Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2009, 18:46   #10
Joann
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Jej oblicze szybko rozjaśnił pogodny uśmiech, gdy Araia do niej podeszła. W oczach znów zabłysły ogniki, tętniące życiem, energią i optymizmem. Jeśli jakiś smutek się pojawił to został odepchnięty wgłąb dziewczyny, która odprowadziła wzrokiem wychodzących. I nawet przechwalający się krasnolud nie zmienił już jej nastawienia. Wpatrywała się w niego swoimi brązowymi oczami póki nie skończył gadać. Były dawno temu chwile, w których potrafiła wpaść w furię po mniej niemiłych słowach, skierowanych w jej stronę. Jakże była inną osobą! Teraz bowiem, w tej wysuniętej tak daleko na północ osadzie, myślała zupełnie innymi kategoriami. Może i była smarkulą dla kogoś takiego jak ten zarośnięty karzeł, ale życie nauczyło Marthę wielu rzeczy. A w kręgach, w których się z musu obracała w pewnym okresie życia, takie słowa byłyby niemal komplementem. Nie mogła się przy tym wszystkim powstrzymać przed odpowiedzeniem Brogowi, w tonie podobnym do tego, w którym on zwracał się do niej. Nie czuła się od niego gorsza i czas, kiedy się tak poczuje, na pewno nie miał nadejść.
-Mój dziadek był strasznie głupi - jej uśmiech zmienił się, stał się ironiczny - Matka mi zawsze powtarzała, że gdyby nie moja babka, to by ta jego własna głupota go zabiła. A z wiekiem wcale nie zmądrzał. Czemu to niby starsi mieliby mieć więcej oleju w głowach? Nie wszyscy uczą się na błędach.
Wzięła część swoich rzeczy, ale wcale nie miała ochoty postępować tak jak mówił krasnolud. Sporo jej rzeczy zostało jeszcze w karczmie, a i zamierzała tu wrócić by chociaż pożegnać się i zadbać o zwierzęta. Ale po zapasy poszła.
-Woda to oczywistość, drogi Brogu. A patrząc na ciebie, nigdy bym nie powiedziała, że to tylko te grube kości tworzą to brzuszysko.
Roześmiała się, nie zważając na to, że znów mogła zirytować towarzysza wyprawy. Gdy załatwili swoje sprawy, Martha powróciła do karczmy, niosąc ze sobą linę, jedną latarnię i trochę prowiantu. Resztę zostawiła przy krasnoludzie. Ubrała swoją lekką zbroję i pobiegła do stajni, z czułością zajmując się swoim rumakiem.


Po drodze złapała jeszcze chłopca stajennego, wciskając mu w dłoń kilka drobniejszych monet i prosząc o dobrą opiekę nad zwierzęciem. Zanim skończyła, do stajni wszedł również Eliot, by również zając się swoim koniem. Uśmiechnął się do niej.
- Twój ogierek? Długo go masz? - zapytał przeczyszczając kopyta swojego wierzchowca.
- Rok, chyba nawet ci o tym wspominałam - zastanowiła się chwilę, zmieniając szybko temat - Jak poszła rozmowa?
- Lepiej nie pytaj - zaczerwienił się - chyba słyszałaś, ze musiałem śpiewać, a to, wiesz, zdaje sobie sprawę, ze nie potrafię, ale lubię bardzo. Natomiast Edwin wspomniał o włochatych potworach ziejących ogniem. Ale co to za potwory? Nie wiem.
- Śpiewać może każdy. Nigdy bym nie pomyślała, że do zdobycia takich informacji będziecie musieli wydzierać się na całą wioskę
- roześmiała się swobodnie i puściła oko do chłopaka - Ciesz się, ja miałam za towarzystwo gburowatego i wszechwiedzącego krasnoluda. Ciekawe czy wszyscy z tej rasy są tacy.
- No nie wiem, mi się nasz towarzysz wydał bardziej burkliwy oraz mądraliński niż reszta, ale wiesz, ja nie znałem wielu krasnoludów. Pochodzę z Cormyru z małego miasteczka odizolowanego od wielkich spraw królestwa. Nie przejeżdżało przez nie wielu kupców, elfów niemal nie widywałem wcale, może z jednego, który odwiedzał świątynię, gdzie mnie wychowywano. Potem troszkę wędrowałem w okolicach Morza spadających Gwiazd i tam spotykałem ich nieco częściej, ale też nie były to jakieś dłuższe znajomości. No, ale wiesz, może krasnoludy także mają gorsze dni i nasz towarzysz właśnie taki ma?
- Biorąc pod uwagę fakt, że jego wieczorną rozrywką było bicie się z innymi członkami karawany? Ale tak, może masz rację.
- po chwili jej uśmiech nieco przybladł - Byłam w Cormyrze, ale nie tak jakbym chciała. Pochodzę z Sembii - skrzywiła się - ale to tylko miejsce urodzenia, mam nadzieję, że nie robi ci to wielkiej różnicy, bo zdaję sobie sprawę, że nasze kraje nie żyją w zgodzie - spuściła nagle wzrok, bardziej skupiając się na czyszczeniu kopyta swojego rumaka. Eliot tylko pokręcił głową.
- Nie oceniam osoby po miejscu urodzenia, ale po niej samej. A ty jesteś kimś, kogo bardzo się cieszę, ze spotkałem na szlaku. Jesteś milą i ładną dziewczyną, a przy tym widziałem, jak jeździłaś na patrole. Widziałem w wojsku zwiadowców, którzy mieli podobne odruchy. Spojrzenia, oczy na około głowy i takie tam. Musiałaś sporo czasu spędzić w niebezpiecznych miejscach - uśmiechnął się do niej.
- Byłam zwiadowcą, przez jakiś czas - na jej policzkach chyba pojawił się cień rumieńca, nie była przyzwyczajona, by ktoś tak do niej mówił, a i do swoich zwierzeń również - Ale wszystkiego nauczył mnie głównie pewien człowiek z lasu. Niestety zmarł kilka lat temu, nawet nie wiem ile miał lat. Jakbyś go zobaczył to byś dał mu ze sto! - uśmiechnęła się znowu, bardziej jednak do wspomnień.
- Hm, nie znałem wielu stulatków, ale całkiem możliwe. Mnie wychowywali kapłani. Mnie i siostrę, bliźniaczkę. Ma na imię Melody i podróżowała ze mną, ale musiała wrócić do Cormyru do świątyni. Brakuje mi jej, jak to bywa z bliźniakami, no, ale ciesze się, ze jestem tutaj i wiesz, zawsze chciałem poszukiwać przygód. Wiem, że to może niezbyt czarodziejsko i dojrzale, ale nic na to nie poradzę - uśmiechnął się przepraszająco mrugając do niej wesoło.
- Jesteś pierwszym bliźniakiem, jakiego poznałam, ale słyszałam, że zawsze jest jakaś więź. Tak samo dla mnie niezrozumiała, jak magia. - roześmiała się - Dobry jesteś w tym całym... czarowaniu? Ja bym nigdy nie była w stanie się nauczyć, ledwo czytać umiem - odwróciła się, by zakryć swoje zakłopotanie, kończąc zajmować się koniem - Muszę pójść pożegnać się z Metystem, idziesz? Koniem zajmie się jeden ze stajennych, dałam mu kilka moment by zrobił to porządnie, gdyby nie było nas dłużej niż kilka godzin.
- Hm
- zawstydził się widocznie - czy mogę się dołożyć i zająłby się także moim? Porozmawiałabyś może z tym stajennym? Nie mam wiele, ale parę miedziaków ... a z Metysem bardzo chętnie. Polubiłem twojego ptaka. Wiesz, jesteście do siebie w jakimś sensie podobni: obydwoje silni i macie w sobie wiele urody. Wiesz, słyszałem raz przy ognisku, jak się krytykujesz. To jest, ja - zaczął się trochę gubić - znaczy, po prostu uważam, że niesłusznie. A co do czarów - błyskawicznie zmienił temat zawstydzony - to raczej nie jestem zbyt wybitnym czarodziejem. Ciągle się uczę. Mój rekord to i tak dopiero kula ognista, ale taka, że chyba każdy inny czarodziej, by się zawstydził, ale ciągle się uczę - wyjaśniał kierując się za dziewczyna, która prowadziła go do swojego skrzydlatego przyjaciela.

Wyszła ze stajni, prowadząc go w miejsce, gdzie nie było ludzi, krasnoludów i budynków, jastrząb wyraźnie wolał spokój.
- Dużo mojej krytyki to tylko żarty. Nie jestem osobą, która całkiem poważnie mogłaby się nad sobą użalać, wierz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie - Ale pewne rzeczy chciałabym zmienić... - urwała nagle, szybko zmieniając temat - Kula ognia? Widziałam kiedyś, jak rzucał ją jeden z czarodziejów. Nie chciałabym być na jej drodze, brr. - zadrżała mimowolnie - Wiesz, magia mnie czasem przeraża. Gdy się widziało wojnę z bliska, to magia objawia to złe oblicze. Ale ty nie wydajesz się mieć w sobie chociażby krztyny zła. Tylko niewinność... przepraszam, nie powinnam tak mówić - odwróciła wzrok.
Eliot przez chwile zmieszał się, jakby nie wiedział, czy słowo "niewinność" uważać za komplement. Niewinny to dobry, ale także dziecinny. Przez chwile nie wiedział, na co się zdecydować, wreszcie uśmiechnął się:
- Dziękuję, ale co do magii, to rzeczywiście, jest potężna, chociaż w wykonaniu znacznie lepszych czarodziejów, niż ja. Ale według mnie magia jest jak łuk czy miecz. Można wykorzystać ją w dobrym celu, albo w złym. Zależy od czarodzieja. Wiesz, chciałem cie przeprosić za to, ze się trochę zdenerwowałem tam podczas podróży. Żaden normalny czarodziej nie chciałby zmienić się w licza. To byłoby straszne. Wiem, ze nie wiedziałaś, ale no, po prostu bardzo bym nie chciał, żebyś się na mnie gniewała, albo po prostu myślała o mnie, jako o jakimś obrażalskim. Gdzie jest Metys? - Zapytał rozglądając się. Dziewczyna gwizdnęła głośno. Po chwili odpowiedział jej krzyk ptaka, który powoli zbliżał się do nich.
- Nie przejmuj się. Czasem powiem coś głupiego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Trzeba mnie czasem trzepnąć po tej głupiej główce, bym takich głupot nie wygadywała.
Metyst już usiadł na jej ręce, więc poczęstowała go zwiniętym z gospody kawałkiem surowego mięsa. Mówiła do niego jak do swojego dziecka.
- Wybacz, mój słodki, ale będę musiała cię tu zostawić. Zachowuj się dobrze! - pogroziła mu palcem i pogłaskała.
Przyglądał się jej. Ona i ptak tworzyli tandem, pełną uroku parę, która jakoś niezwykle pasowała do siebie. Zbliżył się ostrożnie do nich i też wyciągnął rękę głaszcząc skrzydlatego drapieżcę.
- Uważaj na Lulka. To dobre ptaszysko. Mądre, ale nie tak silne jak ty - poprosił Metysa, choć ten pewnie nie rozumiał. Potem zaś zwracając się do Marthy.
- Nie, no obiecuję, ze ja cię na pewno nie trzepnę, ale zamiast się obrażać głupio, jeżeli coś mnie dotknie, to szczerze powiem. Oczywiście, liczę na wzajemność i bardzo się cieszę, że ruszymy razem na poszukiwanie przygody. Chciałbym pomóc tym górnikom i cieszę się ze wspólnej wędrówki.
- A ja mam nadzieję, że nic tam nas nie zje, jak tych biednych górników.
- na jej twarzy pojawił się smutnawy grymas, wypuściła ptaka, patrząc jak odlatuje - Też nie bierzesz swojego ptaka? Kruk pewnie jeszcze dałby radę latać po tych kopalniach. Ja bym się z Metystem nie rozstawała nawet na chwilę. Czasem mi się zdaje, że wyczuwam nawet jego pragnienia. Też tak masz? - zainteresowanie i żywotność szybko powróciła do jej oczu - A co do szczerości, to zawsze możesz na nią liczyć z mojej strony.
- Wziąłbym
- przyznał - ale trochę się boję. Kruk to nie nietoperz. Nie poradzi sobie w zupełnych ciemnościach. Boje się, ze wyrobiska nie będą zbyt wielkie, żeby mógł po nich swobodnie latać. Może się mylę, ale boje się o niego. Ale masz rację, łączy nas więź, taka jak ciebie i Metysa. Wiesz, właśnie odkryłaś, że mamy coś wspólnego - uśmiechnął się szeroko. - Natomiast jeżeli chodzi o kopalnię, nie martw się, proszę. Uda się. Jest nas kilkoro. każdy ma jakieś zdolności. Ten Olle miał trochę racji, górnicy to twarde chłopy, ale nie wojownicy. My będziemy także ostrożniejsi. Hm, może by od tej zielarki wziąć jakąś miksturę uodparniającą na ogień? Edwin wspominał coś o stworach dysponujących ogniem. Co o tym myślisz?
- To chyba dobry pomysł, nie wpadłam na to. Zawsze wiedziałam, że wszyscy magowie są ode mnie inteligentniejsi!
- roześmiała się, sympatycznie i dźwięcznie - Na pewno się uda. Zawsze byłam optymistką, często niepoprawną. Powinniśmy już wracać, jak myślisz? Krasnolud poszedł pod tą kopalnię od razu, jak odebraliśmy sprzęt.
- Tak, tak, idźmy. Najpierw do zielarki. Może ma te mikstury, a potem faktycznie, żeby się zebrać wraz z innymi. masz rację, ale tam w kopalni ...
- zawahał się, jakby nie wiedział, czy ma prawo wypowiedzieć te słowa - uważaj na siebie, dobrze? To znaczy, no po prostu ... uważaj, dobrze? Chodźmy - ruszył mocno zmieszany.
- Będę uważała. Na ciebie też. Jesteś przesympatyczny, wiesz? Dawno z nikim nie rozmawiałam tak swobodnie. Jako zwiadowca zbyt często jest się samotnym - spuściła wzrok, próbując ukryć zmieszanie - Masz jakieś plany co będziesz robił później, jak już rozwiążemy tutejszy problem?
- Nie planowałem niczego specjalnego. Po prostu miałem nadzieję, że będę wędrował gdzieś z kimś, kto nie zrazi się moja osobą, tym, że się param magią i z kim będę się lubił i ufał. Zwiadowcy są samotni, jak powiedziałaś. Czarodzieje często też. Może chciałabyś ... chciałabyś ... no, może potem, jeśli wszystko pójdzie tak, jak chcemy, no wiesz. Może pomyślisz nad tym, że moglibyśmy ... razem?
- Widać było, że młody czarodziej zupełnie się pogubił i nie za bardzo wie, jak wyrazić swoje myśli.
- Zobaczymy, Eliocie. Na razie musimy przebrnąć przez tę kopalnię. Sama myśl o tym, że mam zejść pod ziemię, w te ciasne korytarze... - zawahała się - Zdecydowanie mi się to nie podoba, może dlatego, że nigdy nie byłam w kopalni. Chodź, pospieszmy się, bo mogę lekko podrażniać krasnoluda, ale nie chciałabym podróżować z kimś wściekłym.

Chata zielarki nie była wielka, wciśnięta pomiędzy dwa większe budynki. W środku pachniało wszelkimi możliwymi ziołami. Kobieta, która ku nim wyszła, mogła spokojnie być babcią Marthy. Mała i przygarbiona wysłuchała ich prośby, szybko, swoim skrzeczącym głosem, pozbawiając ich złudzeń.
-Jaki eliksir?! Jestem tylko starą zielarką, nie potężną czarownicą, moje dzieci! Takich wywarów nigdy nie miałam. Ale zawsze chętnie uraczę młodą parkę eliksirem miłości!
Tropicielka dziękowała bogom za swoją bladą cerę, która maskowała większość rumieńców. Na Eliota wolała nawet nie patrzeć. Po chwili dyskusji wymyślili inny, mniej skuteczny sposób na ochronę przed ogniem - wygarbowane i zabezpieczone jakąś mazią skóry, lekkie, ale mogące ochronić przed płomieniami przynajmniej przez chwilkę. Zakupili dwie, a to i tak nadwyrężyło niewielkie zapasy pieniężne. Potem Martha pobiegła jeszcze w stronę karczmy, odnajdując stajennego i dając mu kolejnych kilka monet z poleceniem zajęcia się także wierzchowcem Eliota. Nie pozostawało już nic innego, jak udać się do wejścia do kopalni. Nie chciała tego za mocno przed sobą przyznawać, ale nie mogła się doczekać tej wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez Joann : 10-04-2009 o 19:13.
Joann jest offline