Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2009, 12:21   #14
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Naprawdę ciągnie się za tobą jakaś mroczna przeszłość? - Zapytała pozornie spokojnie Lyonetta, kiedy wydostali się z bagien. Pozornie, bo doskonale widział, jak mocno zaciskała palce na cuglach.
- Tak – przytaknął – ale to stara historia. Taka, jak u bardzo wielu ludzi zamieszkałych na wschodzie. Choć, może mroczna to złe słowo, raczej smutna, ale bynajmniej nie wyjątkowa.
- Opowiesz?
- Tak, ale może nie dzisiaj. Przyznam, że mam dość ponurego gadania na ten dzień. Nasza gospodyni zdrowo nas postraszyła.
- A ty niby to się jej nie bałeś? Choć troszeczkę
? - Popatrzyła bojowo zadzierając głowę.
- No dobrze, może troszeczkę – szepnął jej na ucho zbliżając na chwilę konia. - Nic do niej nie mam – powiedział już na głos – ale …
- Ale cieszysz się, że już stamtąd odjechaliśmy? To chyba tak, jak ja
– powiedziała widząc jego skinięcie.

Rzeczywiście, chyba wszyscy podnieśli raźniej głowy na widok twardszego traktu, który niebawem zaprowadził ich do gościńca. Nawet ranny Ron, wydawało się, oddychał nieco lżej. Żaby, dziwne bulgotanie podmokłych ostępów, ciągła niepewność pozostały tam, gdzieś na leśnych uroczyskach. W pełnym słońcu wszystko to nie wydawało się takie niezwykłe.
- Trzeba wierzyć, że zostawili nas ... i że tato żyje – odezwał się Jeremiash niszcząc chwilowo lepszy nastrój. Powiedział właściwie to, nad czym Enrico zastanawiał się od jakiegoś czasu. Miał jednak nadzieję, że nagłe znikniecie na bagnach zniechęciło ich do dalszego pościgu.
- Na pewno – powiedziała Lyonetta. – Przecież zna okolice i na pewno potrafi się ukryć.
- Jeżeli za bardzo nie zaryzykował
– wtrąciła Bernadetta cicho – a wcale bym się temu nie dziwiła, to może ... chociaż Kevin zna także okoliczne lasy – dodała po chwili.
Hrabianka nie odpowiedziała na te słowa. Poświęcenie rycerza ciążyło jej na sumieniu i choć miała nadzieję, że nic się nie stało szlachetnemu Christopherowi, to nie towarzyszyły jej dobre myśli. Ale co mogła zrobić? Co mogła? A stary wojownik poświęcił się za nią, tak jak powinien zrobić prawy wasal dla swojego suzerena. Tak trzeba, ale ... ale mimo, że tak sobie tłumaczyła, ogarniał ją smutek.

***


Po całym dniu męczącej drogi radośnie powitali Aix Le Mond, niewielkie miasteczko na wschodzie Blois. Nieco dalej była przeprawa promowa, którą pragnęli się przedostać na północny brzeg Loary. Wedle opowieści spotykanych kupców i podróżnych było tam znacznie bezpieczniej. Gościniec do Chartres był mocno patrolowany przez siły miejscowej arystokracji, która ostatnimi czasami próbowała utrzymać względny spokój. No ... poza, niestety, atakiem na Saumur. Tego dnia nie mieli jednak szans dotrzeć do promu, więc Lyonetta przyjęła propozycję Jeremiasha, by przenocowali w Aix Le Mond. Syn Christophera najlepiej znał okolice na kilka dni drogi wokół rodzinnego domu, jako że wynajmował się niekiedy kupcom, jako ochrona i przewodnik. Skoro zaproponował popas tutaj, widocznie miało to sens. Zresztą ranny Ron wymagał odpoczynku. Lyonetta bowiem nie chciała porzucać najwierniejszego ze swoich sług, a jednocześnie, nie było wątpliwości, mimo całego hartu ducha jechał on najwolniej ze wszystkich i nawet nie chcąc wstrzymywał ucieczkę. Patrząc na zaciętą twarz Rona, który siłą woli próbował nadrobić słabość ciała wiedział, że chłopak zdaje sobie z tego sprawę i przyprawiało mu to nie mniejszych cierpień, niż same rany. Kiedy więc hrabianka postanowiła, że odpoczną tu jeden dzień, chciał protestować, ale dziewczyna nie była specjalnie nastawiona na wysłuchiwanie narzekań służących. Kazała mu umilknąć i zdrowieć tonem nie cierpiącym sprzeciwu.

Samo miasteczko prezentowało się nader mizernie. Prawdopodobnie niedawno przeżyło pożar, bo kilka budynków wyglądało na zniszczone przez szalejący żywioł ognia. Jakieś kobiety prały bieliznę, brudne dzieciaki biegały po ulicach, a dość wynędzniali mieszkańcy z zazdrością i niechęcią przypatrywali się orszakowi Lyonetty.
- Może jaśnie pani kupi medalion ... prawdziwie piękny – próbował zaczepić ją jakiś gruby kupiec o zezowatym spojrzeniu.
- ... ciasto.
- ... jabłka.
- ... chustkę
.
Propozycje padały zewsząd. Nie umilkły nawet wtedy, gdy miejsce na czole kolumny zajął Jeremiash, a Ron i Bernadetta wzięli hrabinę pomiędzy siebie. Enrico zadowalał się jazdą na końcu niewielkiej kawalkady. Obserwował wszystko gotowy pospieszyć z pomocą, gdyby było potrzeba.

Ruch był całkiem spory i wyglądało na to, że ogólnie widoczna bieda wynika z jakiegoś nieprzewidzianego zdarzenia, niż niezaradności mieszkańców, czy złego położenia. Może tego pożaru, którego skutki widzieli na niektórych budynkach, a może spadły na nich inne kłopoty. Czasami zdarzyło się, że miejscowemu hrabiemu czy biskupowi zachciało się nakładać dodatkowe podatki takiej wielkości, że po prostu rujnowały poddanych. Czasem dochodziło do grabieży i podpaleń przez formacje najemników, które podlegając formalnie jakiemuś baronowi, praktycznie rządziły się same i biada temu, kto ośmieliłby się im zbytnio naprzykrzać. Zdarzało się, że jeden czy drugi wojak z takiego oddziału próbował zabawić się z miejscową panną. Gdy w jej obronie stanął ojciec, brat, krewny, mogła wybuchnąć ogólna jatka zakończona nawet masowym rabunkiem czy podpaleniem.

Gospoda „Pod drewnianym tłuczkiem” nie należała może do najlepszych, jakie Sept Tour widział do tej pory, ale z pewnością również nie do najgorszych. Rzęsiście oświetlona kryła w sobie kilkunastu gości, zapewne kupców zmierzających do Szampanii i Normandii, a w powietrzu snuł się intensywny aromat gotowanego mięsiwa przyprawionego pietruszką i czosnkiem.

�-
- Ja porozmawiam z karczmarzem – zaproponował Enrico, a Lyonetta skinęła głową. Nie było sensu narażać się rozgłaszając, że jedzie orszak hrabianki de Saumur. Tak znamienite nazwisko mogło z łatwością zostać zapamiętane i dojść do niewłaściwych uszu, natomiast „orszak pana de Sept Tour z rodziną i służbą” wzbudzałby praktycznie żadne zainteresowanie.

- Witajcie, panie, witajcie – niosący naręcze potraw i piwo karczmarz zatrzymał się na chwile obok Sept Toura. – Anzelm i jego karczma do usług waszej miłości. Tylko zaniosę do stolika wiktuały i już wysłuchuję jaśnie pana.


Tęgi karczmarz chyba miał taki płaszczący się język, który pomagał mu zadowalać gości, tym samym zaś podnosić rachunki. Toteż zaraz po odniesieniu jedzenia do sąsiedniego stolika zaprosił Enrico na rozmowę „jaśniepanując” i kłaniając się wielokrotnie.
- Jestem rycerz de Sept Tour, podróżujący z rodziną i służbą. Trzeba nam dwóch pokoi. Jednego, dla mojej kuzynki i jej dwórki, oraz drugiego dla mnie, giermka i służącego. Do tego zjeść by coś się zdało i wody balia do umycia. Zostaniemy tu pewnie dłużej, bośmy zdrożeni, a niewiasty muszą odpocząć. Przeto tuszę, że zabezpieczysz dla nas i naszych koni opierunek przez ten czas.
- Jakżeby inaczej, dostojny panie, jakżeby inaczej
– karczmarz zatarł tłuste paluchy zginając się w kolejnym ukłonie. – Moja karczma nie raz gościła szlachetnych panów i nie dwa. Wszyscy byli zadowoleni i odwiedzali powtórnie moje niskie progi, bo i wikt dobry i cena niewysoka. Dwa pokoje znajdą się jak malowanie, jedzenie zaś do wyboru. I ser świeży mamy, i chleb, a wołowina gotowana taka, jak najlepsza być może. Ani rycerskie gardło jaśnie pana, ani delikatny smak jaśnie kuzynki dostojnego pana nie pogardzą. Zaraz wyślę pachoła, co by się zajął końmi waszej miłości, a do stołu proszę usiąść i tylko czekać, aż przyniosę coś do wieczerzania i piwo dobrze warzone. Antał zaś reńskiego także się znajdzie.
- A cyrulika tu jakiegoś macie? Jeden z naszych ranny został. Sługa to zacny, to chciałbym, żeby opatrzony został należycie. Kobieta wioskowa, co to odczynia różne przypadłości ranę mu obwiązała, ale jużci, to nie to, co prawdziwy magister sztuk medycznych.
- Ano
– zafrasował się nieco karczmarz - mamy, ale – ściszył głos – jak tam waszej miłości pasuje, ale specem to on od puszczania krwi jest. Może przystawiania pijawek. Bowiem reszta średnio mu wychodzi, toteż radzę jednak owej babie zaufać, kimkolwiek by nie była. Kiedyś raniony byłem, kiedym jeszcze na wyprawy chadzał wśród ludzi hrabiego zacnego de Blois. Nikt inny tylko mądra kobita mnie wyleczyła, co to za akuszerkę tam robiła. Toteż zaufanie mamże ci ja do onych wiedzących.
Sept Tour skinął głową. Albo tutejszy konował rzeczywiście był fatalny, albo karczmarz coś miał do niego. Na tą chwilę ciężko było stwierdzić, nie chciał zaś ryzykować głową Rona.

Jadło rzeczywiście okazało się przednie. Niedługo czekali, kiedy rudowłosa córa karczmarza Anzelma przyniosła im napitki, tudzież kufle i cynowe kubki, a także dymiącą gorącem michę wołowego gulaszu, z którego każdy, wedle chęci, mógł sobie odkroić ile tylko chciał. Inni goście to przybywali, to wychodzili zajęci swoimi sprawami, przy szynkwasie usadowił się zaś skald nucący skoczne piosenki do muzyki wydobywanej ze strun lutni.

Siedzieli we czwórkę w ogólnej izbie, bo Jeremiash odprowadził wcześniej Rona na spoczynek. Chłopak czuł się nawet nie najgorzej, ale dalej był bardzo osłabiony. Toteż lepiej, że ułożył się po jedzeniu spać. Minęło trochę czasu, gdy karczmarz zawiadomił, iż woda ciepła do balii napuszczona, toteż, jeśli kto chce się myć, to zaprasza. Wprawdzie o dłuższej kąpieli nie było mowy i myć się mieli wszyscy w jednej, wedle starszeństwa, ale każdy miał nadzieję, choćby na małe popluskanie. Wychowany na Rodos Enrico czuł się zziajany i brudny, toteż, gdyby nie udało się tutaj, gotów był pójść choćby do łaźni miejskiej. Szczęśliwie nie było takiej potrzeby. Lyonetta wraz z Bernadettą, która miała pomóc hrabiance przy ablucji, powstały i prowadzone przez Anzelma udały się na zaplecze do osobnej izby. Akurat obok zamożnie odzianego szlachcica, który wraz z kilkoma zbrojnymi właśnie wszedł „Pod drewnianego tłuczka” i głośno domagał się rychłej obsługi dla siebie i swoich ludzi.


Całkiem niepotrzebnie, gdyż karczmarka właśnie nadchodziła pytając o zamówienie.
- Jam ci jest rycerz Harold de Pawn, podczaszy jaśnie oświeconego hrabiego Blois – oznajmił z dumą przybyły, jakby chciał obwieścić wszystkim swoją godność. Toczył dumnie wzrokiem spodziewając się zapewne, że każdy uszanuje czy uczci tak zacnego urzędnika, jak on. Rzeczywiście, niektórzy skłonili się nawet, ale bynajmniej nie dziewczęta, które właśnie przeszły do łaźni budząc oburzenie, ale także zaciekawienie swoją urodą.
- Kimże są? – Zapytał karczmarkę.
- Nie wiem, panie. Odwiedziły nas dzisiaj w orszaku owego rycerza – wskazała Enrico.
- Owego rycerza ... – zastanowił się podczaszy spoglądając na mężczyznę, który oprócz niego samego, jako jedyny wyróżniał się pasem i miną wskazującą na szlachetne pochodzenie. Skinął mu głową, a Sept Tour, nie chcąc wyjść na niegrzecznego, odkłonił się lekko zabierając zaraz za dalsze jedzenie. Miał nadzieję, że wystrojony szlachcic da mu spokój, bo rozgłos był najmniej pożądaną rzeczą w tej chwili. Jakoż udało się, tym bardziej, że rzucił Jeremiashowi, iż powinni stanąć przy drzwiach łaźni, a potem wywczasować się odpowiednio, gdyż jutro wyjeżdżają do Isspedun. Miał nadzieję, że tak krótki termin, jakby co, zwiedzie podczaszego, a zmyślony kierunek jazdy pozwoli lepiej ukryć tożsamość.

Przeszli przez zaparowany, ciemny korytarz. Łaźnia karczemna mieściła się w osobnej izbie, do której prowadziły grube, drewniane drzwi przyozdobione wizerunkami liści. Spoza nich słychać było plusk wody i rozmowę dwójki dziewcząt, które wycierały się wzajemnie wielkimi kawałkami sukna, powoli szykując do ubrania i wyjścia.
- Zaraz pod opieką Jeremiasha – uznał – udadzą się na spoczynek, a on się wykąpie. Potem zaś się zmienią.
- Ano, witajcie jeszcze raz, zacny panie, podczaszy hrabiego de Blois was pozdrawia
– przez ciemność i opary przebił się głos Harolda de Pawn, który wraz z dwójką swoich ludzi szedł w ich kierunku.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-04-2009 o 17:08.
Kelly jest offline