-wyszeptał, lecz jak zwykle jego głos był idealnie słyszalny, ale również nieprzyjemny. Tak jak zwykle, zaś Elfka przywitała Lisa, na co ten skłonił się jej lekko, wchodząc w prawe drzwi.

Cały czas podążał tą drogą i zawsze miał przed sobą to samo. Korytarz i troje drzwi. To prowadziło donikąd.

Nagle przystanął i wpadł na pomysł, cofając się, aż w końcu wrócił do pokoju.

-Drzwi wiodą na lewo, prawo i na wprost. Czy ktoś wie, które wybrać?

-Ja wiem-powiedział cicho, mijając Elfkę.

-To jak Kotrafie, idziecie?-zwrócił się do Krasnoludów.

-No potośmy tu zjechali, nie?-po tych słowach ruszyli z głośnym krzykiem, zaś Dantlan uśmiechnął się, podchodząc do Averre.

-Wiesz już, jakim jestem człowiekiem. To, czy pójdziesz ze mną, jest twoim wyborem.

Półelfka jednak zdecydowała się pójść z nim, lecz kotek został w tym pokoju.

-Idźcie zgodnie z mapą Giheda-rzucił na odchodnym.

Ruszyli wraz z Krasnoludami, zaś Dantlan otworzył w umyśle mapę, którą przerysował do głowy z kartki i poruszał się według niej.

Najpierw przeszli przez środkowe drzwi, po czym znowu przez środkowe. Potem pokonali drzwi w lewo, a korytarz prowadził teraz w dół. Dalej były kolejne drzwi, zaś Mag poruszał się tam bez żadnego wahania, aż w końcu doszli do celu.

Był nim pokój identyczny do tego, w którym na początku się znaleźli. Miał tylko dwie różnice. Zamiast posągu Kostuchy, stał stolik z owocami i warzywami w misce, a zamiast przejścia, był kawałek ściany, wyraźnie bielszy niż otaczające. Kształt był taki sam.

Pierwsze swe kroki Lis skierował do półki z książkami. Spróbował zadać pytanie w jednej i spodziewał się odpowiedzi w drugiej, ale nic takiego się nie stało. Powtórzył to, lecz w drugą stronę, czyli zaczął od książki, która była z tego pokoju. Znowu nie dało to efektu.

Postanowił również sprawdzić, co się stanie, kiedy podmieni czarne książki, znajdujące się w jego rękach. To też się nie sprawdziło, więc odłożył właściwą księgę na jej miejsce, a tą, którą wziął w poprzednim pokoju, ponownie schował.

Po tym postanowił dokładnie obejrzeć stolik. Wydawał się być zwyczajny. Blat był solidnie przymocowany, tak jak nogi. Od spodu nie było niczego, tak jak pod nóżkami. Na dywanie pod stolikiem również nie było niczego.

Spód miski był równie zwyczajny, tak jak jej wnętrze, w którym leżały wiśnie, banan, marchewka, pietruszka, zielone jabłko i banan.

Potem postanowił przyjrzeć się dokładniej ścianie. Była biała i tynkowana, lecz zachowywała się jak zwykła ściana.

Ponadto postanowił sprawdzić, jak książka zareaguje na ścianę, więc dotknął nią, a następnie przycisnął mocniej, lecz nic się nie stało. Przytknął jeszcze książkę do stolika, ale to też nic nie dało, więc ponownie ją schował.

Przejechał palcem przez granicę jaśniejszej ściany, co również nic nie dało.

Popchnął ścianę, próbował ją przesunąć jak suwane drzwi, przesunąć do góry i na dół. Ponadto nie było za co jej pociągnąć, więc to rozwiązanie odpadało.

Odszedł kawałek do tyłu, po czym zmrużył oczy. Nie wiedział czy wogóle coś tam jest więc, popukał w nią, a ona wydała w odpowiedzi głuchy dźwięk. Nic z drugiej strony nie odpowiedziało.

Jednakże kiedy przyłożył ucho do ściany, usłyszał głuche buczenie, lecz nie mógł znaleźć niczego, co byłoby zdolne do wydawania takiego dźwięku.

Na łączeniu ściany z podłogą, zobaczył szparę pomiędzy nimi, taką, jak była między drzwiami, a podłogą.
Zdecydowanie coś tam było.

Naparł na ścianę ponownie, lecz tym razem od dołu. To również nie przyniosło efektu.

Potem wziął jabłko i obejrzał je dokładnie. Było twarde, zielone i lśniło w świetle żyrandola oraz ognia kominkowego.

Nagle odszedł kawałek i odczuł przemożną ochotę... Jego prawa ręka zamachnęła się i rzuciła jabłkiem w ścianę. Owoc odskoczył, lądując na dywanie.

