Przy prowizorycznym poidle niespodziewanie zrobił się tłok. Wpierw już na koniu podjechał Benet. Jego wierzchowiec miał coś ze swojego Pana, bo tak jak i on niespecjalnie patrzył na żywe przeszkody w postaci karła i staruchy stojących na jego drodze. Sebastian ledwo zdążył odstąpić, by nie zostać popchniętym przez wielkiego konia. Podszedł więc obok i tylko tu sięgając, pociągnął lekko za nogawkę jeźdźca.
- A uważajcie lepiej Panie szlachcic na tego konia, bo bydle nie patrzy jak lezie – rzekł z nieukrywanym wyrzutem. Pozostając jednak całkowicie zignorowanym mruknął pod nosem:
- Qué maricón de mierda...
Podszedł do poidła z drugiej strony i bez żadnych skrupułów upuścił niezauważoną przez nikogo metalową sprzączkę, która jeszcze przed chwilą stanowiła zapięcie popręgu w siodle Beneta. Wrócić jednak do wozu włoskich śpiewaków gdzie stał jego własny kuc, nie zdążył, bo oto dostrzegł jakby nigdy nic, zbliżających się do nich brytyjskich magów. Bez owijania w bawełnę wyjaśnili swoją propozycję. Galina pierwsza zareagowała, choć reakcja jej jednak nie była taką jaką jakikolwiek mężczyzna chciałby usłyszeć. Dowcip niemniej starucha miała bardzo cięty i karzeł nawet przez pryzmat obleśnej wizji tego całego tańcowania nie mógł nie zarechotać rubasznie.
Benet natomiast był niezwykle lapidarny.
- Oooo! Warunki proste, jasne i słuszne. Identyczne stawiają katalońskie putas, które mnie znają, bo nie każda nie chwaląc się mi podoła... To ja w sumie też chcę jeden artefakt za to, że żyję! I jeszcze za to że on żyje też jeden! Jak będą takie same to się wymienimy, co?
- A o Brocken to i ja bym zahaczył... w końcu nie ma dużo takich miejsc w Starym Świecie gdzie biedni pobożni palą stosy, a nie płoną na nich. Byleby nie trzeba było wracać do Italii
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |