Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2009, 22:23   #9
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
[Dialog Erytrea-Araia pisany z obce.]

Śniadanie najwyraźniej dobiegło końca, a przynajmniej tocząca się przy nim rozmowa. Elf wyszedł, obojętny na to, w jaki sposób zorganizowana zostanie wyprawa. Znała paru przedstawicieli jego gatunku, spotykała elfy sporadycznie w Waterdeep, a także w Gildii Magów i Alchemików miasta Alaghôn, stolicy Turmish – tchnącego starymi tajemnicami, pełnego ruin, a jednak odwróconego plecami do historii i nastawionego na handel. To właśnie w pobliżu stolicy, pół dnia drogi od niej, znajdowała się posiadłość Murciélago.
Nigdy nie była osobą uprzedzoną do innych – odmiennych nie tylko pod względem rasy, ale i innych cech, które czynią nas częścią społeczeństwa. Ale zdecydowanie od elfów, które uważała za zbyt wyniosłe, wolała krasnoludy. Ich pragmatyczne podejście do życia było tym, co jej odpowiadało. Dlatego odwzajemniła spojrzenie Broga i posłała mu nawet porozumiewawczy uśmiech, gdy odchodził w towarzystwie Marthy i jej gadaniny.

Siedziała w milczeniu w towarzystwie ciemnowłosego mężczyzny w dziwacznej zbroi. Zwał się Falkon i było to w zasadzie wszystko, co o nim wiedziała. Wszystko, poza drobnymi wskazówkami, które podpowiadały jej, by lepiej pilnować sakiewki. Sposób, w jaki bawił się monetą, to, jak patrzył, obserwował, oceniał rozmówcę – wszystko przypominało jej Ezymandra, gdy był młodszy. Co prawda, Falkon był w tej chwili ich towarzyszem i kompanem, ale jakoś nie sprawiał wrażenia osoby, której można by całkowicie zaufać.

Sama czuła się rozdarta pomiędzy chęcią jak najszybszego załatwienia tej sprawy i ruszenia dalej, do celu tej podróży, a poczuciem, że powinna pomóc pozostałym zorganizować zejście do kopalni. Lubiła jednakże celebrować leniwie poranki, w domu pewnie piłaby teraz mocną, parzoną i aromatyczną kawę, ale do domu było daleko. Dlatego sączyła powoli swoje wino – nie dlatego, by się nim delektować, raczej ze względu na jego marny smak. Było żałośnie nijakie w porównaniu z południowymi winami. Uśmiechnęła się na wspomnienie oszałamiających bukietów zapachów i smaków

Kończyła właśnie trunek, kiedy do izby weszła Araia. Szła miękko, jak jej elfi przodkowie, lecz na jej twarzy gościł wyraz, którego u żadnego elfa nigdy nie widziała. Najwyraźniej była wściekła. Ochłonęła jednak szybko i podeszłą do stołu.-
- Słyszeliście? - zwróciła się do siedzących przy nim osób. – Duże, czarne, włochate i zieją ogniem. To nas czeka w kopalni.
Erytrea uniosła brew.
- Uroczo. To pewna informacja czy wybryk chorej głowy? Ten człowiek, z tego, co zrozumiałam, nie jest chyba w pełni władz umysłowych.
- Jego strach jest autentyczny, więc musimy liczyć się z taką ewentualnością.
- Rozumiem. Dobrze wiedzieć chociaż tyle.
- Czy twoja magia potrafiłaby ochronić nas przed ogniem?

Kobieta obdarzyła ją dłuższym, zamyślonym spojrzeniem.
- Obawiam się, że nie. Nie znam odpowiednich zaklęć – przyznała w końcu.
Półelfka skinęła głową.
- Szkoda. - Skrzywiła się, rozczarowana. – Potrzebujemy więc bardziej konwencjonalnego zabezpieczenia. Zostajecie tutaj czy idziecie do Broga, po sprzęt?
Araia zarzuciła worek ze swoimi rzeczami na plecy, wyraźnie zamierzając opuścić karczmę.
Erytrea rzuciła przelotne spojrzenie na kończącego posiłek mężczyznę, po czym odwróciła twarz do pół-elfki.
- Zamierzałam iść na górę przepakować torbę, a potem do stajni. Jeżeli masz coś do przekazania Brogowi, znajdę go przy okazji.
- Właśnie będę do niego szła. Przyda nam się przynamniej minimalna ochrona przed ogniem, a jest szansa, że górnicy mają takie ubrania.
- Pójdę z tobą. Może na coś się przydam.

Zwróciły się w stronę Falkona.
- Jak na razie mam wszystko, co wydaje mi się potrzebne na "duże, czarne, włochate i ziejące ogniem". Poza wiadrem wody nie pomoże mi za wiele.
Araia skinęła mu głową, po czym uśmiechnęła się do Erytrei. Czarodziejka podniosła się płynnym ruchem od stołu.
- Poszukajmy go -rzekła. Falkon rzucił jeszcze za ich plecami:
- Dokończę jeść i poczekam na was na zewnątrz, jak będziecie gotowe.
- W porządku.

Opuściły zaduch karczmy i wyszły na słońce. Powietrze było chłodne, lecz wyglądało na to, że ogrzeje się w ciągu dnia. Erytrea odetchnęła z przyjemnością.
- Powiedz - Araia spojrzała z ukosa na idącą obok niej czarodziejkę. – Dlaczego nietoperz?
Erytrea uśmiechnęła się miękko. Ostatnio uśmiech coraz chętniej gościł na jej pociągłej, bladej twarzy. Ezymander byłby zdumiony. Nie. Ezymander nie zobaczyłby tego uśmiechu. Ale już niedługo.
- Mój ród, Murciélago, to stara szlachecka rodzina. Niestety, podupadła z biegiem lat, dlatego mój ojciec parał się handlem. Sprzedawał jedwab. Nie wpłynęło to jednak na to, jak zostaliśmy z bratem wychowani. Wpojono nam silne poczucie przynależności do wielkiego niegdyś rodu, a mój dziadek bardzo dużo opowiadał mi o jego historii, kiedy byłam mała. To od niego dowiedziałam się, że Murcielago w staroturmiskim znaczy "nietoperz". Tak... To chyba dlatego właśnie taki chowianiec... Kto by pomyślał, że mogę być tak sentymentalna... - dodała ciszej, z roztargnieniem i jakby do siebie.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczona - uśmiechnęła się lekko pół-elfka. – Spodziewałam się... Nie wiem, jak to nazwać... Powiązania z magią chyba, symbolicznego nawiązania do specjalizacji magicznej. Ale tak jest lepiej.
Erytrea jakby speszyła się na tę odpowiedź, ale nie straciła pewności siebie.
- Cóż, magia jest częścią mego życia i jest dla mnie ważna, ale rodzina chyba jednak ważniejsza.
Milczała chwilę.
- Na pewno ważniejsza.

* * *

Turmish
Przed wyruszeniem do Talagbar


Spieniony wierzchowiec z dzikim tętentem kopyt wpadł na wewnętrzny dziedziniec przed skromną, acz zadbaną posiadłością pod miastem. Dopiero wtedy kobieta – młoda jeszcze, choć z surową zazwyczaj i poważną twarzą, kontrastującą z młodzieńczymi rysami – wstrzymała zwierzę. Kary koń parsknął, potrząsając grzywą. Jego boki parowały od potu, unosząc się w szybkim, wywołanym pędem i wysiłkiem oddechu. Erytrea zeskoczyła z siodła, rzucając wodze stajennemu, i pobiegła w stronę szerokiego krużganku. Po raz pierwszy od siedmiu lat w jej ruchach widoczne było niespotykane jak na nią ożywienie, a w ciemnych oczach - energia i blask. Obcasy zastukały na kamiennej posadzce. Posiadłość wybudował i pozostawił w spadku swym dzieciom handlarz jedwabiem i zubożały szlachcic, stanowiła teraz jedyne dziedzictwo i jedyny majątek, jakim mogli się pochwalić jego potomkowie. Nieduża, lecz rozplanowana z pragmatyzmem i zaprojektowana ze smakiem, zachowała tradycyjny wygląd południowych rezydencji, otoczonych winnicami. Tu wprawdzie winnica była skromna i nader zaniedbana, nie przynosiła żadnych dochodów i służyła wyłącznie swoim właścicielom, niemniej przytulona do południowej ściany trójskrzydłego budynku przydawała uroku białej budowli z czerwonym, płaskim dachem.

Erytrea bez tchu przebiegła przez ukryte we wnętrzu domu chłodne pomieszczenia, wyłożone zakurzoną mozaiką, i wypadła na szeroki taras, wychodzący na rzekę. Wiedziała, że właśnie tam zastanie brata – od siedmiu lat do jego zwyczaju należało spędzanie popołudnia w wyściełanym fotelu, z karafką słodkiego wina na stoliku i szumem wiatru pośród liści. Widok stąd był przepiękny – migocąca niczym srebro i złoto woda tchnęła spokojem – i zapewne dlatego właśnie serce Erytrei ścisnęło się, gdyż jej młodszy brat nie mógł go oglądać. Odetchnęła głęboko i odłożyła swoją torbę, pozostawiając w niej pergamin, którego i tak nie mógłby przeczytać. Nagle jej doskonały, euforyczny wręcz nastrój odpłynął dokądś, niczym zdmuchnięty płomień.
- No przywitajże się wreszcie, Erytreo.
Głos Ezymandra, jasny i ciepły, wyrwał ją z zadumy. Jej brat był wysoki – oboje odziedziczyli to po ojcu – wyższy od niej, równie szczupły i ciemnowłosy, choć strzygł się krótko, a policzki i brodę miał gładko ogolone. Uśmiechał się, stojąc obok swojego fotela, zwrócony już do niej twarzą. Twarzą, w której straszliwą pustką ziały pozbawione oczu otwory. Nigdy ich nie zasłaniał. Nigdy nie uciekał przed tym, co się stało. Był od niej młodszy i po śmierci rodziców to ona sprawowała nad nim pieczę, lecz pod wieloma względami był od niej odważniejszy i bardziej zdecydowany. Erytreę znano z powagi i surowości, a od wydarzeń sprzed siedmiu lat stała się jeszcze bardziej zaciętą i – tak, trzeba to przyznać – smutną kobietą. Ezymander stanowił zupełne jej zaprzeczenie. Nie znała nikogo, kto byłby większym optymistą od niego. Był jednak jej bratem, który w dzieciństwie szukał u niej pocieszenia, gdy śnił mu się koszmar, a w dorosłym życiu zawierzał jej wszelkie swe sekrety, znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, jaką gorycz nosi w sercu. I choć on pogodził się z losem, ona nie potrafiła.

* * *

Głos pół-elfki wyrwał czarodziejkę z zamyślenia.
- Nie miałam na myśli hierarchii priorytetów. Tam, gdzie się wychowałam, to, co magiczne, należało do dziedziny magii. Także chowaniec. To była kwestia prestiżu. Dumy czarodzieja, nie dumy arystokraty.
Erytrea parsknęła śmiechem.
- Zapewniam cię, że Blasfemar przez żadnego z członków mej rodziny nie byłby potraktowany jako duma rodu. Nawet mój brat, z którym jestem zżyta, się go brzydzi. To nie jest kwestia arystokratycznej dumy. Raczej... hołdu dla człowieka, który był moim autorytetem w dzieciństwie.
- Gdybyś wybierała chowańca tylko ze względu na siebie, też wybrałabyś jego?

Zastanowiła się chwilę.
- Gdyby to było możliwe, pewnie zdecydowałabym się na konia - zaśmiała się. To zaskakujące, że znów potrafiła tak się śmiać z byle powodu. – Niestety, to raczej nierealne. A jeśli chodzi o nietoperze, to bardzo inteligentne stworzenia. Moim zdaniem są piękne.
Araia zaśmiała się cicho.
- Masz dziwne poczucie piękna. - Pokręciła głową. – Wiesz... Ze wszystkich, którzy dzisiaj znaleźli się przy karczemnym stole, ty jesteś najbardziej niespodziewana. Tak spokojna, poważna, pochodząca z arystokratycznej rodziny, którą kochasz. I która pewnie kocha ciebie. Mądra i piękna nawet z nietoperzem na ramieniu. A mimo to jesteś tutaj... – Wojowniczka popatrzyła poważnie na czarodziejkę. Erytrea milczała chwilę, po czym odwzajemniła spojrzenie towarzyszki.
- Tak. Zapewne w tym samym celu, co wszyscy.
- By ganiać po kopalni duże, czarne, włochate, ogniste stwory? – pół-elfka przekornie wykrzywiła usta. – By gonić legendę?
Czarodziejka popatrzyła na pół-elfkę z nagłą powagą i smutkiem w czarnych oczach.
- By odnaleźć nadzieję. By naprawić błąd. By pomóc komuś, kogo kocham.
Umilkła, ale za chwilę odezwała się znowu, innym tonem. Uprzejmym, pozbawionym poprzednich emocji.
- Nie wiem, dlaczego ci się zwierzam. Jesteś niezwykłą osobą. Nie spotkałam jeszcze tak otwartego pół-elfa. Oczywiście, nie mam na myśli nic złego, nie chcę, byś źle to odebrała. Uważam, że to bardzo cenna cecha, umieć zjednać sobie innych.
- Otwartego? - Araia uśmiechnęła się gorzko. – Tam, gdzie się wychowałam, nie było pół-elfów. Tylko ja jako pomost pomiędzy.
- Wybacz. Nie chciałam poruszać przykrego tematu.

- Półelfka wzruszyła ramionami.
- To nie jest przykry temat. To tylko martwa przeszłość, a taka - w odróżnieniu od wciąż wskrzeszanej na nowo - nie może boleć naprawdę.
Zastanowiła się nad jej słowami.
- Mówisz jak mój brat. On też mi to często powtarza.
- Ale ty w to nie wierzysz, prawda?
- Nie potrafię pogodzić się z nią tak, jak on to zrobił.
- A potrafisz mu to wybaczyć?
- spytała bardzo cicho Araia.
- Wybaczyć mu? Nie. To ja zawiniłam wobec niego.
Kobieta skrzywiła się boleśnie. Trwało to mgnienie, lecz Araia zdołała dostrzec ten grymas na jasnej twarzy.
- Nie wracajmy do tego, to coś, o czym myślałam i czym gnębiłam się już zbyt długo. Jeżeli wszystko uda się tak, jak na to liczę, wkrótce rzeczywiście będzie jedynie przeszłością, wspomnieniem, przypominającym zły sen. Niegroźnym.
Wojowniczka skinęła głową i zmieniła temat.
- Wiesz, tak się zastanawiam, czy ktokolwiek powiedział elfowi, że opuściliśmy karczmę – Araia uśmiechnęła się lekko, złośliwie.
- Cóż, nie wyglądał na zainteresowanego naszymi poczynaniami. Ja na pewno nie będę go szukać.
Pół-elfka pochyliła głowę i mruknęła tylko cicho:
- Cieszę się.

Zamilkły, a wkrótce potem dostrzegły krasnoluda, targującego się z jakimś przysadzistym mężczyzną. Odczekały, póki nie skończył rozmowy, po czym podeszły do niego.
- Rozmawiałam z Edwinem – rzekła Araia bez ogródek, pomijając wstępy. – Potrzebne nam będą stroje ochronne. Jeśli górnicy używają materiałów wybuchowych albo maja głębokie tunele, powinni mieć ubrania chroniące przed gorącem. Rozumując logicznie.
Erytrea skinęła głową.
- Powinniśmy zabrać duży zapas wody. Ja mam własną latarnie i zapas oleju, wezmę też swoją linę – powiedziała.
- Może górnicy wiedzą, co może być włochate, czarne i ziejące ogniem? – zasugerowała wojowniczka.
- Można popytać.
Chciała potem jeszcze zajrzeć do Gwiazdy, ale nie odeszła, póki Brog Vinden nie wyraził swojego zdania.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 11-04-2009 o 18:11. Powód: Adnotacja w tytule+błąd w nazwie kopalni.
Suarrilk jest offline