Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2009, 16:47   #98
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Gdy w końcu przejście zostało otwarte nic już nie stało im na drodze do spenetrowania podziemi, jako pierwszy do dziury wskoczył Honogurai, tuż za nim zgraja krasnoludów, a następnie Lenard i pozostali. Najemnik lekko się zdziwił, kiedy wylądował na miękkim dywanie, inaczej wyobrażał sobie to miejsce, spodziewał się raczej jakiejś piwnicy lub nawet lochu. Tymczasem znajdował się w bogato urządzonej komnacie z eleganckimi meblami, komodą po brzegi wypełnioną wykwintnymi alkoholami, regałem na książki, a także z kominkiem na którym wciąż palił się ogień. Był zaintrygowany tym miejscem, szczególnie dlatego, iż wcale nie wyglądało ono na opuszczone o czym mógł świadczyć wciąż palący się ogień.

- Ktoś uwił tu sobie całkiem wygodne gniazdko - rzucił najemnik przyglądając się porożu wiszącemu nad kanapą.

Kompozycję całego pomieszczenia psuła jednak dziwna rzeźba przedstawiająca ponurego kosiarza - Śmierć. Spoon zaczął się zastanawiać kto właściwie zajmował, bądź wciąż zajmuje, tą komnatę. Początkowo myślał, iż burmistrz przygotował sobie ten pokój by odpocząć od pracy, ale do licha po cóż była mu ta cholerna rzeźba?

Gdy tak rozglądał się po pomieszczeniu dostrzegł również jakiś korytarz, lecz nim przyjrzał mu się bliżej jego uwagę odwróciło miauczenie kota. Odwrócił się na pięcie i dostrzegł małego pupila, który siedział sobie wygodnie na mrocznej rzeźbie przyglądając się wszystkim z góry. Po chwili kot zeskoczył na dół i jak to miał w zwyczaju zaczął łasić się do Averre. Lenard uznał zdarzenie za mało ciekawe i już miał się skierować w kierunku korytarza, gdy nagle usłyszał donośny, tajemniczy głos.

- Więc jednak przyszliście. - najemnik odwrócił się szybko i zobaczył, iż rzeźba ożyła.

Przygotował się już do walki, lecz zdawał sobie sprawę, iż jego miecze na niewiele się zdadzą, przydałby się raczej porządny młot. Wbrew pozorom najemnik nie odczuwał strachu, nigdy nie obawiał się ożywionych posągów ani nieumarłych, choć tych drugich w swym życiu nigdy jeszcze nie spotkał.

- Nie należysz do tego świata - rzekł posąg po czym za sprawą jednego dotknięcia sprawił, iż czerwona zjawa opuściła ten świat.

- Więc kogo my tu mamy. – kontynuowała rzeźba oparłszy się o kosę. – Pięcioro rębajłów spod znaku topora. Kotraf, Halg, Patro, Tatro i Zahreg. Pięcioro? A co się stało z Hozregiem? Ach tak, wybrał buzdygan… Może pocieszy was fakt, że Hozreg ma się dobrze. Marudził tylko przez chwilę coś o niecelnym strzale z kuszy.

*- Co to ma być?*

- Ach! Jest także znamienity Feliks Rauschigift Wróblem zwany, wynalazca jakże interesującej taktyki szermierczej. Szkoda, że cię za nią wyrzucili z akademii, naprawdę szkoda... A może sam odszedłeś? Może gdzieś w głębi czułeś, że życie oficera i szlachcica nie jest ci pisane? Może nie czułeś się… godzien?

*- Znamienity? Dobre sobie...*

- Wilk, Keith Duncan kontynuował posąg,który widocznie koniecznie chciał coś przekazać każdemu ze zgromadzonych – Syn nie swego ojca. Co tam u braci? Ach, przepraszam, to ja powinienem powiedzieć. Mają się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Ojciec również. Zaś matka, cóż. Z matką jest już gorzej.

- Honogurai, czy dobrze pilnujesz artefaktu? Nie chcielibyśmy przecież, żeby trafił w niepowołane ręce, prawda? Wiele istot mogłoby zginąć, istotnie wiele… A jeśli już o nich mowa, widziałem ostatnio twoją matkę. Nie radzi sobie biedaczka najlepiej.

Lenard zaczął się powoli zastanawiać do czego to wszystko zmierza, czego tak naprawdę chce od nich Śmierć? Dlaczego w ogóle z nimi rozmawia?

- Dantlan Stavin, Lisem zwany. Ty również nie należysz do tego świata i dobrze o tym wiesz. Jesteś pomyłką, pomyłko. I tak powinieneś się właśnie nazywać. Pewnego dnia wrócę po ciebie. I wierz mi, nie będziesz miał tyle szczęścia co w walce z czarodziejem.

*- Pomyłka? Zaiste historia tego człowieka, o ile można tak jeszcze nazwać Dantlana, jest wyjątkowo bogata*

- Lenard Spoon. Twoje życie złączone jest z wieloma osobami, które chciałbyś nazwać przyjaciółmi, bądź towarzyszami. Pewnie ucieszy cię wiadomość, że wszyscy bez wyjątku nie żyją i że wszyscy zginęli w honorowej walce.

