- Idziecie? – usłyszała obok siebie głos Keitha. Uniosła głowę wyrwana z własnych ponurych myśli, po czym skinęła lekko głową. Keith najwyraźniej szedł za rudym kotem, który zapraszająco machał swoją puszystą kitą. Uśmiechnęła się lekko i zrównała się z nim.
- Jak on to zrobił? – spytała zdziwiona, gdy kot przeszedł przez drzwi. Kot poprowadził ich dalej do podobnego pokoju, gdzie znajdowała się reszta grupy. Vanya stanęła trochę z boku opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi. Z niejakim zdziwieniem obserwowała poczynania Dantlana. Jabłko odbite od ściany poturlało się pod jej nogi. Pochyliła się i podniosła je, pocierając o rękaw koszuli.
„Dlaczego rzuca jedzeniem?” – pomyślała, obracając jabłko w dłoni. – „Nie rozumiem tych istot. Nie zachowują się racjonalnie w wielu sytuacjach.”
- Czy to ma jakiś sens? – spytał jeden z pozostałych, nieprzedstawionych jej, ludzi. Vanya spojrzała na niego, a w jej wzroku można było odczytać coś na kształt wdzięczności. Dałaby sobie rękę uciąć, że jeśli ona by zapytała to reszta ludzi naskoczyłaby na nią i znów wybuchłaby kłótnia. Której chciała uniknąć.
- Nie wiem – przyznała szczerze, wzruszając ramionami. – Najwyraźniej on myśli, że ma. Pozwólmy mu robić to na co akurat ma ochotę. Może coś z tego wyniknie?
Sceptycznie podchodziła do magów. Zwykle ich mądrość opierała się tylko na książkach, niewiele wiedzieli o prawdziwym życiu. Dotyczyło to zarówno elfów jak i ludzi, i krasnoludów. Jednakże Dantlan jako jedyny próbował wyciągnąć do niej przyjazną dłoń. W każdym razie tak to wyglądało w jej oczach. To sprawiało, że czuła się rozdarta między dwoma skrajnymi uczuciami – niechęci i sympatii.
Nagle ściana zrobiła się pomarańczowa. Vanya nie wiedziała, co Dantlan zrobił, ale jednak jakiś efekt uzyskał. I nagle zrobił się straszny raban. Z tego co zrozumiała mag wzywał wszystkich do broni. Vanya w instynktownie upuściła jabłko i chwyciła za rękojeść miecza, szukając jednocześnie w głowie odpowiedniego zaklęcia. Jednakże nie czuła w sobie ani krzty mocy. Syknęła cicho, po czym dotarło do niej, co wzbudziło w Dantlanie taką panikę. Omal nie wybuchnęła śmiechem na samą myśl o atakowaniu kota. Odeszła tylko kilka kroków w bok, by mieć dobrą widoczność na to, co się działo. Zielone jabłko znów znalazło się w jej rękach. Była głodna, ale gdyby zaczęła teraz je jeść to ludzie pewnie by się obrazili za taką ignorancję.
Czuła, że stąpa po wąskiej i krętej ścieżce. Nie rozumiała kultury ludzi, nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się w ich kraju. Nigdy nie przypuszczała, że zawędruje tak daleko od rodzinnych stron.
Pocieszała się tylko tym, że jeśli któryś z nich kiedykolwiek znajdzie się na terytorium elfów także pogubi się w zawiłościach ich kultury.
Jeden z ludzi rzucił w kota bananem. Uniosła lekko brwi w wyrazie niemego zdziwienia i przewróciła oczyma. Jak tak można? Jednakże przełożyła jabłko do lewej ręki by móc szybko wyciągnąć miecz w razie potrzeby.
__________________ Nie rozmieniam się na drobne ;) |