Widząc wzrok Krasnoludów, wzruszył ramionami, odkładając jabłko na miejsce. Jednocześnie zastanawiał się, co powinien zrobić, by otworzyć ten fragment ściany.

Nagle do pokoju wszedł kot! Ten sam, który był w poprzednim pokoju. Usiadł pod ścianą i patrzył na Maga z ciekawością.

Był zaprawdę interesujący, więc Lis ponownie wyciągnął książkę, podtykając ją kotu, a kiedy nic to nie dało, znowu ją schował. Potem podstawiał kotu pod nos jabłko oraz inne owoce i warzywa.

Zwierzak cały czas patrzył na niego z zaciekawieniem, więc Dantlan postanowił sprawdzić, co zrobi kot, jeżeli podetknie mu rękę. Powoli zbliżał ją do małego stworzonka, które nie reagowało.

Dopiero, gdy jego ręka była już bardzo blisko, kot podrapał go, choć wcale nie widać było żadnego ruchu, więc Mag cofnął rękę, patrząc na swoją dłoń, po której popłynęła kropla krwi. Przyjrzał się jej dokładniej, z niejakim zainteresowaniem, po czym zwrócił wzrok ku kotowi, do którego uśmiechnął się pobłażliwie, wstając.

Nagle wpadł na pomysł, który zaprawdę był dziwny, lecz mógł być skuteczny. Chwycił jabłko i rzucił nim w półkole nad drzwiami. Niestety owoc zachował się tak samo, a ściana pozostała nietknięta.

Na ten widok jego oczy zwęziły się z irytacji. Postanowił spróbować jeszcze z warzywem i chwycił marchewkę, którą rzucił.

Reakcja ściany była niespodziewana! Zaczęła nabierać pomarańczowego koloru. Ponadto coś zaczęło się dziać z kotem! Podszedł na środek pokoju i tam usiadł!

-Cofnąć się!-syknął do wszystkich, dochodząc szybkim krokiem do Krasnoludów i Półelfki, którą chwycił za przedramię z zadziwiającą siłą i odciągnął ją na tyły.

-Averre, przygotuj łuk, Patro, kusza i do tyłu, Halg, szykuj się do strzału, tył, reszta gotowa do walki, przód. Ten kot jest nieśmiertelny. Jest! Nie podoba mi się to, że on się cofnął-wyjaśnił szybko Dantlan.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-04-2009 o 19:15.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-04-2009, 21:43   #96
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Feliks dostał jakby obuchem w łeb. Zamyślił się więcej, podrapał po brodzie i bez słowa upił łyk z wiadra. Jeszcze raz upił i popadł w zadumę na koniec gwałtownym ruchem wylewając z wiadra całą zawartość ciskając wiadrem o ścianę. Skrzywił się wielce zdenerwowany. Czuł się jakby to nie sama śmierć do niego mówiła lecz bogowie, wyższa siła. Szermierz zaklną szpetnie.

-Yyyyy... On mówił prawdę?

Rzucił pytanie w próżnię i pogłaskał kota. Zastanawiał się. Usiawszy na podłodze zwrócił się do reszty, o dziwo normalny. Tylko błądzący wzrok pokazywał, ze coś jest nie tak. Za dużo wszystkiego.

-Możemy tu chwile zostać. Widzieliście co stało się z duchem. Inni niemilcy mogą tu nie chcieć wej...

Przerwał. Był blady jak ściana. Nie wiedział zupełnie co mówić. Nie pasował tam? Kiedy był młodym chłopakiem to marzył o zostaniu prawdziwym szermierzem. Wymachując niezgrabnie patykiem, potem przyszedł czas na drewniany mieczyk. Żelazny i na końcu „Szkarłatna Smuga”. Jedno się nie zmieniło, nowa taktyka Feliksa polegała dalej na niezgrabnym machaniu mieczem lecz tym razem dla zmylenia przeciwnika. Lecz to samo. To samo. To samo.
Wróbel powstał gwałtowanie jakby czegoś szukając, nawet jakby trochę węszył po psiemu. Po raz kolejny usiadł na ziemi, oparł się o regał z książkami i przymrużył oczy mówiąc do towarzyszy.

-Duchy, stwory, pozytywka a na końcu sama śmierć do jasnej cholery... Wiecie co? Nie zgrywajcie bohaterów. Jak najszybciej trzeba stąd jechać. Prędko. Potem powiadomić siły królewskie i z nimi uderzyć.

Otwarł jedno oko.

-Jeśli uciemiężacie inaczej a nie piliście ze mną to pozdrówcie mojego kuzyna zmarłego na trąd.

I powrotne zamknął oczy jakby odespać ten alkohol wypity z wiadra i dotychczasowy. Jeszcze tylko siła chwycił kota za ogon szaklując nieprzytomny poduszki. Lecz po wyczynach maga powstał jak sprężona i błyskawicznie dobył miecz z pleców. Odgłos wyjmowanego ostrza w pozycji Beriego gdzie zaraz o chwyceniu jedna ręką przerzucało się się do drugiej, a wolną dłonią... Uderzało z pieści. Niestety, Felikss za bardzo wczuł się w role wojaka i zamachnął się ręka na Halga.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 10-04-2009, 22:19   #97
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Keith wstał szybko, potem otrzepał się.

- Dzięki - rzucił Lenardowi, który podał mu pomocną dłoń.

Wyjście zostało otwarte. Teraz tylko wystarczyło się zdecydować i ruszyć w nieznane. A potem odszukać to, co było ukryte gdzieś tam, na końcu korytarza.
A droga w dół, jak przynajmniej twierdził Red, nie była niebezpieczna...


Dywan?
Widocznie ktoś lubił wygodę. Co Keithowi nie przeszkadzało w najmniejszym stopniu. Po dywanach chodziło się całkiem przyjemniej i ciszej, niż po kamiennej posadzce. Można było nawet chodzić boso.
Ale dywan nie był jedynym objawem czyjegoś zamiłowania do luksusu. Wyglądało na to, że ktoś uwił tu sobie całkiem przyjemne gniazdko. Ciekawe też było, kto rozpalił ogień. Czyżby ktoś tu przed nimi był?

Niespodziewany ruch sprawił, że Keith sięgnął po broń.
Kot...
Odczucie ulgi natychmiast zniknęło, gdy poruszyła się uzbrojona w kosę statua.

Ożywiony posąg, uosobienie śmierci, bez najmniejszych problemów i skrupułów odesłał Reda w zaświaty. A potem, również bez skrupułów, wyciągnął na światło dzienne, czy raczej na światło świec, wszystkie, starannie ukrywane sekrety członków ich małej grupki.

Keith odruchowo potarł bliznę.
Jeśli dobrze pojął skierowane do niego słowa, ojciec i bracia opuścili ten padół i znaleźli się w królestwie śmierci.
Prawdę mówiąc, gdyby fragment świata, do którego trafili tamci trzej, był lepszy od tego, to byłaby to krzycząca niesprawiedliwość.
Stosunki w ich rodzinie nie należały do najlepszych i gdyby nie odrobina szczęścia, tudzież całkiem obcy ludzie, Keitha nie byłoby na tym świecie od dobrych paru lat...

Zajęty myślami o mały wlos przegapiłby obraz, jaki wyświetliła im śmierć.
Vanya...
Bezmyślna elfka wpakowała się w kłopoty i w żaden sposób nie można było jej pomóc.
Nie przepadał za zarozumiałymi i niewychowanymi elfami, bez względu na ich płeć, ale nie miał powodu, by życzyć Vanyi śmierci z rąk potworów.

Ożywiona statua wreszcie przestała ruszać się i gadać i z powrotem zamieniła się w posąg. I dopiero wtedy Keith zauważył nieobecność Valroda.

*Był i poszedł dalej?*

- Wie ktoś, gdzie się podział Valrod? - spytał.

Odpowiedziała mu cisza. Dopiero po chwili odezwał się Patro.

- Dalej w każdym razie nie poszedł.

A to by znaczyło, że został u góry. Tylko czemu?

Najwyraźniej losy tamtej dwójki były nieobojętne również innym... Tak przynajmniej wynikało ze słów Averre. Spojrzał na dziewczynę.
Elfka, a raczej półelfka, miała bardzo dobre serce. I była co najmniej nierozsądna.

- Rozumiem twoje podejście - powiedział. Minął się z prawdą i to w znacznym stopniu, ale miał nadzieję, że Averre tego nie zauważy. Mówił dalej. - Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, że wszelka pomoc jest spóźniona. Jeśli ona nie uratuje się sama... Nikt z nas w żaden sposób nie zdąży tam na czas.

Averre posmutniała. I przedstawiła kolejny powód, by wrócić do zrujnowanego miasta. Jakiś sens w tym był, ale...
Z trudem opanował chęć wzruszenia ramionami. Wracanie po tamtą dwójkę elfów było bezcelowe. Varya była za daleko, zaś Valrod... Może wcale nie chciał tu wchodzić.

- Nie wejdziemy z powrotem po tej pochylni. Za ślisko. Może gdyby użyć magii... Ale nie potrafię powiedzieć, czy to by w jakikolwiek sposób poskutkowało. Magiczne stopnie...



Do miasta nie można było wracać. A zatem trzeba było iść dalej. Korytarz wyglądał zachęcająco.
Jednak równie zachęcająco wyglądały stojące na półkach księgi. A w jednej nich mogła się znaleźć odpowiedź na parę interesujących Keitha pytań. Na przykład - jak wytłumić magię pierścienia, by była niewidoczna dla innych...

Nie wiedział czemu jego wzrok przyciągnęła niezbyt okazała księga oprawiona w zieloną skórę, pozbawiona jakichkolwiek oznaczeń. Wziął ją do ręki i poczuł jakby impuls magiczny wysłany z księgi.
Otworzył ją i zobaczył... swoje własne pismo! I na dodatek było tam tylko kilka słów:
"Chciałbym wiedzieć jak wytłumić magię pierścienia, tak żeby była niewidoczna dla innych."
Kiedy tylko to przeczytał, słowa zniknęły.
Szeroko otworzył oczy. I cieszył się, że za oczami nie poszły usta...
Księga odczytała jego myśli.

*A gdzie odpowiedź* - pomyślał po chwili, z cieniem pretensji.

Księga nie zareagowała.
W takiej sytuacji brak odpowiedzi stanowił ponury dowcip...
I pozostawał problem, jak skłonić księgę do udzielenia odpowiedzi.

Delikatnym ruchem przesunął po powierzchni kartki.

*No, moja droga, podaj odpowiedź.*

Księga była bardziej nieczuła na pieszczoty niż glif i nie zareagowała. Co w zasadzie nie zdziwiło Keitha. Bardziej byłby zaskoczony natychmiastowym powodzeniem próby.
Niestety, kolejne również zakończyły się podobnie, jak pierwsza.

Wyobrażone sobie przez Keitha pióro zawisło w powietrzu... i nic nie napisało.

*Dobrze, że nie narobiło kleksów.* - Odrobina humoru w niczym nie mogła przeszkodzić.

*Aby wytłumić magię pierścienia tak, by była niewidoczna...* - zaczął podpowiadać. Cóż. Księga nie raczyła dokończyć zdania, stanowiącego początek odpowiedzi.

Rozwiązania niekonwencjonalne nie przyniosły również efektów.
Parę kropel 'pożyczonej' od Feliksa nalewki na mandragorze nie rozwiązało księdze języka. Skorzystanie z atramentu i napisanie w księdze pytania dało efekt zerowy. Po zamknięciu i ponownym otwarciu księgi okazało się, że pytanie zniknęło.
Postawienie pytania, na które znało się odpowiedź... Równie dobrze można było tego nie robić.

- Co ty chcesz od tej księgi? - spytała Averre, która podeszła do niego tak cicho, że tego nie usłyszał. Wady i zalety dywanu...

- Chciałbym, żeby mi odpowiedziała na jedno pytanie - odparł cicho. - Chciałem się dowiedzieć, jak wytłumić magię w pierścieniu. A w księdze pojawiło się moje pytanie, a odpowiedź już nie.

- A dlaczego chcesz tłumić tę magię?

Pytanie było zaskakujące. Dopóki nie pomyślało się o tym, że Averre nie wiedziała zbyt wiele o potworach.

- Bo to działa na potwory jak płachta na byka - wyjaśnił.

- A nie możesz tego pierścienia gdzieś zostawić? Załóż go rzeźbie na palec. No dobra, żartowałam - powiedziała, widząc zaskoczenie na twarzy Keitha. - Może użyjesz pierścienia na księgę? Połóż go na kartkę.

- Jeszcze księga ukradnie magię z pierścienia i co będzie, jak nie zechce oddać - powiedział. Zażartował, ale nie do końca. Nigdy nie było gwarancji, że magiczny przedmiot nie jest magiczną pułapką. A dla maga to byłoby niezbyt przyjemne.

Dantlan, znudzony nieudanymi eksperymentami z księgą, ruszył na podbój podziemi. Po chwili wrócił i, z wyraźnym triumfem w głosie, oświadczył, że wie, jak poruszać się po podziemiach. I natychmiast postanowił wykorzystać ową wiedzę.
Averre, podobnie jak krasnoludy, ruszyła za nim.


Keith został jeszcze przez moment.
Można było spróbować lekko podgrzać kartę księgi. Można było... Księga nie wyparowała, ani nie eksplodowała, ale nie pojawił się żaden tekst.
Kot również nie miał najmniejszego wpływu na 'rozmowność' księgi. Patrzył na nią obojętnym wzrokiem, a księga odpłaciła mu się równą obojętnością.

*Księgo, ach, księgo, jak skłonić cię do udzielania odpowiedzi?*

*Ujawnijcie się, tajemnice księgi?*

Kolejne próby zakończone brakiem sukcesów.

- Kiciu, może ty mi łaskawie zdradzisz tajemnicę księgi? - spytał cicho.

Kicia nie odpowiedziała. Widocznie nie była rozmowna. Nawet nie machnęła ogonem.


Keith rozejrzał się po komnacie.
Jak na razie nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jak skłonić księgę do udzielania odpowiedzi. A dokoła nie potrafił znaleźć nic, co mogłoby go naprowadzić na jakikolwiek trop.


Nagle kot, dotychczas nieruchomo leżący przed kominkiem, zerwał się na równe nogi i ruszył w stronę korytarza.

- Idziecie? - spytał Keith wstając i chowając księgę. Miał zamiar sprawdzić, dokąd kieruje się kicia. Jakby nie było była ona stałym mieszkańcem tego miejsca. Vanya bez chwili namysłu poszła wraz z nim.

Kot bez wahania skierował się w stronę środkowych drzwi. I przeszedł przez nie tak, jakby ich nie było.
Keithowi nie poszło tak łatwo. Musiał drzwi otworzyć. Na szczęście kot nie biegł, tak że mogli za nim spokojnie nadążyć.
Kotek zaprowadził ich do pokoju, w którym przebywała reszta towarzystwa. I rozłożył się pod ścianą.

Widocznie Dantlan niezbyt przypadł mu do gustu. Reakcja była nad wyraz szybka i mało przyjemna. Na szczęście Lis przyjął to całkiem spokojnie.
Chociaż trudno było powiedzieć, czemu wpadł na pomysł bombardowania ściany owocami. Poza tym, jak już, powinien rzucić w ścianę kotem, co było nieco ryzykowne, albo marchewką, co było wyjściem bezpieczniejszym. W końcu i jedno, i drugie było mniej więcej pomarańczowe, tak jak korytarz.
Nim jednak Keith zdążył zaproponować Dantlanowi zmianę rodzajów pocisków ten chwycił za marchewkę.
I ściana zmieniła kolor.

Wezwanie wszystkich do broni może i było słuszne, ale Dantlan nie wiedział jednej rzeczy...

- Ten kot umie przenikać przez drzwi - powiedział Keith.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-04-2009, 16:47   #98
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Gdy w końcu przejście zostało otwarte nic już nie stało im na drodze do spenetrowania podziemi, jako pierwszy do dziury wskoczył Honogurai, tuż za nim zgraja krasnoludów, a następnie Lenard i pozostali. Najemnik lekko się zdziwił, kiedy wylądował na miękkim dywanie, inaczej wyobrażał sobie to miejsce, spodziewał się raczej jakiejś piwnicy lub nawet lochu. Tymczasem znajdował się w bogato urządzonej komnacie z eleganckimi meblami, komodą po brzegi wypełnioną wykwintnymi alkoholami, regałem na książki, a także z kominkiem na którym wciąż palił się ogień. Był zaintrygowany tym miejscem, szczególnie dlatego, iż wcale nie wyglądało ono na opuszczone o czym mógł świadczyć wciąż palący się ogień.

- Ktoś uwił tu sobie całkiem wygodne gniazdko - rzucił najemnik przyglądając się porożu wiszącemu nad kanapą.

Kompozycję całego pomieszczenia psuła jednak dziwna rzeźba przedstawiająca ponurego kosiarza - Śmierć. Spoon zaczął się zastanawiać kto właściwie zajmował, bądź wciąż zajmuje, tą komnatę. Początkowo myślał, iż burmistrz przygotował sobie ten pokój by odpocząć od pracy, ale do licha po cóż była mu ta cholerna rzeźba?

Gdy tak rozglądał się po pomieszczeniu dostrzegł również jakiś korytarz, lecz nim przyjrzał mu się bliżej jego uwagę odwróciło miauczenie kota. Odwrócił się na pięcie i dostrzegł małego pupila, który siedział sobie wygodnie na mrocznej rzeźbie przyglądając się wszystkim z góry. Po chwili kot zeskoczył na dół i jak to miał w zwyczaju zaczął łasić się do Averre. Lenard uznał zdarzenie za mało ciekawe i już miał się skierować w kierunku korytarza, gdy nagle usłyszał donośny, tajemniczy głos.

- Więc jednak przyszliście. - najemnik odwrócił się szybko i zobaczył, iż rzeźba ożyła.

Przygotował się już do walki, lecz zdawał sobie sprawę, iż jego miecze na niewiele się zdadzą, przydałby się raczej porządny młot. Wbrew pozorom najemnik nie odczuwał strachu, nigdy nie obawiał się ożywionych posągów ani nieumarłych, choć tych drugich w swym życiu nigdy jeszcze nie spotkał.

- Nie należysz do tego świata - rzekł posąg po czym za sprawą jednego dotknięcia sprawił, iż czerwona zjawa opuściła ten świat.

- Więc kogo my tu mamy. – kontynuowała rzeźba oparłszy się o kosę. – Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy.

*- Co to ma być?*

- Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?

*- Znamienity? Dobre sobie...*

- Wilk, Keith Duncan kontynuował posąg,który widocznie koniecznie chciał coś przekazać każdemu ze zgromadzonych – Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

- Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

Lenard zaczął się powoli zastanawiać do czego to wszystko zmierza, czego tak naprawdę chce od nich Śmierć? Dlaczego w ogóle z nimi rozmawia?

- Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.

*- Pomyłka? Zaiste historia tego człowieka, o ile można tak jeszcze nazwać Dantlana, jest wyjątkowo bogata*

- Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce.

*- Powiedź mi coś czego nie wiem* - pomyślał, zaś na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.

- Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem - dokończyła swe przesłanie zjawa.

Spodziewał się tego...
Spodziewał się, iż Sally coś się stało, że właśnie z tego powodu zniknęła. Jednak czy Śmierć mówiła prawdę? Dlaczego miała by kłamać? Ale najemnik nie chciał w to wierzyć, wraz ze słowami posągu jakaś jego część umarła. Przybył do Sarrin by zmierzyć się z demonami przeszłości, by wreszcie wyzbyć się miłości do Sally, jednak w głębi duszy sądził, iż odnajdzie ją właśnie w mieście w którym się poznali. Rzeczywistość okazała się tak brutalna.

Odruchowo sięgnął po zawieszony na szyi łańcuszek z pierścionkiem zaręczynowym, który miał ich na zawsze połączyć. Lenard traktował ten przedmiot niemal jak relikt, otaczał go prawdziwą czcią, lecz teraz pierścień ciążył mu niemiłosiernie. Symbol życiowego celu najemnika stracił nagle sens, miał ochotę wrzucić go do kominka, lecz nie mógł, wciąż miał on dla niego jakąś sentymentalną wartość.

Żałował, że udało mu się oszukać Seamusa, może gdyby wyruszył z pozostałymi najemnikami w dalszą podróż w końcu zapomniałby o Sally i poznał kogoś innego? Teraz było to już bez znaczenia, wybrał inaczej i musiał z tym żyć.

Tymczasem Śmierć kontynuowała swoje wywody na temat jego pozostałych kompanów, lecz Spoon był na nie obojętny. Obraz przedstawiający Vanyę w niebezpieczeństwie również nie zrobił na nim wrażenia. Na pewno nie miał ochoty biec jej na ratunek, bowiem nadal szanował swoje życie i nie miał zamiaru ryzykować go dla kogoś kogo nawet nie znał.

- Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!

*- Zbawić to miasto? Nawet mi to przez myśl nie przeszło!*

- Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich.

*- Nie dam Ci tak szybko przyjemności z kolejnego spotkania*

W końcu posąg wrócił na swoje miejsce i ponownie zastygł bez ruchu. Tymczasem Spoon zorientował się, iż wśród jego towarzyszy nie ma Valroda, tym samym tylko upewnił się w przekonaniu, że elf coś kombinuje.

– Spotkałam na górze Valroda. Nie chciał iść, ale kazał mi do was dołączyć… Jego słowa były zagadkowe nawet dla mnie. Zostawiłam mu mój łuk, by miał czym się bronić - powiedziała Vanya, która nagle pojawiła się w komnacie.

*- Jak widać zadufanym w sobie elfom sprzyja wyjątkowe szczęście, ciekawe po jaką cholerę dała mu ten łuk? Akurat Valrod potrafi o siebie zadbać*

Dantlan zabrał Averre i zgraję krasnoludów, obecnie jego osobistą gwardię, i wyruszył w głąb korytarza. Najemnik potrzebował jeszcze kilku chwil na dojście do siebie po słowach posągu, po chwili odzyskał jednak jasność umysłu i znów mógł skupić się na swym zadaniu.

- Idziecie?

Lenard ruszył tuż za Keithem, choć podążanie za kotkiem wydawało mu się irracjonalne, nie narzekał. W końcu dotarli do pomieszczenia w którym byli już pozostali. Zdążyli akurat na dziwny spektakl, który zaserwował im Dantlan, czarodziej w sobie tylko znanym celu zaczął rzucać owocami w ścianę. Spoon przez chwilę zastanawiał się nawet czy mag sam nie napił się alkoholu przygotowanego dla Feliksa.

- Czy to ma jakiś sens? - spytał choć nie spodziewał się odpowiedzi.

- Averre, przygotuj łuk, Patro, kusza i do tyłu, Halg, szykuj się do strzału, tył, reszta gotowa do walki, przód. Ten kot jest nieśmiertelny. Jest! Nie podoba mi się to, że on się cofnął - rzekł Dantlan.

- To jakaś paranoja.

- Ten kot umie przenikać przez drzwi - powiedział Keith.

*- O bogowie to wielki, rudy kot, ratujmy się!*

Starał się przypomnieć sobie mapkę narysowaną przez Giheda, gnom nie dokończył swej notatki, lecz wiadomo było, iż chciał ich przed czymś ostrzec, czy mogło mu chodzić o kota? Wydawało się to co najmniej dziwne, ale po tym co się ostatnio wydarzyło, był skłonny uwierzyć we wszystko.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 11-04-2009, 18:10   #99
 
Kirosana's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirosana nie jest za bardzo znany
Honogurai zjechał na dół i wylądował na miękkim, czerwonym dywanie. Nie tego spodziewały się jego pośladki. Oczy zresztą także były zaskoczone. Pokój z kanapą, całym asortymentem alkoholu i różnorakich naczyń do jego spożywania. W kącie wiśniowa szafka z książkami. Ogień wesoło trzaskający w kominku. Cały wystrój psuła tylko mroczna rzeźba stojąca w rogu. Przedstawiała Śmierć. Po chwili z jej głowy zeskoczył... kot. Zaczął ocierać się o Averre.

- Więc jednak przyszliście. - posąg ożył
Spojrzał na Reda i odesłał go.
- Nie należysz do tego świata
Rozejrzał się po wszystkich i oparł się na kosie.

- Więc kogo my tu mamy. Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy.

*-Najwidoczniej potrafi przemieszczać się pomiędzy światami

- Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?
Po kim jak po kim, ale po Feliksie chyba nikt się nie spodziewał, że jest, albo raczej był oficerem.

- Wilk, Keith Duncan Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

*-No i idee o raju zostały zrujnowane. Chyba, że to nie tam jego matka trafiła.

- Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

*-Cóż, szkoda mi matki, ale teraz nic nie poradzę. Wolałbym wiedzieć więcej.

- Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.
*-Pomyłka? Ciekawe... Nawet bardzo. Czyżby Dantlan nie powinien żyć?
Chłopak spojrzał na maga, który tylko uśmiechał się drwiąco.

- Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce. Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem.
*-Mogło zaboleć.
I rzeczywiście Lenard po tych słowach nie wyglądał najlepiej. Taka śmierć towarzyszki, to nie jest coś co przyjmuje się z radością. Lepiej zostawić go teraz w spokoju.

-Vaelen Aarnauien, dla ciebie mam specjalne polecenie. Argelian jest rad z twoich dotychczasowych postępowań i pragnie rozwiać twoje niepewności – równowaga między życiem a śmiercią nie została zachwiana.

-I wreszcie Averre Stinill. Młoda kapłanka, która chciała by myśleć, że swoją cudowną osobą zdoła zbawić cały świat. Że pomagając innym zdoła zmyć plamę na jej sumieniu. Plamę, którą pozostawił ktoś inny. Chciałabyś szerzyć dobro i sprawiedliwość, droga Averre? Zacznij więc od samego początku, tego który omijasz szerokim łukiem odkąd ci go wskazano.
Kapłanka źle wyglądała podczas całej rozmowy ze Śmiercią. Gdy ta zwróciła się do niej bezpośrednio, tej pogorszyło się jeszcze bardziej

-A co się stało z drogą Vanyą? Ach tak, chciała wyjść z miasta. W tej chwili jest bliska opuszczenia, ale nie miasta. Tego świata.
Ożywieniec wbił w dywan kosę. Złączył palce, by po chwili znów je rozłożyć. Tym razem pomiędzy nimi ukazał się przekaz mówiący co się dzieje z Vanyą. Zbliżały się do niej mutanty. Trzy pełzały, a jeden poruszał się w postaci spionizowanej.
*-Sama musi sobie poradzić. Nie kazaliśmy jej iść.

- Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!
Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich.

*-Tyle, że ja je tu długo miejsca nie zagrzeję.-uśmiechnął się

Gdy posąg znów zastygł w swojej dawnej pozycji poczuł się jakby razem z resztą drużyny rzucił wyzwanie Śmierci. Jak zdążył usłyszeć Dantlanowi raz udało się ją przechytrzyć. Zaimponowało mu to.

Zobaczył, że Dantlan i Keith bawią się książkami. Keith powiedział Averre, że chce się dowiedzieć jak wytłumić pierścień. Zdziwiło go to, że szuka odpowiedzi w nienapisanej książce. Zainteresowany wziął do ręki tom w ciemnoniebieskiej oprawie. Otworzył na pierwszej stronie. Widniał na niej napis: "O co chodzi z tymi książkami?" To zdanie było idealnym odbiciem jego myśli w momencie otwierania książki.
*-"Interesujące... Ale nie przydatne.
Wsunął ją za pazuchę i poszedł za Dantlanem. Obrócił się tylko na Keitha i zobaczył, że ten głaszcze książkę
*-Zboczeniec jakiś, czy co?

Zastał Dantlana z dwiema czarnymi księgami. Wyglądało to trochę jakby chciał coś przesłać między nimi. Mag odłożył jedną książkę drugą schował.

Później zaczął oglądać stoik i miskę po czym przeszedł do ściany. Wyjął książkę i zaczął ją przytykać do stołu i ściany. Było to co najmniej dziwne. Później próbował ją jakoś przemieścić, aż w końcu... rzucił w półkole nad drzwiami marchewką. To było lekkie przegięcie, jednak... ściana stała się pomarańczowa! Oprócz tego, że była ładniejsza nic się nie stało. Kot wstał i przesiadł się na środek. Honogurai wziął banana z zamiarem rzucenia nią w tamto półkole i sprawdzenia czy ściana nie zechce być żółta. Wtem jednak Dantlan zaczął szaleć i wzywać wszystkich pod broń. Wyraźnie chodziło mu o kotka. Twierdził, że jest nieśmiertelny. Po chwili wszedł Keith. On z kolei uważał, że kot przenika przez drzwi. Chłopak śmiał się do rozpuku.
-Nie martwcie się! Ja i Averre was uratujemy! Prawda, Averre?
Wtem spojrzał na banana trzymanego w ręku.
-A masz bestio!-krzyknął rzucając w kotka owocem
[Rzut w Kostnicy: 13]
 
__________________




Ostatnio edytowane przez Kirosana : 11-04-2009 o 19:20. Powód: litrówka
Kirosana jest offline  
Stary 11-04-2009, 19:35   #100
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
- Idziecie? – usłyszała obok siebie głos Keitha. Uniosła głowę wyrwana z własnych ponurych myśli, po czym skinęła lekko głową. Keith najwyraźniej szedł za rudym kotem, który zapraszająco machał swoją puszystą kitą. Uśmiechnęła się lekko i zrównała się z nim.
- Jak on to zrobił? – spytała zdziwiona, gdy kot przeszedł przez drzwi. Kot poprowadził ich dalej do podobnego pokoju, gdzie znajdowała się reszta grupy. Vanya stanęła trochę z boku opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi. Z niejakim zdziwieniem obserwowała poczynania Dantlana. Jabłko odbite od ściany poturlało się pod jej nogi. Pochyliła się i podniosła je, pocierając o rękaw koszuli.
„Dlaczego rzuca jedzeniem?” – pomyślała, obracając jabłko w dłoni. – „Nie rozumiem tych istot. Nie zachowują się racjonalnie w wielu sytuacjach.”
- Czy to ma jakiś sens? – spytał jeden z pozostałych, nieprzedstawionych jej, ludzi. Vanya spojrzała na niego, a w jej wzroku można było odczytać coś na kształt wdzięczności. Dałaby sobie rękę uciąć, że jeśli ona by zapytała to reszta ludzi naskoczyłaby na nią i znów wybuchłaby kłótnia. Której chciała uniknąć.
- Nie wiem – przyznała szczerze, wzruszając ramionami. – Najwyraźniej on myśli, że ma. Pozwólmy mu robić to na co akurat ma ochotę. Może coś z tego wyniknie?
Sceptycznie podchodziła do magów. Zwykle ich mądrość opierała się tylko na książkach, niewiele wiedzieli o prawdziwym życiu. Dotyczyło to zarówno elfów jak i ludzi, i krasnoludów. Jednakże Dantlan jako jedyny próbował wyciągnąć do niej przyjazną dłoń. W każdym razie tak to wyglądało w jej oczach. To sprawiało, że czuła się rozdarta między dwoma skrajnymi uczuciami – niechęci i sympatii.
Nagle ściana zrobiła się pomarańczowa. Vanya nie wiedziała, co Dantlan zrobił, ale jednak jakiś efekt uzyskał. I nagle zrobił się straszny raban. Z tego co zrozumiała mag wzywał wszystkich do broni.
Vanya w instynktownie upuściła jabłko i chwyciła za rękojeść miecza, szukając jednocześnie w głowie odpowiedniego zaklęcia. Jednakże nie czuła w sobie ani krzty mocy. Syknęła cicho, po czym dotarło do niej, co wzbudziło w Dantlanie taką panikę. Omal nie wybuchnęła śmiechem na samą myśl o atakowaniu kota. Odeszła tylko kilka kroków w bok, by mieć dobrą widoczność na to, co się działo. Zielone jabłko znów znalazło się w jej rękach. Była głodna, ale gdyby zaczęła teraz je jeść to ludzie pewnie by się obrazili za taką ignorancję.
Czuła, że stąpa po wąskiej i krętej ścieżce. Nie rozumiała kultury ludzi, nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się w ich kraju. Nigdy nie przypuszczała, że zawędruje tak daleko od rodzinnych stron.
Pocieszała się tylko tym, że jeśli któryś z nich kiedykolwiek znajdzie się na terytorium elfów także pogubi się w zawiłościach ich kultury.
Jeden z ludzi rzucił w kota bananem. Uniosła lekko brwi w wyrazie niemego zdziwienia i przewróciła oczyma. Jak tak można? Jednakże przełożyła jabłko do lewej ręki by móc szybko wyciągnąć miecz w razie potrzeby.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172