*- Powiedź mi coś czego nie wiem* - pomyślał, zaś na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.

- Z jednym wyjątkiem. Sally została zgwałcona i zostawiona w krzakach z poderżniętym gardłem - dokończyła swe przesłanie zjawa.

Spodziewał się tego...
Spodziewał się, iż Sally coś się stało, że właśnie z tego powodu zniknęła. Jednak czy Śmierć mówiła prawdę? Dlaczego miała by kłamać? Ale najemnik nie chciał w to wierzyć, wraz ze słowami posągu jakaś jego część umarła. Przybył do Sarrin by zmierzyć się z demonami przeszłości, by wreszcie wyzbyć się miłości do Sally, jednak w głębi duszy sądził, iż odnajdzie ją właśnie w mieście w którym się poznali. Rzeczywistość okazała się tak brutalna.

Odruchowo sięgnął po zawieszony na szyi łańcuszek z pierścionkiem zaręczynowym, który miał ich na zawsze połączyć. Lenard traktował ten przedmiot niemal jak relikt, otaczał go prawdziwą czcią, lecz teraz pierścień ciążył mu niemiłosiernie. Symbol życiowego celu najemnika stracił nagle sens, miał ochotę wrzucić go do kominka, lecz nie mógł, wciąż miał on dla niego jakąś sentymentalną wartość.

Żałował, że udało mu się oszukać Seamusa, może gdyby wyruszył z pozostałymi najemnikami w dalszą podróż w końcu zapomniałby o Sally i poznał kogoś innego? Teraz było to już bez znaczenia, wybrał inaczej i musiał z tym żyć.

Tymczasem Śmierć kontynuowała swoje wywody na temat jego pozostałych kompanów, lecz Spoon był na nie obojętny. Obraz przedstawiający Vanyę w niebezpieczeństwie również nie zrobił na nim wrażenia. Na pewno nie miał ochoty biec jej na ratunek, bowiem nadal szanował swoje życie i nie miał zamiaru ryzykować go dla kogoś kogo nawet nie znał.

- Wy! Po co tutaj przyszliście?! Chcecie zbawić to miasto, ten świat? A może szukacie władzy i potęgi?! Jak naiwnym trzeba być, żeby sądzić że można coś zdziałać w takim miejscu, jako kropla wody w oceanie?!

*- Zbawić to miasto? Nawet mi to przez myśl nie przeszło!*

- Jednak to wasz wybór. Przyjmę was w swoim królestwie z otwartymi ramionami, nie obawiajcie się. U mnie jest miejsce dla wszystkich.

*- Nie dam Ci tak szybko przyjemności z kolejnego spotkania*

W końcu posąg wrócił na swoje miejsce i ponownie zastygł bez ruchu. Tymczasem Spoon zorientował się, iż wśród jego towarzyszy nie ma Valroda, tym samym tylko upewnił się w przekonaniu, że elf coś kombinuje.

– Spotkałam na górze Valroda. Nie chciał iść, ale kazał mi do was dołączyć… Jego słowa były zagadkowe nawet dla mnie. Zostawiłam mu mój łuk, by miał czym się bronić - powiedziała Vanya, która nagle pojawiła się w komnacie.

*- Jak widać zadufanym w sobie elfom sprzyja wyjątkowe szczęście, ciekawe po jaką cholerę dała mu ten łuk? Akurat Valrod potrafi o siebie zadbać*

Dantlan zabrał Averre i zgraję krasnoludów, obecnie jego osobistą gwardię, i wyruszył w głąb korytarza. Najemnik potrzebował jeszcze kilku chwil na dojście do siebie po słowach posągu, po chwili odzyskał jednak jasność umysłu i znów mógł skupić się na swym zadaniu.

- Idziecie?

Lenard ruszył tuż za Keithem, choć podążanie za kotkiem wydawało mu się irracjonalne, nie narzekał. W końcu dotarli do pomieszczenia w którym byli już pozostali. Zdążyli akurat na dziwny spektakl, który zaserwował im Dantlan, czarodziej w sobie tylko znanym celu zaczął rzucać owocami w ścianę. Spoon przez chwilę zastanawiał się nawet czy mag sam nie napił się alkoholu przygotowanego dla Feliksa.

- Czy to ma jakiś sens? - spytał choć nie spodziewał się odpowiedzi.

- Averre, przygotuj łuk, Patro, kusza i do tyłu, Halg, szykuj się do strzału, tył, reszta gotowa do walki, przód. Ten kot jest nieśmiertelny. Jest! Nie podoba mi się to, że on się cofnął - rzekł Dantlan.

- To jakaś paranoja.

- Ten kot umie przenikać przez drzwi - powiedział Keith.

*- O bogowie to wielki, rudy kot, ratujmy się!*

Starał się przypomnieć sobie mapkę narysowaną przez Giheda, gnom nie dokończył swej notatki, lecz wiadomo było, iż chciał ich przed czymś ostrzec, czy mogło mu chodzić o kota? Wydawało się to co najmniej dziwne, ale po tym co się ostatnio wydarzyło, był skłonny uwierzyć we wszystko.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline